Kiedy Herzer wracał późnym popołudniem do miasta, jego koszyk był w połowie zajęty przez lekko wilgotny koc, druga część aż kipiała od wiosennej zieleniny. Odkrył sporą kolonię szparagów i dość słodkich liści na sporą ilość sałatki. Udało mu się też znaleźć krzewy kudzi porastające kamienne osypisko, a przy niewielkim oczku wodnym u podstawy osypiska odkryli różne fascynujące rzeczy, które można było robić z sokiem z kudzi.
Gdy wrócili do miasta, przekonali się, że spora jego część opustoszała. Większość mieszkańców zebrała siew okolicy dawnego terenu Jarmarku, u podnóża wzgórz na północ od miasta.
— Chodź. — Morgen wzięła go za rękę. — Zaczęły się tańce.
— Och. Boże.
— Nie bądź dzieckiem — żachnęła się. — Wszystko, co musisz robić, to ruszać nogami!
Jeden z końców pola otoczono linami i ustawiono tam scenę. Z niej grupa minstreli, łącznie z rudowłosą dziewczyną, którą Herzer widział poprzedniego wieczora, grała teraz szybkiego jiga. Tańczyła całkiem duża gromadka, ale większość ludzi skupiała się w niewielkich grupkach, przyglądając się i rozmawiając. W okolicy leżało trochę pni pozostałych po ścinaniu lasu, postawiono też kilka stołów na kozłach, ale zebrani przeważnie usadowili się wprost na ziemi albo na nie wykarczowanych jeszcze pniakach. Herzer i Morgen, trzymając się za ręce, weszli w tłum, szukając miejsca, by usiąść, albo kogoś znajomego. Nie zaskoczyło go, że to właśnie Morgen pierwsza kogoś wypatrzyła. Pomachała do dwóch kobiet stojących obok siebie z założonymi rękami i pociągnęła Herzera, żeby go przedstawić.
Jedna z nich wyglądała na odrobinę starszą, była niska i miała więcej wypukłości niż dopuszczała aktualna moda i ostre rysy twarzy. Jej długie, ciemne włosy były mocno pofalowane, a w lekko wilgotnym powietrzu ich końce skręcały się w loki. Przyjrzała się Morgen i Herzerowi wyrachowanym spojrzeniem drapieżnika oceniającego ofiarę. Młodsza z kobiet, nieco wyższego niż przeciętnie u kobiet wzrostu, miała standardowy, modny wygląd: żadnych bioder, piersi i pośladków. Spojrzała na Herzera i Morgen z twarzą bez wyrazu, a potem odwróciła wzrok.
— Cześć — odezwała się Morgen, kłaniając się. — Crystal — zwróciła się do starszej kobiety. — To Herzer Herrick. Herzer, Crystal Looney.
Herzer wyciągnął rękę, ale kobieta tylko kiwnęła mu głową, ręce wciąż trzymając złożone. Jeśli można było w ogóle mówić o jakimś wyrazie jej twarzy, to było to lekceważenie. Herzer cofnął rękę i ostentacyjnie schował ją za plecami, kłaniając się z uśmiechem.
— Miło cię poznać. Crystal, tak? — powiedział.
— Shelly? — po chwili odezwała się Morgen, obracając się do drugiej kobiety. — To jest Herzer. Herzer, Shelly Coleman.
Herzer tym razem nawet nie próbował wyciągać ręki. Po prostu skłonił się w stronę kobiety, która odpowiedziała lekkim skinięciem i wróciła do przyglądania się tańcom.
Morgan zaczerwieniła się z powodu ewidentnego odrzucenia, a potem uśmiechnęła się niepewnie.
— No i co porabiacie? — zapytała.
Crystal wyglądała, jakby nie potrafiła uwierzyć w pytanie.
— Przyglądamy Się Tańcom — wycedziła, wolno i dystyngowanie. Morgen znów się zaczerwieniła, a Herzer kiwnął głową. Złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
— Miło było was poznać, drogie panie — rzekł ze starannie maskowaną nieszczerością. — Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. — Wziął Morgen za rękę i odszedł, zmuszając ją do tego samego.
— Cześć — rzuciła, odchodząc. — Nie wiem, co je ugryzło — powiedziała, kiedy się już od nich oddalili. — Normalnie są przyjazne.
