ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Przypominało to pracę dla Jody’ego, a równocześnie były pewne różnice. Nie było wołów, które odciągałyby ścięte pnie, więc rozcinano je na kawałki tak duże, by zdołały je przenieść na ramionach pięcioosobowe manipuły. „W wojskowym stylu”, co oznaczało trucht przy akompaniamencie głośnego podśpiewywania. Kiedy teren został oczyszczony, co zajęło większość pierwszego dnia, zaczęli karczować pniaki z korzeniami i robić okop wokół obozu. W rzędach ustawiono namioty, wykopano latryny i przygotowano obóz tak, jakby miał być używany przez lata.

W niezbyt szczodrze wydzielanym wolnym czasie przeprowadzano regularne inspekcje, a kiedy ktoś uznał, że kilka minut wolnego czasu warte jest pominięcia mizernej kąpieli, dodatkowo wygłoszono im długi wykład o polowej higienie.

W końcu jednak obóz był gotów. Namioty nie przeciekały, bramy można było otwierać i zamykać, wypełniono dziury po korzeniach, parapety i plac ćwiczebny spełniały oczekiwania sierżantów i wszystko było tip-top. Mały, ale funkcjonalny. Wtedy pojawiło się więcej skóry.

W ciągu następnych kilku dni sierżanci i kilku rzemieślników z miasta pokazało im, jak przyciąć i uformować skórę w plecaki, kamizele i fartuchy. Gotowana skóra po nasączeniu olejem stawała się niemal niewrażliwa na deszcz. W tym samym czasie dostali nowy przydział butów. Wykonano je z twardej skóry, z ćwiekami na piętach i palcach i, zdaniem Herzera, zrobiono je kiepsko. Stwardnienia na skórze oczywiście znajdowały się w niewłaściwych miejscach, w związku z czym dorobił się nowej serii pęcherzy. W końcu jednak i te się zagoiły, a manipuły dostały nowy sprzęt. Małe moździerze i tłuczki, czajniki, topory i łopaty.

Po rozprowadzeniu w triari kompletu wyposażenia sierżanci przeprowadzili wykłady z przygotowywania polowych obozów. Jak gotować dla manipułu, używając wyłącznie polowych racji składających się z prażonej kukurydzy, kukurydzianej kaszki, fasoli oraz prasowanego i wędzonego mięsa, które ktoś ochrzcił mianem „małpy”. Ugotowane do miękkości w fasolce nie było takie złe. W połączeniu z podpłomykami wypiekanymi w przenośnych kuchenkach, a stanowiących część zestawu, dało się to jeść. Jedzone wprost, z dodatkiem lekko posolonej kukurydzy, było ohydne. Ale nauczyli się to przełykać, czasem w drodze. A kiedy już to umieli, pojawiły się plecaki i trening zaczął się na poważnie.

Prowadzili marsze i kontrmarsze, ucząc się złożonych układów musztry, maszerując grupami i całym triari, a wszystko to z plecakami wypełnionymi całym sprzętem, żywnością na trzy dni i — przez większość czasu — workami z piaskiem, „dla lepszej zaprawy”. Każdej nocy padali do snu z dźwiękiem rozkazów w uszach, budzili się przed pobudką, układali swoje rzeczy i robili to wszystko od początku. A kiedy nie wykonywali poleceń zgodnie z oczekiwaniami sierżanta, powtarzali to przy świetle pochodni, aż praktycznie nadchodziła pora pobudki.

Kiedy przynajmniej w podstawowym zakresie byli zdolni do prowadzenia manewrów na stosunkowo płaskiej powierzchni placu ćwiczebnego, wyszli w teren i zaczęli od początku. Maszerowali w górę i w dół wzgórza, w górę Via Apallia, aż do skraju Żelaznych Wzgórz, i z powrotem. Przeważnie spali poza obozem przez dwie noce i wracali do niego na trzecią, ale raz wyszli prawie na tydzień, ostatnie dwa dni żywiąc się połową racji. Nauczyli się gotować swoje racje w dekuriach i wznosić obóz każdej nocy, z pełną palisadą i otaczającą ją fosą. Nauczyli się przełykać swoje małpy i kukurydzę w marszu. Nauczyli się sztuki użycia pni i lin do planowania obozu i nauczono ich jak go powiększyć, ile powinno przypadać osób na jedną latrynę, gdzie powinny się znajdować różne części obozu, jak ustawiać wartowników, ilu powinno ich być w zależności od warunków i gdzie ustawiać namioty oficerów.

