Dyżurny oficer komisariatu popatrzył na kobietę, która nieśmiało oparła się biustem o drewnianą, rozklekotaną barierkę. Łzy zostawiły na jej policzkach iskrzące się kryształki soli.
— Syna mi obrabowali — powiedziała interesantka. — Dopiero co. I mąż uciekł. Udałow. Z przedsiębiorstwa budowlanego. W jasny dzień, na skwerze.
— Zbadamy sprawę — powiedział oficer. — Tylko proszę po kolei.
— On ma złamaną rękę, w gipsie — powiedziała kobieta patrząc na dyżurnego wzrokiem domagającym się natychmiastowego działania. Słonymi dróżkami popłynęły nowe strumienie łez.
— Kto ma złamaną rękę? — zapytał oficer.
— Korneliusz. Mam tu zdjęcie, przyniosłam ze sobą. Kobieta podała oficerowi amatorską, szarą fotografię.
Na zdjęciu można się było domyślić, że stojąca w centrum postać to ona. Oprócz niej był tęgi, zamazany mężczyzna i dwoje dzieci.
— W jasny dzień — kontynuowała kobieta. — Akurat wybierałam się do was, bo sąsiedzi poradzili, a tu nagle przylatuje Maksymek, bez spodni, granatowe były. I to przynosi.
Kobieta szerokim gestem siewcy rzuciła na barierkę spodnie od męskiej piżamy.
Oficer popatrzył na nią wzrokiem zaszczutego zwierzęcia.
— Może to pani wszystko napisze? — zaproponował. — Po kolei. Gdzie, kto, co komu zabrał, kto dokąd uciekł. Po kolei, tylko proszę się nie denerwować.
Mówiąc to podszedł do karafki z przegotowaną wodą, nalał do musztardówki i podał interesantce.
Kobieta piła i natychmiast wylewała wodę w postaci obfitych łez, nie chciała niczego pisać i wciąż usiłowała opowiedzieć dyżurnemu co bardziej malownicze szczegóły, pomijając sedno sprawy.
Po jakichś dziesięciu minutach oficer wreszcie zorientował się, że dwa tragiczne wydarzenia, które dotknęły rodzinę Udałowów, nie mają ze sobą żadnego związku. Mąż zaginął wieczorem, a właściwie w nocy, przyszedł ze szpitala, powołał się na pilną delegację i zniknął w piżamie. Syna natomiast obrabowano rankiem, dopiero co, na skwerze przy cerkwi Paraskewy Piatnicy, a rabunku dokonał małoletni przestępca.
Uzyskawszy te informacje, dyżurny zadzwonił do szpitala.
— Macie tam pacjenta nazwiskiem Udałow? — zapytał.
Poczekał na odpowiedź, podziękował. Pomyślał chwilę, a potem zadał jeszcze jedno pytanie:
— A nie mieliście zamiaru go wypisać? Ach, tak. W nocy? O dwudziestej trzeciej? Rozumiem.
Następnie zwrócił się do Kseni:
— Prawdę powiedzieliście, obywatelko. Wasz małżonek uciekł ze szpitala i udał się w niewiadomym kierunku. Personel medyczny przypuszczał, że do domu. A wy sądzicie, że nie?
— Tak właśnie myślę — odparła Ksenia. — W dodatku syna obrabowali. Piżamę mu zostawili.
Oficer rozłożył spodnie od piżamy na biurku.
— Pochodzą z dorosłego człowieka — powiedział. — A wy mówicie, że dzieciak rabował.
— Sama tego nie rozumiem — zgodziła się Ksenia. — A synek jest taki prawdomówny. Cichy i posłuszny. Spodenki były zupełnie nowe. Całkiem jak na tym tu.
Obywatelka Udałowa wskazała palcem chłopca w granatowych spodenkach, który właśnie wszedł do środka i w popłochu cofnął się na jej widok.
Ksenia nie poznała swego męża. Nie poznała też spodenek, należących dawniej do Maksyma, gdyż na Korneliuszu leżały one jak ulał.
— No to jak, napiszecie swoją skargę? — zapytał oficer.
— Napiszę. Wszystko napiszę — powiedziała Ksenia. — Tylko polecę do domu i tam napiszę. Dzieciaki muszę najpierw nakarmić.
Słysząc taki dowód troski żony o pomyślność rodziny Korneliusz omal nie zalał się łzami skruchy, ale opanował łkanie, nie chcąc przedwcześnie zwracać na siebie uwagi.
— Czego chcesz, chłopcze? — zapytał oficer, kiedy Udałowa wyszła pisać meldunek i karmić dzieci.
