Przed Udałowem stał kubek kakao i bułka grubo posmarowana wołogodzkim masłem. Na talerzu pośrodku stołu piętrzył się cukier w kostkach. W głębokiej misce parowały kartofle.
O Korneliusza troszczono się, współczuły mu piękne kobiety, które częstowały go szampanem w naparstku, mężczyźni zaś leciutko poklepywali po plecach, żartowali i też współczuli. Tutaj nikt przynajmniej nie powątpiewał w tożsamość Udałowa. Udałow wziął się w garść i poczuł się niczym samotny zwiadowca w jaskini podstępnego wroga. Każdy nieostrożny krok groził wsypą. Udałow uśmiechał się powściągliwie.
— Czyżby nie było żadnego remedium? — szeptała Milica do Grubina, który zerkał pytająco na Ałmaza, Ałmaz zaś rozkładał nad stołem swe potężne ręce. Może gdzieś, na dalekiej gwieździe, taka odtrutka już dawno została wypróbowana i można ją kupić w każdej aptece. A na Ziemi na razie nie jest potrzebna. Ałmaz czuł się trochę winny, ale zbytnio nie żałował Udałowa: dostał człowiek dodatkowe dziesięć lat życia. Potem zrozumie to, uspokoi się. Innemu powinno to szczęście przypaść w udziale, serdecznie by za nie podziękował.
— Nie przedawkowałeś? — zapytał Grubin.
— Nie — odparł Ałmaz myśląc tymczasem o czymś zupełnie innym, o tym, jak siedział w celi na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Razem z nim siedział były student, który chodził w lud. Ałmaz bardzo rwał się wówczas na wolność, bo chciał napoić studenta, człowieka skrajnie wyczerpanego, gruźlika, dać mu eliksir, zwrócić życie i zdrowie. Ale student umarł, spalił się, wypluł płuca…
— A po ile trzeba? — dopytywał się Grubin.
— Zajrzyj do zeszytu, tam wszystko jest zapisane — odpowiedział Ałmaz.
Grubin kartkował brulion poruszając bezdźwięcznie wargami, a potem znów zapytał:
— A nie pomyliłeś się przypadkiem?
— Nalałem mu tyle samo, co i pozostałym — odparł Ałmaz.
— A może on sam? — zapytała Szuroczka.
— Wypiłem tylko swoją filiżankę — powiedział szybko Udałow i poczuł, że ma wypieki. Czerwienił się zawsze, gdy kłamał. Dopił porcję Szuroczki, pozlewał resztki z pozostałych naczyń, gdyż obawiał się, że go oszukano, że jego porcja będzie za mała.
— Wisienkę zjadłam, a pestkę wyplułam za okno — powiedziała Szuroczka. Szybko przywykła do myśli, że Udałow jest tylko dzieciakiem, i odpowiednio go traktowała.
— Przecież mówię, że nie piłem — powiedział Udałow i nieoczekiwanie się rozpłakał. Uciekł zza stołu, rozmazując łzy piąstkami. Helena Siergiejewna popatrzyła na Szuroczkę z wyrzutem, pokręciła głową. Ałmaz zauważył to i uśmiechnął się pod wąsem, gdyż gest Heleny Siergiejewny należał do przeszłości i zupełnie nie pasował do jej obecnego wyglądu.
Grubin wciąż przeglądał brulion staruszka. Interesował go skład dekoktu, chociaż z notatek dokonanych przed wieloma laty trudno się było czegokolwiek dowiedzieć. Sawicz zerkał z ukosa na Helenę i od czasu do czasu przeciągał dłonią po włosach, jakby gładził łysinę. Sawicz był zakłopotany, gdyż całkiem niedawno, wczorajszej nocy pozwolił sobie na iluzje, że gdy tylko odmłodnieje, natychmiast rozpocznie nowe życie, odejdzie od Wandy, wróci do Heleny i powie jej: „Przed nami nowe życie, Lenoczka. Spróbujmy zapomnieć o wszystkim, wszak jesteśmy sobie nawzajem potrzebni”. Albo coś równie pięknego. Teraz zaś, obudziwszy się rano w szerokim łóżku, ujrzał obok siebie jędrną, młodą i różową Wandę, tę samą, dla której przed wieloma laty porzucił Helenę, i znów znalazł się w ślepym zaułku. Co powiedzieć Helenie? Z pewnością czeka na jakieś jego słowa. A Wanda? Kto mógł przypuścić, że ona również odmłodnieje? A poza tym jest przecież jego małżonką.
I Sawicz poczuł złość do staruszka Ałmaza, który postawił go w tak niezręcznej, dwuznacznej sytuacji.
Helena też zerkała na Sawicza, ale myślała o czymś innym. Myślała o tym, że transformacja, jakiej ulegli, jest oszustwem. Oszustwem wprawdzie nie oczywistym, lecz jednak najprawdziwszym w świecie. Przecież w istocie nikt z nich, z wyjątkiem być może staruszki Milicy, która niemal zupełnie zdziecinniała j straciła pamięć, nie stał się naprawdę młody. Pozostała pamięć o przeszłości, pozostały przyzwyczajenia nabierane od lat, pozostały rozczarowania, smutki i radości, od których nie można się uwolnić nawet wtedy, gdy człowiek wygląda na osiem lat, jak Udałow.
Na przykład Sawicz. Siedzi, a w oczach poczucie krzywdy i zagubienia. Ale owo poczucie krzywdy i zagubienia nie cechowało Sawicza-młodzieńca, lecz narastało stopniowo, jako skutek wiecznego niezadowolenia z siebie, ze swej pracy, swego mieszkania, tyranii własnej żony. I nawet gest, którym Sawicz przygładza włosy, zjawił się wraz z łysiną, wraz z goryczą i obawą przed zbyt szybkim i okrutnym upływem czasu.
