Trzasnęły drzwi, zakołysały się tiulowe firanki w oknie. Stiepanow pożałował, że dziewczyna wyszła, bo w taki upal nie miał najmniejszej ochoty pisać o pieleniu. Miał ochotę pójść na plażę. Przysunął sobie pozostawiony przez gości na redaktorskim biurku otwarty album w safianowej okładce. Pismo na pożółkłej karcie było znajome. Obok tą samą ręką był narysowany profil dziewczyny, która przed chwilą wyszła z gabinetu.
— To jej album? — zapytał Stiepanow.
Malużkin zdziwił się, ale odpowiedział:
— Powiada, że to jej Puszkin wpisał — i zachichotał. — W „Czerwonym Sztandarze” wszystkie maszyny stoją, a w sprawozdaniu zawyżają. Co o tym myślisz?…
Oczywiście, że to było pismo Puszkina. Albo zdumiewający, najdoskonalszy pod słońcem falsyfikat, który powinien znaleźć się w moskiewskim Muzeum Puszkina.
— … „Uwolnij mnie, perska księżniczko” — przeczytał Stiepanow. — „Uwolnij mnie, perska księżniczko” — przeczytał jeszcze raz, na głos.
— Ciszej — skarcił go Malużkin. — Zostaw te wiersze! Bierz się do roboty.
Stiepanow nie słyszał, bo poruszając wargami czytał wiersz dalej. Tego utworu nie znał. I nikt nie znał. Stiepanow był pierwszym puszkinistą na świecie, czytającym wiersz zaczynający się od słów: „Uwolnij mnie, perska księżniczko”.
— To przecież odkrycie — powiedział. — Sensacja na skalę światową. Trzeba napisać do Moskwy! Andronnikow jutro tu przyleci.
— Jakbyście się wszyscy zmówili! — oburzył się Malużkin. — Stiepanow, bądź człowiekiem! Skończymy wstępniak i będziemy dzwonić do Andronnikowa, Lwa Tołstoja, Puszkina, wypijemy po kuflu piwa, zrobimy wszystko, na co będziesz miał ochotę. A teraz posłuchaj: „Pełną parą idzie pielenie na kołchozowych polach naszego powiatu”. Czy to nie jest banalne?
Ale Stiepanow nie słyszał, podobnie jak kilka minut wcześniej Malużkin przestał widzieć i słyszeć Milicę Bakszt.
Stiepanow Stiepanowicz był zwariowany na punkcie Puszkina. Jego idee fixe była ambicja dowiedzenia się wszystkiego o wielkim poecie, poznania każdego słowa, odtworzenia każdego dnia jego życia. Gdy to już niemal osiągnął, cierpliwie czekał, aż los zlituje się nad nim i podaruje mu odkrycie w dziedzinie puszkinistyki, odkrycie przypadkowe, gdyż wszystkie pozostałe zostały już dokonane.
Minęło trzydzieści lat od chwili, gdy Stiepan Stiepanow znalazł na strychu starego domu pierwodruk „Eugeniusza Oniegina” i stał się żołnierzem maleńkiej międzynarodowej armii puszkinistów. Przez ten czas postarzał się, zdziadział, dorobił się dolegliwości wątroby i zadyszki, pochował żonę, sam wychował córkę Ludę i teraz zamierzał wydać ją za mąż, a odkrycia wciąż nie było. Ani sam Puszkin, ani jego krewni, ani przyjaciele dekabryści nie bywali w Wielkim Guslarze i nie zostawili tam pamiętników, dzienników i ustnych wspomnień. Ale Stiepanow wciąż szukał, odwiedzał zapomniane, zakurzone strychy, wydawał ostatnie grosze na bibliofilskie rarytasy, korespondował z Herakliuszem Andronnikowem i pastorem Gruenwaldem ze Szwajcarii, nauczył się dwóch języków zachodnioeuropejskich, nie zrobił kariery służbowej, a odkrycie wciąż nie przychodziło.
I oto teraz leżał przed nim nieznany wiersz Puszkina, który bez najmniejszych starań z jego strony wpadł mu w ręce.
Stiepanow ciężko podniósł się z krzesła i trzymając w wyciągniętym ręku album w safianowej okładce podszedł do okna, do światła, aby w słońcu przekonać się, że szczęście istotnie go nawiedziło, że jedno z największych odkryć w puszkinistyce w drugiej połowie wieku dwudziestego było właśnie jego udziałem.
— Siadaj — dopędził go głos Malużkina. — Posłuchaj: „Jednak w niektórych gospodarstwach tempo pielenia jest nie dość wysokie”… Albo może napisać po prostu:,niewysokie”? lub „niskie”?
— Kim jest ta dziewczyna? — zapytał Stiepanow.
— Jaka dziewczyna?
— Dziewczyna, która była u ciebie z Miszą Standalem.
— A skąd ja mogę wiedzieć? Sam ją zapytaj. Nie znam żadnej dziewczyny.
Malużkin też był człowiekiem pochłoniętym idee fixe. Jego ambicją życiową było uczynienie ze swej gazety najlepszego organu powiatowego w województwie.
— Tak — powiedział Stiepanow, strzepnął popiół i łupież z wygniecionych spodni, z trudem dopiął je na tłustym brzuchu i głośno śpiewając: „Uwolnij mnie, perska księżniczko”, wyszedł z gabinetu redaktora naczelnego, po czym, wciąż przyśpieszając kroku, słoniowym truchtem przebiegł korytarz i wypadł na ulicę.
Malużkin popatrzył za nim i śmiertelnie się obraził.