Milica ze Standalem dowlekli się do budki z piwem, przy której pod różnobarwnymi parasolami plażowymi stały chwiejne stoliki z błękitnymi plastykowymi blatami. Misza postał w kolejce i postawił na stoliku dwa kufle z wianuszkami cieplej piany. Był rozczarowany do życia i stracił ideały.
— Wygląda na to, że nasza misja nie zakończyła się sukcesem? — zapytała Milica.
— Popełniłem błąd taktyczny — powiedział Standal nie wiedząc jeszcze, na czym ów błąd polegał.
— Z początku bardzo mu się spodobałam — powiedziała Milica.
Standal, krzywiąc się niemiłosiernie, pił piwo.
— Trzeba będzie jechać wprost do Moskwy — powiedział. Wielki Guslar pozostanie nikomu nie znanym, zabitym deskami miasteczkiem. A oni będą sobie pluć w brody. Niech plują.
— Trochę jednak zasłynie — powiedziała Milica. — Przecież tu mieszkałam.
Uśmiechnęła się. Żartowała, bo chciała trochę Misze rozweselić. — Wszystko się ułoży — powiedziała.
— I nikt nie wierzy — ciągnął Standal. — Udałowowi nawet na milicji nie uwierzyli. A mnie w gazecie. Jakbyśmy byli jakimiś aferzystami. Na przykład Grubin popędził robić doświadczenia, żeby niczego nie zaniedbać, a i pani myśli nie tylko o sobie, prawda?
— O, tak! — powiedziała piękna Milica. — Proszę spojrzeć, tamten śmieszny pan do nas biegnie.
Przez plac, kręcąc na wszystkie strony głową, biegł bardzo tęgi mężczyzna, którego naga czaszka wyglądała z wianuszka szarych włosów, jak orle jajo z gniazdka. Miał mięsiste, aktorskie wargi i nos rzymskiego cesarza z okresu upadku imperium. Pod pachą ściskał wielki album. Cała jego postać, od brudnych butów poczynając, za co Malużkin wielokrotnie dawał mu reprymendy, a na obsypanej popiołem marynarce kończąc, stanowiła zdumiewającą mieszankę niepewności, nieśmiałości i nieposkromionej woli zwycięstwa.
— Niesie mój album — powiedziała Milica.
— To Stiepan Stiepanow! — wykrzyknął Misza Standal. — Nareszcie się zorientowali. Zrozumieli i teraz nas szukają. — Tutaj! — zawołał i zaczął machać ręką. — Tutaj jesteśmy, Stiepanie Stiepanyczu!
Ucieszony Stiepanow przytruchtał do stolika.
— A ja was szukam — powiedział opadając na krzesło. — Właściwie panią. Już bałem się, że nie znajdę, że to wszystko tylko mi się przyśniło.
— Jednak Malużkin pana przysłał — zapytał Standal twierdzącym tonem.
— Jaki znów Malużkin? Nic podobnego. On gwałtownie protestował. On sobie niczego nie uświadamia. Panienko, skąd pani ma ten album?
— To jest mój album — odparła Milica. Stiepanow drżącą ręką przysunął sobie kufel Standala i w zdenerwowaniu upił trochę piwa.
— A czy pani wie, co się w nim znajduje? — zapytał mrużąc swoje i tak już maleńkie oczka.
— Wiem, wpisywali się do niego przyjaciele i znajomi. Tiutczew, Fet, Dzierżawin, Sikomorski, Puszkin i jeszcze jeden taki, zapomniałam nazwiska.
— Puszkin, powiada pani? — Stiepanow był surowy i bezwzględny w dążeniu do prawdy. — A pani go czytała?
— Naturalnie. Miszeńka, czy w waszej redakcji wszyscy są tacy dziwni?
— Jeśli Stiepanycz nie zdoła przekonać naczelnego, to nikt tego nie potrafi zrobić — powiedział Misza, w którym obudziła się nadzieja.
— Nawet nie będę próbował — powiedział Stiepanow. — A czy panienka wie, że ten wiersz nie był nigdzie publikowany?