Udałow, drapiąc się w spuchniętą dłoń, podszedł do barierki. Jego jasnowłosa główka ledwie wystawała znad przegrody i musiał wspiąć się na palce, żeby porozmawiać z oficerem dyżurnym.
— Nie czego chcesz, tylko czego pan sobie życzy — poprawił go. Kiedy był zajęty czymś innym, jakoś zapominał o swoich prawdziwych wymiarach.
— No dobrze, czego pan sobie życzy — zgodził się oficer. — Gadaj, smarkaczu.
— Sprawa najwyższej wagi państwowej — powiedział Udałow i poczuł skrępowanie.
— Zuch — powiedział dyżurny. — To dobrze, kiedy dzieci myślą o wielkich sprawach. Popatrzcie, sierżancie, my w jego wieku interesowaliśmy się wyłącznie futbolem.
Sierżant siedzący w przeciwległym kącie zgodził się ze swym zwierzchnikiem.
— Ja chcę bliżej — powiedział Udałow. — Za barierkę.
— Właź, siadaj i zaczynaj — zezwolił oficer. — Zaczynaj, bo mi się dyżur kończy. Pora do domu. Żona czeka, rozumiesz?
Udałow znakomicie to rozumiał i ze współczuciem skinął głową.
Oficer popatrzył na chłopczyka z takim samym współczuciem. Nie miał dzieci, ale je bardzo lubił, i chociaż sprawa chłopczyka dotyczyła na pewno jakiejś drobnej niesprawiedliwości, nie miał zamiaru go lekceważyć i chciał wysłuchać jak dorosłego.
— Istnieje spisek — powiedział Udałow. — Nie wiem jeszcze, kto go finansuje, ale całkiem możliwe, że to wcale nie Marsjanie.
— Ale zalewa — powiedział sierżant wstając z krzesła i podchodząc bliżej.
— Szpiega widziałeś? — zapytał łagodnie oficer.
— Proszę mnie wysłuchać! — wykrzyknął chłopczyk i w jego oczach ukazały się łzy. — Powiadam, że jest spisek. Sam jestem tego dowodem.
Dyżurny mrugnął ukradkiem do sierżanta, ale chłopczyk zauważył to i powiedział surowym tonem:
— Tylko proszę bez mrugania, towarzyszu lejtnancie. Oni teraz omawiają dalsze plany. Mnie załatwili, a co będzie dalej, aż strach pomyśleć. Całkiem możliwe, że teraz przyjdzie kolej na czołowych funkcjonariuszy administracji powiatu i województwa.
— Ale zalewa — powiedział sierżant zupełnie cicho. Pomyślał, iż życie toczy się w coraz szybszym tempie, i jeśli uważnie czytać prasę, to można stwierdzić, że w krajach zachodnich choroby psychiczne nabrały alarmującego zasięgu. Teraz zabierają się do nas. A dzieciaka szkoda.
— No, a jak się nazywasz, chłopcze? — zapytał oficer.
— Udałow — odparł chłopiec. — Korneliusz Udałow. Mam czterdzieści lat.
— Taak — przeciągnął lejtnant.
— Jestem żonaty — powiedział Udałow i jego malutka twarzyczka zaróżowiła się. — Mam dwoje dzieci. Syn Maksynek chodzi już do szkoły.
W tym momencie Udałowa nawiedziły wspomnienia o przestępstwie, jakiego dopuścił się wobec własnego syna, i zaczerwienił się jeszcze bardziej.
— Taak — powtórzył lejtnant. — A więc też Udałow. Nieoczekiwanie jego wzrok stał się ostry i przenikliwy.
Pomilczał chwilę, a potem zapytał ostrym tonem:
— A spodnie w parku z ciebie zdjęli?
— Jakie spodnie?
— A twoja mamusia przychodziła na skargę?
— Przecież ona mnie nie poznała! — wykrzyknął Udałow błagalnym tonem. — Dlatego że nie jestem jej synem, tylko mężem. Ale zamienili mnie w dziecko, w chłopczyka. Właśnie o tym mówię. A wy nie wierzycie. Gdybym był synem, to by mnie poznała. A ja jestem mężem, więc mnie nie poznała. Jasne?
— Ale zalewa — powiedział sierżant i ruszył wolno ku drzwiom, aby z drugiego pokoju zadzwonić po pogotowie.
— Lepiej idź do jego matki. Ona zostawiła tu adres — powiedział lejtnant domyśliwszy się zamiarów sierżanta. — Zresztą poczekaj, dzieciaka trzeba najpierw umieścić w izbie dziecka.
