Udałow już całkiem przygotował się do ucieczki ze szpitala, kiedy właśnie skończył się ostatni seans w kinie i na ulicę z głośnymi rozmowami i śmiechem wylegli ludzie. Księżyca nie było, bo zza lasu nadciągnęły burzowe chmury. Grubin przylgnął do ściany. Udałow położył się do łóżka. Na sali było już ciemno, światło zgaszone, chorzy spali.
— Przeszli — szepnął wreszcie Grubin dając sygnał do akcji.
Jako ostatni szpitalne okno minął kinooperator, podzwaniając kluczami od kabiny projekcyjnej.
Można było uciekać. Udałow bardzo chciał, żeby ta operacja przeszła niezauważalnie i pomyślnie. Jeśli go teraz schwytają i zawrócą, będzie niemało śmiechu i Ironicznych rozmów. Ale do rana nie można czekać. Rano do szpitala zwali się mnóstwo lekarzy i średniego personelu medycznego. Nie puszczą. Udałow podparł się zdrową ręką i usiadł na parapecie.
Z tyłu za nim skrzypnęły drzwi. Pielęgniarka. Udałow zamknął oczy i skoczył w dół, na ręce Grubinowi. Chorą rękę trzymał w górze, żeby jej nie urazić, i tak utworzyli pod oknem nieruchomą grupę rzeźbiarską, majestatyczny żywy obraz.
Przed nosem Korneliusza poruszały się niespokojne, bujne wąsy Grubina. Udałow nie otwierał oczu, oczekując w przerażeniu na groźny okrzyk siostry. Wydawało mu się już, że we wszystkich szpitalnych oknach zapalają się jaskrawe elektryczne ognie, że na szpitalne korytarze wylęgają pielęgniarki i salowe, lekarze i palacze, i że wszyscy krzyczą: „Uciekł! Uciekł! Zawiódł zaufanie!”
— Aj! — powiedział Korneliusz. Grubin pacnął go głową w usta, żeby zachował milczenie. Na sali szpitalnej było cicho. Może pielęgniarka nie zauważyła, że jednego podopiecznego brakuje, a może to w ogóle nie była siostra, tylko któryś z chodzących pacjentów wyszedł na korytarz. Korneliusz ciężko westchnął, rozluźnił się i powiedział:
— Poczekaj chwilę, niech odpocznę. Bądź co bądź jestem chorym człowiekiem.
I wtedy usłyszeli ciężkie, nierówne kroki. Ich odgłos zbliżał się nieubłaganie i surowo, jakby to szedł nie człowiek, lecz pomnik. Samym środkiem ulicy, nie kryjąc się, przeszedł wysoki starzec z laską. Przeszedł nierówno i skąpo oświetlony rzadkimi latarniami i tylko jego cień jeszcze przez dłuższą chwilę wydłużał się i kołysał pod nogami Udałowa. Pozostał zapach wody kolońskiej, dziwny bulgot, wydawany przez starca, oraz postukiwanie laski.
— Podejrzany staruszek — powiedział Udałow szeptem. Przestraszył się go i dlatego chciał go poniżyć. — Kręcił się koło zapadliska, pamiętasz? Zepchnął mnie w przepaść.
— Sam się zepchnąłeś. Nie ma co wymyślać — powiedział sprawiedliwy Grubin.
— I nie przeprosił — dodał Udałow. — Pokaleczył człowieka, który przez niego trafił do szpitala, a nie przeprosił. Mój wypadek wydarzył się nie w godzinach pracy i wobec tego Ubezpieczalnia nie będzie mi płacić zasiłku. Trzeba będzie z niego ściągnąć.
— Daj spokój. Korneliuszu — przemawiał mu do rozsądku Grubin. — Co ty ściągniesz ze starca?
— Wytoczę mu sprawę — powiedział Udałow, który wreszcie zrozumiał, kto jest wszystkiemu winien.
