Herzer nie bardzo wiedział, jak będzie wyglądać stacjonowanie w jednym miejscu, ale okazało się, że nie różni się to zbytnio od dotychczasowego szkolenia. Wciąż intensywnie ćwiczyli każdego dnia, dźwigali ciężary i regularnie maszerowali po drogach, nie wspominając o codziennym wspinaniu się na Wzgórze. Dodatkowo zaprzęgnięto ich do pracy przy wznoszeniu bardziej trwałego obozu. Budowali koszary z drewnianymi ścianami z desek i podłogami w miejsce namiotów, w których dotąd mieszkali, i robili sobie do nich meble. Herzer całkiem dobrze radził sobie przy budowaniu, ale w trakcie produkcji mebli ujawniła się jego nieumiejętność precyzyjnej obróbki drewna. Po zobaczeniu pierwszych, katastrofalnych prób Jeffcoat wysłał go do innych zadań.
Teren obozu został powiększony, a robotnicy z miasta pod nadzorem Herzera powiększyli fosę i obszar objęty palisadą. Został również obarczony odpowiedzialnością za ich utrzymanie i opłacanie, odkrywając przy tym koszmar papierkowej roboty. Radził sobie z tym jednak całkiem dobrze, więc Jeffcoat, który — jak się okazało — był prawie funkcjonalnym analfabetą, w coraz większym stopniu przekazywał w jego ręce administrację obozem. Herzer wkrótce stał się odpowiedzialny za dokumentację finansową, wypłaty, plany szkolenia, codzienne grafiki i wszystkie inne prace administracyjne niezbędne przy prowadzeniu jednostki wojskowej. Kiedy stwierdził, że zaczął generować dokumenty, zdecydował, że siedzi w tym już za długo i w wolnym czasie zaczął pracować nad planami rozwoju.
Zgodnie z jego sugestią, część szkolenia triari zaczęła obejmować regularne symulowane bitwy z miejską milicją. Dało to dwie korzyści. Po pierwsze umożliwiło zarówno wojsku, jak i milicji dobry trening, bardziej realistyczny niż w przypadku walk w dekuriach. Drugą był fakt, że milicja szybko odkryła, i przekazała wiadomość dalej, że między tymi formacjami istniała przepaść. Przy pierwszym spotkaniu Herzer, pełniący rolę dowódcy triari, był zaskoczony jak łatwo udało im się rozgromić milicję, która w dużej mierze składała się z rekreacjonistów sprzed Upadku. W części było to zasługą łuczników, którzy w rekordowym czasie zajęli pozycję i potraktowali „przeciwogniem” kuszników i krótkie łuki milicji, jeszcze zanim obie formacje się starły. Drugą kwestią była różnica między zdyscyplinowanym rzędem tarcz i „luźną formacją” Panów Krwi kontra mniej więcej bezładnej kupie, którą atakowała milicja.
Milicja utworzyła dwa rzędy. Za pierwszym szeregiem praktycznie nieuzbrojonych tarczowników następował rząd włóczników i halabardników. Ścisła formacja Panów Krwi i ich doskonała dyscyplina pozwoliła im rozbić kordon tarcz przeciwnika, a następnie rozgromić lżej uzbrojone grupy w głębi szyku. Przy czym doszło do tego bez rzucania pilum, a nawet bez strzelania do milicji przez łuczników. Bardzo pomogło to w uspokojeniu budzącego się konfliktu między cywilami a wojskiem.
W Raven’s Mill wciąż prawie nie istniały żadne towary luksusowe i praktycznie nikt nie miał nadmiaru wolnego czasu. Wszyscy pracowali niemal na okrągło. Tak więc w sobotnie wieczory, kiedy żołnierzy wypuszczano na przepustki, fakt, że większość z nich miała do wydania jakieś pieniądze, w połączeniu z tym, że bardzo rzadko widziano intensywność ich szkolenia, wywoływał sporo niezadowolenia. Doszło do kilku walk, a raz nawet dźgnięto żołnierza nożem, na szczęście nie śmiertelnie. Jednak po pierwszej bitwie z milicją, kiedy to wojsko rozgromiło ją tak sprawnie i szybko, oraz po zwróceniu uwagi na fakt, że Panowie Krwi będą pierwszymi, którzy staną wobec każdego przeciwnika i zapewne zarazem ostatnimi, część niepokojów przygasła. Wciąż po obu stronach było paru niezadowolonych, ale ćwiczenia pomogły zredukować napięcia. A fakt, że był to pomysł Herzera, znów ściągnął na niego uwagę Edmunda Talbota.