Herzer objął dziewczynę na wysokości ramion i serdecznie ją uścisnął.
— Och, myślę, że ugryzł je fakt, że byłaś z facetem — wyjaśnił ostrożnie. — Co?
— Nieważne. Chodźmy poszukać jakichś moich przyjaciół. Oni przynajmniej mogą być choć trochę bardziej życzliwi.
Wędrowali przez tłum, aż Herzer wypatrzył najpierw Shilan, a potem siedzącego obok Cruza. Znaleźli sobie miejsce na skraju tłumu, opierając się o jakiś stos drewna.
— Cześć — przywitał się Herzer, podchodząc do nich z ramieniem owiniętym wokół talii Morgen. — Jak wam leci?
— Parszywie, Herzer, parszywie — odpowiedział Cruz. — Kim jest twoja przyjaciółka?
— Morgen, to Cruz Foscue i Hsu Shilan. Shilan to jej imię. Cruz, Shilan, to Morgen.
Herzer postawił na ziemi koszyk i najpierw wyciągnął z niego zieleninę, obwiniętą większymi liśćmi, a potem wydobył koc i rozłożył go, mając nadzieję, że nie będzie na nim zbytnio widać plam.
— Człowieku, zawsze jesteś przygotowany — ocenił Cruz. — Skąd wziąłeś to królicze żarcie?
— Poszliśmy na spacer do lasu — wyjaśniła Morgen i zaraz się zaczerwieniła.
— Bast pokazała mi niektóre rzeczy, które nadają się do jedzenia — dodał Herzer. — Można to wszystko jeść na surowo, ale niektóre są lepsze po ugotowaniu. — Wyciągnął jednego szparaga i spróbował. — Umm… smaczne. Bardziej jak karma dla jeleni.
— Faktycznie, dobre — przyznała Morgen.
— Oooo! Śliwki — zauważył Cruz, wyciągając owoc.
— Nie, to kudzi — poprawił Herzer, gdy twarz chłopaka wykrzywiła się w skoczeniu.
— To jest dobre — uznał Cruz, gryząc kolejną porcję, a potem podając resztę Shilan.
— Tak, ale uważajcie na sok — uprzedził Herzer z kamienną twarzą. Jednak komentarz i tak wywołał histeryczny niemal chichot Morgen.
— Muszę iść do toalety — oznajmiła nagle Shilan. — Pójdziesz ze mną, Morgen?
— Wygląda na dobry pomysł — odpowiedziała dziewczyna, otrzepując dłonie. Mężczyźni przyglądali się w milczeniu oddalającym się kobietom, po czym Cruz wzniósł oczy do nieba.
— One robią to tylko po to, żeby nas zdenerwować, wiesz o tym, prawda?
— Jasne — zgodził się Herzer. — Ale czy one wiedzą, że my wiemy?
— Wiesz, że w łazience poddadzą nas wiwisekcji.
— Hej, to latryny — poprawił go Herzer. — I o ile nie pachną znacznie lepiej niż nasze, nie będą stać w nich i nas analizować.
— Cóż. Racja. — Cruz wzruszył ramionami. — Ale to nie oznacza, że nie mogą stać na zewnątrz. A przy okazji, stary, muszę cię o to zapytać.
— O co? — zapytał Herzer, marszcząc brwi.
— Bierzesz jakieś pigułki, czy coś? No wiesz, daj spokój. Jednego dnia uganiasz się po okolicy z nimfomańską leśną elfką…
— Ona wcale nie jest nimfomanką! — zaprotestował Herzer.
— Wszystko jedno. Ma ze trzy tysiące lat i zna każdą pozycję z Kamastury!
— Och, tysiąc… może… — poprawił Herzer. — I dobrze, Kamasutra była na początek!
— Boże wszechmogący, stary — roześmiał się Cruz. — No więc? Pigułka? Daj mi trochę.
— Sam nie wiem — odpowiedział Herzer. — Zadawałem sobie to samo pytanie. To coś w rodzaju: „Hej, jest koniec świata. Teraz już możemy iść do łóżka z Herzerem!”.
Cruz roześmiał się tak szczerze, że przeturlał się po ziemi, machając rękami w powietrzu, żeby Herzer przestał.
