Na ulicy Puszkina, nie dochodząc do domu towarowego, stał tłum. Tłum wydawał się nieruchomy i jakby nieżywy. Jedynie dzieciarnia krążyła wokół niego, wpadała do sroka i znowu wyskakiwała na zewnątrz jakby pszczoły z roju. Jezdnią wolno toczyła się koparka na gąsienicach.
Gdy Helena Siergiejewna podeszła bliżej, tłum rozpadł się na poszczególnych ludzi, przeważnie znajomych — uczniów, przyjaciół, sąsiadów i po prostu mieszkańców miasta, o których nie wie się niczego, ale jednak wymienia z nimi ukłony na ulicy.
Helena Siergiejewna przecisnęła się przez tłum i znalazła się na skraju zapadliska. Asfalt pokryty był pęknięciami, garbatymi falami, w jakie układa się zazwyczaj miękki gumowy dywanik, i urywał się nad owalną czarną studnią. Po drugiej stronie studni stała ciężarówka do przewozu drzewa, którą już wyciągnięto na jezdnię. Obok niej leżały nie okorowane pnie.
Nad zapadliskiem kłócili się dwaj mężczyźni. Jeden z nich był niski, agresywny i krył twarz pod słomkowym kapeluszem. Drugi, wysoki jak koszykarz, z rozczochranymi włosami, w czarnej marynarce założonej bezpośrednio na niebieską koszulkę gimnastyczną, wycofywał się pod naporem niziutkiego, ale nie zaprzestawał walki.
— Według mnie to skandal i nieporządek — stwierdził niski. — Skończyliśmy asfaltowanie odcinka, złożyliśmy raport powiatowi i obwodowi, oczekujemy na zasłużoną premię — nie ja osobiście, lecz cała załoga. A ty co mi radzisz? — Zrobił krok do przodu, a długi cofnął się, ryzykując upadek w przepaść.
— Korneliuszu, zapomniałeś o nauce, o sławie rodzinnego miasta — powiedział balansując na skraju zapadliska.
— A ludzie stracą premię? Hej, Edik! — niziutki dojrzał koparkę. — Edik, podjeżdżaj tu!
— Poczekajcie — powiedziała Helena Siergiejewna.
— A pani niby jakim prawem? — zapytał niziutki nie podnosząc głowy. — Edik l
— Słuchaj, Korneliuszu — powiedziała Helena Siergiejewna. — Zdejmij kapelusz i podnieś głowę.
W tłumie ktoś zachichotał. Operator koparki wyłączył silnik i podszedł bliżej.
— To właśnie ta dziura? — zapytał. — Ona ma jakieś historyczne znaczenie?
Dyrektor przedsiębiorstwa budowlanego posłusznie zdjął kapelusz i uniósł do góry szczere, błękitne oczęta
notorycznego dwójkowicza. Wszystko już zrozumiał i poddał się.
— Dzień dobry, Heleno Siergiejewno — powiedział. — Nie poznałem pani.
— Nie o to mi chodzi, Korneliuszu.
— Słusznie, nie o to. Ale proszę wejść w moje położenie.
— A gdyby coś podobnego wydarzyło się na Placu Czerwonym? — zapytała surowo Helena Siergiejewna. — Sądzisz, że Komitet Centralny pozwoliłby wezwać koparkę i zasypać zapadlisko, zanim uczeni go nie zbadają?
— Plac Czerwony to co innego — odparł Udałow.
— Dobrze mu tak — ucieszył się Grubin. — Zaraz tam zejdę i migiem wszystko obejrzę.
— A propos, jeśli się nie zbada, dokąd prowadzi zapadlisko — dodała Helena Siergiejewna — to nie da się wykluczyć, że jutro wydarzy się katastrofa o dziesięć metrów stąd, na przykład tam.
Wszyscy posłusznie spojrzeli we wskazanym przez nią kierunku.
Grubin przykucnął i spróbował dojrzeć, co kryje się w piwnicy, ale nic nie zobaczył.
— Potrzebna jest latarka — powiedział.
— Latarka jest.
Z tłumu wyłonił się szczuplutki chłopczyk z długą latarką elektryczną w ręku.
— Tylko weźcie mnie z sobą — poprosił.
— Nie zamierzamy bawić się w podchody — powiedział Grubin i odebrał chłopcu latarkę. — Heleno Siergiejewno, pozwoli pani?
— Proszę poczekać. Tam powinien zejść przedstawiciel muzeum.
— Poza panią nie ma nikogo. A pani może kontrolować moje poczynania z góry.
Obok Heleny Siergiejewny pojawił się młody człowiek z aparatem fotograficznym, podobny do Czechowa w młodości.
— Nie znacie mnie, jestem tu od niedawna — wyjaśnił. — Pracuję w gazecie rejonowej i nazywam się Standal. Misza Standal. Skończyłem wydział historii.
— No to jak, będziemy stać czy będziemy zasypywać? — zapytał operator koparki. — Zdecydujcie się na coś, bo godziny lecą.
— Idźcie — zgodziła się Helena Siergiejewna.
— Wobec tego i ja pójdę — powiedział nagle operator. — Muszę popatrzeć, gdzie sypać ziemię, a zresztą siła fizyczna też może się przydać.
Helena Siergiejewna zgodziła się również i na to. Udałow z początku chciał oponować, ale potem machnął ręką. Jak niefart, to niefart.
— Tu nie jest głęboko — powiedział Grubin świecąc latarką do studni.
Położył się na asfalcie, zwiesił nogi do otworu i zjechał na brzuchu w ciemność. Sieknął i znikł.
— Chodźcie tu! — dobiegł po paru sekundach jego dudniący, podziemny głos.
Tłum przysunął się do krawędzi zapadliska i Helena Siergiejewna powiedziała:
— Odejdźcie, towarzysze. Sami możecie wpaść i innym zrobić krzywdę.
— Słyszycie, co się do was mówi — ożywił się Udałow. — Do tyłu!
Operator koparki zeskoczył w dół i schwycił Misze Standala.
— No i jak tam? — krzyknął Udałow. Uklęknął opierając się silnie pulchnymi łapkami o asfalt i głos jego zabrzmiał głucho, odbity przez niewidzialne ściany zapadliska.
— Tu jest przejście! — odezwał się z dołu czyjś głos.
— Tam jest przejście — powtórzył ktoś w tłumie.
— Przejście…
Wszyscy znieruchomieli i zamilkli, zamilkła nawet dzieciarnia porażona przeczuciem bliskiej tajemnicy. W ludziach ożyły atawistyczne instynkty poszukiwaczy skarbów, które drzemią w każdym człowieku, lecz budzą się jedynie w wyjątkowo energicznych jednostkach, nieoczekiwanie skłaniając je do rzucenia się w wir przygody, wyruszenia na dalekie szlaki.