17


Stara pani Bakszt zdrzemnęła się w fotelu. To było szkodliwe w jej wieku, ale nie chciała przegapić powrotu młodości. Zupełnie zapomniała, jak to było poprzednim razem, a nie wiedziała, czy jeszcze jedno odmłodzenie nastąpi.

Drzemała nerwowo, z okresami głębokiego snu, urywanymi majakami i powrotami do półmroku pokoju, do słabej lampy osłoniętej abażurem z frędzlami. Kotka miotała się z kąta w kąt, drapała parawan.

Odmłodzenie przyszło niezauważalnie. Wydawało się, że tylko na minutę zamknęła oczy, w przelotnym koszmarze zapadła się w otchłań, poleciała ku dalekiej ziemi, a gdy otworzyła oczy, żeby przerwać koszmarny lot — ujrzała w lusterku spojrzenie dwudziestoletniej pięknej Milicy. Ciasna starcza suknia uwierała w piersiach i biodrach i doskwierał wstyd — za tę starą sukienkę i za własną niedawną starość.

— Mój Boże — powiedziała Milica Bakszt. — Jaka ja jestem ładna!

Jednym skokiem, posłuszne ciało niemal wzniosło się w powietrze, dotarła do drzwi, narzuciła haczyk, aby nikt nie wszedł, i pospiesznie, śmiejąc się i płacząc, zdarła z siebie starcze łachy, zrzuciła z pogardą wysokie, rozciapane kamaszki, zerwała z włosów idiotyczny czepiec, i stanęła przed lustrem naga i piękna.

Odmłodzona do niepoznania kotka wskoczyła na stół i różnobarwnymi oczyma — niebieskim i czerwonym — zagapiła się na panią. Milica Fiodorowna Bakszt powiedziała a'o niej wibrującym, namiętnym szeptem:

— Taką właśnie kochał mnie Aleksander Siergiejewicz. Sasza Puszkin.

Zrobiło się duszno i zaczęły przeszkadzać zastarzałe wonie saloniku. Milica podbiegła na paluszkach do okna i otworzyła je na oścież. W powietrzu unosiły się kłęby kurzu i strzępy pożółkłego, kruchego papieru. Bóg wie kiedy naklejonego na ramy. Skrzypnięcie okna rozległo się szeroko po uśpionym mieście, ale sen nad ranem jest najmocniejszy, nikt więc nie obudził się i nikt nie zobaczył błękitnawej w świetle brzasku nagiej piękności w oknie na pierwszym piętrze starego domu.

– „Pamiętam nagie zachwycenie” — zaśpiewała cichutko Milica i znieruchomiała, gdyż zagłuszony radosnymi przeżyciami, ale żywotny glos staruszki Bakszt przestrzegał ją, że może się przeziębić. Trzeba się oszczędzać, jeszcze tyle lat przed nią. Ale beztroska młodość wzięła górę.

— Nie szkodzi — uspokoiła się Milica. — Nic mi się nie stanie, przecież nie mam stu lat.

Narzuciła szlafroczek, roześmiała się głośno i dodała:

— Znacznie więcej.

Zachciało się jej spać. Odmładzanie to jednak duży wysiłek. Chciało się też jeść. Gdzieś powinny leżeć drożdżówki. Czerstwe.

Milica otworzyła kredens. Drzwiczki zapiszczały z oburzeniem, nie przyzwyczajone do takiego brutalnego traktowania.

Zasnęła z drożdżówką w ręku, zwinięta w kłębek na miękkim fotelu. Spała mocno, zdrowo, bez snów…


Загрузка...