Maszerowali w słońcu i deszczu, przez koniec wiosny, kiedy z północy nadszedł zimny front i wszystko było bliskie zamarznięcia, oraz przez upał, który spadł na nich wkrótce potem. Nauczyli się przekraczać rzeki i wznosić tymczasowe mosty. Spali pod gołym niebem, nie mając nic oprócz własnych płaszczy i budzili się przed świtem do kolejnego dnia marszu.

Życie było brutalne i bardzo wyniszczające. Jednak żołnierze zgłosili się na ochotnika i prawie każdego ranka zdarzało się, że ktoś podnosił ręce i mówił „przykro mi, mam tego dość”. Sierżanci nie gromili ich za to, po prostu kiwali głowami i odsyłali do kwater w celu wypisania. I było wiele dni, kiedy Herzer też się nad tym zastanawiał.

Ku własnemu zdumieniu zdołał utrzymać swoje stanowisko. Podejrzewał, że kilkakrotnie dochodziło do sytuacji, kiedy powinien zostać odwołany, ale utrzymywał porządek w triari i było ewidentne, że przynajmniej połową powodów, dla których grupa radziła sobie tak dobrze, był jego przykład. Zawsze wstawał jako pierwszy i kładł się ostatni. Zajmował się każdą nieprzyjemną pracą i odmawiał zakończenia, aż została zrobiona dobrze. Pojawiało się trochę mamrotania na temat lizusa, ale dość oczywiste było, że po prostu robił to, co wymagało zrobienia. I nigdy nie zwalał pracy na innych. Jeśli ktoś miał problemy, a jakaś praca wymagała więcej namysłu, niż się to z początku wydawało, zawsze pojawiał się z sugestią, jak sobie ułatwić. Kiedy dekuria opadała z sił z powodu przydzielonego jej trudnego fizycznie zadania, zawsze oferował pomocną dłoń. Od czasu do czasu widywał Serża. Przeważnie była to niespodzianka. Byli o całe mile od obozu, maszerując kolejną ścieżką i wychodząc zza zakrętu, natykali się na niego, leniwie opierającego się o drzewo. Albo wznosili palisadę i nagle zauważali, że obsypali ziemią czyjeś buty, które okazywały się należeć do Serża.

Nigdy nie odezwał się do rekrutów, po prostu przyglądał się im i podchodził, żeby porozmawiać z sierżantami. Co zazwyczaj oznaczało dla kogoś potworną awanturę. Po jakimś czasie Herzer zaczął się zastanawiać, jaką pełnił funkcję.

A potem się dowiedzieli.

Wracali do obozu z kolejnego długiego marszu, donośnie śpiewając jakąś piosenkę o „Wielkim pniu”, gdy zobaczyli czekających przy skraju placu ćwiczeń Serża i burmistrza Talbota. Sierżanci wysłali ich do koszar i kazali przygotować się na inspekcję. Wypełnili koszary i zaczęli wyciągać mundury, szukając czystych, a przynajmniej takich, które nie wyglądałyby okropnie, już prawie od tygodnia nie mieli okazji do prania.

Nikt nie wiedział, co ich czeka, więc Herzer został zasypany pytaniami.

— — Nie mam pojęcia — odpowiedział, chwytając jednego z rekrutów i rozprostowując jego mundur. — Coś ty u diabła z nim robił, wziąłeś go za poduszkę?

