Zdjęcia, które fotoreporter przyniósł z fermy drobiarskiej, były do niczego. Należało je właściwie wrzucić do kosza, żeby redakcyjne myszy mogły zgadywać, gdzie jest rekordowa nioska, a gdzie tablica honorowa. Malużkin tak mu właśnie powiedział. Fotoreporter obraził się. Maszynistka zrobiła osiem skandalicznych literówek w pisemku, które trafi na biurko pierwszego sekretarza Komitetu Powiatowego. Malużkin porozmawiał z nią, maszynistka obraziła się, i teraz jej łkania dobiegające zza cienkiego przepierzenia bardzo go rozpraszały. Stiepan Stiepanow z wydziału rolnictwa, konsultant do spraw kultury, sprawdzał artykuł o malarzach-krajanach. Przepuścił straszliwego knota: artykuł informował, że Roerich był batalistą. Malużkin porozmawiał ze Stiepanowem i Stiepanow się obraził. Tuż przed przerwą obiadową połowa redakcji była śmiertelnie obrażona na naczelnego, co wypełniło serce Malużkina dojmującą goryczą. Sytuacja człowieka, mającego prawo słusznie obrażać podwładnych, wywyższa go i pozbawia prawa do ludzkich słabości. Malużkin sam zapragnął się na kogoś obrazić, aby zrozumieli, jak mu jest trudno.
Dzień był potwornie upalny. Zepsuł się wentylator, niedawno pomalowany parapet iskrzył się w słońcu i oślepiał, woda w karafce nagrzała się i nie gasiła pragnienia. Przed domem zahamował jakiś samochód. Kto to mógł przyjechać?…
Malużkin był patriotą gazety. Przez całe swe świadome życie był patriotą gazety. W szkole ciągle łapał dwójki, gdyż wieczorami przepisywał kaligraficznie listy do redakcji gazetki ściennej, w których zachęcał kolegów do dobrej nauki. Na wyższej uczelni często opuszczał randki j wykłady, bo właśnie w tym czasie dokarmiał pierożkami z marmoladą niedbałych grafików. Każdy nowy numer gazetki wywieszał osobiście, łamał w zdenerwowaniu pineski i długo wystawał w kącie, patrząc, czym i jak interesują się koledzy. Nowa płachta gazety wisząca w korytarzu była dla Malużkina najlepszą, najbardziej upragnioną nagrodą, która co prawda miała tę dziwną właściwość, że po jakimś czasie przestawała cieszyć, traciła swą wartość, wymagała zamiany. Malużkina można było porównać z mężczyzną, który stale i wiernie kochał kobiety w ogóle, ale nie potrafił zadowolić się jedną z nich, chociażby najlepszą.
Czasami wieczorem, kiedy uczelnia tajemniczo milkła i tylko na korytarzach gdzieniegdzie paliły się słabe żarówki, Malużkin zakradał się do pokoju rady zakładowej, gdzie za kasą pancerną starzały się zakurzone zwoje zeszłorocznych gazetek, wydobywał je, zdmuchiwał kurz, rozwijał na długim stole, przyciskał rogi ciężkimi przedmiotami, przyklejał odlepione brzegi notatek i przypominał wtedy donżuana, przeglądającego kolekcję ofiarowanych mu kiedyś fotografii z dedykacjami: „ukochanemu” i „jedynemu”.
Już wówczas, w młodości, Malużkin nauczył się obrażać na ludzi za to, że nie podzielają jego pasji, i obrażając się, obrażał podporządkowane mu na mocy decyzji rady uczelnianej dziewczyny, obrażał za niedostateczną miłość do gazety. Kiedy zaś przez fabryczną wielonakładówkę przebił się do prawdziwej prasy, nie utracił miłości do gazety i dlatego jeszcze częściej obrażał innych.
Z ludzi pokroju Malużkina wyrastają albo święci, luminarze nauki i dobroczyńcy ludzkości, albo drobni tyrani, drewniane piły, inkwizytorzy — wielkimi tyranami nie stają się nigdy, bowiem wielki tyran nie może mieć własnych pasji, gdyż tylko w takim wypadku możliwa jest prawdziwa, wielkość.
Przed obliczem redaktora stanął publicysta Standal.
— To ty przyjechałeś samochodem? — zapytał Malużkin. — Jakoś nie widziałem cię od rana.
