Wieczór był wietrzny i zapowiadał zmianę pogody. W samochodzie ulokowano najpierw kobiety i dzieci. Ksenia z Udałowem na kolanach usiadła obok kierowcy. Grubin chciał tam umieścić również Milicę, ale Wania, którego trzeba było wziąć do Moskwy, żeby oddać mamie, stanął okoniem. On również chciał być przy kierownicy i Helena Siergiejewna musiała się z nim przenieść na przednie siedzenie. Wania natychmiast zaczął dokazywać i zaczepiać Udałowa, a Ksenia, współczując mężowi, zerkała z irytacją na cudzego dzieciaka.
Tylne siedzenie zajęła Szuroczka, Wanda i Milica, a Stiepan Stiepanowicz z albumem i ponury Sawicz przysiedli na walizkach. W ostatniej chwili Sawicz oświadczył, że nigdzie nie pojedzie, ale Ałmaz wziął go na stronę, porozmawiał chwilę i namówił do wyrażenia zgody. Wanda wyciągnęła rękę, żeby pogładzić go po ramieniu, ale Sawicz odsunął się, więc powiedziała:
— Jak nie, to nie. Od wieków wybierałam się do Moskwy. Przecież mam do tego prawo na starość.
— I tak nie możesz pojawić się w pracy — powiedział Grubin.
Sawicz milczał.
Ałmaz i Misza Standal ulokowali się na tylnym stopniu. Automobil budowano w latach, kiedy jeszcze istnieli lokaje, wobec czego wyposażono go w stopień tak szeroki, że zmęczony fagas mógł na nim przysiąść.
Kotka Milicy, o której wszyscy zapomnieli, w ostatniej chwili zdążyła wskoczyć do samochodu, i kruk, krążący nad Grubinem, poczuł się tym dotknięty, krzyknął więc na nią, żeby się nie wychylała.
— Ale arka Noego! — powiedział Ałmaz. — Ruszaj, sałata. Jedziemy podbijać stolicę.
Grubin dodał pary, dym wystrzelił w pociemniałe niebo, w trzewiach automobilu załomotało i kabriolet wolno, niczym parowóz ciągnący półkilometrowy skład wagonów, ruszył z miejsca.
Kruk usiadł na chłodnicy, zatrzepotał skrzydłami i zaśpiewał fałszywie:
– „Żegnaj, miasto ukochane!”
— Nie przeszkadzaj — powiedział Grubin, przekrzykując stuk silnika. — Zasłaniasz mi drogę.
Wania wtórował krukowi i wówczas ptak, żeby duet lepiej brzmiał, przefrunął Wani na ramię. Ksenia obawiała się kruka i osłaniała przed nim Udałowa.
Miasto przejechali wolniutko, wzbudzając sensację i wywołując ironiczne komentarze ludności. Wcale ich to jednak nie peszyło, gdyż oderwali się już od miejskiego życia.
Wypolerowane do połysku mosiężne i srebrne detale automobilu promieniowały łagodnym blaskiem. Na skrzyżowaniu spotkali redaktora Malużkina. Poznał on żółtą łysinę Stiepana Stiepanowicza, która kołysała się ponad krawędzią kabrioletu, poznał Standala stojącego na tylnym stopniu, zdziwił się i obraził, i zdążył krzyknąć:
– Żebyście jutro byli w redakcji przed dziesiątą. Będzie zebranie w sprawie dyscypliny!
Standal uniósł rękę pozdrawiając Malużkina i odparł:
— Pominął pan dziś dwie okazje zdobycia sławy. Współczujemy panu l
Malużkin nie dosłyszał odpowiedzi podwładnego, bo przeszkadzał mu w tym łoskot silnika, ale na wszelki wypadek pogroził palcem.
Samochód wjechał między podmiejskie domy z rzeźbionymi obramowaniami okien, ogródkami od frontu i wysokimi antenami telewizyjnymi. Ciężarówki trąbiły wyprzedzając automobil, a jeden z kierowców wychylił się z kabiny i powiedział do Grubina:
— Numer zgubiłeś. Uważaj, żebyś nie złapał mandatu. — O rany! — spłoszył się Grubin. — Rzeczywiście nie mamy numeru.
— Nie przejmuj się — odparł Ałmaz. — Jeśli tutaj nam się poszczęści, to na stację przyjedziemy już po ciemku.
Kiedy minęli zakręt w stronę domu wypoczynkowego, z nizinki zaczęła napływać mgła, która zawisła nad szosą niczym tiulowe firanki i zwierała się za samochodem, wytłumiając stukot silnika. Dym z komina opadł do tyłu i zlewał się z mgłą. Las ze wszystkich stron obstąpił podróżników, skradając się czujnie i nieufnie.
— Jakoś mi zimno — powiedziała Milica. — Kiedy byłam babcią, miałam mnóstwo różnych szali.
— Chcesz moją koszulę? — zapytał Grubin odwracając głowę.
— Patrz na drogę — powiedziała Ksenia przyciskając do piersi ukołysanego Korneliusza.
— Dziękuję ci, Saszeńka — powiedziała Milica. Zaplątała palce w jego czuprynie i samochód zatoczył się jak pijany.
W tej samej chwili Grubin nacisnął hamulec. Przed nimi pośrodku drogi stał człowiek zanurzony po pas we mgle.