Helena Siergiejewna odgarnęła jasny pukiel włosów, zmrużyła oczy i wsypała do rondelka dokładnie pół szklanki kaszki manny, nabranej z niebieskiej kwadratowej puszki z napisem „cukier”. Mleko wzburzyło się, jakby kaszka okrutnie je oparzyła, ale Helena zdążyła je zamieszać srebrną łyżką, którą trzymała w pogotowiu.
Ruchy były wczorajsze, zrutynizowane i było rzeczą Interesującą patrzeć na własne ręce. Były znajome i zarazem obce.
— Nie chcą twojej kaszki, babciu — powiedział z przyzwyczajenia Wania. — Zapomniałaś ją posolić.
— Rzeczywiście zapomniałam — roześmiała się Helena Siergiejewna.
Ktoś zapukał do drzwi i po chwili do kuchni wszedł nieznajomy miody człowiek ogromnego wzrostu. Wypełniał ciasną marynarkę tak dokładnie, że rękawy nie ukrywały bicepsów, a guziki z najwyższym trudem utrzymywały się w dziurkach.
— Proszę mi wybaczyć — powiedział znajomym niskim głosem. — Drzwi były otwarte, więc pozwoliłem sobie wtargnąć bez zaproszenia. Dzień dobry.
Po gospodarsku rozsiadł się przy stole, odsunął maselniczkę i powiedział:
— Poczęstowałabyś herbatką, Heleno.
Helena Siergiejewna musiała przez kilka minut wpatrywać się w twarz gościa, zanim domyśliła się, że jest nim Ałmaz Bity.
— Poznałaś? — zapytał Ałmaz. Zdobył gdzieś nowe pantofle i dżinsy. — Stało się tak, jak powiedziałem. Obudziłaś się i nie poznałaś samej siebie. A trzeba przyznać, że ładna z ciebie dziewczyna. Nie tak ładna, jak moja Milica, ale całkiem do rzeczy. Teraz wydamy cię za mąż.
— Proszę nie żartować — powiedziała Helena Siergiejewna, ukradkowym gestem wskazując na znieruchomiałego ze zdumienia Wanię. — W moim wieku…
Ałmaz roześmiał się. Na ulicy coś groźnie załomotało. Hurkot zbliżał się stopniowo, aż wreszcie pod otwartym oknem zgrzytnęły hamulce i podniosła się chmura sinawego dymu.
— Jest tam kto? — zapytała czarnowłosa piękność, wsuwając głowę do wnętrza. — Ojej, zmieniła się pani nie do poznania! A my do pani w gości.
— Oto i Milica — powiedział Ałmaz podrywając się zza stołu. _ Przecież mówiłem, że jest ładna. Mam rację, Heleno?
— Zaraz przyniosę herbatę — powiedziała Helena i wybiegła do pokoju Wani. Wybiegła tak szybko, że Ałmaz uśmiechnął się pobłażliwie — pomyślał, że Helena nie chce uznać przewagi Milicy.
W rzeczywistości Helena zobaczyła w automobilu młodego Sawicza i zrozumiała, że opuścił ją zaledwie na tydzień, nie więcej, że ich głupia sprzeczka się skończyła. Okazało się, że przez cały ranek czekała na to spotkanie, że dziesiątki lat przeżyte na całkiem innej drodze zupełnie się nie liczyły. Lata przeszły i wszystko powróciło na swoje miejsce.
Nogi ugięły się pod nią, w oczach zaszczypało. Zatrzasnęła za sobą drzwi i całym ciałem przylgnęła do chłodnych kafli pieca, odpędzając od siebie miraż, przekonując się o czymś, perswadując coś sobie niezrozumiale, jakby myślała w nieznanym języku.
W sąsiednim pokoju przekrzykiwały się z ożywieniem młode, znajome, nie słyszane od dawna głosy. Helena rozejrzała się w panice dokoła, szukając kryjówki, i wtedy spostrzegła, że łóżko, na którym spał Udałow, nie jest posłane. Pochyliła się więc nad nim j zaczęła składać pościel. Ręce dopominały się o jakieś zajęcie.
— A gdzie jest Helena Siergiejewna? — pytał za drzwiami Grubin.
— Poszła zrobić herbatę.
— W kuchni jej nie ma. — Weszła tutaj.
— No to ją tam zaraz dopadniemy.
Głosu Sawicza wśród innych nie było. Helena jednak czuła jego oddech za drzwiami i kiedy Grubin nie pukając, na prawach starego przyjaciela, wtargnął do pokoju, podniosła poduszkę do twarzy, lękając się za plecami Grubina napotkać wzrok Sawicza, który by natychmiast wszystko, do ostatniego słowa, wyczytał z jej oczu.
— Pokaż się, pokaż — powtarzał Grubin.