— Oczywiście! — wykrzyknęła Milica. — On przecież sam mi go napisał. Siedział, gryzł pióro, potrząsał czupryną. Nawet się z niego śmiałam. A wiersz pokazywałam tylko przyjaciołom.
— Tak — powiedział Stiepanow, sapiąc i dopijając piwo Standala. — A poważnie? Skąd panienka ma ten album?
— Proszę mu wytłumaczyć — powiedziała Milica. — Ja już nie mam siły do dzisiejszej młodzieży.
— Album to tylko mała cząstka tego, co usiłowaliśmy wbić do głowy Malużkinowi — powiedział Standal przysuwając sobie kufel Milicy. — Tu wcale nie chodzi o album.
— Misza, nie gadaj głupstw — powiedział Stiepanow.
— Chodzi właśnie o ten album. Nie może być rzeczy ważniejszej od niego.
— Stiepanie Stiepanyczu — powiedział Standal. — Przecież pan wie, jak bardzo pana szanuję. Nigdy z pana nie żartowałem. Proszę uważnie posłuchać i nie przerywać. Bardzo pana proszę, niech pan dosłucha, a potem dzwoni do domu wariatów albo po karetkę pogotowia…
Kiedy Standal zakończył opowieść o cudownych przemianach, na stoliku stała już cała bateria pustych kufli. Kupowała je i przynosiła Milica, która się nudziła, współczuła mężczyznom, była poczciwa i usłużna. Kioskarka już do niej przywykła i sprzedawała piwo bez kolejki, a żaden z mężczyzn stojących na słońcu nie oponował. Byłoby dziwne, gdyby ktoś zaoponował, bo przecież nikt przedtem nawet nie potrafił sobie wyobrazić takiej pięknej dziewczyny.
— A co z albumem? — zapytał Stiepanow, kiedy Misza zamilkł.
— Album zabierzemy do Moskwy w charakterze dowodu rzeczowego — odparł Misza. — Jak tylko zdobędziemy pieniądze na bilety.
— Do Andronnikowa?
— Zobaczymy na miejscu, może i do Andronnikowa.
— On dostanie go ode mnie — powiedział Stiepanow. — Jadę z wami.
— Czyżby? — zdziwił się Standal. — Czyżby pan nam uwierzył?
— Będę z panem zupełnie szczery — powiedział Stiepanow, gładząc safianową okładkę. — Aby rozwiać ostatnie wątpliwości, chciałbym spotkać się z Heleną Kastielską. Mam honor być jej znajomym od czterdziestu lat. Jeśli ona potwierdzi, moje wątpliwości odpadną.
— Może pan jej nie poznać — zauważył Standal. — Ma teraz dwadzieścia lat, tak samo jak ja.
— Zadam jej parę pytań. Na przykład, kto poza nią głosował w ubiegłym roku za udzieleniem kredytów na konserwację cerkwi św. Serafina. Ja też nie jestem głupi.
— Jestem świecie przekonana, że to pan głosował, szanowny panie — powiedziała Milica. — Macie jeszcze ochotę na piwo?
— Ja — przyznał się zdumiony Stiepanow. — Dziękuję, nie. Pójdziemy?
— A czy nie wydaje się panu — zapytał Standal. który znów nabrał optymizmu — że to wszystko jest bajeczne, nieprawdopodobne, tajemnicze i wręcz podejrzane?
— Młody człowieku — odparł Stiepanow z godnością. — Na moich oczach narodziły się telefon i radio. Na własne oczy widziałem fotokopię listu Puszkina, odnalezionego niedawno w niewielkim miasteczku nad Amazonką. Dlaczego miałbym nie wierzyć godnym szacunku ludziom tylko dlatego, że moje oczy i pozostałe zmysły nie chcą w to wierzyć? Zmysły ludzkie są zawodne i nie potrafią dotrzeć do sedna zwyczajnej teorii względności, natomiast rozum jest wszechmocny. Zaufajmy więc mu i wtedy wszystko wróci na swoje miejsce. Wówczas istnienie wiersza zyskuje niezwykłe wprawdzie, ale jednak wytłumaczenie, a to już coś znaczy.