Około siódmej wieczorem wszyscy ponownie zebrali się w domu Kastielskiej. Przynieśli ciepłą odzież i rzeczy niezbędne w podróży. Grubin po zakończeniu doświadczeń przyprowadził samochód i zajął się przygotowaniem go do drogi na dworzec, który znajdował się w Biełojarze, o czterdzieści kilometrów od Guslaru. Automobil stał w ogródku za domem Heleny Siergiejewny i wolno pykał miedzianym kominem. Kółka niebieskiego dymu unosiły się ponad drzewami i można było pomyśleć, że w ogródku pyka fajkę jakiś leniwy palacz.
Sawicz postawił na ławce w sieni walizkę, wypchaną przeważnie rzeczami Wandy, i z niezrozumiałą dla siebie samego irytacją popatrzył, jak Helena z Wandą z zapałem zwężają sukienki i spódnice, jakby zapomniały o zastarzałej rywalizacji o jego serce. Westchnął i poszedł do ogródka, gdzie krzątał się Grubin.
— Co tam z Udałowem? — zapytał.
Grubin wygramolił się spod wozu, wytarł ręce szmatą i powiedział:
— Obawiam się, że nie starczy drewna. Trzeba będzie załadować je do bagażnika. Pytałeś o Korneliusza?
Koszula Grubina była pokryta plamami kurzu i smaru, we włosach sterczały strużyny drewna. Przypominał małego chłopca, który dostał na urodziny prawdziwy rower.
— Tak. Co słychać u Korneliusza?
— Przed wyjściem z domu wywołałem go na korytarz. Korneliusz jest w dobrym nastroju. Żona dała mu klapsa i przebaczyła. Wybierała się do nas, bo natchnąłem ją nadzieją, iż moskiewscy lekarze pomogą mężowi. Podaj mi klucz francuski.
— Gdzie on jest?
— Otwórz skrytkę na rękawiczki. Z przodu.
Sawicz zajrzał do wnętrza kabrioletu, znalazł mahoniową szufladę ze złoconą rączką i wysunął ją. W szufladzie leżał nastawny klucz do nakrętek i niewielka szkatułka oklejona czarnym aksamitem.
— A co tu jeszcze jest? — zapytał.
— Gdzie?
— Obok francuza.
— Nie wiem — powiedział Grubin. — Jeszcze nie badałem. Za mało czasu. Samochód zostawię u ciotki, która mieszka w Biełojarze. A jak wrócimy z Moskwy, rozbiorę go na części i z powrotem złożę. Wieczna maszyna. Ręczna robota. Teraz takich już nie robią.
Sawicz z trzaskiem odpiął zameczki w kształcie lwich pysków. Wewnątrz czarnej szkatułki leżała para pistoletów pojedynkowych. Oksydowane lufy płynnie przechodziły w rękojeści wygięte jak ogony przerażonych psów.
— Trzeba Milicę zapytać — powiedział Grubin nie interesując się szczególnie bronią.
Z takiego zabili Puszkina, pomyślał Sawicz podnosząc pistolet na dłoni, jak Hamlet czaszkę Yoryka. Lermontowa też. Odliczało się dziesięć kroków i opuszczało rękę dopóty, dopóki lufa nie znalazła się na jednej linii z piersią przeciwnika. Potem naciskało się spust…
— Ostrożnie — powiedział Grubin postukując czubkiem buta po przedniej oponie. — Bo jeszcze wystrzeli.
— Ciekawe, czy go się nabijało od przodu? — zapytał Sawicz.
— Młodzi ludzie, co tam znaleźliście? — powiedziała Milica, która wyfrunęła do ogródka z wiadrem w ręku. — Gdzie tu jest pompa?
Na widok perskiej księżniczki Grubin zapiął koszulę i zaczerwienił się.
— To są pistolety mojego teścia — powiedziała Milica. — Jak dziś pamiętam. Sawicz, błagam, proszę nie celować. Może pan trafić w Saszeńkę.
Sawicz odłożył pistolet na miejsce. Milica wcale nie bała się, że pistolet może rozerwać się w ręku Sawicza. I w ogóle Sawicz nikogo nie obchodził.
— Mila, nie denerwuj się — powiedział Grubin. — On nie trafi. A poza tym pistolety nie są nabite.
— Saszeńka, bardzo ci do twarzy z tym samochodem — powiedziała Milica. — Chciałabym cię zobaczyć w skórzanej kurtce i lotniczych okularach.
Z domu wyszli Ałmaz i Stiepan Stiepanowicz, pogrążeni w przyjaznej rozmowie.
