Nie każdemu jest dane dokonać odkrycia. Gdyby było inaczej, dawno już byśmy utonęli w morzu odkryć i wynalazków, nikt nie nadążyłby z ich realizacją i przy pogłębiającej się dewaluacji tych szlachetnych poczynań ludzkość mogłaby zabrnąć w ślepy zaułek: jeśli wszyscy będą dokonywać wynalazków, to kto będzie administrował, kto będzie realizował i kto wreszcie będzie przeszkadzał w realizowaniu?
Grubin czuł się odpowiedzialny wobec ludzkości. Zbudzone rankiem powołanie domagało się konkretnego działania, wobec czego Sasza rzucił się na robotę, jak głodny na kromkę chleba.
Potem szczęśliwa myśl pobrania krwi od wszystkich uczestników eksperymentu, zeskrobania wilgotnych drzazg z podłogi doprowadzi do odkrycia, które zmieni oblicze ziemi, ale imię Grubina zagubi się wśród trzydziestu trzech laureatów rozlicznych nagród, przyznanych za niezwykłe osiągnięcia w dziedzinie nauk biologicznych. Może zresztą jego imienia na liście nagrodzonych w ogóle nie będzie, ale Grubin już nigdy nie wróci do dawnego trybu życia, do pracowitego lenistwa minionych dni.
— Sawicz, co tam widzisz za oknem? — zapytał Grubin zauważywszy, że jego kompan przestał myć szkiełka przedmiotowe. — Czas ucieka.
— Aha — powiedział Sawicz. Jego ręce poruszały się z fachową zręcznością, ale robiły to bez zapału, automatycznie. Umysł Sawicza był pochłonięty gorączkowym procesem myślowym, poszukiwaniami własnego miejsca w nowym życiu. Poszukiwania nie dawały rezultatów. Chciał pójść do Heleny, wszystko wytłumaczyć i wszystko powiedzieć, a może razem znaleźć wyjście z sytuacji. Ale nie można było skrzywdzić Wandy.
Kruk dreptał wokół akwarium, zaglądał przez szybę, postukiwał w nią dziobem: straszył rybki i usiłował ściągnąć z akwarium marynarkę, ale robił to bez większego przekonania, bo w gruncie rzeczy doskonale wiedział, że Grubin jest bardzo do rybek przywiązany. Po prostu żartował.
Pośrodku pokoju leżał słoik po majonezie, a spod łóżka dobiegał jakiś chrobot. Po chwili wysunęły się stamtąd trzy duże myszy, zerknęły na kruka, wytoczyły ćwierćlitrową butelkę po wódce i gdy tylko kruk obrócił dziób w ich stronę, prysnęły z powrotem pod łóżko. Kruk sfrunął na podłogę, uniósł dziobem koc, zajrzał pod łóżko i wrócił do rybek.
— Ma pan tu myszy — powiedział Sawicz.
— Ach — odparł Grubin. — Ciężar właściwy: trzy przecinek dwa. Jak sądzisz, ta prasa się nada?
— Do czego? — zapytał Sawicz.
— Do wytłaczania cieczy z drewna.
— Nie wiem.
— A może przemyć drzazgi wodą? Uzyskamy roztwór wodny.
— Jak chcesz — powiedział Sawicz. — Dlaczego nie wykładasz trutki na myszy?
— Co? Przecież one są oswojone. Przynoszą mi opakowania szklane, a ja im za to płacę. Według cennika, jak w zbiornicy. Dwanaście kopiejek za półlitrówkę.
— Nie gadaj głupstw — powiedział Sawicz. — Po co myszom pieniądze?
— Jak to po co? Kupują sobie coś, oszczędzają, zresztą nie wiem. Wiem tylko, że one bardzo lubią pieniądze i za darmo niczego by nie przyniosły. Tylko nie potrafią odróżnić całej butelki od wyszczerbionej. Nie mam pojęcia, jak im to wytłumaczyć, i w ogóle one tu, kiedy będę w Moskwie, zupełnie się rozpuszczą.
— Pan nie żartuje? — zapytał Sawicz.
— Prrrawda, prrrawda — powiedział kruk.
— A po co miałbym żartować? Nie żarty mi w głowie. Po prostu potrafię nawiązać kontakt ze zwierzętami. No to jak, zrobimy wyciąg wodny? Obawiam się, że drzazgi zupełnie wyschną, że wszystko wyparuje.
