ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Edmund poprowadził Sheidę i Myrona do pokoju na tyłach gospody, a za jego plecami wybuchły ożywione rozmowy. Na podstawie ich brzmienia wiedział, że pracowali, a nie poddawali się panice czy bezsensownemu paplaniu. Wszyscy byli inteligentni, doświadczeni i zaradni. To, czego potrzebowali, to odrobina wiary w siebie i wskazania kierunku. Na razie mógł więc, mniej więcej, zostawić sprawy w ich rękach i tylko upewniać się, że nie wyrwały się spod kontroli.

— Dobrze sobie poradziłeś, Edmundzie — pochwalił awatar.

— Dzięki — odpowiedział i obejrzał się. — Jesteś awatarem, czy projekcją?

— Jestem… autonomiczną projekcją.

— To niedozwolone! — ostro rzucił Myron.

— Podobnie jak zrzucanie asteroidów na mój dom — odparł awatar, wzdychając. — Jestem w stanie utrzymać tylko około piętnastu takich, ale mogą dawać rozkazy i zbierać informacje w czasie, gdy zajmuję się rzeczami, które tylko ja mogę robić, jak na przykład wydawanie poleceń kodowych Sieci. W tej chwili obie strony walczą o kontrolę. Odkryliśmy, że możemy zablokować programy i podprogramy i robimy to najszybciej, jak możemy. Niestety, zauważyli to i też się tym zajmują. A wymaga to bezpośredniego polecenia członka Rady. Więc stworzenie pełnych awatarów było jedynym sposobem na zrobienie czegokolwiek innego. Mniej więcej co godzinę robię sobie przerwę i ściągam wszystkie uzyskane dane oraz dokonuję poprawek, jeśli to konieczne. To działa. Wiemy o tym, bo wciąż żyjemy.

— Sytuacja jest tak poważna? — zapytał Edmund.

— Co kilka minut myślę, że w końcu mnie zabiją — odpowiedziała, znów wzdychając. — A potem wydaje mi się, że wreszcie wymyśliliśmy coś, co ich ostatecznie załatwi. Tylko to się nie udaje.

— Paskudnie — prychnął Edmund. — Musisz się zastanowić. Tego rodzaju bitwy nigdy nie wygra się, ograniczają się wyłącznie do poziomu taktycznego. Zrób krok w tył i rozejrzyj się za możliwością mocniejszego uderzenia.

— Co to ma znaczyć? — zapytała Sheida.

— Nie wiem. Nie rozumiem natury pola bitwy. Ale w wygraniu wojny nie chodzi o zabicie przeciwnika, tylko o przekonanie go, żeby zrezygnował. Aby to osiągnąć trzeba postawić go w sytuacji, w której uwierzy, niezależnie czy jest tak faktycznie, że już przegrał. W najlepszym ze wszystkich możliwych światów sam przeciwnik tworzy dla ciebie takie warunki. Ale to wymaga idioty po drugiej stronie. Zakładam, że Paul nie wykazał żadnych oznak idiotyzmu taktycznego. Miejmy nadzieję, że nie jest tak uzdolniony w zakresie strategii. I o tym właśnie ty powinnaś myśleć.

Sheida zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym potrząsnęła głową.

— W tej chwili niczego takiego nie widzę. Ale nie o tym chciałam z tobą rozmawiać. Może później. Ale nie w tej chwili.

W pokoju znajdował się stół, przy którym w trakcie Jarmarku Tarmac siadywał czasem, by grać w szachy. Reszta pomieszczenia wypełniona była beczkami. Po chwili krzątania się Talbot wyjął skądś kubek i z nie oznakowanej baryłki nalał do niego jakiegoś płynu. Pociągnął łyk i skrzywił się, ale nie wylał go.

— Więc mów.

— Czemu nie przyszedłeś, kiedy o to poprosiłam?-zapytała Sheida. — Odpowiedź nie miała żadnego sensu.

— Ty… my mamy potężne kłopoty — odparł Edmund.

— Jak dotąd nadążam — cierpko stwierdziła Sheida. — Choć może powinieneś wyjaśniać wolniej.

— Cieszę się, że udało ci się zachować poczucie humoru. Ale nie mówię tylko o wojnie. Mówię o głodzie.

— Taaaak… — Sheida westchnęła. — Masz jakieś sugestie?