Wyrwał jej z rąk poduszkę, zaczął ze wszystkich stron oglądać Helenę Siergiejewnę i cieszyć się, że jest taka młoda i ładna. Potem wciągnął ją za rękę do dużego pokoju i zademonstrował z dumą obecnym, jak swoją narzeczoną. A Ałmaz pośmiał się ze wszystkimi i powiedział, jak ktoś od dawna zadomowiony:
— Heleno, gdzie herbata? Goście są głodni.
Helena Siergiejewna wzięła się w garść, podniosła głowę i wokół niej, jak na szkolnym balu, zawirowały roześmiane twarze. Nawet Wania roześmiał się na widok jej zmieszania. Stopniowo wracała jej pewność siebie, wracał spokój. Spostrzegła, że tylko Sawicz na nią nie patrzy, zagapiony w kwiatuszki tworzące ornament filiżanki — zupełnie tak samo, jak trzydzieści lat temu… Helena nie wyczula w nim poczucia winy i rozterki, uznała więc, że jego również opanowała radość ze spotkania, zmusiła się do uśmiechu i powiedziała:
— Herbata zaraz będzie. Nastawimy duży samowar.
— Pomogę — poderwał się Ałmaz. — Będę w twym domu pełnił obowiązki gospodarza.
— Dobrze — odparła Helena, chociaż miała nadzieję, że to N i kit a zaproponuje jej pomoc. Albo wejdzie, niby przypadkiem, do kuchni, wsunie się boczkiem, stanie pod ścianą i podejmie nie dokończoną rozmowę.
Wania pomagał Helenie i Ałmazowi rozpalić samowar, przy czym ciągle pytał, dlaczego wszyscy są dzisiaj tacy młodzi i weseli? Ałmaz zdumiał się, że dzieciak potrafi wszystkich rozpoznać. Rozpoznał nawet staruszkę Milicę w pięknej perskiej księżniczce. Ałmaz bardzo się Wani podobał ze względu na swoje bajeczne wymiary i poważny stosunek do niego, to znaczy do Wani.
Misza Standal dyskretnie zapukał i wszedł do mieszkania. Był starannie ubrany, dystyngowany i nieco przypominał młodego Czechowa, przynoszącego do redakcji pierwsze opowiadanie.
— Czy zastałem Helenę Siergiejewnę? — zapytał Helenę Siergiejewnę.
Wania ogromnie ucieszył się z ignorancji gościa, szturchnął babcię w bok i powiedział:
— Ale głupi, babci nie poznał!
— Sensacja — powiedział cicho Standal. — Sensacja stulecia.
Chwycił się za nasadę nosa, jakby chciał zdjąć czechowowskie pincenez.
— Ho, hol — ryknął Ałmaz. — To ma być sensacja? Prawdziwa sensacja jest w tamtym pokoju!
Standal spojrzał na Almaza jak Hamlet na ducha swego ojca.
— I pan też? — zapytał.
— Ja też. Idź, idź. Szuroczka też tam jest. Na szczęście nie zmieniła się ani na jotę.
— A ja nie wziąłem aparatu! — zmartwił się Standal. — Wie pan, w głębi duszy…
— Szurał — zagrzmiał Ałmaz. — Młody człowiek do ciebie!
Misza uchylił drzwi do pokoju i natychmiast do kuchni wtargnął różnobarwny wodospad dźwięków. Standala powitano niczym spóźnionego, długo wyczekiwanego gościa, który nareszcie przybył na spotkanie absolwentów.
— Młody człowiek! Młody człowiek! — śmiała się dźwięcznie Milica. — Masko, znam cię, a teraz ty zgadnij, kim ja jestem!
— Trzeba nas nakarmić — powiedział Ałmaz zamykając drzwi za Miszą. — Tyle narodu. Masz kartofle?
— Zaraz przyniosę — odparła Helena.
— Sam to zrobię — powiedział Ałmaz. — Siła mnie rozpiera.
Wydostał worek z komórki i wycisnął go trzy razy jak sztangę, co wprawiło Wanię w nieopisany zachwyt.
Ałmaz zajrzał do dużego pokoju i przerywając na moment zabawę powiedział:
— Michał, masz tu dziesiątkę. Weź ją i skocz z łaski swojej do sklepu. Kup kiełbasy i co tam jeszcze trzeba na śniadanie. Pozostali nie powinni raczej włóczyć się bez potrzeby po ulicach. Żeby, znaczy, nie było tej sensacji.
— Pójdę z tobą — powiedziała Szuroczka. — Bo jeszcze kupisz nie to, co trzeba. Mężczyźni zawsze kupują nie to, co trzeba.
Grubin podał Miszy jeszcze jedną dziesiątkę.
— Nie oszczędzaj — powiedział. — Weź jakąś flaszkę, bądź co bądź mamy dziś święto.
— W żadnym razie — powiedziała Szuroczka. — Już ja dopilnuję, żeby tego nie było.
W jej głosie zabrzmiał suchy, ostrzegawczy ton, pewnie podsłuchany u matki.
— Kupcie szampana — powiedziała Helena Siergiejewna.
— Mam pieniądze — zwrócił się Misza do Grubina. — Nie trzeba.
