Nikt już nie wątpił, że trzeba jechać do Moskwy. Słowo „trzeba”, gdy już raz padło, opanowało wszystkie umysły. Ludzie żyli, starzeli się, zajmowali się własnymi sprawami i nie wiązali swych losów z losami ludzkości. Nawet wtedy, kiedy wyrażali zgodę na udział w niezwykłym eksperymencie, robili to z najrozmaitszych powodów, które jednak nie miały nic wspólnego z przyszłymi losami ludzkości. Kiedy jednak okazało się, że tajemniczy eliksir rzeczywiście działa, na ludzi spadł nagle ciężar odpowiedzialności, bez względu na to, czy tego chcieli, czy też nie. Zresztą, co można zrobić, jeśli podobny sekret nagle wpada do rąk? Wyjechać do innego miasta, żeby spokojnie przeżyć jeszcze jedno życie? Ałmaz do tej pory tak właśnie robił, chociaż kolejne życia przeżywał niespokojnie, w stałym napięciu i gorączkowej działalności. Nie mógł jednak zwrócić się do ludzi, podzielić się z nimi tajemnicą. Lękał się to uczynić, gdyż zniszczyliby go, zabrali tajemnicę, pobili się o nią. Tak mówił Przybysz. Wtedy jednak Ałmaz był sam, a teraz był jednym z dziewięciorga.
Słowo „trzeba”, skoro nie jest narzucone z zewnątrz, lecz rodzi się samo, składa się z nader różnych słów i myśli, tak różnych, że czasem trudno dotrzeć do jego źródeł. Grubin na przykład od pierwszej chwili traktował wszystko jako czysto naukowy eksperyment i nie zmienił swego zdania. Jednak, kiedy odmłodniał i uświadomił sobie całą nędzę swego poprzedniego życia, obudził się w nim prawdziwy uczony, dla którego istota odkrycia tkwi w możliwości jego spożytkowania.
Udałow przyczynił się do powstania stanu konieczności, gdyż był przekonany, że w Moskwie są bardzo dobrzy lekarze. Jeśli zdoła do nich dotrzeć, to wyleczą go z dzieciństwa, przywrócą mu prawdziwą postać. Jego „trzeba” było czysto egoistyczne.
Sawicz nie miał ochoty stać się królikiem doświadczalnym, tym bardziej że przez swoje gapiostwo dopuścił do objęcia kierownictwa eksperymentu przez Grubina. Stało się tak, gdyż z początku myślał wyłącznie o spotkaniu z młodą Heleną. Spotkanie nie wiadomo czemu nie doszło do skutku, ale to jeszcze nic straconego. Zresztą nie zamierzał wracać do swej guslarskiej apteki.
Helena Siergiejewna nie była zbyt zadowolona z wyników doświadczenia, ponieważ uważała, że życie ma już za sobą i zaczynanie go od początku jest niepoważne. Jednak jako człowiek przywykły do odpowiadania za swe czyny, była nawet bardziej niż pozostali skłonna poddać się wszelkim badaniom, nie bacząc na niewygody i przykrości, aby przynieść korzyść społeczeństwu. Swoje obowiązki zawsze, najpierw w szkole, a potem w muzeum, starała się spełniać jak najrzetelniej.
Szuroczka i Milica, mimo różnicy wieku, myślały mniej więcej jednakowo. Dla nich wyprawa do Moskwy była przede wszystkim pasjonującą przygodą. Wyprawą do Moskwy właśnie. O całej reszcie decydowali ludzie mądrzejsi i bardziej od nich doświadczeni.
Wanda gotowa była jechać wszędzie, pod warunkiem, że pojedzie tam Sawicz. Sądziła bowiem, że nocne odmłodzenie było jeszcze jedynym dowodem na to, iż w swoim czasie nie popełniła błędu związawszy swe losy z Sawiczem. Zabawna historia: matka przez całe życie beształa ją za zły wybór, a w końcu wreszcie Sawicz spełnił pokładane w nim nadzieje i podarował jej drugi miodowy miesiąc. Jeśli naturalnie ta Kastielska nie zacznie znowu intrygować. No, wtedy się zobaczy.
Wreszcie Misza Standal… Misza Standal poprawił okulary, upodobnił się do młodego Czechowa odjeżdżającego w bohaterską ekspedycję na wyspę Sachalin i powiedział:
— Pieniądze można zdobyć.