Przygotowywał właśnie któregoś wieczora parametry następnej bitwy, kiedy otworzyły się drzwi do biura triari, i ukazał się w nich burmistrz.
— Herzer, jest sobota wieczór — powiedział. — Co u diabła robisz, wciąż pracując? Kiedy zobaczyłem światło, myślałem, że to Serż.
— Próbuję dopracować scenariusz następnej bitwy, burmistrzu Edmundzie. Mamy poważny problem, ponieważ nie potrafimy pokryć dostatecznie szerokiego frontu i wydaje mi się, że można by lepiej wykorzystać łuczników. Ale wymagałoby to wykonania jakiegoś rodzaju strzał treningowych albo stworzenia systemu punktacji. A Kane będzie protestował przeciw punktacji, o ile nie będę miał do niej dobrych podstaw. — Wskazał na leżące na biurku książki. — To Crecy, Poitiers i Agincourt, czytałem ich opisy w celu ustalenia, ile strzał pozwala uzyskać określone zniszczenia sił przeciwnika.
— Dobry Boże, synu. — Edmund roześmiał się. — Powinieneś był po prostu spytać mnie. Znam te liczby na pamięć. A prosta odpowiedź jest taka, że gdyby milicja naprawdę z wami walczyła, zostałaby wybita w ciągu pierwszych kilku minut. Mimo to masz rację, nie jesteście w stanie walczyć na dość szerokim froncie. Synu, musisz sobie zrobić przerwę. Odłóż pióro, odłóż miecz i chodź do knajpy na drinka. Stawiam pierwszą kolejkę.
— Cóż, sir — niepewnie odparł Herzer. — Nie wiem. Właściwie to nie mam w tej chwili za dużo gotówki.
— No chodź — powiedział burmistrz, chwytając go za ramię i zmuszając do wstania. — Wychodzisz. Sama praca bez żadnej zabawy nie wpływa dobrze na rozwój osobowości. A właściwie, to czemu nie masz pieniędzy? Wszyscy narzekają, że wojsko jest przepłacane.
— No cóż, nie przepuściłem ich — tłumaczył Herzer, gasząc lampę i wychodząc z biura. — Właściwie… oszczędzałem i inwestowałem. Robert Usawe uruchamia dragowanie i przyjmuje inwestorów. Biorąc pod uwagę, ile murarze płacą za rzeczny piach i kamienie wygląda na to, że inwestycja w barki i dragę może się zwrócić w pięć miesięcy. A same koszty operacyjne są stosunkowo niskie. Więc ostatnio większość pieniędzy zainwestowałem właśnie w to. Mam również udziały w pożyczce dla Johna Millera na rozbudowę tartaku. Więc to nie tak, że nie mam funduszy, po prostu są zainwestowane.
— A do mnie doszły wieści o twojej umowie z młodym Mike’em — ze śmiechem powiedział Edmund. — Nigdy nie słyszałeś tego powiedzenia „ciesz się chwilą, bo jutro możesz zginąć”? Łap, co możesz, kiedy tylko się da, synu. Nie ma gwarancji, że przeżyjesz do jutra. To znaczy: tak, inwestowanie jest świetne i w ogóle. Ale powinieneś zachować część pieniędzy na wydatki i przyzwoite życie.
Miasto pełne było ludzi cieszących się przyjemnym wieczorem późnego lata, więc dotarcie do gospody Tarmaca wymagało nieco przepychania się. Wnętrze było zatłoczone, ale Herzer zauważył wolne miejsce przy stole zajmowanym głównie przez Pierwszą Dekurię Panów Krwi. Połowę pomieszczenia okupował Kane, z częścią swoich kawalerzystów, i kilku milicjantów rekreacjonistów śpiewających jakąś piosenkę o jęczmieniu. Na scenie występowała rudowłosa minstrelka — wyglądało na to, że ma tu stałą posadę — a zespół przygrywał jej z zapałem, tak że udawało im się przebijać przez nieskładne podśpiewywanie zebranych w tawernie gości.
Herzer usiadł obok Pedersena, a Edmund zajął miejsce po drugiej stronie stołu i gestem poprosił Estrelle o kolejkę.
— Co tu robisz? — krzyknęła przez hałasy Deann. — Myślałam, że dalej wypalasz olej!