— Nie! — wrzasnął Udałow. — Ja tego nie zniosę! Ja mam dowód osobisty, co prawda, nie przy sobie. Ja wam opowiem takie intymne szczegóły ze swego życia! Jestem dyrektorem przedsiębiorstwa budowlanego!
Oficer opuścił wzrok, aby nie patrzeć w oczy chorego dziecka. Cóż mógł powiedzieć poza banalnymi słowami współczucia? Zresztą nawet te słowa mogły jeszcze bardziej zdenerwować dzieciaka, który ubzdurał sobie, że jest Udałowem.
Sierżant zrobił krok w kierunku chłopczyka, ale Udałow głośno płacząc i wykrzykując niejasne groźby, że potrafi dotrzeć do Wołogdy, a nawet do Moskwy, zeskoczył z krzesła, załomotał ciężkimi buciorami, prześlizgnął się między rękoma sierżanta, uskoczył przed lejtnantem i wymknął się za drzwi, a następnie oderwał się od pościgu między stertami gruzu i rozmaitego budowlanego śmiecia, zalegającymi podwórko pracowni konserwacji zabytków…
Umiejętność ścisłego myślenia jest zjawiskiem rzadkim i niekoniecznie cechującym uczonych. Ta właściwość zakłada obiektywizm wewnętrzny i pragnienie dotarcia do prawdy. Udałow nie dysponował taką umiejętnością, gdyż stać się chłopczykiem, kiedy człowiek nastroił się na przekształcenie w pełnego sił młodzieńca, jest zbyt krzywdzące i wstydliwe. Dlatego wyobraźnia Udałowa, bogata, lecz nieco rozwichrzona, zamieniła doświadczenie na spisek, a ów spisek potężniał w miarę tego, jak zasapany Korneliusz biegł coraz dalej w miasto, płosząc po drodze kury i gęsi. Niebawem już zaczęło mu się wydawać, że spiskowcy w czarnych maskach podkradają się do węzłowych punktów sieci wodociągowej i trucizna przenika do wody, piwa, wódki, a nawet do kropli na katar.
Budzi się kraj rano i stwierdza, że nie ma w nim już ludzi dorosłych. Jedynie dzieci, plącząc się w spodniach i sznurowadłach, wychodzą z płaczem na ulicę. Komunikacja została sparaliżowana, gdyż dziecięce nóżki nie mogą dosięgnąć pedałów hamulca. Zatrzymały się obrabiarki, bowiem dziecięce rączki nie potrafią udźwignąć ciężkich detali. Jakiś chłopczyk rozpaczliwie łka na rogu — dziś miał zamiar przejść na emeryturę, a co teraz? Płacze dziewczynka — miała dzisiaj wyjść za mąż, a co teraz? Płacze inna dziewczynka — chciała jutro lecieć w kosmos. Płacze inny chłopczyk — jeszcze wczoraj podrzucił sztangę wagi dwustu kilogramów, a dzisiaj nie może podnieść nawet dwudziestu. Chłopiec-milicjant usiłuje dwiema rączkami unieść pałeczkę, którą jeszcze wczoraj regulował ruch. Dziewczynka-baletnica nie może wspiąć się na palce, chłopczyk-bas, śpiewak operowy, tylko piszczy… A wrogowie złośliwie chichoczą, szepczą z podstępną satysfakcją: „Teraz nie dacie rady wgramolić się do czołgów i obronić przed nami waszej ojczyzny”…
Wtedy właśnie, w miarę tego, jak w jego wyobraźni płowiał i rozsypywał się straszliwy obraz totalnego odmłodzenia, Udałowa zaczęła opanowywać nowa myśl: a może już się zaczęło? Może on nie jest jedyną ofiarą podstępnego starca? Może oni wszyscy — i Kastielska, i Szuroczka Rodionowa, i przyjaciel Grubin, i nawet podejrzana staruszka Bakszt — stali się dziećmi? Zdziecinnieli i z płaczem pukają do drzwi Kastielskiej…
Nowa myśl uderzyła Udałowa swą prostotą i oczywistością, podpowiedziała metodę dalszego postępowania.
Do domu Kastielskiej zbliżał się z całą ostrożnością i bawiącym się na chodniku dzieciom przypatrywał się z obawą i nadzieją — każdy dzieciak mógł okazać się Heleną Siergiejewną lub jego przyjacielem Saszą Grubinem. Zresztą w ogóle dzieci w mieście było bardzo dużo, więcej niż wczoraj. Ten fakt Udałow skłonny był również złożyć na karb spisku starca z Marsjanami, a nie na karb ładnej pogody, jak było w istocie.
Ale wystarczyło wejść do sieni, aby wszystkie iluzje rozwiały się jak dym. Ucierpiał tylko Udałow.