— Niech pan robi. Preparaty krwi już gotowe, może je pan obejrzeć.
— Najpierw niech pan sam obejrzy, bo ja przecież nie odróżniam leukocytu od erytrocytu. W razie czego proszę mnie zawołać. Mam nadzieję, że w krwi coś się znajdzie. Zapomniałem tylko dla porównania pobrać krew zdrowego człowieka.
— Nie szkodzi, potrafię znaleźć jakieś wyraźne odstępstwa od normy — powiedział Sawicz. — I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Obaj zajęli się pracą i nie odrywali się od niej przez jakąś godzinę. Słońce przesunęło się teraz ku horyzontowi i świeciło wprost w okno, w pokoju zrobiło się gorąco, a z podwórka dobiegały głosy mężczyzn, którzy obsiedli chwiejny stolik pod krzakiem bzu i rozstawiali na nim kamienie domina.
Sawicz podszedł do okna i spostrzegł wchodzącego nieśmiało na podwórko chłopczyka w krótkich spodenkach, w którym natychmiast rozpoznał nieszczęsnego Udałowa.
— Popatrz — powiedział do Grubina. — Przestępcę ciągnie na miejsce zbrodni.
W tej samej chwili któryś z graczy zapytał głośno:
— Jak tam twój chłop, Ksenia? Jeszcze się nie znalazł?
Z okna wprost nad głową Sawicza rozległ się surowy, zimny głos kobiecy:
— Niech tylko spróbuje się pokazać. Za wszystko odpowie. Milicja go przyprowadzi. Na komisariacie taki sympatyczny oficer osobiście mi to obiecał.
Grubin, trzymając się z boku, aby go nie było widać z podwórka, wyjrzał na zewnątrz i wyszeptał:
— Jak tego idiotę nasi puścili?
Nie wiedział, że nękany tęsknotą za domem i poczuciem winy wobec najbliższych Udałow dokonał drugiej ucieczki w ciągu dnia. Gotów był ponieść najsroższą karę, gdyż zrozumiał, iż jedynym człowiekiem, który mógł mu pomóc, była Ksenia. Helena nie od razu spostrzegła nieobecność Udałowa, gdyż akurat wtedy wszedł Stiepanow.
— Ksenia! Ksiusza! — zawołał Udałow zatrzymując się na środku podwórza.
Gracze w domino przestali na moment stukać kamieniami. Z okna naprzeciwko żeński głos pomógł Udałowowi:
— Ksenia, jakiś dzieciak cię woła. Może przyniósł wiadomość?
— Ksenia! — ryknął jeden z graczy. — Wyjrzyj przez okno.
— Ksiusza — powiedział miękko Udałow ujrzawszy w oknie ukochane oblicze. — Wróciłem,
— Czego chcesz? — zapytała Ksenia z irytacją.
— Wróciłem, Ksenia — powtórzył Udałow. — Zupełnie do ciebie wróciłem. Przyjmiesz mnie?
Gracze zaczęli się śmiać, bo w słowach dzieciaka było coś niepojętego, a jednocześnie niezmiernie śmiesznego.
— Jest coś od Korneliusza? — zapytała Ksenia.
— Jestem od Korneliusza — odparł chłopczyk. — To właśnie ja jestem Korneliuszem. Nie poznajesz mnie?
— On! — krzyknął nagle inny dziecięcy głosik. To wyglądający przez okno Maksymek, syn Udałowa, poznał swojego porannego prześladowcę. — To on mi zabrał spodnie! Mamo, wołaj milicję.
— Trzeba chyba będzie pośpieszyć na pomoc — powiedział Grubin. Wprawdzie psuło to jego plany, ale nie mógł przecież zostawić przyjaciela w biedzie.
— Niech pan poczeka — powiedział Sawicz. — Zapomniał pan o własnym wyglądzie. On zdąży uciec.
— Chuligan! — powiedziała Ksenia. — Zaraz do ciebie zejdę!
— Nigdy nie należy skakać wyżej własnego pępka — powiedział refleksyjnie Sawicz. — Życie powinno toczyć się wedle własnych praw.
— Ależ nie, on ma po prostu pecha — zaoponował Grubin.
