Sawicz obudził się nie od razu. Nigdy nie budził się od razu. Najpierw sny, obfite, kolorowe, traciły wyrazistość i prawdopodobieństwo. Już można było oddzielić siebie w tych snach od innych bohaterów, wznieść się ponad akcję i zrozumieć, że chociaż jest to sen podobny do rzeczywistości, to jednak jest to rzeczywistość pozorna.
Obok niego w łóżku, do obrzydzenia znanym i rozchwierutanym, cicho oddychała dziewczyna, zapomniana, świeża dziewczyna, przybyła z jakiegoś innego, starego, nieziszczalnego snu. Sawicz niemal na jawie słyszał ten oddech i zdumiał się sennie, że majak jest tak wyraźny.
Jego ręka odszukała ramię, krągłe i delikatne, i dołek nad obojczykiem. Palce zbiegły w dół i natknęły się na pierś. Pierś była równie świeża i jędrna, jak ramię, a twarda sutka — Sawicz we śnie widział, jak bardzo jest ona różowa — wymknęła się z palców. Dziewczyna jęknęła rozkosznie, poddając się bezwolnie pieszczocie męskich dłoni.
Sawicz obrócił się ku dziewczynie i ona również, posłusznie i nieśmiało — tak bywa tylko we śnie — zwróciła głowę w jego stronę i usta ich spotkały się. Sawicz drugą ręką przygarnął do siebie dziewczęce ciało, a dziewczyna wyszeptała: „Nie trzeba”.
Sawicz bał się przebudzenia, gdyż jakiś maleńki fragmencik mózgu już czuwał i krytykował: otwórz oczy, mówił, obudź się. Wanda już jest w kuchni, strzela garami, przez drzwi widać jej potężne plecy opięte pikowanym szlafrokiem. Zaraz odwróci się i powie porannym, poirytowanym tonem: „Dość tego wylegiwania, znów się spóźnisz”, i zacznie się kolejny dzień.
Ale sen na szczęście był silniejszy, nie odchodził i napawał radością. Brzuch dziewczyny był płaski i silny. Broniła się jeszcze, ale już wiedziała, że się podda — pragnęła Sawicza i jej ciało walczyło z rozsądkiem. Ręce splotły się na jego karku, przyciskały coraz silniej, wargi rozwarły się… Dziewczyna nagle krzyknęła, głośno i gardłowo, bo Sawicz był jej pierwszym mężczyzną i sprawił jej ból.
Taki dziwny i cierpki sen przyśnił się Sawiczowi. I skończył się.
Skończył się dlatego, że krzyk był. To właśnie krzyk obudził Sawicza. Otworzył oczy, do reszty zaplątany w myślach i odczuciach — bowiem sen nie odchodził, choć już nadeszła jawa.
Dziewczyna dygotała w jego objęciach, jej czarne włosy
zakrywały świat, jej paznokcie rozorywały mu plecy, a twarde sutki wpijały mu się w pierś.
Dziewczyna była znajoma. Tę dziewczynę znał tysiąc lat temu. I tysiąc lat temu już tak krzyczała, gdyż on był jej pierwszym mężczyzną. Tysiąc lat temu.
A kiedy wszystko się już skończyło i dziewczyna rozpłakała się, bo był jej pierwszym mężczyzną i sprawił jej ból, Sawicz zrozumiał, że jednak się obudził i nie śnił.
Wanda powiedziała:
— Co ty ze mną zrobiłeś?
I nagle uśmiechnęła się, pokazując błyszczące białe zęby, odrzuciła z oczu kosmyk włosów i rozkazała:
— Natychmiast pogładź się po łysinie.
Sawicz nie odważył się zignorować dziwnej zachcianki. Ręka dotknęła gęstych włosów. Łysiny nie było. Rozzłoszczony już uporczywością i natręctwem snu, jak dziecko uniósł rękę do oczu. To nie była jego ręka, choć właściwie ręka była znajoma, niegdyś to była jego ręka, ale teraz była to ręka cudza.
— Odwróć się — powiedziała Wanda. — I w ogóle wstawaj, trzeba zdjąć prześcieradło.
Sawicz posłusznie zamknął oczy. Wanda zeskoczyła z łóżka, pobiegła na bosaka do łazienki i krzyknęła stamtąd:
— Stary nie kłamał. Mój Boże, jak ja się cieszę! Potem głos dobiegł z sąsiedniego pokoju:
— Wielka szkoda, że nie uwierzyliśmy mu do końca. Nie spalibyśmy i moglibyśmy zobaczyć, jak to się stanie.
Roześmiała się głośno. Dodała:
— Nigdy bym ci nie pozwoliła tak zwyczajnie mnie wziąć. Mój Boże, dziewczęta całymi latami myślą o tej chwili…
Wtedy Sawicz wszystko zrozumiał. Uniósł się na rękach i zerknął w lustro. W pościeli, goły do pasa, siedział młody Sawicz, student Sawicz, rozczochrany i czerwony jak rak.