— A ja mu wtedy powiedziałem — rozległ się bas Almaza — wasza wysokość może powiesić tych nieszczęsnych ludzi, których jedyna zbrodnia polega na tym, że są głodni, ale wówczas wasza wysokość nie zdoła ujść przed zemstą…
— Jeszcze jeden album? — wykrzyknął Stiepan Stiepanowicz na widok atłasowej szkatułki w rękach Sawicza.
— Nie — odparł Sawicz. — To są pistolety.
— Gdzie je znaleźliście? — zapytał Ałmaz.
— W samochodzie — odparł Grubin. — W skrytce na rękawiczki.
— To są pistolety mojego teścia — wyjaśniła Milica. — Staruszek lubił powtarzać, że lęka się rozbójników.
Na ganek wyszła Helena Siergiejewna i powiedziała:
— Milico! Panią tylko po śmierć posłać. Gdzie woda?
— Proszę mi wybaczyć — powiedziała Milica — ale dokonaliśmy ciekawego odkrycia. Saszeńka znalazł stare pistolety.
— To ja je znalazłem — powiedział Sawicz, gdyż było rzeczą niesłuszną przypisywanie znaleziska komuś innemu.
— Natychmiast je schowajcie — powiedziała Helena. — Przecież nie macie pozwolenia na broń.
— Lena, nie obawiaj się — odparł Ałmaz. — Taka broń może zainteresować jedynie zbieracza. Jak tam z waszymi przygotowaniami do podróży? Wkrótce musimy ruszać.
— Zaraz będziemy gotowe — powiedziała Helena Siergiejewna. — Nikita, oddaj pistolety Almazowi.
Helena patrzyła na Sawicza, który nie chciał rozstawać się z pistoletami, i dziwiła się sobie. Powinna widzieć tęgawego studenta o blond włosach i niebieskich oczach, poczciwego, obraźliwego, widziała zaś starszawego otyłego mężczyznę, jakby ów student dawno już umarł. Nawet poczuła rodzaj zawstydzenia, że poranne spotkanie przyprawiło ją o nieoczekiwane bicie serca.
Sawicz, jak gdyby odgadł myśli Heleny, cofnął się o krok od wyciągającego ku niemu rękę Ałmaza, nieprzyjaźnie powiódł wzrokiem po jego niedźwiedziej sylwetce i zapytał:
— Dlaczego?
— Trzeba — odpowiedział Almaz. — Oddamy je Stiepanowi Stiepanowiczowi, który umieści je w muzeum. A ty coś dzisiaj zaczynasz brykać. Młodość cię rozpiera?
— Ma pan całkowitą rację — wtrącił Stiepan Stiepanowicz. — Te pistolety mają wielką wartość historyczną.
Sawicz spojrzał na Helenę. Helena stała na ganku i niskie słońce oświetlało ją z boku, a łagodny wietrzyk przyciskał sukienkę do jej dziewczęcego ciała. Diana Łowczyni — pomyślał Sawicz. — Okrutna bogini…
— Siłą mam ci je odebrać czy co? — zapytał Ałmaz ironicznie.
Wielki czarny kruk sfrunął gdzieś z nieba, usiadł na gałęzi i krzyknął:
— Krrrew!
— Co tu robisz? — zapytał Grubin kruka. — Chcesz jechać z nami?
— Okropność! — wykrzyknęła Milica. — Ten ptak sprowadzi na nas nieszczęście!
— Brrrednie — powiedział kruk.
Sawicz cofał się przed nacierającym Ałmazem.
— Heleno, moje słonko, co mam z nim zrobić? — zapytał kpiąco Ałmaz. — Wybaczyć czy wyzwać na udeptaną ziemię?
— Nie żartujcie z bronią — powiedziała Helena surowym tonem. — Nikita, przestań się wygłupiać.
— Te pistolety mają co najmniej ze sto lat — powiedział Grubin. — Ląduje się je od przodu.
— Na udeptaną ziemię! — roześmiała się Milica. — Pamiętam, jak to bywało.
— Panowie, weźcie pod uwagę — powiedział Ałmaz — że ja trafiam na trzydzieści kroków w czerwiennego asa.
— W czerwiennego asa — powtórzył Sawicz jak zahipnotyzowany. — W samo serce.
Milica podbiegła, odebrała Sawiczowi szkatułkę i powiedziała:
— Będę waszym sekundantem. Bez sygnału nie strzelać. Dwanaście kroków. Walczycie o serce pięknej damy.
— Wcale nie potrzebuję walczyć — powiedział Ałmaz patrząc na Helenę — bo serce i tak zabiorę.
