Helena Siergiejewna nie wracała. Szuroczka odpowiadała na pytania Wani i przypominało to splątany kłębek — nitka ciągnęła się, pytanie następowało za pytaniem, a w żadnym z nich nie można się było doszukać sensu. Ogłupiała za szczętem dziewczyna omal nie zapomniała, że na trzecią obiecała pionierom wycieczkę do starej pani Bakszt.
Kukułka niechętnie wygramoliła się z drewnianego zegara i dwa razy skrzypnęła, nie otwierając dzioba. Na trzeci raz już nie starczyło jej siły. Wskazówki stały na za pięć trzecia. A Heleny Siergiejewny wciąż nie było.
— Wanieczka, chodźmy na spacer — powiedziała Szura czułym głosem, bo przecież Wanieczka mógł sobie nie życzyć spaceru. — Może znajdziemy babcię.
Przekonała Wanię, że powinien włożyć kurtkę i panamę. Wania ciągnął za sobą czołg z pudełek po zapałkach, bo tylko pod tym warunkiem wyraził zgodę na spacer.
Na moście przez Griaznuchę Szuroczkę i Wanię wyprzedzili znajomi z Technikum Rzecznego, barczyści uczniowie na rowerach. Wracali z plaży i dlatego czuli się niezmiernie dziarsko. Na widok Szuroczki zaczęli żartować, że Wania jest jej synem, co bardzo ich rozweseliło. Szuroczka obraziła się, a Wania się przestraszył i chciał pójść nad rzeczkę, żeby trochę posiedzieć na brzegu. Walił obcasami w kocie łby i zapierał się. Uczniom Technikum znudziło się dowcipkować w upale, więc nacisnęli pedały. Jeden z nich został w tyle, odwrócił się i powiedział, że kupił dwa bilety do kina na dziewiątą i że będzie czekał. Szuroczka prawie go nie słuchała, bo właśnie przemawiała Wani do rozsądku:
— Wanieczka — mówiła. — Pójdźmy do babci. Dam ci czekoladowego cukierka.
— Nie wolno mi jeść cukierków — kaprysił Wania. — Ja chcę ananasa. Mnie boli ząb trzonowy.
— Zaraz obejrzymy sobie twój ząb — rozległ się z tyłu poczciwy głos. — A może nawet wyrwiemy go z korzeniem.
Dopędził ich prowizor Sawicz, który szedł z obiadu do apteki.
— Zgodziłam się posiedzieć z Wanią — powiedziała Szuroczka — a Helena Siergiejewna nie wraca i nie wraca.
Sawicz popatrzył na wnuka Heleny i pomyślał z przykrością, że nie ma przy sobie cukierka lub innego przedmiotu, jakie zazwyczaj daje się dzieciom. Nie miał dzieci, choć mógłby już mieć nawet wnuki.
— Ja chcę złapać złotą rybkę — powiedział Wania, który wcale nie przestraszył się doktora.
— Złotą rybkę zdobywa się dzięki pracy, mój chłopcze — powiedział Sawicz. Prowizor nie potrafił rozmawiać z dziećmi.
— Ja będę łapał dzięki pracy — zgodził się Wania.
Szuroczka wykorzystała sytuację i ruszyła Wanię z miejsca. Sawicz szedł obok i starał się być miłym dla dziecka, ale odpowiadał mu ni w pięć, ni w dziewięć. Już po stu krokach dziecko zrozumiało, że jego sąsiad jest głupi, co było nieprawdą. Prowizor w tym czasie myślał. Myślał o życiu. Dawniej nie zauważał, że myśli. Dawniej mógł jeść I myśleć, czytać i myśleć, rozmawiać i myśleć. Teraz starał się być miły dla cudzego wnuczka, ale w rzeczywistości myślał o życiu.
Po zburzonych sukiennicach została tylko wieża z zegarem. Najpierw wykorzystywano ją jako wieżę strażacką, a potem dobudowano do niej trzypiętrowy dom dla pracowników Rady Powiatowej i zainstalowano elektryczny zegar, jakie zawiesza się na słupach w wielkich miastach — okrągły i niedokładny. Zegar wskazywał dziesięć po trzeciej.