— Może pan przyjąć, że uczestniczyłem w naradzie — powiedział Standal i usiadł na rozchwierutanym krześle.
— Posyłałem cię? — zapytał Malużkin.
— Nie. Ja sam.
— A szkic do materiału o sobotnich pracach społecznych przygotowałeś?
— Nie.
— To znaczy, że ja mam za ciebie pracować, tak?
Malużkin poczuł wzbierającą w nim długo oczekiwaną falę krzywdy. Standal skrzywdził go tym, że zamiast pisać niezbędny gazecie artykuł włóczył się nie wiadomo gdzie.
— Mam bardzo ważną sprawę — powiedział Standal.
— Ważna sprawa jest tu — powiedział Malużkin i pokazał niedopisany wstępniak o przygotowaniach szkół do nowego roku szkolnego. — Niestety, nie wszyscy to rozumieją.
Malużkin przyłożył palec do ust, następnie zatoczył łuk w powietrzu i stuknął w przepierzenie. Zza przepierzenia dobiegał przytłumiony szloch. Standal zrozumiał, że maszynistka znów narobiła literówek.
— A więc? — zapytał Malużkin, który miał skłonność do niezbyt gramatycznych zwrotów.
— A więc trudno w to uwierzyć, ale przyniosłem prawdziwą sensację.
— Różne bywają sensacje — powiedział Malużkin sucho. Samo słowo „sensacja” miało dla niego nieprzyjemny posmak, kojarzyło się z pejoratywnymi epitetami. — Tylko bez tanich sensacji! W pewnej gazecie centralnej wydrukowano informację o śnieżnym smoku i co? — Malużkin gwałtownym ruchem przeciągnął dłonią po szyi, ilustrując tym gestem los redaktora. — Ale mów, nie obrażaj się.
— Mamy szansę stać się pierwszą, najbardziej znaną gazetą świata. Interesuje to pana?
— Zobaczymy — odparł Malużkin.
Maszynistka za przepierzeniem przestała łkać i nadstawiła ucha.
— Ale w każdym razie — kontynuował Malużkin — będę musiał skończyć artykuł wstępny. Przecież nie potrafisz go za mnie dopisać?
Malużkin zamknął na chwilę oczy j nieco pochylił siwiejącą głowę. Czekał na pochwały.
— Wstępniak do kosza. Na pierwszą kolumnę damy coś innego — powiedział nieuprzejmie Standal.
Malużkin uśmiechnął się pobłażliwie. Zawsze potrafił wychwytywać rzeczy najważniejsze, na czasie. Wygląd Standala powiedział mu, że młody człowiek przyszedł z jakimś głupstwem. Pojąwszy to, redaktor zajął się obmyślaniem artykułu wstępnego.
— Wczoraj — powiedział Standal — w naszym mieście miało miejsce epokowe wydarzenie, sensacja stulecia, po raz pierwszy przeprowadzono pomyślny eksperyment mający na celu generalne odmłodzenie organizmu ludzkiego. Uroczyste słowa, na co zresztą liczył Standal, łatwiej przenikały do mózgu Malużkina, który jednak słysząc je nie zastanawiał się nad ich sensem, lecz starał się wykorzystać je do prawdziwej roboty, do układania wstępniaka. „Po raz pierwszy w kraju przeprowadzono pomyślny eksperyment — powtarzał w myśli Malużkin — mający na celu całkowite objęcie dorastającego pokolenia siecią szkolnictwa ośmioletniego”. Myśląc tak Malużkin odruchowo podtrzymywał rozmowę ze Standalem.
— W szpitalu, powiadasz, przeprowadzono ten eksperyment? — zapytał. — Mamy tam zdolną młodzież.
Z własnego zdania wybrał do artykułu słowa „zdolna młodzież”. Musiał jeszcze znaleźć dla nich stosowną otoczkę.
— Nie, nie w szpitalu, w mieszkaniu prywatnym.
— Nie biegaj po gabinecie, siadaj — powiedział Malużkin. Biegający, podniecony, wymachujący rękami, przecierający okulary Standal nie pozwalał mu się skupić.
— Kilku ludzi — powiedział Standal siadając na brzeżku krzesła i przebierając nogami — uzyskało możliwość opanowania tajemnicy wiecznej młodości.