— To nie fair — stwierdził w końcu, wskazując Herzera palcem. — Nie jesteś ostatnim facetem na świecie! To nie powinno tak działać!
— No nie wiem. Koniec świata, a one nagle zaczynają uważać mnie za interesującego. Nie pytaj mnie, ja tu tylko sprzątam! A gdyby była na to jakaś pigułka, brałbym ją od pięciu lat. Zresztą, hej, ty, a Shilan? Kto to mówi?
— Pracowałem nad Shilan przez tydzień — z rozpaczą odpowiedział Cruz. — Twoja leśna elfka odchodzi, a ty zaraz wracasz do miasta i bang!
— Nie wiem — powtórzył Herzer, znów wzruszając ramionami. — Może to po prostu mój doskonały wygląd.
— Och, proooszę — zaśmiał się Cruz. Mężczyzna miał prawie dwa metry wzrostu i drugie, pofalowane blond włosy, zielone oczy i doskonałą twarz. Wszyscy w ich społeczeństwie wyglądali dobrze, ale nawet w tej grupie Cruz lokował się w górnej części skali.
— Słuchaj, Cruz, nie mów mi, że masz problemy z dziewczynami — powiedział Herzer. — Kiedy dorastałem, miałem… um… problem genetyczny. Przez niego zachowywałem się naprawdę dziwnie. Miałem drgawki, nie potrafiłem utrzymać spokojnie rąk, moja głowa ciągle się poruszała. Nikt, a zwłaszcza dziewczyny, nie chciał znaleźć się w promieniu dziesięciu metrów ode mnie, na wypadek, gdyby to było zaraźliwe. Nawet moi cholerni rodzice „dali mi moją wolność” w wieku czternastu lat. A wtedy nie widziałem żadnego z nich już od trzech lat. Cały czas wychowywały mnie niańki.
— I co się stało? — zainteresował się Cruz.
— Cóż, dzięki bogom, zostałem wyleczony tuż przed Upadkiem. Tak się składa, że przez doktor Daneh.
— Żonę Edmunda Talbota? — zapytał Cruz.
— Och… oni nie są… nie wiem, czy są małżeństwem, ale… tak.
— Czyli znasz Edmunda?
— Właściwie nie spotkałem go nigdy aż do wczoraj, w łaźni. Ale znam doktor Daneh i chodziłem do szkoły z jej córką.
— Fajnie.
— Cóż, chodzi mi o to, że za żeton dostanę posiłek — stwierdził Herzer z nutką rozpaczy.
— Tak. — Cruz zmarszczył czoło. — Ale przynajmniej znasz ludzi. Ja nie znam tu nikogo. — Przez chwilę wyglądał na zagubionego.
— Hej. — Herzer nachylił się i klepnął go po ramieniu. — Znasz mnie, wszystkich w klasie A-5 i Morgen. Zanim się zorientujesz, będziesz znał wszystkich w tym mieście.
— No, to jest cel, do którego można dążyć — smutno uśmiechnął się Cruz. — Ale miałem przyjaciół, wiesz? Nigdy nie uświadamiałem sobie jak rozproszonych, ale byli przyjaciółmi. Tutaj… nie ma nikogo dla mnie. Nikogo za plecami.
— Rozumiem — zgodził się Herzer. Jednak prawdę mówiąc, ponieważ nigdy nie miał nikogo za plecami, nie potrafił tak naprawdę współczuć. — A skoro o tym mowa, widziałeś może Courtney i Mike’a?
— Och, tak. Courtney wyciągnęła Mike’a na tańce.
— Czym? — roześmiał się Herzer. — Wołami?
— Niewiele się pomyliłeś, stary. — Cruz uśmiechnął się. — Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że zagroziła mu zerwaniem. — Popatrzył za plecy Herzera i zachichotał. — Nie oglądaj się, dziewczyny wróciły.
— Powiemy im, że znamy ich tajemnicę? — spytał Herzer, unosząc brwi.
— Nieee… Niech myślą, że wiedzą coś, czego my nie wiemy.
Wciąż jeszcze zostało trochę sałatki, kiedy Mike i Courtney, ociekając potem w chłodnym, wiosennym powietrzu, wrócili z tańców. Dokonano prezentacji, a potem Mike zwalił się na ziemię z teatralnym jękiem.