Poderwał się i niosąc przed sobą chorą rękę niczym karabin maszynowy, potruchtał ulicą za starcem. Biegł ostrożnie, miękko klapiąc szpitalnymi kapciami i powiewając połami piżamy. Chciał się dowiedzieć, gdzie starzec mieszka, ale rozmawiać z nim teraz, na ciemnej ulicy, nie miał zamiaru. Starzec miał laskę, a Udałow, jako uciekinier, stał poza prawem.
Grubin westchnął i dopędził Korneliusza. Szedł obok niego i przekonywał, że nie warto tego robić. Napomykał, że taka pogoń może odbić się na zdrowiu. Udałow milczał i machał ręką. Machał na przyjaciela i krwiożercze komary…
Szuroczka już trzy razy powiedziała Standalowi, że powinna iść do domu, ale nie odchodziła. Rzeczywiście powinna już wrócić do domu. Standal odpowiadał: „Nie, jeszcze trochę posiedzimy”. Wielokrotnie chodził na róg, gdzie stała sprzedawczyni lodów, i przynosił Szuroczce „Eskimo”. I znów mówił o poezji, cudownych przypadkach, planach na przyszłość, zaletach dziennikarskiego życia, mamie, która pozostała w Leningradzie, o miłości do zwierząt, o długowieczności, i wciąż przerywał sam sobie pytaniem: „Posiedzimy jeszcze?” Szuroczka miała pewne przeczucia, które przyprawiały ją o dreszcze, ale kiedy zrobiło się zupełnie późno, wstała i powiedziała: „Pójdę już. Mama będzie się gniewać”.
— Jutro jest pani wolna? — zapytał Standal.
— Nie wiem — odparła Szuroczka. — Lepiej niech mnie pan nie odprowadza. — Obawiała się, że barczyści uczniowie z technikum zobaczą z nią Standala i pobiją go.
I w tym momencie rozległy się kroki. Kroki były ciężkie i towarzyszył im stukot laski. Ulicą w kierunku mostu przez Griaznuchę szedł starzec z laską. Ciągnął za nim znajomy zapach wody kolońskiej. Standal poczuł, jak w jego wnętrzu wszystko się napina. Starzec uosabiał tajemnicę. Było w nim coś złowieszczego.
— Idziemy! — powiedział. — Tego człowieka nie wolno nam tracić z oczu…
…Milica Fiodorowna Bakszt zamyśliła się i spacerowała znacznie dłużej, niż należy w jej wieku. Trafiła aż na Słobodę, co nie przydarzało się jej od jakichś trzydziestu lat. Wlokła się w stronę domu po nocy, pora już było spać, słabe nogi zdrętwiały, a przemykające z rykiem autobusy przerażały, zmuszały do krycia się pod ścianami domów. Może już nie zdoła dojść do domu, do fikusa i szafranowego półmroku. Kotka posłusznie dreptała za nią, starając się nie pozostawać w tyle, a jej różnobarwne oczy płonęły mętnie, niczym reflektory przebijające się przez mgłę.
Postawna kobieta wyprzedziła Milicę Fiodorownę, nawet nie spojrzawszy w jej stronę. Tej kobiety Milica Fiodorowna prawie nie znała — widziała ją ze dwa razy wychodzącą z domu towarowego.
Sawicz poznał żonę po rytmie jej kroków. Niegdyś ten stukot obcasików podbił go, wydawał się lekki i elegancki. Potem zachwycenie minęło, pozostała umiejętność rozpoznawania z daleka, szybkiego reagowania. Teraz też zadziałał odruch. Sawicz zrozumiał, że jego żonę męczy zazdrość, że go szuka. Dwoma susami przeskoczył ulicę i ukrył się za furtką na podwórku Kastielskiej. Wanda Kazimirowna przystanęła przed oknem, zajrzała do środka! przekonała się, że Kastielska jest sama. Siedzi przy stole i czyta. Sawicza tam nie ma. Nieco uspokojona ruszyła dalej, w kierunku mostu. Tym razem szła wolniej, jakby na przechadzkę.