Stosowna otoczka dla „zdolnej młodzieży” znalazła się. „Zdolna młodzież zyskała możliwość opanowania tajemnic nauki.” Malużkin zanotował w myśli to zdanie.
— Tak, tak — odezwał się. — Już o tym czytałem.
— Gdzie? — Standal z wrażenia przestał nawet poruszać nogami. — I nic pan nie powiedział?
— Gdzie? — zdziwił się Malużkin. — „Nauka i Życie” pisało. — Redaktor był przekonany, że nie można mu dowieść kłamstwa, bowiem czasopismo „Nauka i Życie” pisało już o wszystkim. — Były takie doświadczenia w Stanach. U nas też. Na psach.
— Jasne — powiedział Standal. Zrozumiał, że redaktor wcale go nie słuchał. — I pan by mógł! — krzyknął nieoczekiwanie.
Malużkin zapomniał wszystkie zdania, przygotowane do swego wstępniaka. Przestraszył się.
Za ścianą rozległo się gromkie westchnienie maszynistki.
— I pan mógłby stać się młodym! — wrzeszczał Standal. — Każdy może stać się młodym! Wczoraj starzec, dziś — młodzieniec. Rozumie pan?
— Tylko spokojnie — powiedział Malużkin. — Denerwujesz się. Cezarze, a więc nie masz racji.
Machnął ręką w stronę przepierzenia i kontynuował szeptem:
— Za ścianą są ludzie, rozumiesz? Zaczną się plotki. A ty nie sprawdziłeś i już krzyczysz. Są świadkowie? Kontrola była?
— Sam jestem świadkiem — powiedział Standal, również przechodząc na szept i pochylając się nad biurkiem. Siedzieli teraz jak dwaj kosiarze, omawiający plan obrabowania banku.
— Mam jeszcze jednego świadka — wymamrotał Standal. — Zawołać?
— Dobra — zgodził się z westchnieniem Malużkin, bo artykuł wstępny musiał i tak zaczynać od początku.
Standal wychylił się przez okno i krzyknął:
— Mila, bądź łaskawa wejść na górę. Pokój numer pięć. Zresztą wyjdę po ciebie.
Gdy tylko Standal odszedł od biurka, Malużkin natychmiast zajął się wstępniakiem. Standala to zirytowało, chwycił więc kartkę, podarł i wrzucił do kosza.
— Zwariowałeś — powiedział Malużkin. Znów poczuł się skrzywdzony.
— Zaraz tu przyjdzie kobieta, która ma minimum trzysta lat — powiedział Standal. — Znała Aleksandra Puszkina!
Wybiegł z pokoju.
— Kobiety — myślał Malużkin pochylając się nad koszem na śmieci. — Wszędzie kobiety. Wszystkie znały albo Puszkina, albo Jewtuszenkę, a żadnej nie można wierzyć.
Za drzwiami rozległ się głos Standala:
— Tutaj, Milico. Naczelny na nas czeka.
— Dziękuję — odpowiedział srebrzysty głosik.
— Teatr — pomyślał Malużkin. — Pokazówka.
Drzwi otworzyły się i zjawiła się bogini. Królowa nocy, piękna dziewczyna w sarafanie z albumem w rękach. Tej dziewczyny dawniej nie było i być nie mogło. Tę dziewczynę można było zobaczyć tylko raz w życiu i do końca swoich dni o niej marzyć.
— Dzień dobry — powiedziała dziewczyna i podała Malużkinowi rękę. Trzymała ją wyżej, niż to jest przyjęte, i dlatego dłoń znalazła się w pobliżu warg redaktora. Malużkin nieoczekiwanie dla siebie ucałował smukły, atłasowy przegub i usiadł oblewając się pąsem.
— Czy ja również mogę usiąść? — zapytała dziewczyna.
— Bardzo mi miło — odparł Malużkin. — To znaczy bardzo miło mi panią poznać. Proszę siadać, naturalnie. — Redaktor zapragnął mówić wytwornym stylem, chociażby takim, jakim posługiwali się bohaterowie Lwa Tołstoja. — Czuję się niezmiernie zaszczycony — zakończył.
— Miszeńka z pewnością już o mnie mówił — uśmiechnęła się dziewczyna, a z jej oczu wytrysnęły ostre, promienne strzały. — Nazywam się Milica Bakszt i mieszkam w Wielkim Guslarze od ponad stu lat.