Sierżanci pokazali im, jak można prasować mundury za pomocą rozgrzanego żelaznego pręta, ale nie było na to czasu i jedyne, co mogli zrobić, to dobrze je naciągnąć i mieć nadzieję, że zgniecenia nie będą bardzo widoczne.

— ZBIÓRKA!

Wybiegł przez drzwi razem z resztą i zajął swoje miejsce na czele formacji, sprawdzając, czy nikogo nie brakuje. Kiedy już wszystko było gotowe, wykonał precyzyjny półobrót i zasalutował sierżantowi, przyciskając do lewej piersi zaciśniętą prawą pięść.

— Sierżancie triari, wszyscy obecni.

— Przejmuję.

Herzer wykonał kolejny precyzyjny zwrot w prawo i pomaszerował na tyły triari. Kiedy dotarł na swoje miejsce, sierżant zakomenderował.

— OTWORZYĆ SZEREG!

W porównaniu z innymi wykonywanymi przez nich manewrami, ten był prosty. Pierwszy szereg wykonał krok do przodu, drugi został w miejscu, a tylne cofnęły się, tworząc odstęp umożliwiający przejście między rzędami.

Prawdę mówiąc, najtrudniejsze było to dla triari rekrutów, bo ci musieli się cofnąć aż o sześć kroków. Ale ponieważ na treningach cofali się i po sto kroków, Herzer wykonał to bez chwili namysłu.

Serż i burmistrz Talbot przeszli między rzędami i Herzer odetchnął. Była to pobieżna inspekcja, tylko luźno przejeżdżali wzrokiem po rekrutach i poddawali ich szczegółowej kontroli. Przeczekał ją cierpliwie, podobnie jak wszyscy pozostali zastanawiając się, o co w tym wszystkich chodzi, po czym skupił się, gdy podeszli do niego.

— Jak się masz, Herzer? — zapytał burmistrz Edmund.

— Bardzo dobrze, sir! — wyszczekał Herzer.

Talbot uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.

— Choć trudno w to uwierzyć, wydaje mi się, że zrobiłeś się większy.

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Herzer milczał, a Edmund oddalił się w towarzystwie starszego sierżanta, który przechodząc, rzucił mu enigmatyczne spojrzenie.

Serż przejął dowodzenie od triari Jeffcoata, a następnie stanął twarzą do oddziału.

— SPOCZNIJ! — wykrzyknął i odczekał, aż staną w pozycji na spocznij, patrząc na niego.

— Pierwsza klasa Centrum Szkoleniowego Legionistów Raven’s Mill z sukcesem ukończyła podstawowe szkolenie rekrutów i przejdzie teraz do Zaawansowanego Szkolenia Legionistów. Oznacza to, że udowodniliście, iż potraficie budować, maszerować i kopać. Teraz nauczymy was, jak walczyć. — Przesunął po nich wzrokiem i potrząsnął głową. — Wolno się cieszyć.

Herzer zaczął krzyczeć z radości, i to głośno. Wszyscy bardzo poważnie zastanawiali się, czy kiedykolwiek będą robić coś oprócz marszu i kopania.

— — Od tej chwili wcale nie będzie łatwiej, ale będzie inaczej — ciągnął dalej Serż. — Między innymi będzie wam wolno chodzić do miasta. Nie oznacza to, że możecie wkroczyć do gospody i wplątać się w bójkę, ktokolwiek zrobi coś takiego narazi się na mój gniew. A jeśli myśleliście, że te plecaki są ciężkie, poczekajcie, aż zabiorę was na marsz z pełnym wyposażeniem. Ale znaleźliście się na drodze do zostania żołnierzami. Macie przepustkę na resztę dnia, do zgaszenia świateł. Pobudka jak zwykle. Och i dojdą do was kobiety, przynajmniej te, które wytrzymały. Zostaną dołączone do poszczególnych grup. Niech wam czasem nie przyjdzie do głowy, że przydzielamy wam kurwy. Przeszły przez identyczne szkolenie jak wy i są takimi samymi żołnierzami. Co więcej, jeśli ktokolwiek zostanie przyłapany na romansowaniu na służbie, stanie przed sądem wojskowym, z groźbą chłosty i degradacji. I niech wam nawet nie zaświta pomysł zmuszania ich do zwrócenia na siebie uwagi. Po pierwsze prawdopodobnie podadzą wam wasze jaja na talerzu. A jeśli tego nie zrobią, karą będzie powieszenie. Do tej pory nie mieliśmy mieszanych grup, ponieważ musieliście się nauczyć, co to znaczy dyscyplina.