Sawicz zamierzał wrócić na ulicę, ale gdy się tylko poruszył, znów rozległy się kroki, ciężkie i twarde. Sawicz pozostał w cieniu. Furtka odskoczyła pod ciosem laski i rozwarła się na oścież. Parkanik zadrżał. Wysoki starzec wtargnął na podwórko, omal nie potrącając Sawicza ramieniem, obszedł dom i wbiegł na ganek. Zapukał do drzwi.
Sawicz wyprostował się. Już gdzieś widział tego starca. Starzec mu się nie spodobał. Było w nim coś agresywnego, coś zagrażającego Helenie. Chciał podejść, zadać jakieś pytanie, ale powstrzymał się od tego w obawie, że znajdzie się w niezręcznej sytuacji. Bo niby co on sam tu robi?
Gdy Sawicz tak się wahał, zaszły dalsze wypadki. Po pierwsze, drzwi do mieszkania Heleny otworzyły się i starzec, bez słowa, wszedł do środka. Po wtóre, przez otwartą furtkę wbiegł młody mężczyzna w okularach, ciągnąc za rękę uroczą Szuroczkę Rodionową, podwładną Wandy. Młodzi ludzie zatrzymali się, nie wiedząc, co robić dalej. W tym momencie przed furtką zarysowały się dwie kolejne postacie, z których jedna trzymała przed sobą sztywno wyciągniętą białą i grubą rękę. Druga postać była wysoka, a jej kudłata głowa w świetle latarni ulicznej przypominała głowę Gorgony. Udałow zaczął miotać się po chodniku, a Grubin wyciągnął żylastą szyję, zajrzał w okno Kastielskiej i powiedział:
— On jest tam.
Udałow natychmiast podążył na podwórko, wyprzedził, nie zauważając, Szuroczkę i jej towarzysza, po czym zaczął bębnić w drzwi. Pod jego uderzeniami drzwi się otworzyły i Udałow dał nura w ciemność.
— Coś się stało? — zapytał Sawicz wyskakując z cienia.
— Nie wiem — Grubin wcale nie zdziwił się na jego widok. — Całkiem możliwe.
— Przecież ci mówiłem — powiedział Misza Standal do Szuroczki i pospieszył w stronę ganku.
Jako pierwszy wbiegł do pokoju Udałow. Chciał się przywitać, ale słowa utknęły mu w gardle. Okazało się, że starzec zagnał Helenę Siergiejewnę do kąta i usiłował odebrać jej sfatygowaną książkę w skórzanej okładce. Helena Siergiejewna przyciskała książkę do piersi obiema rękami, milczała i patrzyła na starca oczyma pełnymi pogardy.
— Ach, ty! — powiedział Udałow. Wystawił do przodu zagipsowaną rękę i z rozmachem rąbnął nią starca w plecy. Starzec jęknął, ale Heleny nie puścił. Na pomoc Udałowowi pospieszył Sawicz. Przezwyciężył siebie, pokonał obawy przed znalezieniem się w niezręcznej sytuacji. Powodował nim lęk o ukochaną niegdyś kobietę. Starzec charczał, kołysząc się niczym potężny dąb smagany wichurą.
Już i Grubin, i Udałow, i Standal, i nawet Szuroczka odrywali go od Heleny Siergiejewny, ciągnęli, ale on wciąż się opierał, choć powoli ulegał wspólnym wysiłkom przeciwników. Walka toczyła się wśród sapań, westchnień, pochrząkiwań i szmerów, ale bez słów.
Słowa rozległy się od drzwi:
— Przestańcie — powiedział starczy głos. — Natychmiast przestańcie.
W drzwiach, opierając się ciężko na lasce, stała opadła z sił Milica Fiodorowna Bakszt. U jej nóg, sprężona do skoku niczym pantera, przysiadła syjamska kotka.
Starzec wypuścił z rąk książkę i cofnął się pod ciężarem zwisających na nim wrogów. Poruszył ramionami, strząsnął z siebie wszystkich i jak gdyby nigdy nic usiadł na krześle.
— Jak dzieci — powiedziała Milica Fiodorowna. — Mnie też podajcie krzesło. Zmęczyłam się.