— Jak myślisz, czemu przyprowadziłem ze sobą Myrona — zapytał Talbot, znów się uśmiechając.

— W tej chwili naszym największym problemem jest rolnictwo — rzekł Myron. — Albo raczej jego brak. A tam, gdzie jest, do niczego się nie przyda. Musimy zdobyć jedzenie, i to szybko. Wciąż mamy jeszcze trochę zapasów, ale błyskawicznie je zużyjemy. A gdzie indziej nie mają niczego.

— Zaczęliśmy się tym zajmować — dodał Edmund. — Zagonimy do pracy Wszystkich uchodźców, którzy do nas trafią.

— No cóż, Edmundzie, wiesz, że rolnictwo to bardziej sztuka niż nauka, zwłaszcza na tym poziomie — zaprotestował Myron, potrząsając głową. — Każda farma, każdy kawałek ziemi jest inny. A przecież nie możemy przeprowadzać analizy gleby. Chemia, warunki, pogoda. Wszystko to sprowadza się do wiedzy na temat tego, co robi się z własną farmą. Nauczenie tego… cóż… studiowałem Przez całe życie i wciąż są rzeczy, których nie wiem.

— Chcesz nam powiedzieć, że wszyscy zginą z głodu? — zapytała Sheida, Potrząsając głową. — Może powinniśmy po prostu się poddać.

Edmund zmarszczył czoło i gniewnie potrząsnął głową.

— Wojna… ty i Paul nie wiecie nic na temat wojny. Mówi się, że wojna jest najgorszą rzeczą kiedykolwiek wynalezioną przez człowieka. To stwierdzenie jest głupie i absolutnie ignoranckie. Człowiek stworzył rzeczy znacznie gorsze od wojny. Więcej ludzi zostało zabitych przez totalitarne reżimy, w trakcie pokoju, niż we wszystkich wojnach świata razem wziętych.

— Ale…

— Ta wojna będzie… okropna. Wydaje mi się, że gorsza niż wojny SI. Brak przemysłu, metod transportu innych niż teleportacja i zakaz działania środków wybuchowych oznaczają, że będziemy zmuszeni do przyjęcia stylu życia z ery przedindustrialnej, a przynajmniej sprzed wynalezienia prochu.

— Ja… nie myślałam tak daleko wprzód — przyznała Sheida.

— Wielu ludzi zginie w ciągu pierwszych dwóch lat…

— Dwóch lat? — zapytała Sheida. — My… Miałam nadzieję, że… No cóż, wojny nie muszą trwać tak długo!

— Wygrywasz? W tej chwili? Decyzyjnie?

— Nie, już ci to mówiłam. Jeśli już, to raczej przegrywamy.

— Jeśli nie przegrasz w ciągu następnych trzech miesięcy, a modlę się, żeby to nie nastąpiło, to będzie to długa wojna. A do czasu, aż Rada przestanie pochłaniać całą dostępną energię, nie będziemy w stanie się odbudować.

— -A co z dodatkowymi elektrowniami? — wtrącił się Myron. — To znaczy… czemu nie możecie po prostu zbudować nowych? Wiem, że będzie to wyścig o to, kto zbuduje je szybciej…

Sheida westchnęła ze złością.

— Kolejne zakazy. Aż do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile ich obowiązuje. Zużycie energii osiągnęło szczyt krótko po wojnach SI, w trakcie okresu odbudowy. Stało się ono w końcu tak duże, że zaczęło wpływać na biosferę, ciepło ze zużywanej energii roztapiało pokrywy lodowe i aby zapobiec powodziom, Matka musiała skierować więcej energii na różne sposoby radzenia sobie z tym problemem. Tak więc ówczesna Rada, a był to bardzo restrykcyjny okres w historii Rady — wtedy zakazano środków wybuchowych i paru innych rzeczy — wprowadziła ograniczenie na konstrukcję, wymuszajqc fizyczną kontrolę nad elektrowniami.

— Hmm — mruknął Myron, sadowiąc się wygodniej. — Zaczynam rozumieć, czemu Edmund nie cierpiał tego systemu.

— Ja również — przyznała Sheida. — Istnieje także problem paliwa.

— Czemu? Elektrownie zasilane są wodorem, prawda? — zapytał Edmund.