— Jutro dostaniecie zbroje i broń treningową. A potem zacznie się prawdziwe szkolenie. Rozejść się!

Kiedy rozeszli się do koszar, Herzer zwołał wszystkich.

— Mamy przepustkę na wieczór — powiedział, rozglądając się. — To nie znaczy, że możecie po prostu się stąd zmyć. Ktoś musi zostać do pilnowania ognia. Zostajemy przy grafiku.

— Cholera — zaklął pechowy rekrut.

— Tak. I jeśli planujecie wybranie się do miasta, idziecie w grupach. Z każdą grupą pójdzie przynajmniej jeden dekurion, a jeśli ktoś w grupie coś spieprzy, to on i dekurion będą odpowiadać przede mną.

— A co z tobą? — zapytał jeden z nich.

— No cóż, oddałem wszystkie swoje pieniądze do depozytu. — Uśmiechnął się. — A chodzenie po mieście, bez pieniędzy do wydania, jakoś mnie nie pociąga. A nie zamierzam pytać sierżanta Jonesa, czy mogę wyciągnąć trochę gotówki. A wy? — rozejrzał się i kiwnął głową. — Ja? Zamierzam się po prostu przespać.

Kilku żołnierzy zdecydowało się pomimo wszystko na wybranie się do miasta i przydzielił Pedersena z trzeciej dekurii do pilnowania ich, a potem skierował się do swojego miejsca na podłodze.

— Czyli chcesz po prostu się kimnąć? — zapytał go leżący na własnym miejscu Cruz.

— Dokładnie. — Herzer poprawił stosik bielizny, którego używał w charakterze poduszki. — Jutro zaczynamy trening z Serżem. O co się założysz, że skopie nam tyłki z samego rana, po prostu żeby pokazać, kto jest kto?

— A co może zrobić z nami takiego, czego już nam nie zrobili? — zapytał Cruz. — Masz coś przeciw temu, żebym się wybrał się do miasta?

— Nie, pod warunkiem, że kogoś ze sobą weźmiesz — odpowiedział Herzer, obracając się na bok i próbując wygodnie się ułożyć. Zazwyczaj usypiał natychmiast, ale tym razem było zbyt wcześnie. Mimo wszystko, słyszał zew Morfeusza. Przysiągł sobie, że nigdy w życiu nie odpuści już szansy na sen. — Ale lepiej wróć, zanim zgaszą światła i przygotuj się na taniec od rana.

— Tak jest, sir — parsknął Cruz. — Do zobaczenia później, Herzer.

— Tylko jeśli wciąż tu będę, a ty będziesz coś widział.


***

Herzer, który szedł na końcu, żeby zgarniać wszystkich maruderów, minął Cruza po drodze na Wzgórze i poklepał go po plecach.

— Zwróciłeś cały ten zajzajer, co? — zapytał radośnie.

— Ty draniu, skąd wiedziałeś? — wyjęczał Cruz.

— Och, po prostu miałem szczęście.

Serż faktycznie postanowił pokazać im, kto tu rządzi. Triari była w trakcie drugiego podejścia, bo pierwsze nie odbyło się zgodnie z oczekiwaniami sierżanta, co wyraził, nie przebierając w słowach.

— Cruz, jeśli chcesz zachować swoje galony, to lepiej ruszaj — powiedział dekurion Jones, podchodząc do dwóch dowódców. — Ruszaj się, Herzer.

— Tak jest, sierżancie — szczeknął, chwytając Cruza za ramię. — Chodź, imprezowiczu.