— To niemożliwe — powiedział Malużkin przygładzając włosy na skroniach — zapamiętałbym z pewnością pani cudowne oblicze…
Po redakcji rozeszła się już plotka, że u naczelnego siedzi jakaś nieznana piękność. Wszyscy myśleli, że należy do ekipy filmowej, kręcącej film historycznorewolucyjny. Mężczyźni udali się na korytarz, żeby zapalić. Palili obok drzwi gabinetu szefa.
— Przecież pan mnie nie może znać — powiedziała Milica. — Jeszcze wczoraj byłam okropną staruchą, chodziłam o lasce. Potworny widok, zapewniam pana. Rozumie pan to, prawda?
— O, tak — powiedział Malużkin.
Milica zwinnie poderwała się z krzesła, obróciła się na obcasach tak zamaszyście, że sarafan zawirował i odsłonił zgrabne nogi, po czym zgarbiła się, oparła się na nie istniejącej lasce i szurając nogami postąpiła z trudem parę kroków.
Malużkinowi zrobiło się wesoło i radośnie na duszy, więc powiedział:
— Jest pani aktorką, utalentowaną aktorką, powinna pani zagrać w filmie.
Maszynistki, które usłyszały te słowa przez ścianę, wyniosły na korytarz potwierdzenie plotki: nieznajoma była istotnie aktorką filmową, naczelny ją chwali. Stiepanow przypomniał sobie dwa filmy, w których ją widział. Wielu z obecnych również ją sobie przypomniało.
— Bardzo dobrze to robisz — powiedział Standal. — Tak to mniej więcej wyglądało. Sam pamiętam.
— Wierzy mi pan? — zapytała Milica znów siadając na krześle. Jej oczy znalazły się tak blisko twarzy Malużkina, że redaktor poczuł zawrót głowy i powiedział:
— Wierzę pani we wszystkim, w wielkim j małym.
— Milu. pokaż mu dowód osobisty — powiedział Standal.
— Nie trzeba — zaoponował Malużkin. — Nie trzeba pokazywać żadnego dowodu. Misza zaraz przygotuje materiał, a pani niech nas nie opuszcza, błagam. Proszę mi opowiedzieć wszystko, co, jak i kiedy. Natychmiast do drukarni.
— Zamiast wstępniaka — powiedział Standal, który był jeszcze bardzo młody i wierzył w triumf dobra.
— Zamiast wstępniaka — potwierdził Malużkin.
— Miszeńka — powiedziała Milica. — Wygląda na to, że on się we mnie zakochał. Najwyraźniej traci rozsądek. Co teraz zrobimy? Zakochał się pan we mnie?
— Chyba tak — wyszeptał redaktor. Nie śmiał zaprzeczyć, ale nie chciał, żeby podwładni dowiedzieli się o tym.
— No, to ja zabieram się do pisania? — powiedział Misza pytającym tonem.
— Naturalnie. A pani… — w głosie Malużkina zabrzmiała żałosna prośba. — A pani posiedzi tu ze mną, prawda?
— Posiedzę, pewnie, że posiedzę. Przecież nie wychodzisz na długo, Misza?
— Nie potrzebuję wychodzić, napiszę tutaj, na parapecie. Mam już gotowy szkic.
— No więc — powiedziała Milica — poznaliśmy się i teraz możemy swobodnie porozmawiać. Czyż to nie cudowne, że wczoraj byłam staruszką, a dzisiaj jestem młoda?
— Cudowne — powiedział Malużkin. — Pani ma cudowne zęby.
— A fe, takie rzeczy mówi się tylko brzydkim dziewczynom, żeby im nie było przykro — powiedziała Milica i roześmiała się tak srebrzyście, że drżenie przebiegło po palących w korytarzu mężczyznach, a maszynistki spoważniały i zachmurzyły się.
— Ależ nie, cóż za pomysł! Pani ma piękne ręce i włosy, i nos — powiedział Malużkin. Chciał kontynuować tę wyliczankę, ale zadzwonił telefon i redaktor, który nie chciał z nikim rozmawiać, aby nie zniweczyć wspaniałego nastroju, podniósł jednak słuchawkę i powiedział ostro, żeby się od niego odczepili:
— Mam naradę.