— Oj! — powiedziała Szuroczka. — Czekają na nas pionierzy. Pobiegniemy.
Wania zgodził się biec, bo Sawicz go znudził. Szuroczka i Wania ruszyli pędem w stronę szkoły, a za nimi po pustej, rozgrzanej jezdni skakał czołg zrobiony z tomu „Sowriemiennika” i czterech pudełek po zapałkach. Jedno z pudełek wkrótce się oderwało i zostało na jezdni. Prowizor podniósł je i odruchowo obrócił w palcach. Na pudełku widniał rysunek drzewa bez liści i napis „Egoista usycha, niczym samotne bezpłodne drzewo. Turgieniew”. Szuroczka pociągnęła Wanię w zaułek. Przed nową murowaną szkołą stał dąb. Dąb był bardzo stary. Wicedyrektor szkoły lubił powtarzać starą legendę o tym, jak to pionier i odkrywca Barchatow przed wyruszeniem na wyprawę w celu odkrycia lewych dopływów Amuru posadził dąb w rodzinnym mieście. Wicedyrektor nie tylko ją powtarzał, ale także wymyślił. Legenda bardzo przypadła do gustu nowemu dyrektorowi muzeum, który miał nadzieję odnaleźć dokumenty świadczące o jej autentyczności.
W cieniu dębu nudziło się sześciu pionierów z kółka historycznego. Latem kółko nie miało zajęć, ale Szuroczka odszukała wszystkich jego aktywnych członków, którzy pozostali w mieście, i namówiła na wycieczkę do starej pani Bakszt. Był okropny upał i pionierzy nie mogli usiedzieć na miejscu. Bardzo lubili historię, ale teraz mieli wielką ochotę na kąpiel.
Złota grzywka Szuroczki Rodionowej przykleiła się do czoła. Obok niej dreptał przedszkolak. Pionierzy ożywili się i wydobyli notesy.
— Chodźmy — powiedziała Szuroczka. — Bo się spóźnimy.
Pionierzy niechętnie wypełźli na skwar.
Ich droga biegła obok zapadliska i dlatego początek wycieczki trzeba było przesunąć o dalsze kilka minut. Pionierzy wbili się w tłum przy dziurze, po chwili wszystko już wiedzieli, i Szuroczka, gdyby nawet chciała zaprowadzić ich do mieszkania staruszki Bakszt, nie mogłaby tego zrobić.
Udałow pod okiem Heleny Siergiejewny zawijał w papier pakowy wydobyte przedmioty. Edik z Grubinem wynosili z podziemia resztę rzeczy, a Misza Standal odbierał je i układał na asfalcie. Pachniało wodą kolońską „Chypre”. Zapach ten wydzielał wysoki, kościsty starzec z żółtawą, niedawno podstrzyżoną brodą. Starzec był niespokojny i nerwowo wyłamywał gruzłowate palce. Prowizor Nikita Sawicz, który idąc prostą drogą wyprzedził Szuroczkę, zobaczył Wanię i zwrócił mu pudełko po zapałkach.
— Babciu — powiedział Wania. — Idziemy do domu.
— Co ty tu robisz? — zdziwiła się Helena Siergiejewna. — Gdzie jest Szuroczka?
— Jestem tutaj — powiedziała Szuroczka. — Zaczęłam się niepokoić, zastanawiać, gdzie pani zginęła, ale potem przypomniałam sobie, że mam wycieczkę, pionierzy czekają, wzięłam więc Wanię, poszłam do szkoły i po drodze wpadłam tutaj.
Wania tymczasem zainteresował się dziurą w ziemi, podszedł bliżej, pochylił się i wpadł do jamy.
— Ach! — wykrzyknął tłum.
Ale Wani nic złego się nie stało. Właśnie w tym momencie wędrowało do góry krzesło. Wania spotkał się z nim w pół drogi, miękko wylądował i po paru sekundach powrócił na powierzchnię.