— Boże, chcę umrzeć — jęknął tamten, zataczając się pod górę. Za nimi sierżanci musztry poganiali innych rekrutów, którzy nie potrafili nadążyć.

— Ile wypiłeś?

— Nie wiem, po drugim kubku miodu wszystko się trochę rozmazało — odparł Cruz i westchnął głęboko.

— Następnym razem słuchaj papy Herzera, dobra? — ze śmiechem parsknął Herzer. — Nawet ślimaki radzą sobie lepiej od ciebie.

— Obiecuję.

Kiedy dotarli na szczyt wzgórza, Serż, który wyglądał, jakby się nawet drań nie spocił, zebrał triari. Herzer zajął swoje miejsce na tyłach. Podstawowy kurs przetrwało siedem kobiet, które zostały wcielone do oddziałów, pomimo że przynajmniej jedna z nich musiała być wcześniej dekurionem rekrutów. Herzer nie był pewien, czy Cruz zatrzyma swoje stanowisko po dzisiejszym poranku, ale Serż nie kazał mu opuścić swojej pozycji, więc najwyraźniej dziś rano był w wybaczającym nastroju.

— No dobrze. Przypuszczam, że się zastanawiacie, czemu tu jesteśmy — zaczął Serż, kiedy ostatni dyszący i zlany potem rekrut zajął miejsce w szeregu. — Istnieje pewna bardzo dobra księga, w której napisano „na wszystko jest czas”, a wy właśnie osiągnęliście czas, by odłożyć dziecięce gry. I to ja jestem człowiekiem, który pochowa zabawki. Zrozumiano?

— ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!

— Przez następne kilka tygodni nie będziemy mieć wiele czasu na gry i zabawy, ale pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie przypomnienie wam, że kiedy żołnierzom każe się ruszać, to muszą wykonać rozkaz. O tę dolinę toczono już kiedyś bitwę, a generał, który ją posiadł, tamtego dnia oparł się na piechocie. Poruszali się tak szybko, że określano ich mianem pieszej kawalerii. I my też do tego dojdziemy. Kiedy skończymy, będziecie w stanie maszerować szybciej niż jakakolwiek kawaleria i nauczycie się poruszać po ścieżkach, które będą trudne dla kozy. Albo nie nazywam się Miles Artur Rutherford. Zrozumiano!

— ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!

— Będziecie dbać o wasz sprzęt, zanim zajmiecie się sobą. Jeśli będziecie odpowiadać za sprzęt specjalistyczny, zajmiecie się nim, zanim zadbacie o własny. Waszym jedynym celem jest wykonanie zadania. Każdego dnia możecie nauczyć się czegoś, by wzbogacić zadanie i każdego dnia zrobicie coś takiego!

— A co jest naszym zadaniem, Serż? — uroczyście zapytał Cruz.

— Waszym zadaniem jest umrzeć od strzały albo uderzenia miecza czy halabardy, by nie spotkało to cywili. Obowiązkiem polityków będzie zapewnienie, żeby tak było. Jeśli macie z tym jakiś problem, możecie odejść i dołączyć do jakiejś obszarpanej kompanii najemników, albo do tych dupków z milicji, czy schować się pod spódnicę mamy! Jednak to jest nasze zadanie! Cywile nie będą wiedzieć ani o to dbać. Z czasem zaczną was nienawidzić. A mimo wszystko pozostaniecie wierni i każdego dnia będziecie dążyć do wypełnienia misji! ZROZUMIANO?! — ZROZUMIANO, SERŻ!

— Zrodziliście się we krwi, we krwi będziecie żyć i we krwi umrzecie. Od tego dnia nie jesteście żołnierzami, nie jesteście legionistami, staliście się Panami Krwi. Związani krwią, związani stalą. Powtarzajcie za mną: Krew do krwi…

— Krew do krwi — powtórzył Herzer, czując przebiegający przez ciało prąd.

— Stal do stali…

— Stal do stali.