Słuchawka zabulgotała odległym ludzkim głosem i Malużkin, który jej na czas nie odłożył, zaczął słuchać. Misza mrugnął do Milicy, sądząc, że sprawa jest załatwiona, a dziewczyna odmrugnęia mu, bowiem była zadowolona ze swej urody.
— Tak — powiedział uprzejmie Malużkin. — Naturalnie. W jutrzejszym numerze, towarzyszu Biełow. Osobiście się tym zajmę… Doskonale sobie zdaję z tego sprawę, że to nasze zaniedbanie, towarzyszu Biełow.
Głos w słuchawce wciąż coś mamrotał i stopniowo twarz Malużkina przybierała swój normalny, rzeczowy wyraz, a włosy, które jeszcze przed chwilą zwijały się w cygańskie kędziory, w oczach prostowały się karnie opadały, układając się po obu stronach przedziałka.
— Odzwierciedlimy, naturalnie, wszystko będzie w największym porządku — powiedział wreszcie odkładając słuchawkę.
— No tak — mruknął patrząc na Milicę i pocierając palcem koniec nosa. — Dajemy artykuł wstępny na temat przerywki i pielenia. Jasne, Standal? Na temat pielenia, a nie o przygotowaniach do nowego roku szkolnego. Ze szkołami jeszcze się nie pali. Nasz błąd. Sami powinniśmy się domyślić. Wezwijcie tu do mnie Stiepanowa, ale na jednej nodze. Niech weźmie ze sobą harmonogram przerywki.
— Jak to? — zapytał Standal. — Artykuł?
— Tak, tak — powiedział Malużkin. — Bardzo mi było milo. Zawsze rad będę panią widzieć. Standal, na co czekasz? Nie ma czasu. W pracy redakcyjnej najważniejsze jest zachowanie spokoju. Jasne?
Malużkin mówił to z takim naciskiem, że Standal nie śmiał mu się sprzeciwić. Wyszedł na korytarz i znalazł Stiepanowa. Stiepanow zadawał pytania dotyczące dziewczyny, ale Standal opędzał się od niego jak od natrętnej muchy.
— Idziemy — powiedział. — Będzie pan pisał wstępniak. Proszę zabrać dane dotyczące pielenia. Na jednej nodze. Polecenie szefa.
— Ja naprawdę odmłodniałam — przekonywała Milica redaktora, kiedy Standal wrócił do gabinetu. Malużkin podniósł na Misze oczy skrzywdzonego dziecka, bo przeszkadzano mu w pracy. — Żebyś mi jutro był punktualnie w redakcji! — zwrócił się do podwładnego.
— Ale mnie przecież Aleksander Puszkin wpisał wiersz do albumu — powtórzyła Milica. — tylko mnie. I nigdzie go nie drukował. Był we mnie bez pamięci zakochany.
— Bardzo interesujące — powiedział Malużkin. — Proszę zostawić album, przejrzymy go sobie. Zamieścimy w rubryce „Z historii naszych okolic”. Dobrze? A więc jesteśmy umówieni. To bardzo dobrze, żeście ten wierszyk wyszukali.
Malużkinowi, który całkowicie przełączył się na pielenie, wydawało się, że bardzo dobrze potraktował interesantów.
— Panienko, proszę się nie obawiać, nie zagubimy wierszyka, bo doskonale sobie zdajemy sprawę z jego wartości.
— Pan mnie wzywał? — zapytał Stiepanow wchodząc do gabinetu i gapiąc się na Milicę Bakszt.
Malużkin zerknął w tę stronę i jakieś niejasne wspomnienie poruszyło się w jego duszy. Powiedział:
— Chodź tu, Stiepanow, siadaj. Wziąłeś dane na temat pielenia? Dzwonili do mnie w tej sprawie, więc trzeba jak najszybciej, sam rozumiesz…
— No, to my pójdziemy — powiedział smutno Standal.
— Naturalnie, naturalnie — powiedział Malużkin patrząc zakochanym wzrokiem na wykresy w ręku Stiepanowa. Malużkin kochał gazetę i kochał pracę redakcyjną. Poczucie krzywdy zniknęło.
— Nie spóźnij się! — krzyknął do wychodzącego Standala i zapomniał o nim.