Helena Siergiejewna odgarnęła za ucho prosty kosmyk siwych włosów, zmrużyła oczy i wsypała do rondelka dokładnie pół szklanki kaszy manny z niebieskiej kwadratowej puszki, opatrzonej napisem „Cukier”. Mleko wzburzyło się, jakby kaszka okrutnie je oparzyła, ale Helena Siergiejewna zdążyła zamieszać w garnuszku srebrną łyżką, którą trzymała w pogotowiu.
Wania wjechał do kuchni czołgiem, zrobionym z tomu „Sowriemiennika” za rok 1863 i czterech pudełek po zapałkach.
— Nie potrzebuję twojej kaszy! — wrzasnął.
— Podaj mi sól — powiedziała Helena Siergiejewna.
— Znów zapomniałaś posolić, babciu? — zapytał Wania.
Helena Siergiejewna nie czekała, aż Wania zawróci czołgiem w stronę czarnego kredensu, zamaszyście podeszła, wyjęła solniczkę i na jej widok przypomniała sobie, że już soliła mleko. Odstawiła ją więc na miejsce.
— Babciu — powiedział Wania rozkapryszonym głosem. — Nie chcę twojej kaszy. Ja chcę kogel-mogel.
W rzeczywistości nie chciał ani tego, ani tego. Chciał wywołać awanturę.
Helena Siergiejewna świetnie zdawała sobie z tego sprawę i dlatego nie odpowiedziała. Przez miesiąc zdążyli się sobie nawzajem naprzykrzyć, ale synowa zabierze go dopiero za dwa tygodnie.
Helena Siergiejewna stwierdziła, że w wieku sześćdziesięciu lat nie ma już serca do dzieci. Straciła dla nich wyrozumiałość i cierpliwość. Po awanturach z wnukiem uspokajała się wolniej niż on. A przecież sama poprosiła synową o przywiezienie Wani do Wielkiego Guslaru. Znużyła ją samotność długich zmierzchów, kiedy widmowe niebieskie światło wlewa się do pokoju, oświetlając pęczniejące czarne szafy, które dawno już należało opróżnić ze starych czasopism i różnych rupieci.
Dawniej Helena Siergiejewna myślała, że na emeryturze nie tylko odpocznie, ale także zdoła wiele zrobić z tego, co dotychczas odkładała ze względu na nawal pracy, zebrań i posiedzeń. Zamierzała na przykład napisać historię Guslaru, wybrać się do siostry mieszkającej w Leningradzie, uporządkować zbiory muzeum, gdzie nieustannie zmieniały się jakieś nierozgarnięte dziewczyny, które po miesiącu wychodziły za mąż albo uciekały do innej pracy, gdzie płacono chociażby o dziesięć rubli więcej niż w niezbyt hojnym miejskim muzeum.
Nic jednak z tego nie wyszło. Historia Wielkiego Guslaru leżała rozgrzebana na biurku i niemal nie posuwała się naprzód. Dzieci siostry chorowały i zamiast bez pośpiechu obejść wszystkie leningradzkie muzea i teatry, Helena Siergiejewna musiała zająć się gospodarstwem. Do muzeum przyszedł nowy dyrektor, który uprzednio kierował Technikum Rzecznym. Dyrektor traktował swoją nominację jako niesprawiedliwą, lecz nieuniknioną karę i czekał, aż ucichnie gniew wysokiej powiatowej zwierzchności, żeby ponownie rozpocząć wspinaczkę po drabinie służbowej. Dyrektor był nieprzychylny Helenie Siergiejewnie, gdyż jej zabiegi o wzbogacenie zbiorów i rozwijanie kółek zainteresowań przeszkadzały mu w realizacji bardzo ważnej inicjatywy o znaczeniu ogólnoobwodowym: budowy Pomnika Pionierów, którzy w odległych czasach wyruszali na podbój Syberii i Dalekiego Wschodu. Pionierzy bardzo często wyruszali z Wielkiego Guslanu, miasta kupieckiego, niespokojnego, konkurenta Archangielska i Wołogdy.
— Babciu, a w kaszce będzie dużo kluchów? — zapytał Wania.
Helena Siergiejewna pokręciła głową i uśmiechnęła się nieznacznie. Cruzelki naturalnie będą. Przez ponad sześćdziesiąt lat swego życia jakoś nie potrafiła nauczyć się gotować kaszki manny. Gdyby udało jej się zacząć życie od początku, z pewnością podejrzałaby, jak to robiła nieboszczka mama.