— We krwi żyjemy…

— We krwi żyjemy…

— We krwi zginiemy…

— We krwi zginiemy…

— Panowie Krwi…

— GŁOŚNIEJ!

— PANOWIE KRWI!

— GŁOŚNIEJ!

— PANOWIE KRWI!

— Wracać na dół wzgórza i zjeść śniadanie. Potem przekonamy się, czy któryś z was, młodych durniów, będzie umiał zrobić zbroję.


* * *

Zbroje czekały na nich po obiedzie w postaci stosu skrzynek na wózku ciągniętym przez woły.

Deann wspięła się na wóz i zajrzała do skrzynki na wierzchu.

— Zestaw zbroi, segmentowej, jedna sztuka — odczytała napis na kartce przyklejonej do wierzchu pudła. — Rozmiar: mały. To dla mnie.

— Ściągnijcie je z wozu — zakomenderował Serż. — Przenieście do namiotu dekurii i pokażemy wam, jak sieje montuje.

Po otwarciu skrzynek okazało się, że zawierają one stalowe płyty, uchwyty mocujące, nity, paski skóry i zbijające z tropu instrukcje. Razem ze skrzynkami dostarczono im jakieś narzędzia, które Serż dodał do wyposażenia triari.

Zbrój ę segmentową wykonywało się przez wzięcie stalowych płyt, wygięcie ich odpowiednio do kształtu ciała, a następnie połączenie nakładających się pasów za pomocą mocowań i skórzanych pasków. Płyty musiały być jednak mierzone indywidualnie, by dość dobrze, choć nie przesadnie ściśle obejmowały tors. Gotowa zbroja składała się z czterech elementów: dwóch połówek torsu, po jednej na lewą i prawą stronę, i dwóch naramienników.

Przez następne dwa dni triari pracowała nad zbrojami, przycinając płyty do odpowiedniej długości, wyginając je do zadanego kształtu, wybijając dziury na nity, mocując uchwyty i skórzane paski. Dodatkiem do zbroi była solidna chusto z grubego badwabiu, którą zwijało się w rulon, a następnie układało na ramionach i karku, co chroniło przed zadrapaniami i otarciami ze strony krawędzi zbroi.

Herzer, jak zwykle, miał problemy ze standardowymi zestawami czegokolwiek i trzeba było dostosować kilka elementów specjalnie dla niego. Ale po dwóch dniach, którym towarzyszyło mnóstwo przeklinania ze strony niezbyt wprawnych w montowaniu zbroi rekrutów, wszyscy w triari mieli własne pancerze.

Kiedy zbroje przeszły z sukcesem inspekcję Serża, wydano im nowe hełmy, pilą, miecze i duże drewniane tarcze. Hełmy wykonano w stylu barbuty, czyli litej osłony na głowę z umieszczonym z przodu otworem w kształcie litery „T”. Styl ten miał kilka plusów w stosunku do tradycyjnego rzymskiego wzoru. Z usłyszanego przypadkiem fragmentu rozmowy Herzer dowiedział się, że hełm stanowił najbardziej skomplikowany do wykonania element zbroi. A rzymskie hełmy, z ich wieloma częściami, nitami, taśmami i zawiasami, były znacznie trudniejsze do wykonania od barbut. Co ważniejsze jednak, barbuta była znacznie lepszym projektem. Rzymskie hełmy — nie osłaniające twarzy, choć lekkie i pozwalające na swobodne oddychanie — miały ten minus, że cięcie lub pchnięcie wyprowadzone w twarz miało praktycznie gwarancję skuteczności. Barbuta osłaniała znacznie większą część twarzy, czyniąc tym samym zranienie mniej prawdopodobnym. Jej minusem było oferowanie przez nią gorszego pola widzenia oraz fakt, że nieprzyjemnie się w niej maszerowało. W sumie jednak Herzer cieszył się, że wybrano ten wzór. Wolał raczej mieć problemy z widokiem wokół, niż nie widzieć w ogóle.