— Powiedziałem mu, że nie mamy oleju do marnowania! — zawołał Edmund, odbierając kufle z piwem i podając jeden Herzerowi. — I że musi częściej wychodzić!
— Taak jess! — nietrzeźwym głosem zgodził się Cruz. — Jedz, pij i ciesz się, jutro zginiemy!
— A ty pijesz na kredyt — roześmiał się Pedersen. — Bo przegrałeś do mnie tygodniowy żołd w kości!
— I teraz będziesz pi’ował, ’ebym żył! — wyszczerzył się Cruz i klepnął dekuriona po ramieniu.
— Co myślicie o szkoleniu? — zapytał Edmund.
— Okropne! Tak nie powinno ’ę trak… nawet psa!
— Było… interesujące — dodał Herzer. — Myślę, że ten Marsz Śmierci na koniec stanowił szczególnie miły element.
— Dzięki — odpowiedział Edmund. — To był mój pomysł!
— Czy to pan kazał się nam zatrzymać na koniec na tamtej polanie? — zapytał Herzer. — Co jest z tym grobem?
— Tego musisz się sam dowiedzieć — posępnie odparł Edmund. — Został tam pochowany wielki człowiek. Bardzo wielki. Jeden z najlepszych generałów w historii świata. Całkowicie zapomniany, jeśli nie liczyć kilku takich dinozaurów jak ja.
— To pan kładzie tam cytryny? — zapytał Herzer.
— Nie — z uśmiechem zaprzeczył Talbot. — To pojawiło się jeszcze przed moimi czasami. Ale miło jest wiedzieć, że to wciąż działa.
— Cóż, nie są złe — stwierdził Herzer, wzruszając ramionami. — Nie tak kwaśne, jak większość cytryn.
— Nie zjadłeś jej chyba, co? — Burmistrz popatrzył na niego nieufnie.
— Och, tak. — Herzer wyglądał na szczerze zmartwionego. — Czemu?
— Hmmm — wymamrotał Edmund. — Nie… nie masz jakichś dziwnych snów, co? — zapytał, przyglądając się młodzieńcowi od stóp do głów.
— Nie.
— Siedzisz bardzo wyprostowany, czy to coś, czego się nauczyłeś, czy…
— Zawsze miałem dobrą sylwetkę — żachnął się Herzer. — O co u diabła panu chodzi, burmistrzu Edmundzie?
— Cóż — Talbot wzruszył ramionami, śmiejąc się — prawdopodobnie nic się nie stało. Ale jeśli zaczniesz przy myśleniu podnosić lewą rękę nad głowę, będziemy musieli przeprowadzić egzorcyzmy.
— Co?!
Zespół zakończył ostatnią piosenkę i Cruz z nieprzytomnym wzrokiem oderwał się od swojego piwa, po czym zaczął rytmicznie walić w stół.
— Cam-BREATH, Cam-BREATH, Cam-BREATH!
Okrzyk został podjęty przez innych, łącznie z kawalerzystami w rogu, a dziewczyna potrząsnęła głową.
— Niech was muchy zjedzą, żołnierze! — krzyknęła ze śmiechem. — Zawsze domagacie się Cambreath. No to wam je dam! — Po tych słowach machnęła do orkiestry i zaczęli grać melodię pieśni, ale słowa były inne niż te zapamiętane przez Herzera. Dobrze znał tę pieśń, stanowiła praktycznie hymn Panów Krwi i śpiewali ją podczas każdego marszu. Ale ta miała słowa tak różne, że zaczął się śmiać i nie potrafił przestać.
Rambo Żaba, mężny zbój,
Ruszył godnie w dziki bój.
Wsiadł na żółwia, pędzi, gna,
Przy księżycu walka ta.
Dzikie boje, wrogów rój.
Gna z pomocą pluton żab,
Rozbić wroga trzeba w puch,
Wszak trza much nałapać w brzuch!
Kiedy doszło do zwrotki, w której żaba atakowała czaplę, Herzer śmiał się tak bardzo, że miał problemy z utrzymaniem się na ławce.
— Chłopak zdecydowanie musi częściej wychodzić — powiedziała Deann. Herzer nawet nie zdał sobie sprawy, że wypił pierwszy kufel, zanim nie znalazł się w połowie drugiego. A skoro dwa piwa się spotkały, doszły do wniosku, że potrzebują towarzystwa. W miarę upływu wieczoru wszystko stawało się odrobinę bardziej rozmazane, aż do chwili, gdy obie grupy śpiewały „Żółtą wstęgę” i jeden z kawalerzystów zaczął nagle krzyczeć na Cruza.