Jeśli trzydzieści lat temu można było siedzieć we dwójką na ławeczce, całować się., patrzeć w rozgwieżdżone niebo, zdumiewać się pięknością świata i świeżością swoich uczuć, to teraz coś takiego było nie do pomyślenia. Choćby nie wiem jak starała się oszukać samą siebie, nigdy nie wyzwoli się od obrazu tęgiego, wciąż zasapanego, łysego prowizora.
Odmłodzenie było iluzją, ale Helena nie potrafiła jeszcze dociec, na ile ta iluzja była potrzebna i komu była potrzebna. Na razie przyszłość ją przerażała. Nie tyle ze względu na konieczność przeżycia dodatkowych kilkudziesięciu lat, ile z powodu życiowych komplikacji wynikających z odmłodzenia.
— Dziewięć osób zażyło eliksir — powiedział rzeczowo Grubin zatrzaskując brulion. — Kontrolna dwójka, jak było do przewidzenia, pozostała bez zmian. Reszta odmłodniała. Jeden nawet za bardzo.
Udałow zaniósł się głośnym płaczem. Nawet Wania go pożałował, wziął piłkę i poszedł do małego pokoju pocieszać smutnego chłopczyka.
— Mimo wszystko procent jest wysoki — zauważył Sawicz.
— Najważniejsze jednak, że eksperyment się udał. A to otwiera przed ludzkością szerokie perspektywy, na nas zaś nakłada wielkie obowiązki. Przecież butla się rozbiła.
— Wątpię, żeby nam uwierzono — powiedział Sawicz. — To wszystko jest zbyt nieprawdopodobne.
— Z pewnością nam uwierzą — zaoponował Grubin. — Jest nas dziewięcioro. Poza tym mamy dokumenty, mamy własne wspomnienia, mamy ludzi, których możemy powołać na świadków. Przecież my, starzy, gdzieś się podzieliśmy. Nie, będą musieli nam uwierzyć.
— Nie uwierzą — powiedział Udałow, który tymczasem wszedł do pokoju, aby pozbyć się poniżającego towarzystwa dzieciaka z piłką. — Powiem prawdę, już byłem na milicji. Nie uwierzyli. O mało nie oddali mnie mamie, to znaczy mojej żonie. Trzeba było uciekać.
Udałow skruszonym tonem zrelacjonował swe przygody. Po wysłuchaniu pełnego pasji monologu Grubin zrozumiał nagle, że Korneliusz padł ofiarą pomyłki, ofiarą swego wyjątkowo złośliwego pecha.
— Ech, Udałow, Udałow… — powiedział wreszcie Grubin. — Kiedy ty wreszcie dorośniesz?
— Za jakieś dziesięć lat — powiedziała Szuroczka i zachichotała.
— Szuroczka! — skarciła ją Helena.
— Tylko byście się z człowieka nabijali — powiedział Udałow. — A ja zostałem bez pracy i bez rodziny. Jak mam wykonywać swoje obowiązki służbowe i rodzinne? Utrzymywać żonę i dzieci, składać sprawozdania zwierzchności?
— Tak — powiedział Grubin. — Trudna sprawa, i na milicję teraz nie można pójść, nie można poprosić o pomoc. Udałow im tak zamieszał w głowach, że natychmiast zadzwonią po pogotowie i sanitariuszy z kaftanami bezpieczeństwa. Inne organy też z pewnością zostały uprzedzone. Musimy jechać do Moskwy, wprost do Akademii Nauk. Wszyscy razem.
— Już? — zapytała Milica z rozczarowaniem w głosie. — A ja chciałam trochę pożyć bez kłopotów, chciałam użyć życia.
— W Moskwie będziesz miała większe możliwości — powiedział Ałmaz. — Tylko będziecie musieli obejść się beze mnie. Dobiję do was później, a tymczasem muszę wrócić do swojej pracy.
— Jakże to tak? Bez ciebie nie da rady niczego naukowo objaśnić.
— Moje objaśnienia nie mają nic wspólnego z nauką.
— A co to za sprawy, jeśli nie sekret? — zapytała nagle Helena.
— Pytasz tak, jakbym przez te trzysta lat dochrapał się co najmniej stanowiska ministra. Muszę cię rozczarować. Osiadłem na Syberii i pracuję tam w inspekcji rybackiej. Jest tam pewna fabryka, która zatruwa rzekę, spuszcza do niej rozmaite paskudztwa. Niedługo nie będzie ani jednej ryby. Kiedyś, wolniejszym czasem, opowiem, jaką walkę toczę z nimi już od czterech lat. Dotarłem nawet do KC, ale wiek dawał mi się we znaki, starcza niemoc. Teraz ich zniszczę. Będą tańczyć, jak ja im zagram. Naczelny inżynier albo założy filtry, albo pójdzie do piachu zamiast mnie. Jestem człowiekiem bezwzględnym, życie mnie tego nauczyło…
Ałmaz położył rękę na ramieniu Heleny, która nie miała nic przeciwko temu. Ręka była ciężka, gorąca, silna. Sawicz odwrócił się, bo ten gest sprawił mu przykrość.
— Powinien się pan uczyć, Almazie Fiedotowiczu — powiedziała Milica. — Wówczas może zostanie pan ministrem.
— To nie jest wykluczone — zgodził się Ałmaz. — Ale najpierw naczelnemu inżynierowi zaleję sadła za skórę i was wszystkich zaproszę na znakomitą zupę rybną. Zgoda?
Grubin, który tymczasem uklęknął pod stołem i usiłował oderwać drzazgę przesyconą eliksirem, zapytał stamtąd:
— A za czyje pieniądze mamy jechać do tej Moskwy?