Jednak upadek Wani stał się przyczyną innych wydarzeń.
Ku zapadlisku rzucili się prowizor Sawicz, starzec pachnący wodą kolońską, Misza Standal i Udałow, który zrozumiał, że jego koszmarne przeczucia zaczynają się sprawdzać. Ta czwórka zderzyła się nad dziurą, przeszkadzając sobie nawzajem w chwyceniu dziecka. Udałow, najbardziej pechowy, wpadł na starca, stracił równowagę i jak worek kartofli zwalił się w dół.
W bałaganie, wywołanym powrotem Wani i zniknięciem Udałowa, wonny starzec nieoczekiwanie chwycił jedną z butli, odrzucił bukszpanową laskę, która boleśnie uderzyła prowizora, i podrzucając wysoko kolana zaczął biec ulicą. Helena Siergiejewna przyciskała do piersi wcale nie przestraszonego Wanię i nie widziała tej sceny.
Prowizor Sawicz chciał krzyknąć: „Stój!”, ale pomyślał, że to nie wypada. Tylko Misza Standal zorientował się w sytuacji i rzucił się w pogoń. Starzec już zniknął w bramie domu.
Podwórko było otoczone wysokim płotem. Starzec zna — j lazł ślą w pułapce. Na widok Standala, nie wypuszczając butli z rąk, przycisnął się do ściany. Ciężko oddychał, wciągając powietrze jak herbatę — z siorbaniem.
— Proszę to wziąć — powiedział. — Zażartowałem. Tylko niech pan nie rozbije. Standal zwlekał.
— Proszę mnie nie dotykać — powiedział starzec surowo. — Niech pan weźmie butlę i wraca.
W jego oczach zapłonął taki wściekły gniew, że Standal nie odważył się oponować. Wziął butlę, ciężką i ciepłą od słońca, odwrócił się na pięcie i wyszedł na ulicę. Zaraz też napotkał resztę pogoni. Kroczył szybko, zdecydowanie, i ludzie posłusznie ruszyli za butlą. W takim samym porządku powrócili nad zapadlisko. Tymczasem Grubin z operatorem koparki wyciągnęli Udałowa, który złamał rękę. Pierwszej pomocy udzielono mu w aptece.
Zdobycz zaniesiono do muzeum, jako że znajdowało się niedaleko i chętnych do pomocy było pod dostatkiem. Przodem szła Helena Siergiejewna. Prowadziła za rękę Wanię i niosła jedną z książek, cieńszą od pozostałych i bardziej postrzępioną. Za nią sunął Misza Standal z dwiema butlami. Ciemny płyn pluskał w nich i rozkołysywał Misze. Aparat fotograficzny podskakiwał między Butlami i bił go w pierś. Potem szli pionierzy z Szuroczka na czele. Każdemu z nich dostał się do niesienia jakiś przedmiot. Pochód zamykał Edik z krzesłem. Właściwie powinien przystąpić do pracy, ale zwierzchnik ze złamaną ręką został odniesiony do apteki, a piwnica była tak wielka, że najpierw należało rozebrać strop i dopiero później zasypać ziemią, którą zresztą należało dopiero przywieźć.
Muzeum było zamknięte, bo personel miał akurat wolny dzień. Dozorczyni jednak wyszła z kluczami, gdyż pozostała wierna starej dyrektorce — zbyt wymagającej, ale za to wykształconej.
Helena Siergiejewna poszła wprost do gabinetu dyrektora. Tam też złożono znaleziska, częściowo na podłodze, częściowo zaś na skórzanej kanapie dla gości. Kiedy wszyscy wyszli, Helena Siergiejewna jeszcze z godzinę siedziała w gabinecie, przeglądając książki i odcyfrowując napisy na etykietach przyklejonych do butli. Potem dwie małe butelki zamknęła w kasie pancernej, a ze sobą zabrała postrzępiony brulion. Wonią wciąż marudził, domagał się lodów. Helena Siergiejewna była zamyślona i ze zdumieniem kręciła głową, wspominając dopiero co przeczytane teksty.