— Jak? — zapytał Grubin zmęczonym głosem. — Liczymy już od pół godziny i wciąż wychodzi, że wszystkie nasze kapitały nie wystarczą na bilety. Nawet jeśli znajdzie się jakiś dureń, który kupi mój mikroskop, album z wierszami Puszkina należący do Milicy Fiodorowny i naszą odzież. Jak na złość wypłata dopiero za trzy dni, żadnych oszczędności, a Wanda Kazimirowna nie chce dać pieniędzy…
— Przecież mówię, że nie mam ani grosza — wykrzyknęła rozpaczliwie Wanda Kazimirowna. — Wszystko rozpożyczyłam.
No i nie staliśmy się młodzi, pomyślała Helena. Wanda była kiedyś zawołaną rozrzutnicą, beztrosko i wesoło wydającą wszystko, co do grosza. Była, ale nie jest. Tamta Wanda nie łgałaby, nie wymyślałaby nie istniejących pożyczek, bo nie znała jeszcze smaku pieniędzy.
— Odłożymy wyjazd? — zapytał Sawicz.
— Nie można — odparł Grubin. — Przecież sam pan wie.
Wygramolił się już spod stołu z garścią trocin, zeskrobanych z podłogi w miejscach, gdzie rozlał się płyn z rozbitej butli. Zamierzał je zbadać, określić skład cieczy.
— Przecież pan wie — powtórzył — że z każdą chwilą ślady eliksiru coraz bardziej wchłaniane są przez naszą krew. Za dzień lub dwa nic nie zostanie. Na podstawie czego moskiewscy uczeni będą pracować? Każda chwila jest droga. Albo wyjedziemy nocnym pociągiem, albo nie ma sensu w ogóle ruszać się z miejsca.
— Właśnie mówię — powiedział Standal — że pieniądze można zdobyć i to zupełnie oficjalną drogą. Zacznijmy od tego, że tyczące nas bezpośrednio wydarzenia miały miejsce nie gdzie indziej, lecz właśnie w mieście Wielki Guslar. A kto słyszał o naszym mieście? Historycy? Statystycy? Geografowie? A dlaczego? A dlatego, że Moskwa zawsze przywłaszczała sobie sławę innych miast. Ja sam pochodzę z Leningradu, ale dzisiaj uważam się już za guslarczyka. I wiecie, jaka jest sytuacja? W Teatrze Kirowa nie ma już prawie baletnic, bo zabrała je Moskwa. Drużyna piłkarska „Zenit” nie może odnieść żadnego sukcesu, bo Moskwa skaperowała co lepszych graczy. A dlaczego metro zbudowano u nas później niż w Moskwie? Bo wszystkie środki zabrała Moskwa. A Guslar w ogóle nie może marzyć o współzawodnictwie. A niby dlaczego nie mielibyśmy porywalizować? Zwróćmy się do naszej gazety!
— Słusznie, Misza — powiedziała Szuroczka. — A dawniej, w szesnastym wieku, Guslar prawie nie ustępował Moskwie. Iwan Groźny o mało nie przeniósł tu stolicy.
— Pięknie mówisz — odezwał się Ałmaz. — Miasto porządne, ale trochę za małe. Nawet jeśli ktoś odkryje tu środek na nieśmiertelność, to i tak nie da rady konkurować z Moskwą.
— Gazeta da nam pieniądze — kontynuował Standal — opublikuje pilny materiał, i w ten sposób będziemy już mogli pojechać do Moskwy. To chyba oczywiste, i Guslar zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii.
— No cóż — powiedział Ałmaz. — Spróbuj.
Standal błysnął okularami, omiatając wzrokiem audytorium. Zatrzymał wzrok na Milicy i powiedział:
— Milico Fiodorowno, pójdzie pani ze mną? Wzięlibyśmy pani album.
— Och, z prawdziwą przyjemnością — odparła Milica. — A redaktor jest młody?
— W średnim wieku — powiedział Standal powściągliwie.
Grubin uruchomił kabriolet, zabrał Sawicza i ruszył do domu, gdzie zamierzali zanalizować przesycone eliksirem drzazgi z podłogi. Razem z nimi pojechała Milica ze Standałern do redakcji i Szuroczka do pracy, do domu towarowego — i tak już spóźniła się o pół godziny. Lękała się gniewu kierowniczki działu, groźnej Walerii Lwowny, chociaż Wanda obiecała ją usprawiedliwić.