Ktoś zastukał w okno. Wania zapomniał o czołgu i pobiegł odsunąć zasłonkę. Nie zobaczył nikogo — w okno zawsze pukali znajomi, zanim weszli przez furtkę, okrążyli dom i zastukali w drzwi od podwórka.
Helena Siergiejewna zmniejszyła płomień i uznała, że zdąży otworzyć drzwi, zanim kaszka się przypali. Szybko przeszła przez ciemną sień. Od każdego stąpnięcia, krótkiego i energicznego, ogłuszająco skrzypiały deski podłogi.
Za drzwiami stała Szuroczka Rodionowa, która przez lato wyładniała i wydoroślała, a poza tym obcięła sobie warkocz, aby wydawać się starszą.
— Wytrzyj nogi — powiedziała Helena Siergiejewna patrząc z przyjemnością na Szuroczkę. Szuroczka zarumieniła się — miała delikatną brzoskwiniową cerę i dlatego łatwo się czerwieniła, upodobniając się do przedrewolucyjnych panienek. Szuroczka przywitała się, wytarła nogi, choć na dworze było sucho, i poszła za Heleną Siergiejewną do kuchni. Była bardzo podniecona i dlatego trajkotała jak nakręcona, nie stosując znaków przestankowych i dużych liter.
— Taka historia Heleno Siergiejewno ciężarówka jechała ulicą Puszkina i zapadła się pod ziemię masa ludzi myśleli że trzęsienie ziemi Udałow z przedsiębiorstwa budowlanego powiedział będziemy zasypywać a tom piwnica a dyrektora muzeum nie ma bo pojechał do obwodu na naradę w sprawie pionierów i trzeba zapobiec temu bo tam mogą być zabytki…
— Poczekaj — powiedziała Helena Siergiejewna. — Zamierzałam właśnie nakarmić Wanię. Siadaj i powtórz wszystko wolniej i logiczniej.
Szuroczka zaczęła wszystko od początku. Poczuła się onieśmielona i z młodej, przystojnej kobiety przekształciła się w uczennicę-prymuskę, przewodniczącą kółka historycznego.
Helena Siergiejewna nałożyła gęstej kaszy na talerz i posypała ją cukrem. Wania miał zamiar dopomnieć się o dżem malinowy, ale zapomniał. Był mocno zaintrygowany nieoczekiwaną wizytą i trajkotaniem Szuroczki. Posłusznie usiadł przy stole, wziął łyżkę i zagapił się na dziewczynę. Jak we śnie zaczerpnął łyżką kaszę, nie trafił nią do ust i wysmarował sobie ucho. Bezdźwięcznie poruszał wargami, powtarzając relację Szuroczki słowo po słowie, aby lepiej ją zrozumieć.
— No więc jechała ciężarówka ulicą Puszkina — mówiła Szuroczka nieco wolniej, choć nadal bez znaków przestankowych. — I od razu zapadła się tylnymi kołami ludzie myśleli że to trzęsienie ziemi wybiegli ze sklepu a tam piwnica…
— W którym miejscu dokładnie? — zapytała Helena Siergiejewna.
— Na rogu ulicy Tołstoja.
— Tamtędy biegł kiedyś Piekielny Zaułek — powiedziała Helena Siergiejewna mrużąc oczy i wyobrażając sobie plan miasta w okresie między wiekiem piętnastym a osiemnastym.
— Słusznie — ucieszyła się Szuroczka. — Opowiadała nam pani jeszcze na zajęciach kółka tam był Piekielny Zaułek w którym pracowali kowale szerokość dwa metry kończył się ślepo przy miejskich murach tak właśnie powiedziałam Udafowowi z przedsiębiorstwa budowlanego a on powiada że kwartał się kończy i musi zdać komisyjnie ulicę Puszkina którą asfaltowali przez trzy miesiące bo inaczej nie dostanie premii.
— Skandal — powiedziała Helena Siergiejewna. — Wania, nie dmuchaj na łyżkę. Nie mam go z kim zostawić.
— Ja z nim posiedzę, Heleno Siergiejewno — powiedziała Szuroczka. — Bez pani oni tam zasypią piwnicę, a pani nawet Biełow się słucha.