— On oderwał się od własnego życia, a nie odnalazł się w nowym. Zupełnie jak ja. I co teraz? Rzucić się pod pociąg?
— Za daleko do kolei — powiedział Grubin. — Zdążysz się rozmyślić.
— To nie moja wina — powiedział Korneliusz nie mogąc powstrzymać się od płaczu. — Mnie wbrew mojej woli… Przyprowadzę świadków…
— Popatrz, jaki ten dzieciak podobny jest do twojego Maksymka — powiedział jeden z graczy w domino. — Jak dwie krople wody.
— Rzeczywiście — powiedziała kobieta wyglądająca przez okno na przeciwległym końcu podwórza.
— Przecież jestem twoim mężem! Korneliuszem! — płakał chłopczyk. — Wyglądam tak nie z własnej woli…
Korneliusz ruszył w stronę domu, aby wejść na górę i przyjąć karę pod własnymi drzwiami, lecz ironiczne okrzyki rozlegające się z tylu i śmiech dobiegający z otwartych okien skłoniły go do zatrzymania się. Stanął więc i wykrzyknął błagalnie:
— Nie śmiejcie się ze mnie! Przeżywam prawdziwą tragedię. Moje dzieci są starsze ode mnie. To nieważne, że zmieniłem się zewnętrznie. Ja z tobą, Matwieicz, przedwczoraj grałem w domino. Wygrałeś wtedy trzy partie z rzędu. Tak było?
— Wygrałem — powiedział wąsaty gracz. — A ty skąd wiesz o tym?
— Jak mam nie wiedzieć? — powiedział Udałow. — Przecież grałem z tobą w parze przeciwko Wasi i Kacowi. Nie ma go dzisiaj. To wszystko sprawa medycyny. Dokonano na mnie eksperymentu, zresztą za moją zgodą… Może to było bardzo cenne dla nauki, ale ja mam rodzinę…
— Głos wołającego na puszczy — powiedział Sawicz. — Wypędzą go.
Ksenia tymczasem zeszła na podwórko. W ręku trzymała wiklinową trzepaczkę. Maksymek szedł za nią z siatką na motyle.
— Chodź no tutaj — powiedziała. — Bliżej. Korneliusz opuścił głowę, uniósł do góry wąskie ramionka i podszedł. Ksenia chwyciła go za kołnierz koszuli i szybkim, sprawnym ruchem rozpiąwszy szeleczki ściągnęła spodenki, uniosła dzieciaka w powietrze i zamaszyście uderzyła trzepaczką.
— Aj! — powiedział Korneliusz. — Za co?
— Poczekałabyś z tym — poradził Matwieicz. — Może to rzeczywiście nauka.
— To ten! — cieszył się Maksymek. — Przylej mu jeszcze!
Nieoczekiwanie ręka Kseni, uniesiona do następnego klapsa, znieruchomiała w pół drogi. Zdumienie Udałowej było tak oczywiste, że całe podwórko zamarło. Ksenia wypuściła trzepaczkę i uwolnioną w ten sposób ręką ostrożnie dotknęła pupy chłopczyka. Na pośladku widniał duży brązowy pieprzyk w kształcie ludzkiego serca.
— Co to? — zapytała cicho Ksenia.
Korneliusz spróbował, wisząc w powietrzu, wykręcić głowę w ten sposób, aby zobaczyć własne plecy.
— Ludzie kochani! — powiedziała Ksenia. — Przysięgam na zdrowie własnych dzieci, że Korneliusz w tym samym miejscu miał identyczne znamię.
— Przecież mówiłem — rozległ się w martwej ciszy glos Matwieicza — że zanim zabierzesz się do bicia, powinnaś najpierw sprawdzić. Czego to nie bywa w epoce atomu!
— Ksenia, przypatrz się — powiedziała kobieta z przeciwka. — Człowiek rozpacza, a wiesz, że on ma pecha.
Korneliusz, który zaznał wstydu i bólu, sflaczał na rękach Kseni i zaczął gorzko szlochać. Ksenia objęła go, przycisnęła do obfitej piersi i szybko poszła do domu…
— Nie mogę już — powiedział nagle Sawicz.
— Co ci się stało? — zdziwił się Grubin.
— Idę.
— Dokąd?
— Zmęczyło mnie to wszystko, śmiertelnie zmęczyło.
Oczy miał znużone i puste. Studenci nie miewają takich