Pilum, włócznia rzymskich legionów, było kolejnym wzorem, który skopiowano praktycznie bez zmian. Składało się ze stosunkowo krótkiego drewnianego drzewca, o długości trochę ponad metr, oraz niezwykle długiej i wąskiej metalowej głowicy z paskudnie ostrym, zębatym szczytem. Broń można było wykorzystać jako włócznię i triari bardzo intensywnie ćwiczyła z nią, maszerując w formacji, a następnie atakując z opuszczoną bronią. Jednak główne zastosowanie pilum polegało na rzucaniu nią. Długa głowica ze stali została zaprojektowana tak, by przebić tarczę, a następnie się zgiąć. Mając tarczę z wbitą włócznią, która swoją masą odciągała osłonę do ziemi, wróg nie miał innego wyjścia, jak zatrzymać się i spróbować ją usunąć, opuszczając przy tym tarczę i odsłaniając się. Ponieważ bronią rzucano z bardzo niewielkiej odległości, technika jej wykorzystania polegała na rzuceniu i natychmiastowej szarży. Pierwszy szereg przeciwnika zostałby wówczas unieruchomiony i praktycznie pozbawiony osłony.

Dostali krótkie miecze z klingą przypominająca kształtem liść, o wzorze bardziej celtyckim niż rzymskim. Nosiło sieje w pochwie umieszczonej wysoko, nie całkiem z boku, po prawej stronie. Podstawowa metoda ich wykorzystania to krótkie, szybkie cięcia i pchnięcia, mające na celu ranienie i zabicie przeciwnika. W tej chwili wydano im drewniane wersje broni z umieszczonymi w „klindze” ołowianymi obciążnikami. Herzer miał nadzieję, że te prawdziwe okażą się odrobinę lżejsze.

Ostatni elementem nowego wyposażenia stanowiła tarcza, i Herzer stwierdził, że jest z niej bardzo niezadowolony. Zamiast typu zaczepianego w dwóch miejscach na przedramieniu trzymało się ją w jednym miejscu z ręką wyciągniętą prosto w dół. Doskonała do walki w formacji, łatwo można było za jej pomocą utworzyć prawdziwą ścianę, prawie nie do przejścia przez wroga, ale tego rodzaju osłony nie dawało się trzymać inaczej niż bezpośrednio przed ciałem. Mimo to dla kogoś szkolonego w znacznie bardziej otwartym stylu walki tarcze były naprawdę niewygodne w użyciu i w dodatku stwarzały niemiłe wrażenie uwięzienia.

Natychmiast rozpoczęli trening, początkowo polegający głównie na marszu z nową bronią. Miecze stanowiły po prostu dodatkowe obciążenie, ale tarcze i pilą wiązały się z innym jeszcze kłopotem. W trakcie marszu nie przesuwali tarcz i samo ich trzymanie, podobnie jak mieczy, obciążonych dodatkowo ołowiem, stanowiło istną torturę, przynajmniej do czasu odpowiedniego rozwinięcia właściwych mięśni.

Pilą były lżejsze i nie stwarzały problemu z noszeniem ich, ale zanim się tego nauczyli, bardzo wiele kłopotów sprawiało rekrutom manewrowanie nimi. Niejednokrotnie zdarzało się, że tylko zbroja chroniła pechowca, którego niechcący dźgnięto głowicą włóczni.

Każdego popołudnia dawano im godzinę na przygotowanie zbroi, a następnie przeprowadzano inspekcję. Najlżejszy ślad brudu na wyposażeniu wywoływał ostrą naganę, a znalezienie plamki rdzy natychmiast karano obciążeniem całej dekurii ciężarkami i przegonieniem jej przez Wzgórze. Szybko nauczyli się dobrze dbać o przyznany im sprzęt.

W końcu Serż ogłosił, że jest w minimalnym stopniu usatysfakcjonowany ich umiejętnością marszu z nowym sprzętem. Co oczywiście oznaczało wyruszenie na długą, forsowną wyprawę.