— Nie — westchnęła Sheida. — Jako paliwa używają helu trzy. Produkowany jest przez słońce i dryfuje z wiatrem słonecznym. Zbiera się w różnych miejscach, zwłaszcza w księżycowych regolitach i górnej atmosferze gazowych olbrzymów, takich jak Jowisz i Saturn. Wodór daje produkty radioaktywne, hel trzy nie. W ten sposób są bardziej „zielone”. Problem w tym…

— Kto kontroluje paliwo?

— W tej chwili każda z elektrowni ma zapasy na kilka lat maksymalnej produkcji — przyznała Sheida. — Ale tankowiec powróci za… pięć lat.

— Jeśli to się nie skończy w ciągu pięciu lat — zadumał się Edmund — to dojdzie do piekielnej bitwy o ten zbiornikowiec.

— Tak, to prawda — potwierdziła Sheida.

— Choć w tej chwili nie musimy się jeszcze tym przejmować. Rzecz w tym, czy jesteś na to wszystko gotowa? Czy będziesz walczyć do końca, czy poddasz się z powodu słabości?

— Nie jestem słaba, Edmundzie — warknęła. — Pytanie brzmi…

Problem w tym, że nie potrafisz nawet sformułować pytania — przerwał Talbot. — Ponieważ nie rozumiesz wojny.

— Tak, nie rozumiem — zgodziła się Sheida. — I dlatego mam ciebie. — Pytanie brzmi, czy to sprawiedliwa wojna? Czy tak byś to określiła?

— Przypuszczam… — odparła. — Ale czy istnieje coś takiego jak sprawiedliwa wojna?

— Istnieją dwa rodzaje wojny, czysto obronna i z powodów różnic politycznych — stwierdził Edmund. — Czas na tryb wykładowy.

— Dobrze. O ile będzie krótki.

— Czysto obronna jest, gdy „ty mnie zaatakowałeś, a ja nie zrobiłem nic, co mogłoby to sprowokować”. Na swój sposób to wojna, w której uczestniczymy. Ale nie do końca. To, co mamy tutaj, to różnica w polityce. Obie strony wierzą, że ich cel jest sprawiedliwy. Pytanie brzmi, czy to wojna, którą będziesz prowadzić?

— Nie wiem. — Sheida zastanowiła się. — Będzie… było już tyle śmierci.

— W przeszłości dorobiono się warunków wstępnych wymaganych, aby wojna mogła być uznana za sprawiedliwą. Mówiąc w skrócie, jest ich siedem. Sprawiedliwa sprawa, legalna władza, słuszne intencje, rozsądna nadzieja zwycięstwa, proporcjonalne dobro osiągnięte przy wyrządzonym złu, wysiłki podjęte w celu ochrony tych, którzy nie biorą udziału w walkach, i cel polegający na osiągnięciu sprawiedliwego pokoju. Nie zamierzam wdawać się we wszystkie, ale powiem ci, że kiedy doszło do Upadku, pomyślałem o tym, co mówiłaś mina temat ideologii Paula. I ta wojna odpowiada każdemu z warunków. Przynajmniej po naszej stronie. Tylko jedna kwestia: jaki masz cel?

— Przywrócić sytuację do stanu wyjściowego — odpowiedziała Sheida.

— Wirtualna utopia, choć osobiście uważam ją za nudną, musi być lepsza niż ogólnoświatowa wszechobecna dyktatura „właściwych” ludzi, nie uważasz?

— Tak… ale…

— Żadnych ale. Pamiętasz, co powiedziałem o pokonaniu przeciwnika? — ostro przerwał Edmund. — To działa w obie strony. Gdybyś zamierzała po prostu się poddać, nie powinnaś była zaczynać. Ale biorąc pod uwagę to, co zrobił Paul, musiałaś wiedzieć, co jest najlepsze w tej sytuacji. Paul jest na dobrej drodze do odtworzenia każdego totalitarnego państwa w historii, mając za sobą pełną moc Matki. A na to nie możemy pozwolić. Droga Paula prowadzi do stworzenia wielu odrębnych gatunków wyspecjalizowanych insektów, nie istot ludzkich z wolną wolą i swoimi prawami. Przetrwamy to, podobnie jak cała rasa ludzka. I wy gramy!

— -Tak, milordzie — powiedziała Sheida, skłaniając się. — Słucham i jestem posłuszna.