Szuroczka i Misza wzięli wszystkie siatki i torby na zakupy, jakie tylko znalazły się w domu, i wyszli. Ałmaz obierał ziemniaki szybko i fachowo.
— Gdzie pan się tego nauczył? — zapytała Helena Siergiejewna. — W wojsku?
— Miałem trudne życie — odparł Ałmaz. — Przy okazji opowiem. Już od trzystu lat obieram kartofle po więzieniach.
Helenie Siergiejewnie wydało się, że za drzwiami rozległ się śmiech Sawicza.
Drzwi na dwór pozostały uchylone, bo „młodzi ludzie”, wybiegając po zakupy, zapomnieli je zatrzasnąć. Przez szparę wpadały promienie słoneczne, wąskim prostokątem kładły się na podłogę, i Helena dokładnie widziała każdą nierówność, każdą szczerbę w deskach. Do wnętrza wpadła osa i wirowała, połyskując skrzydełkami, tuż przy samych drzwiach, jakby nie mogła się zdecydować, czy warto ryzykować wyprawę w głąb ciemnej kuchni. Nagle osa wyprysnęła do góry i zniknęła, spłoszona ruchem za drzwiami. Świetlisty prostokąt na podłodze rozszerzył się i słońce dotarło do nóg Heleny.
W drzwiach ukazała się malutka sylwetka. Pod słońce nie można było dojrzeć, kto przyszedł. Helena Siergiejewna pomyślała już, że to któreś z siąsiedzkich dzieci, chciała więc podejść i zagrodzić mu drogę, bo jeszcze się przecież nie umówili, jak będą się zachowywać.
Malutka figurka zdecydowanie weszła do środka, a słońce przez moment złociło chłopięcy wicherek na czubku głowy. Dziecko zrobiło jeszcze jeden krok i nagle zamachnęło się nogą w wielkim buciorze i kopnęło wiadro z obranymi kartoflami. Wiadro przewróciło się, woda zalała kuchnię, a kartofle rozprysnęły się po kątach.
— Jak ci przyłożę! — powiedział groźnie Wania.
Ale niegrzeczny chłopczyk go nie słuchał, tylko biegał po kuchni i miażdżył buciorami ziemniaki, które pękały z głośnym chrzęstem i zamieniały się w białą maź. Chłopczyk płakał przy tym z wściekłości, a kiedy trafiał na słońce, jego prześwitujące uszy zamieniały się w malinowe łopaty.
— Kto za to będzie odpowiadał? — wykrzykiwał chłopczyk, starając się mówić basem. — Kto poniesie konsekwencje?
Ałmaz wolno wyprostował swe dwumetrowe ciało, bez pośpiechu, precyzyjnie i zwinnie wyciągnął rękę, chwycił dzieciaka za kołnierz, uniósł do góry i zbliżył do światła. Dzieciak wymachiwał nogami, a zawinięte rękawy koszuli opadły, zasłaniając mu dłonie, jakby ubrany był w bojarski kaftan szyty na wyrost.
— Popatrz, Heleno — powiedział Ałmaz, wolną ręką odwracając twarzyczkę chłopczyka do słońca. — Przyjrzyj mu się uważnie.
Chłopczyk zachłystywał się płaczem, z szeroko rozwartych ust wydobywały się urwane, niewyraźne, żałosne dźwięki, a różowy języczek dygotał jak w febrze.
— Poznajesz? — zapytał Ałmaz, a kiedy Helena pokręciła przecząco głową, powiedział: — Paskudna historia. Albo źle obliczyłem dawkę, albo on ma nietypowy organizm.
— To jest Udałow? — zapytała Helena, zaczynając w jasnowłosej główce rozpoznawać mięsistą męską twarz.
— A kto za to odpowie?! — darł się chłopczyk wyrywając się z rąk Ałmaza.
— Jesteś Korneliuszem? — zapytała Helena i poczuła, że zaraz się roześmieje. Żeby do tego nie dopuścić, nie naigrawać się z ludzkiego nieszczęścia, udała napad kaszlu.
— Nie poznaje mnie pani? — płakał chłopczyk. — Mnie teraz rodzona mama nie pozna! Postaw mnie na podłodze, bo dostaniesz! Kto za to będzie odpowiadał? Zaraz pójdę na milicję.
Gniew chłopczyka na nikim nie zrobił wrażenia, gdyż każdy widział przede wszystkim cieniutką dziecięcą szyjkę i wielkie uszy przeświecające w promieniach słońca.
— Grubin! — krzyknął Ałmaz. — Gdzie masz twoje protokoły? Trzeba ten wypadek odnotować.
— To okrutne z pana strony, Ałmazie Fiedotowiczu — powiedziała Helena.
Grubin już wszedł do kuchni i stanął tuż przy progu. Za nim, nie spędziwszy jeszcze uśmiechów z twarzy, wbiegli pozostali. Udałow na widok ich młodości i urody rozpaczliwie załkał.
— A ty znów miałeś pecha, Korneliuszu — powiedział że współczuciem Grubin.