— No i koniec, załatwiłaś mnie — oznajmił, leżąc plackiem na ziemi. — To miał być dzień odpoczynku!
— Mięczak — parsknęła Courtney, z rękami na biodrach i najwyraźniej płonąc chęcią powrotu na parkiet. — Co z tobą, Herzer?
— Nieee, dziękuję. Już się umówiłem z Morgen — odpowiedział, wyciągając dłoń. — Zechce pani zatańczyć, milady? — zapytał, wysuwając jedną nogę przed siebie i zginając się w ukłonie.
— Ależ oczywiście, sir. — Morgen chwyciła jego dłoń i podniosła się z ziemi. Herzer tańczył z Morgen prawie przez godzinę, jiga, reele i inne celtyckie tańce, aż poczuł, że jeszcze trochę i padnie. Gdzieś po drodze tańczył przez chwilę z Courtney i nawet z Shilan, ale w końcu wrócił do Morgen. Po tym tańcu rudowłosa minstrelka uniosła flet w geście poddania.
— Robimy sobie teraz małą przerwę — oznajmiła tłumowi, dramatycznym gestem ścierając pot z czoła. — Wy też powinniście!
Herzer zaczął odchodzić, kiedy zauważył zbliżającego się Edmunda. Położył rękę na ramieniu Morgen, żeby ją zatrzymać i oboje przyglądali się, jak Edmund zbliża się do sceny i kiwa palcem na flecistkę. Uniosła brwi. Opinia Edmunda na temat minstreli stanowiła już temat żartów w całym mieście, więc z wyraźnie udawaną trwogą przeszła przez scenę i nachyliła się, by posłuchać, co ma do powiedzenia. Herzer nie był dostatecznie blisko, by coś usłyszeć, ale zobaczył, jak jej brwi unoszą się w zaskoczeniu, a potem kiwnęła głową, na co Edmund odpowiedział tym samym. Podszedł do brzegu sceny i skinął na kogoś w tłumie. Minstrelka zebrała resztę zespołu. Kiedy na scenę wspiął się mężczyzna z dudami, stanęła przed nimi i uniosła ręce.
— Przepraszam, ludzie, ale zostaliśmy poproszeni o wykonanie jeszcze jednego kawałka, choć nie jest to melodia do tańca — oświadczyła, śmiejąc się niewesoło. Uścisnęła dłoń dudziarza i odczekała, aż napełni miechy, po czym zaczęła dyrygować.
Herzer poczuł, jak jeży mu się skóra od drżących dźwięków dud. Słyszał już muzykę z dud i zasadniczo mu się podobała, jednak ta melodia nie przypominała niczego, co do tej pory słyszał. Sięgała głęboko w niego i dotykała czegoś w duszy, czegoś starego, dzikiego i przerażającego. Gdy do melodii dołączyła reszta zespołu, jego ramiona pokryły się gęsią skórką. A potem kobieta zaczęła śpiewać i po pierwszych słowach przepadł.
Błyska topór, śpiewa miecz,
Stalą wroga przegnaj precz.
Konie gnają, tarczy blask,
Bij Psubratów aż po Brzask.
Bitwy zgiełk, krew, pot i znój,
Walcz, by Kraj ten Został Twój.
Zadmij w róg i przegnaj strach,
Ilu Drani Poślem w Piach!
Herzer mógłby prawie przysiąc, że słyszał dźwięk uderzających w tarcze mieczy i niewyraźne dźwięki odległej bitwy. Stał jak zaczarowany, aż skończyła się piosenka, a potem z otwartymi ustami popatrzył na Morgen. Zwróciła ku niemu nieprzeniknioną twarz.
— To było niesamowite — powiedział w końcu.
— Podobało mi się — odparła, wciąż patrząc na niego z osobliwym wyrazem oczu. — Ale kiedy ty tego słuchałeś, wyglądałeś naprawdę dziwnie.
Herzer pomyślał nad tym przez chwilę, a potem kiwnął głową, z mięśniem drgającym w szczęce.
— Ktoś powiedział mi kiedyś, że wszyscy nosimy maski — rzekł cicho. — Myślę, że ta piosenka musiała zedrzeć część z moich.