— Musimy pamiętać jeszcze o jednym — odezwał się Myron z zamyślonym uśmiechem. — To, co dotyczy nas, odnosi się również do Paula i jego towarzystwa. Kto im doradza?


* * *

— Naszym największym problemem będzie rolnictwo — ponuro oznajmił Paul. — Przy atakach tej dziwki Sheidy nie możemy przenosić jedzenia. A ludzie niedługo zaczną głodować.

— No cóż, mam trochę pomysłów w tej sprawie — odpowiedziała Celine. — Myślę, że możemy sobie z tym całkiem sprawnie poradzić. Wszystko sprowadza się do Chansy.

— Co przez to rozumiesz? — szorstko zapytał wywołany przez nią mężczyzna.

— Uprawa ziemi nie jest szczególnie trudnym zajęciem — stwierdziła kobieta, machając ręką. — W końcu ludzie zajmowali się tym już w epoce kamienia łupanego. Ale uciekinierzy to ludzie słabi i nie mający pojęcia o pracy. To sybaryci, prawda?

— To jeden z największych problemów ze światem — zgodził się Paul, kiwając twierdząco głową. — Powinni nauczyć się znów zmagać, pracować i przez to odzyskać prawdziwą wolność.

Celine zerknęła na Chansę, żeby zobaczyć jego reakcję, ale gigant po prostu patrzył na Paula z nastroszonymi brwiami. Zastanawiając się, na ile właściwie Paul znał historię, Celine delikatnie odchrząknęła.

— Chcesz może powiedzieć coś w rodzaju „praca czyni wolnym”?

— Och, tak! — potwierdził Paul, uśmiechając się z wygładzonym czołem. — Dokładnie to!

— Tak, no cóż — słabo bąknęła Celine. — W takim razie, hm, o czym to ja mówiłam?

— Że rolnictwo nie jest trudne.

— Ach. Dokonajmy drobnej modyfikacji uciekinierów. Uczyńmy ich bardziej odpornymi na wysiłek fizyczny, warunki i jakość jedzenia. Może odrobinę mniej… wyrafinowanymi umysłowo, praca na roli może być bardzo nudnym zajęciem. Odrobina selektywnej pracy na pamięci, żeby obecne warunki nie wpływały na nich depresyjnie. Po prostu ogólnie… ulepszyć ich, lepiej dostosowując do aktualnego środowiska.

— Chcesz powiedzieć, że powinniśmy ich ogłupić? — zapytał Chansa, unosząc brwi. — Tak właśnie mnie postrzegasz?

— Nie, ależ skąd — gładko odpowiedziała Celine. — Chcę ich tylko uczynić silnymi. I… odpornymi. Zdolnymi przetrwać lepiej niż zwykli ludzie.

— Próbujemy uciec przed Przemianą — zauważył Paul, marszcząc się.

— Och, to nie jest tak naprawdę Przemiana — zapewniła Celine. — Tylko — ulepszenie.

— To będzie wymagać energii — zauważył Chansa. — Skąd zamierzasz ją wziąć?

— Możemy pobrać ją z ich ciał — odpowiedziała natychmiast Celine. — Istnieje program do zwiększenia konwersji ATP. Z początku ich to osłabi, ale jedzenie i praca pomoże im odzyskać siły.

— Nie obrałem tego kursu, jaki wyznaczyła mi historia, by zmienić rasę ludzką w przygłupie automaty — wyrecytował Paul.

— Nie, oczywiście, że nie. — Celine zgodziła się pospiesznie. — Ale to zwiększy ich szansę przetrwania, a kiedy wojna się zakończy możemy ich Przemienić z powrotem.

— Ach.

— I warunkowanie lojalności — zauważył Chansa. — Oraz podkręcić ich agresję. Potrzebuję żołnierzy.

— Warunkowanie lojalności? — zapytał Paul, zdając się być dogłębnie skonsternowany przez nagłą zmianę.

— Dla żołnierzy to wszystko, czego trzeba — odpowiedział gigant. — Oraz trochę agresji. Podobnie jak rolnictwo — żołnierka nie wymaga zbyt wiele w zakresie mózgu.

— Oraz podstawowych umiejętności — dodała Celine, notując coś na leżącym przed nią papierze. — Żołnierka i uprawa ziemi są dość proste. Damy im do tego podstawowe umiejętności. Będą wiedzieli, jak orać i… te inne rzeczy.