Całkiem możliwe, myślał Sawicz, że sto lat temu gdzieś niedaleko cofał się w kierunku zarośli inny mężczyzna, taki sam jak ja, ale inny. Narażono na szwank honor ukochanej kobiety. Kobiety, która nigdy nie będzie do ciebie należeć, lecz dla której gotów jesteś umrzeć. Zamiast automobilu stała kareta. Czarna kareta. Ale kobieta została utracona. Utracona dwukrotnie, gdyż jeśli nawet człowiek wróci na rozdroże, zdobędzie prawo wyboru innej drogi, droga ta mimo wszystko zaprowadzi go w to samo miejsce.
— Dawno już tak nie stałem z pistoletem. Odzwyczaiłem się — powiedział Ałmaz odbierając broń z rąk Milicy, poczym sprawnie odciągnął twardy kurek. — Przygotuj się, kornecie.
— A czy pojedynkował się pan kiedyś? — zapytała Szuroczka, która biegała po bilety do miejskiej kasy i wróciła w najgorętszym momencie.
— Dwukrotnie, kochanie — odparł Almaz. — Dwukrotnie.
— I oba razy o kobietę?
— Nie, oba razy o poważne sprawy. O kobietę walczę po raz pierwszy — powiedział Ałmaz, obrócił się ponownie do Heleny i poprosił: — Ofiarowałabyś mi chusteczkę na pamiątkę…
— Ałmazie Fiedotowiczu! — powiedziała surowo Helena.
– Żartuję.
Sawicz ścisnął ciepły, poręczny uchwyt pistoletu i poczuł, jak zrasta mu się z dłonią, a ręka zaczyna się wolno unosić, bowiem trzeba, aby pierś przeciwnika i lufa broni znalazły się na jednej linii.
Ałmaz nie spieszył się. Podrapał się pistoletem za uchem i powiedział obojętnie:
— Sawicz, zapomniałeś odwieść kurek. W ten sposób broń ci nie wystrzeli.
Sawicz usłuchał.
— Mocniej ciągnij — powiedział Ałmaz. — Na razie go zabezpieczyłeś. Tak, teraz jest w porządku. Celuj. Wiesz jak?
— Wiem — powiedział Sawicz.
W głowie przewalały mu się skłębione myśli. Upadnę, to znaczy on upadł brocząc krwią, upadł na trawę, a krew splamiła mu koszulę, zobaczę, to znaczy on zobaczy zrozpaczone oczy Heleny, rozkochane oczy Heleny, utracone na zawsze oczy Heleny…
— Pali — krzyknęła Milica.
Almaz, któremu ta zabawa już się nieco znudziła, wprawnym ruchem przesunął lufę w górę i w bok, żeby przypadkiem kogoś nie postrzelić, i szczęknął kurkiem. Opuścił rękę i chciał już odejść, kiedy Sawicz krzyknął:
— Stój! Mój strzał!
Sawicz dostrzegł uśmiech przeciwnika, ale nie potrafił się zatrzymać. To był pojedynek i jeden z nich musiał zginąć.
Grzmotnęło, pistolet szarpnął się w ręku. Pocisk, który spokojnie przeleżał w lufie ponad sto lat, gwizdnął nad uchem Ałmaza i zniknął, strąciwszy po drodze gałązkę z drzewa. Helena rzuciła się ku Ałmazowi, stojąca na ganku Wanda wyrzuciła w przerażeniu ręce do góry. W oddali rozległ się czyjś wrzask, i zaległa cisza.
Zamilkły nawet ptaki i pszczoły.
— Nie sądziłem — powiedział Sawicz upuszczając pistolet na trawę — że on wystrzeli. Przecież jest taki stary.
— Bałwan — powiedział Ałmaz.
— Prawdziwy pojedynek — powiedziała lekkomyślna Milica. — Ałmaz ma prawo do strzału. Heleno Siergiejewno, proszę nie płakać. On i tak by nie trafił z tej odległości.
— Przepraszam — powiedział Sawicz.
Rozpaczliwy wrzask, który rozległ się w chwili wystrzału za furtką, zbliżał się coraz bardziej. W ogródku zjawił się Udałow. To właśnie on był źródłem owego wrzasku.
— Zostałem zabity! — oświadczył.
— Do czego to podobne? — zapytała Ksenia Udałowa wchodząc za mężem do ogródka.
Udałow był bez spodenek. Spodenki niosła za nim żona. Na biodrze Udałowa widniał siniak. Ksenia pokazała wszystkim kulę.
— Wyjęłam ją ze spodni — powiedziała. — Złożę skargę.
Sawicz odwrócił się na pięcie i uciekł do sieni, odepchnąwszy stojącą w drzwiach Wandę. Zapragnął, żeby zrobiło się ciemno.
— Oddaj spodnie — powiedział Udałow do żony biorąc się. w garść. — Nie jestem smarkaczem.