Po zakończeniu pieśni, na scenę wszedł Edmund. Popatrzył na minstrelkę, kiwnął głową z uznaniem, a potem podniósł ręce nad głowę, prosząc o ciszę.
— SŁUCHAJCIE! SŁUCHAJCIE! — zaczęli pokrzykiwać niektórzy w tłumie. Na to gdzieś z tyłu zebranych senatorskim głosem ktoś huknął. — CISZA!
— Dziękuję, Serż — powiedział Edmund przy akompaniamencie chichotów. — Chciałbym przekazać kilka ogłoszeń i powiedzieć o paru sprawach. I dziękuję tym, hmm, muzykom, za ściągnięcie dla mnie waszej uwagi.
Przy luźnych śmiechach Herzer zaczął się zastanawiać nie nad tym, co mówi Edmund, ale jak. Tłum był duży i nie do końca cichy. Co więcej, nie wspomagały go żadne efekty akustyczne. A jednak zdołał nadać swojemu głosowi brzmienie, które docierało aż do samych krajów zebranego tłumu. Herzer nie był pewien, jak burmistrz tego dokonał, ale była to cholernie dobra sztuczka.
— Wielu z was bierze udział w programie zaznajamiającym, zwanym też programem uczniowskim czy nauki zawodów-ciągnął Talbot. — Ustalono wreszcie dla niego ostateczny harmonogram. Obejmuje on wszystko, oprócz ostatnich dwóch tygodni, które zostaną przeznaczone na szkolenie wojskowe, łącznie z zaznajomieniem się z długim hakiem i innymi broniami. Będzie to ostatni tydzień szkolenia, po którym dostaniecie oceny końcowe z kursów, a mistrzowie fachów będą przyjmować zgłoszenia od tych, którzy ich zdaniem mają talent w ich dziedzinie. Wtedy też będziemy przyjmować zgłoszenia do sił obronnych Raven’s Mill, a zgłaszać się będą mogły osoby, wykazujące jakieś uzdolnienia w tym kierunku. Wszyscy, niezależnie od tego, czy bierzecie udział w kursach uczniowskich, czy nie, powinniście sobie zdawać sprawę, że część zobowiązania, które podpisywaliście po przybyciu do Raven’s Mill dotycząca obrony miasta, nie stanowi tylko pustych słów. Jedną z rzeczy, nad którą bardzo intensywnie pracują kowale przez ostatnie tygodnie, jest produkcja broni, głównie włóczni. Przez ostatnie czternaście dni rada miejska pracowała nad kartą praw Raven’s Mill i zostanie ona przedstawiona w przyszłym tygodniu. Ale jednym z jej elementów, którego powinniście być świadomi, jest zastrzeżenie, że wyborcą może być wyłącznie osoba biegle posługująca się przynajmniej jednym rodzajem broni obronnej.
Słowa te wywołały falę głosów, choć nie aż tak intensywną, jak spodziewał się Herzer. Jasne było, że wielu ludzi spodziewało się włączenia takiego przepisu. Edmund podniósł ręce, prosząc o ciszę i odczekał, aż wygasła większość rozmów.
— Jedynym wyjątkiem będą osoby, które potrafią wykazać, że silne przekonania religijne lub filozoficzne uniemożliwiają im zastosowanie przemocy. W takim przypadku będziemy wymagać, żeby przeszli szkolenie w zakresie opieki nad rannymi. Wszyscy w tym mieście będą gotowi go bronić. Wielu z was przemocą odebrano waszą własność w trakcie podróży tutaj. Inni mieli jeszcze poważniejsze problemy — mówił dalej, przesuwając wzrokiem po ludziach w tłumie. — Historycznie rzecz biorąc, kiedy tylko bandyci zorientują się, że interes na drogach robi się kiepski, zaczną atakować miasta. Będziemy przygotowani do obrony. Aby to podkreślić, Sheida Ghorbani przygotowuje konwent konstytucyjny, planując odtworzyć Unię Północnoamerykańską. Uważam, i bardzo mocno bronię swojego w tym zakresie stanowiska, a Sheida i inni członkowie rady zgadzają się ze mną, że wymaganie bycia zdolnym do obrony siebie i społeczności powinno stanowić uniwersalne prawo Unii Północnoamerykańskiej. Faktem jest, że znajdujemy się w stanie wojny domowej. W tej chwili wydaje się może, że nic takiego się nie dzieje, ale równocześnie z naszym organizowaniem się i przygotowaniami, organizują się i mobilizują stronnicy Paula. W tej chwili Rada walczy między sobą, ale w tej bitwie doszło do sytuacji patowej. Tak więc z czasem przyjdą po nas. I będziemy na to gotowi. Wszystkich was spotkało wiele trudności i może uznacie, że to zbyt ponure wizje jak na dzień przeznaczony na świętowanie, jednak to ważne uwagi rzeczy, o których wszyscy powinniśmy pamiętać. I w związku z nimi właśnie podejmować osobiste decyzje. Tak, że kiedy przyjdzie czas na głosowanie w tych sprawach, byście mogli głosować, kierując się wiedzą i zrozumieniem.