Jeśli wcześniej myśleli, że te ćwiczenia są straszne, Serż szybko pozbawił ich tych złudzeń. Zamiast trzymania się głównie Via i niektórych z lepszych dróg w jej okolicy zabierał ich na długie marsze ścieżkami, które znał chyba tylko on. W którymś momencie Herzer uświadomił sobie, że nigdy nie oddalili się na więcej niż dwadzieścia mil od miasta, ale niemożliwe było stwierdzenie tego na podstawie terenu i przebytej odległości. Przechodzili ścieżkami wzdłuż grzbietów gór, a pod sobą widzieli polujące jastrzębie, oraz szlakami przez rozległe bagna. Przeprawiali się wzdłuż krawędzi urwisk, gdzie jedno poślizgnięcie się oznaczałoby natychmiastową śmierć, i przez grzmiące potoki pełne lodowatej wody. A wszystko to w tempie, przy którym poprzednie marsze zdawały się zwykłymi spacerkami. Serż nie zawracał sobie głowy przygotowywaniem obozów, zdawał się uważać, że ruch stanowił podstawę. Budzili się o poranku i jedli w drodze, przez pięć dni żywili się wyłącznie prażoną kukurydzą i małpą, spłukiwaną wodą. Przez przynajmniej dwa dni, zanim pośrodku pustkowia spotkali karawanę aprowizacyjną, zadowalali się połową racji.

Każdego ranka przeprowadzano inspekcję sprzętu. Biada temu, kto dopuścił do pojawienia się choćby plamki rdzy na swojej zbroi, pilum, tarczy czy mieczu. Jeśli Serż zauważył coś takiego, obładowywał całą dekurię kamieniami tak, że ledwie trzymali się na nogach. A potem ruszał z pełną prędkością, oczekując, że będą za nim nadążać.

Po drugim takim przypadku ludzie czasem przesiadywali do późnej nocy przy ogniskach, szorując swój sprzęt.

Herzer zauważył, że kiedy zdarzało im się rozbijać obóz, zawsze robili to w miejscu nadającym się do obrony. Inni sierżanci zdawali się dbać po prostu o znalezienie jakiegoś w miarę płaskiego kawałka ziemi. Serż zawsze wyznaczał obóz na wzgórzu, przeważnie takim, które oferowało widok na drogę, której używali, i zazwyczaj w jakimś kluczowym miejscu. Serż nigdy o tym nie mówił i czasem Herzer zastanawiał się, czy była to subtelna lekcja, czy Serż po prostu robił to od tak dawna, że zawsze wybierał punkt obronny.

W końcu, po dwóch tygodniach marszu i odbyciu po drodze kilku niewielkich testów z umiejętności rzucania pilum, ale bez szkolenia w zakresie użycia miecza i tarczy, wrócili do obozu.

Między namiotami pojawił się nowy budynek, przed którym stał kapral Wilson. Herzer zauważył, że Serż zaprowadził ich na plac ćwiczeń i rozkazał zatrzymanie.

— TRIARI, W LEWO ZWROT! — rozkazał, a następnie — SPOCZNIJ. Herzer opuścił tarczę tak, by opierała się o lewe biodro, rozstawił nogi na szerokość ramion i dłońmi oparł się o wierzch tarczy.

— Na moją komendę, grupami przejść i zdać broń do zbrojowni — powiedział Serż, wskazując nowy budynek. — Następnie wrócić na swoje miejsca.

Po kolei oddawali swoje wciąż schowane w pochwach miecze i pilą, po czym wracali do szeregu.

— Jutro zaczniemy was uczyć użycia mieczy, które właśnie zdaliście, oraz bardziej zaawansowanej walki pilum. Pokażemy wam również, że tarcza może służyć nie tylko do osłaniania się, ale i stanowi broń. Ale to jutro. Dzisiaj zjedzcie solidny posiłek i dobrze odpocznijcie. Ponieważ, jeśli myśleliście, że ostatnie kilka tygodni było ciężkie, to byliście w błędzie. ROZEJŚĆ SIĘ.

Загрузка...