Człowiek podniósł rękę.
Grubin uniósł się, wychylił do przodu i powiedział:
— Masz szczęście, że poruszamy się z taką małą szybkością. Gdyby to była wywrotka, zostałaby z ciebie tylko mokra plama.
— Wiem — powiedział człowiek.
— Prosimy więc zejść z drogi — powiedział Grubin. — W autobusie nie ma już wolnych miejsc.
— Proszę się odsunąć — Ksenia poparła Grubina. — Wieziemy chore dziecko.
— Wiem wszystko — powiedział człowiek. — Proszę opuścić samochód.
— Co? — zdziwił się Grubin.
— Społeczny inspektor ruchu — powiedział Standal.
— To jest mój samochód — wyjaśniła Milica. — Jedzie za moją zgodą. Nie przekroczyliśmy żadnego przepisu. Spieszymy się do Moskwy.
— O to właśnie chodzi — powiedział człowiek. — Ałmazie Fiedotowiczu, nie poznał mnie pan?
— Poznałem — powiedział cicho Ałmaz. Tak cicho, jak nie mówił ani razu w ciągu ostatnich dwóch dni. — Poznałem.
— Ałmazie Fiedotowiczu, pogwałcił pan naszą umowę — powiedział człowiek. — Uprzedzałem pana o konsekwencjach.
— Tak — odparł Ałmaz podchodząc blisko do nieznajomego. Okazało się, że jest od niego wyższy co najmniej o dwie głowy.
— Dopóki używał pan eliksiru młodości tylko dla siebie, zobligowany wdzięcznością za uratowanie mi życia, nie stawiałem żadnych przeszkód. Nie czyniłem tego również i wtedy, kiedy użył pan środka przeciwko starości do wyleczenia pańskiej bliskiej znajomej Milicy Bakszt. Jednak wczoraj, powodowany strachem przed nadchodzącą śmiercią, ujawnił pan sekret postronnym. Tym postępkiem postawił pan mnie w trudnej sytuacji. Jestem zmuszony podjąć odpowiednie kroki.
— Wybacz — powiedział Ałmaz. — Jakoś tak wyszło. Ale ł tym strachem przed śmiercią przesadziłeś. Po prostu mam wiele spraw do załatwienia i nie mogę teraz umrzeć.
Nieznajomy promieniował słabym blaskiem i mgła w jego pobliżu wydawała się nieco jaśniejsza. W półmroku trudno było dojrzeć rysy jego twarzy. Człowiek mówił poprawnie, ale monotonnie i beznamiętnie, jakby odczytywał stosowny dokument z okrągłą pieczęcią.
— Domyślasz się, kto to jest? — zapytał Grubin Milicę.
— Tak — odparła dziewczyna przerażonym szeptem.
— Ja też.
Standal zeskoczył ze stopnia i chciał podejść do rozmawiających, ale malutki człowiek powstrzymał go gestem ręki.
— Pan i tak znakomicie wszystko słyszy ~ powiedział. Standal stanął.
Cała ta scena postronnemu widzowi mogłaby się wydać zagadkowa, a nawet złowieszcza. Staroświecki, zwilgotniały od mgły automobil stal pośrodku szosy, a świerki wyciągały ku niemu czarne łapy. Przed nim, po pas we mgle, znieruchomiał Ałmaz i kosmiczny podróżnik. Ludzie w kabriolecie również znieruchomieli, zdrętwieli. Jedynie kruk wolno chodził po masce postukując długimi pazurami.
— Jestem zmuszony odebrać wam niezasłużony dar — powiedział człowiek. — Powrócicie do poprzedniego stanu i wspomnienie o waszej przygodzie wyda się wam jedynie dziwnym snem.
— Nie! — powiedziała Milica. — Nie, tylko nie tol Przecież jestem młoda, bardzo młoda!
— Oszczędź ich — poprosił Ałmaz.
— Ciebie też oszczędzić?
— Jak chcesz.
— Nie mam prawa — powiedział nieznajomy. — Ziemia jeszcze nie dorosła do młodości. Mógłbym pozostawić was w spokoju, gdybym był pewien, że całe to wydarzenie nie zostanie rozgłoszone. Ale udajecie się do Moskwy i jutro spotkacie się z uczonymi, których zdołacie przekonać, iż to, co wam się przydarzyło, wydarzyło się naprawdę. Macie dokumenty i fotografie, na których wasz wiek absolutnie nie odpowiada waszemu obecnemu wyglądowi. W rezultacie naukowcy, przekonawszy się, że przygotowanie eliksiru młodości jest możliwe, zaczną pracować w tym kierunku. Po jakimś czasie, za parę lat, zdołają zapewnić ludziom wieczną młodość. Nie możemy do tego dopuścić. Ziemia nie dorosła do takiego daru, nie jest jeszcze do niego przygotowana.