Nie było osoby, która nie słuchałaby tych słów w najgłębszym skupieniu. — I prawdę mówiąc, to już dość na was w tej chwili zrzuciłem. Powinniście mieć wystarczająco dużo tematów do dyskusji — zakończył z uśmiechem. — Tak więc jak tylko ci… hm… muzykanci odzyskają oddech, możecie się znów wszyscy dobrze bawić. Powodzenia. — Znów machnął rękami i zaczął schodzić ze sceny, ale odwrócił się i uniósł ręce. — Och, a przy okazji, to wymaganie dotyczy również minstreli! — To wywołało ogólny śmiech.
— Tak? No dobra, potrafię nieźle machać pudłem fletu — zawołała rudowłosa, wymachując nad głową opakowaniem swojego instrumentu.
— Dobrze, dobrze, zobaczymy, jak poradzisz sobie z toporem — odpowiedział Edmund i zszedł ze sceny.
Wokół Edmunda zgromadził się już tłum, więc Herzer nie uważał, by była to najlepsza chwila na zadawanie pytań. Zamiast tego razem z Morgen wrócili niespiesznie do zajmowanego przez ich grupę miejsca nad strumieniem.
— On ma rację, faktycznie jest o czym rozmawiać — stwierdziła Courtney, siadając na ziemi i opierając się plecami o stos drewna.
— Ooch! Unia Północnoamerykańska! — było wszystkim, co powiedział Cruz, potrząsając głową.
— Tak, to poważne sprawy — zgodził się Mike.
— Cóż, nie uważam, żeby słusznym było wymaganie od wszystkich, żeby potrafili się posługiwać bronią — gniewnie odezwała się Morgen. — Nie jestem zainteresowana zabijaniem ludzi. Ani nawet krzywdzeniem ich.
— A co, jeśli oni będą zainteresowani skrzywdzeniem ciebie? — cicho zapytała Shilan.
— Czemu mieli by tego chcieć? — zaatakowała Morgen. — Co im zrobiłam? Jeśli wszyscy zaczną się przygotowywać do walki, prędzej czy później do niej dojdzie!
— Ludzie nie muszą mieć powodu, żeby krzywdzić innych — rzekł Herzer. — Wystarczy, że będą tego rodzaju osobami, którym sprawia to przyjemność.
Shilan przez chwilę popatrzyła na niego dziwnie, a potem kiwnęła głową.
— Posłuchaj Herzera — poradziła.
— Rozumiem, że miałaś jakieś kłopoty po drodze? — zapytała Courtney.
— Tak — ostro odpowiedziała Shilan.
— Co się stało? — zapytała Morgen.
— Nie mam ochoty rozmawiać na ten temat — odpowiedziała Shilan. Objęła kolana ramionami, przyciągając je mocno do siebie, i zapatrzyła się w dal.
Twarz Cruza napięła się i mocno zacisnął szczęki. Potem odwrócił wzrok.
— Przykro mi, Shilan — powiedziała Morgen. — Przykro mi za to, co przytrafiło ci się po drodze. Ale i tak się nie zgadzam. Przemoc nigdy niczego nie rozwiązuje.
Herzer parsknął śmiechem, po czym bezskutecznie spróbował przekształcić to w kaszel.
— Co? — ostro spytała Morgen.
— Przepraszam… przeprasza… — powiedział, wciąż próbując się nie śmiać. — Po prostu pomyślałem sobie… Może powinnaś zapytać SI Melcona, czy przemoc cokolwiek rozwiązuje. Albo senat Kartaginy czy Dżihad Islamską.