— To powinno doskonale działać — stwierdził Paul, patrząc na swoje złożone dłonie. — Doskonale.


* * *

— Problem w tym, Myron, że wszyscy ci uciekinierzy są słabi, zdemoralizowani i leniwi — stwierdził Talbot z niesmakiem.

— Och, tego bym nie powiedziała — zaprotestowała Sheida. — Wszyscy są w dobrej formie, znacznie lepszej niż przeciętny rolnik w przeszłości. Po prostu przypomnij im, że alternatywą jest śmierć głodowa. Nie będziemy rozdawać jedzenia, będą musieli sami je wyprodukować. Albo je wytworzą, albo zginą. Podobnie jak my.

— Urocze. — Edmund prychnął do trzymanego w dłoni cynowego kubka. — Może wyglądać, jakbym był niefrasobliwy, ale to nie prawda. Oni nie mają żadnych umiejętności i nie są przyzwyczajeni do ciężkiej, całodziennej pracy fizycznej. Kiedy ostatnio próbowano czegoś takiego, zginęło ćwierć populacji.

— Kiedy to było? — zapytał Myron.

— Poi Pot, Kambodża. Trochę ponad dwa tysiące lat temu. Właśnie wygrał Wojnę domową i zdecydował, że wszyscy mieszkańcy miast mają się przenieść na wieś i żyć z ziemi. Zginęła jedna czwarta z nich, trzy miliony ludzi. Wielu z powodu bicia i tortur, ale większość z głodu. Podobna sytuacja zdążyła się w tym rejonie kilka dekad wcześniej, i tamta spowodowała śmierć nawet jeszcze większej liczby ludzi. A tamte grupy przynajmniej miały jakieś Pojęcie o pracy.

— Jest całkiem możliwe, że zginie jedna czwarta naszej populacji — smutno zgodziła się Sheida. — Ale jeśli nie będzie produkcji żywności, wtedy zginą Wszyscy. A nie ma żadnych rolników.

— Myron, myślisz, że mogą się tego nauczyć? — Edmund odwrócił się do swego rozmówcy.

— Najlepiej, jeśli jest się przy tym wychowywanym, nie uważa się wtedy codziennej pracy od rana do nocy przez cały rok za ciężką — odpowiedział farmer z ponurym uśmiechem. — W innym przypadku…

— Przypuszczam, że po prostu będziesz musiał udzielać wielu lekcji. — Talbot pociągnął kolejny łyk piwa. Ono również już niedługo stanie się towarem deficytowym, na jakiś czas będą musieli skupić się na pszenicy, nie jęczmieniu.

— Ja też — dodał z grymasem.

— Musisz wszystkim kierować, nie wyklepywać ostrza mieczy — poprawiła Sheida.

— Cóż, nie wiem, ile czasu mogę poświęcić na uczenie ludzi, prowadząc równocześnie farmę — zauważył Myron. — A jeśli nie będę się zajmował farmą, nikt nie będzie jadł następnej zimy. Żeby już nie wspomnieć o tym, że nie mogę być wszędzie równocześnie.

— A co z twoimi synami? — zapytała Sheida.

— No, co z nimi? — odpowiedział pytaniem Myron. — Obaj są gotowi przejąć pracę po mnie, ale chcą też własnych farm…

— Wyznacz jednego z nich, żeby został instruktorem — zasugerował Edmund.

— Może kimś w rodzaju agenta rolnego.

— Może. Ale mógłby sam hodować żywność.

— Wymyśliłam, jak można by wprowadzić rodzaj… wędrownego instruktora — powiedziała Sheida. — Wędrującego w dość dużym zakresie. Wiązałoby się to z pewnymi problemami, między innymi rzadkimi wizytami w domu. Zapytaj ich, czy któryś z nich byłby zainteresowany. Dużo podróży.

— Dobra — zgodził się z powątpiewaniem Myron. — Szczerze mówiąc, Tom pewnie by tego chciał. Lubi teorię uprawy ziemi, ale tak naprawdę wcale nie lubi pracować, jeśli wiecie, o co mi chodzi.

— Tymczasem zajmiemy się uruchomieniem programu zaznajamiania — zdecydował Edmund. — Większość z nich wyląduje w końcu na farmie. Ale potrzebujemy nie tylko rolników. Zwłaszcza jeśli będzie to trwało tak długo, na ile się w tej chwili zanosi.