— Nie mam żadnej władzy — powiedziała Helena Siergiejewna. — Jestem na emeryturze.
— Panią zna całe miasto.
— Poczekaj chwilkę.
Helena Siergiejewna poszła do malutkiego pokoiku obok kuchni i wkrótce wróciła. Uczesała się, ułożyła swe siwe włosy w kok. Założyła ciemną nauczycielską sukienkę z oślepiająco białym wykładanym kołnierzykiem. Szuroczka przypomniała sobie, jak pięć lat temu przyszła po raz pierwszy na zebranie kółka historycznego i Helena Siergiejewna, w takiej samej ciemnej sukience, poprowadziła członków kółka na górę, do pierwszej sali muzeum, gdzie stał oparty o ścianę sfatygowany kieł mamuta, wisiał obraz przedstawiający powszednie życie ludzi z epoki kamienia, a w gablotce pod szkłem leżały rządkiem gliniane skorupy i groty strzał, wyłowione z rzeki Guś przez przedrewolucyjnych gimnazjalistów.
— To posiedzisz z nim trochę? — zapytała Helena Siergiejewna.
— Dziś mam wolne popołudnie.
Helena Siergiejewna zeszła z ganku, żwawo przebiegła drewnianym chodniczkiem do furtki, zamknęła ją i ruszyła ulicą Słobodzką w stronę centrum, przez most przerzucony nad Griaznuchą, która od niepamiętnych czasów dzieli miasto na Guslar i Słobodę. Za mostem po prawej stronie wznosi się budynek szpitala dziecięcego, dawniejszy dom kupców Sinicynów, w którym zachowały się wspaniałe piece kaflowe z połowy osiemnastego wieku, a po lewej — cerkiew Borysa i Gleba, szesnasty wiek, unikalna budowla, wymaga konserwacji. Za cerkwią jedną fasadą na ulicę, drugą na rzekę wznosi się Miejskie Gimnazjum Męskie, obecnie Szkoła Średnia Nr 1. Za gimnazjum rozciąga się obszerny, zawsze wietrzny plac, pokryty w połowie trawnikami. Przed rewolucją stały tu zajazdy i sukiennice, ale w roku 1930, kiedy burzono cerkwie, przy okazji rozebrano również i to, chociaż hale dałyby się wykorzystać jako lokum dla rynku kołchozowego. Tam właśnie nowy dyrektor muzeum zamierzał postawić Pomnik Pionierów. Po przeciwległej stronie placu wznosi się piętrowy budynek muzeum, zabytek osiemnastowiecznej architektury miejskiej pod ochroną. Ale Helena Siergiejewna nie poszła przez plac, tylko przy sklepie spożywczym skręciła w ulicę Tołstoja.
Na rogu spotkała prowizora Sawicza, starego znajomego.
— Słyszałaś, Lena — powiedział Sawicz, sapiąc i wachlując się postrzępioną książką — że ciężarówka wpadła do piwnicy?
— A jak sądzisz, dokąd ja idę? — zapytała Helena Siergiejewna. — Z wizytą do koronczarek?
— Daj spokój, Lenoczko — powiedział łagodnie Sawicz. — Nie warto się denerwować. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to już trzecie zapadlisko w ciągu ostatnich lat? — Czwarte, Nikita, czwarte — powiedziała Helena Siergiejewna. — Pójdę już tam, żeby czegoś przypadkiem nie zniszczyli.
— Naturalnie. Gdyby nie ten upał, sam bym poszedł popatrzeć. Ale przerwa obiadowa jest krótka, a moje brzuszysko domaga się pokarmu. Zresztą przypuszczałem, że cię spotkam. W tym mieście wszystko cię obchodzi.
— Obchodziło. Teraz jestem na emeryturze. Pozdrowienia dla Wandy Kazimirowny.
— Dziękuję, już dawno wybieramy się do ciebie w gości…
Jednak Helena Siergiejewna ostatnich słów już nie słyszała. Szybkim krokiem szła w kierunku ulicy Puszkina. Sawicz poprawił okulary i powlókł się dalej, zastanawiając się nad tym, czy w lodówce stoi jeszcze butelka piwa, czy już ją wczoraj wypił. Wyobraził sobie zapełniała, ciemnozieloną butelkę, syk gazu wydobywającego się spod kapsla, zmrużył oczy i przyspieszył kroku.