— O czym ty mówisz? — spytała Morgen.
— Słyszałaś kiedyś o SI Melcona?
— Tak, słyszałam o niej.
— Czy jeszcze istnieje? — z uśmiechem zapytał Herzer.
— Nie. Została zniszczona w wojnach SI — odparła Morgen, wstając i opierając ręce na biodrach. — Ale to jest czterdziesty pierwszy wiek, nie trzydziesty pierwszy! Chyba już wyrośliśmy z tego i ścierania się w wojnach jak chłopcy na placu zabaw!
— Tego właśnie bronimy — powiedział Herzer. — Albo nie, co jak widać, też może się zdarzyć — dodał, patrząc na Shilan.
— On próbuje powiedzieć, że ludzie zawsze stosowali przemoc — wtrąciła się Courtney. — Zawsze istniały wojny i jak długo zostaniemy istotami ludzkimi, zawsze mogą się zdarzyć. Ostatnie tysiąc lat to złoty wiek ludzkości. I miło będzie do tego powrócić. Ale jeśli ma się to odbyć kosztem pozwolenia Paulowi na decydowanie, co jest słuszne, a co nie… Możesz próbować ograniczać się do dyplomacji, ale ta już zawiodła. Zawiodła w Sali Rady. Kiedy Paul zaatakował Sheidę.
— No cóż, mamy na to tylko jej słowo — zauważyła Morgen.
— Och, dobry Boże. — Courtney podniosła ręce w powietrze. — Herzer, ty spróbuj.
— Nie, nie zamierzam tego robić — odpowiedział chłopak. — Morgen, możesz twierdzić, że chcesz to przesiedzieć. W porządku. Ale ludzie ci na to nie pozwolą. Możesz opuścić Raven’s Mill. Jestem pewien, że są społeczności, które nie zamierzają wymagać od obywateli takich obowiązków. Możesz nawet powiedzieć, że masz silne filozoficzne obiekcje wobec przemocy i przejść szkole nie medyczne. Ale jeśli pójdziesz gdzieś indziej, do społeczności, która twierdzi, że po prostu chce być neutralna albo że „przemoc nigdy niczego nie załatwia”, prędzej czy późnej przyjdą siły Paula i przejmą kontrolę, nie pytając cię o zdanie. Albo staniesz na drodze sił Sheidy i to oni przejmą kontrolę, nie pytając cię o zdanie. Jeśli o mnie chodzi, to nie zamierzam pozwolić Paulowi Bowmanowi mówić mi, jak mam żyć. Znam historię dostatecznie dobrze, żeby zrozumieć, do czego prowadzi ta droga. I wolałbym raczej siedzieć tu na ziemi, w deszczu i jeść robaczywy chleb, niż pozwolić mu zdobyć całkowitą kontrolę nad Matką.
— Ale nie mamy jak z nim walczyć! — wykrzyknęła Morgen. — Jest członkiem Rady! Wszyscy nimi są. Niech oni walczą!
— To pat. — Herzer wzruszył ramionami. — A Bowman chce, żeby cały świat poszedł jego drogą. On po ciebie przyjdzie, Morgen. I po mnie, i Shilan. Ponieważ on uważa, że ma do tego prawo. Taka jest jego życiowa misja. Możesz stanąć po tej stronie, możesz po tamtej. Ale jeśli staniesz po środku, po prostu zostaniesz zadeptana.
— To wszystko to… paranoja. — Morgen zaczęła tupać. — Wszyscy jesteście… podżegaczami wojennymi! I niech cię piekło pochłonie, Herzerze Herricku! — Z tymi słowami odbiegła w mrok.
— Nieźle, Romeo — stwierdził Cruz, rozpierając się wygodniej. — Poderwałeś ją rano, cały dzień dobrze się bawiłeś, a wieczorem sama odchodzi. Nieźle!
Shilan zareagowała na to, uderzając go w ramię, najmocniej, jak umiała mięśniami stwardniałymi po tygodniu ciężkiej pracy. — Auuu! Jej!
— Mniej, niż zasługujesz — powiedziała Courtney.
— Ja tylko żartowałem] — poskarżył się Cruz, rozcierając ramię.