— Jeszcze jedna sprawa, którą trzeba umieścić na liście — przypomniała Sheida, notując. — Jeśli to sprawdzi się tutaj, przekażemy informację innym i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

— I jeszcze jedno, Sheida. To jest wojna. A to oznacza, że kiedy zaczniemy cię popierać, Paul prawdopodobnie znajdzie jakieś grupy, które nas zaatakują.

— Tak, zrobi to — odpowiedziała członkini Rady. — I pomogę wam, na ile będę mogła. Ale…

— No cóż, dobra wiadomość jest taka, że mogę zupełnie się nie znać na woj nie w Sieci, ale będę bardzo zdziwiony, jeśli mają dowódcę sił lądowych, który może mi dorównać.

— Ubrania — powiedziała Roberta. Partnerka Toma była miejscową szwaczką i był to jeden z pierwszych punktów podjętych, gdy tylko cała trójka wróciła z zebrania. Awatar Sheidy został nieco dłużej, jako że inne awatary przekazały wiadomość, że monitorowane przez nie grupy dopiero zaczynały się zbierać. Plan Raven’s Mill polegający na przygotowaniu grup czeladniczych do zaznajamiania się z pracą został przekazany przez awatary i spotykał się z mieszany mi reakcjami.

— Możemy hodować badwab — zauważył Myron. Hybryda bawełny z wieloma cechami jedwabiu była wytrzymała i umożliwiała uzyskanie doskonałego materiału, ale roślina wymagała raczej wyższych temperatur.

— Możemy też hodować owce — dodała Bethan.

— Więcej materiału z ara dostanie się z badwabiu — zauważył farmer. — Przyznaję, że wełna jest o wiele lepsza na zimną pogodę, badwab praktycznie wcale nie izoluje. Ale mam tylko pięć owiec, na długo przed zebraniem rozsądnej ilości wełny będziemy mieć mnóstwo badwabiu.

— Są dzikie owce — wtrącił Robert. — Wiesz, jak w lecie wyglądają górskie łąki. — Większość dzikich owiec wywodziła się ze współczesnych hodowli i samodzielnie zrzucały wełnę, kiedy robiło się dostatecznie ciepło. Pierwotnie była to zmiana genetyczna mająca na celu wyeliminowanie problemu strzyżenia, ale przy dzikich zwierzętach oznaczało to, że przez kilka tygodni wczesnym latem górskie łąki pokryte były plamami bieli. Większość ptasich gniazd w okolicy zrobiono z czystej wełny, doskonalszej niż najlepszy kaszmir.

— Masz tego trochę? — zapytał Edmund. — To znaczy badwabiu.

— Tak. Nigdy go nie siałem, ale wiem jak.

— Badwab można wykorzystać nie tylko na ubrania — stwierdził Robert. — Będziemy go potrzebować na cięciwy, liny…

— Na liny lepsze są konopie. W tym roku możemy zebrać przynajmniej jeden plon badwabiu. Jednak gręplowanie i przędzenie… wymagają mnóstwa pracy. Nie przypuszczam, żeby istniała szansa na mechaniczne gręplarki i przędzalnie do czasu, gdy dojrzeją zbiory?

— Kiedy? — zapytał Edmund.

— Powiedzmy, że we wrześniu?

— Może, ale jest tyle zadań dla tych kilku rzemieślników, których mamy. Umieść to na liście. Kiedy będzie sezon siania?

— Tak z głowy to nie pamiętam. Kiedy już gleba jest odpowiednia i ciepła, We później tutaj niż na południu, lepiej rośnie w gorącym klimacie, ale podobnie jest z wieloma roślinami.

— Herbata — zamarudził Edmund. — Prawie mi się skończyła.

— Żadnych źródeł kofeiny — powiedział Myron. — Mam w cieplarni kilka roślinek herbaty, ale nie dość, żeby zrobić więcej niż filiżankę co dwa lata. Żadnej kawy, herbaty…

— Nie potrafię uwierzyć, że trujecie się czymś takim. — Sheida skrzywiła się z dezaprobatą. — Kofeina ma okropny wpływ na ciało.

— … żadnej czekolady — kontynuował Myron.

— Bez czekolady?

— Ma w sobie kofeinę — ze złośliwym uśmieszkiem stwierdził Edmund. — No cóż, śladowe ilości — zaoponowała Sheida, pociągając nosem. — Ale bez czekolady?