— Ja nikomu nie powiem. Przysięgam, że nikomu nie powiem! — płakała Milica, — Saszeńka, powiedz mu, że ty też nikomu nie powiesz!
— Istotnie nikomu nie powiemy — potwierdził Misza Standal, który przeraził się, że znów zobaczy zgrzybiałą staruszkę Bakszt.
— Młody człowieku — powiedział Przybysz z Kosmosu i wyrzutem w głosie. — Doskonale rozumiem, że panu osobiście nic nie zagraża. Mogłoby się wydać, że z pańskiej strony nie będzie żadnych przykrych niespodzianek. Zapomniał pan jednak, że mogę czytać myśli. Ałmaz Fiedotowicz zapewne powiedział wam o tej mojej umiejętności. Pańskie myśli kryją w sobie podstęp i oszustwo. Ma pan nadzieję, że uwierzę, pozostawię was w spokoju, a potem będziecie mogli kontynuować podróż. — Obrócił się w stronę Grubina i powiedział szybko: — Proszę wyjąć rękę ze szkatułki. Pistolety i tak nie są nabite. Nie zdoła mnie pan zabić, a jeśli nawet, to na moje miejsce przyjdą inni i odbiorą wam młodość. To będzie sprawiedliwe.
— Babciu, nie słuchaj wujka — powiedział Wania. — Taka mi się bardziej podobasz.
— Moja decyzja jest nieodwołalna — powiedział człowiek. — Osobiście wam współczuję. Nie jestem okrutny i wierzę, że w swoim czasie, za kilkaset lat, wasi potomkowie…
— On blefuje! — powiedział nagle Grubin bardzo głośno. — Ałmaz, nie słuchaj go. On blefuje. Nigdy nie zmusi nas do przełknięcia swoich antytabletek i antykropli.
— Nie — odparł człowiek — nie oszukuję was. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie będziecie chcieli zażyć odtrutki. Mam inny sposób na przywrócenie sprawiedliwości.
W jego rączce pojawił się czarny aparat, przypominający rewolwer z obciętą lufą. Z aparatu wytrysnął zielony promień, rozpylił się w powietrzu, zalśnił miękkim seledynem w oparach mgły i ogromnym ciężarem zwalił się na ludzi. Grubin zatrzymał się w pół skoku, Ałmaz i Standal zwalili się na zimny asfalt, utonęli we mgle, a perska księżniczka urwała na wysokiej nucie rozpaczliwy krzyk…
Ale świadomość jeszcze nie zgasła. Myśli galopowały, skakały przez przeszkody, odliczały ostatnie sekundy.
Helena widziała własne ręce, przyciskające Wanię do piersi. Ręce były młode i silne, więc drętwiała z przerażenia, że zaraz osłabną, pokryją się zmarszczkami.
Milica szeroko otwartymi oczyma patrzyła na przednią szybę kabrioletu, która wyglądała jak czarne lustro. W tym zwierciadle widziała miękki owal twarzy i kruczoczarne włosy spływające na ramiona. Te włosy wypadną, wyblakną, podbródek uniesie się do góry i głębokie bruzdy przeorzą kąciki zapadniętych ust. Milica błagała zapomnianego Boga, aby zesłał jej szybką śmierć, żeby umarła, zanim nastąpi straszliwa przemiana.
Ałmaz zamknął oczy. Spowijająca go biała mgła była materialna i ciężka. Pomyślał z żalem o rzece. Wyobraził ją sobie: i brzegi obramowane brudną pianą, i pożółkłe krzewy na brzegach, i ryby pływające w zrudziałych falach białymi brzuchami do góry. Przyrzekł rzece, że ją uratuje. Nie dotrzymał słowa. Mimo wszystko wróci tam, bo do śmierci zostało mu jednak jakieś kilka dni.
Grubin z nienawiścią myślał o swoim pokoju zawalonym rupieciami, o życiu wśród tych rupieci, ale ziarenka z przerwaną w pól słowa „Pieśnią o Wieszczym Olegu”, które wyrzucił kurom, wcale nie żałował.
Wandę nawiedziła dziwna myśl: bolała nad tym, że nigdy nie przespaceruje się po Moskwie w modnej sukience i nie będą się za nią oglądać nieznajomi, przystojni mężczyźni.
Grubinowi przyszła do głowy jeszcze jedna myśl. Nie odważył się dotąd dotknąć perskiej księżniczki, a teraz było za późno, i nie było sił, żeby odwrócić głowę, żeby na zawsze zapamiętać…
Łzy toczyły się po policzkach Szuroczki. Twarz miała mokrą i gorącą, ale nie mogła jej obetrzeć. Tak bardzo chciała pocieszyć Helenę Siergiejewnę…
A Helena wyobraziła sobie rzekę, nad którą mogłaby mieszkać z Almazem. Teraz, kiedy miała pewność, że „to się nie spełni, mogła się. do tego przyznać…
Zielony promień ustąpił miejsca żółtemu i myśli zgasły.