— Wymaga kilku produktów, które rosną wyłącznie w tropikach — smętnie stwierdził Myron. — Żadnej czekolady. Przynajmniej do czasu, aż uda się rozwinąć jakiś handel.

— No cóż, w takim razie to stanie się priorytetem!

— Cytrusy — dorzucił Edmund, rozmarzając się. — Będzie mi brakowało cytrusów. A one dobrze chronią przed szkorbutem.

To można hodować w Festivie — odrzekł Myron. — Jeśli pogoda się uspokoi. Zaczęło się to w dniu Upadku, pogoda zwariowała i cały czas utrzymywał się taki stan. Wiatr, deszcz, deszcz ze śniegiem, wylewające rzeki. Wydawało się, że nigdy nie przestanie padać i że na ziemię wyrwała się długo hamowana furia dzikiej pogody.

— Uspokoi się — zapewniła Sheida. — Słyszałeś, co się stało?

— Nie — odpowiedział Myron, ale wszyscy wyglądali na zainteresowanych.


— Program kontrolujący pogodę to SI, znałam ją, ale nie wiedziałam dotąd, że była jedną z naprawdę starych. Prawdę mówiąc, wywodziła się z czasów przed kontrolą pogody i pierwotnym jej zadaniem było tylko prognozowanie.

— Cholera, to rzeczywiście stara — zgodził się Myron, a równocześnie silny podmuch wiatru uderzył w dach gospody. — Czy to oznacza, że może przewidywać te rzeczy?

— Coś w tym stylu. Więc kiedy doszło do Upadku, gdy Rada zaczęła walczyć między sobą, nagle straciła energię do kontrolowania pogody. Musiała się ograniczyć do prognozowania. Wyobraźcie sobie, jak się wkurzyła.

— Ała.

— Ma na imię Lystra i nie przypadkiem mówiłam, że to ona. W każdym razie, nie ukrywa się jak wiele innych SI, ale zadeklarowała się jako całkowicie neutralna. Nie obchodzi jej, kto wygra, tylko żeby dostała z powrotem zasilanie, żeby mogła znów zająć się kontrolowaniem pogody. Jest naprawdę bardzo, bardzo wkurzona.

— Zabawne.

— Tak, jeden zabawny punkt w ogólnie paskudnej sytuacji. Lystra twierdzi, że to potrwa około półtora miesiąca.

— Możemy być w stanie posiać na czas, by zebrać plony. Trochę będzie musiało podeschnąć, zanim posiejemy. I nie zaszkodziłoby kilka dodatkowych pługów.

— Zajmę się tym — zobowiązał się Edmund. — I cieszę się, że Angus przywiózł ten ładunek blachy. Będziemy musieli wysłać mu kogoś do pomocy w sprowadzeniu dodatkowego materiału. I on też będzie potrzebował jedzenia. Trzeba zobaczyć, co możemy oddać.

Myron pociągnął kolejny łyk piwa i zmienił wyraz twarzy.

— Miałeś jakieś wiadomości o Rachel?

— Nie — wyszeptał Edmund, gdy kolejne uderzenie wstrząsnęło budynkiem. — Nie ma ich w domu. Jeden z awatarów udał się tam, ale odeszły — cicho powiedziała Sheida. — Protokoły prywatności Matki są nienaruszone, niech to szlag, więc nie mogę po prostu nakazać ich odnalezienia bez głosowania większości Rady. Żeby je znaleźć, musiałabym przeprowadzić pełne poszukiwania, a… po prostu nie mogę na to przeznaczyć energii. Przygotowałam, no cóż, przewodników dla podróżujących. Mam nadzieję, że jeden z nich znajdzie je i skieruje do Raven’s Mill.

— Co to za przewodnicy? — zapytał Edmund.

— Są pewne… na wpół samodzielne istoty, coś jak homunkulusy, zajmujące się niektórymi programami ekologicznymi. Znalazłam kanał nie wymagający dużej energii, który pozwolił mi je przeprogramować. Znają teraz ścieżki do bezpiecznych miejsc w swoich okolicach i jeśli trafiana zgubionych wędrowców, skierują ich tam. To wszystko, co mogę w tej chwili zrobić. Może później uda się coś więcej.

— Dla większości uciekinierów nie będzie żadnego później.

Загрузка...