— To kawalerzysta, ty durniu! — wykrzyczał pijany żołnierz, podchodząc do ich stołu.
— To legionista, ty patykowaty koniojebco! — odpowiedział Cruz, wstając.
— Żółty to kolor kawalerii, ty ubłocony kretynie! — oświadczył najwyraźniej pełen samobójczych intencji żołnierz. Był przynajmniej o głowę niższy od Cruza i ważył o dobre dwadzieścia kilo mniej.
— Hej, hej, hej — spokojnie odezwał się Herzer, wstając i kładąc ręce na ich piersiach, żeby ich rozdzielić. — Żó-łty — wymówił uważnie — to ko-olor ka-wa-lerii, Cruz. — Potem odwrócił się do faktycznie niezbyt mocno zbudowanego kawalerzysty. — Z drugiej stroony, piosenka tra… rta… była zazwyczaj śpiewaaana pod sztanda… pod czymś — dokończył.
— Odwal się ode mnie, ty tchórzu — burknął żołnierz.
— Coś ty powiedział? — groźnie zapytał Herzer.
— Porzuciłeś i uciekłeś od doktor Ghorbani — prychnął żołnierz tuż przed tym, jak w jego twarz uderzyła pięść.
Herzer nie za dobrze pamiętał to, co działo się w ciągu następnej minuty, czy coś koło tego. Później przypominał sobie jedynie niewyraźny obraz przemykającej mu przed oczami twarzy Kane’a, najpewniej wyrzuconego w powietrze, kiedy próbował go powstrzymać i dobiegający gdzieś zza pleców krzyk PANOWIE KRWI! Ale tak naprawdę jedyną rzeczą, którą zapamiętał, było drobne, niewielkie ciało przylegające do jego pleców, przyciskające jego twarz do podłogi w absolutnie niezrywalnym uchwycie zapaśniczym.
— Nie dostaniesz już więcej drinków, triari Herzer — spokojnie oświadczyła Estrelle.
Tak jest, proszę pani — odpowiedział Herzer. Homunkulus zablokował jego nogi w jakiegoś rodzaju bloku krzyżowym, wcisnął mu twarz w podłogę, a obie ręce wykręcił za plecami. A kiedy spróbował się poruszyć, docisnęła ręce na tyle, żeby uświadomić mu, że tylko jej dobrej woli zawdzięczał posiadanie rąk i ramion w całości. Była zaprogramowana na stosowanie minimalnej koniecznej przemocy. — Będę grzeczny.
— Daj mu wstać, Estrelle. — Herzer usłyszał głos Serża, mówiącego najbardziej sierżancim tonem.
Estrelle odwinęła się z niego i dźwignęła jego dobrze ponad stukilowe ciało, jakby nic nie ważył.
— Co się tu stało? — zapytał Serż.
— To całkowicie moja wina — żałośnie odezwał się Herzer.
— Wymieniono ostre słowa, starszy sierżancie Rutherfordzie — powiedział Kane, machając ręką, jakby chciał zbagatelizować incydent. — Jeden z moich ludzi dość głośno wypowiedział dość nieprzyjemne oskarżenie. A Herzer… dość źle to zniósł.
— Co z nim? — zapytał Serż. — Mam na myśli żołnierza.
— Cóż — odparł Kane, pocierając nabrzmiewający na czole siniak — wszyscy będziemy żyć. Ale myślę, że moglibyśmy rozważyć wyznaczanie piechocie i kawalerii osobnych wolnych wieczorów.
— Herzer, czy zaatakowałeś mistrza kawalerii Kane’a? — lodowato zapytał Serż.
— Ja… nie jestem pewien, sierżancie — przyznał Herzer.
— Ja też niezbyt dobrze to pamiętam — szybko wtrącił się Kane. — Naprawdę sugerowałbym, żeby to puścić w niepamięć. Ostre słowa, kilka… uderzeń. To żołnierze, Serż.
— Nie, moi ludzie to Panowie Krwi i walczą z tymi, którym ja im każę walczyć — oświadczył Serż. — Herzer, wracaj do koszar. Zostajesz w areszcie domowym do czasu, aż zdecyduję, jak cię ukarać. Możesz się uznać za pozbawionego statusu triari. Odejść.
Herzer leżał na swojej pryczy z palcami splecionymi za głową, kiedy przez drzwi wcisnęli się inni Panowie Krwi.
— To pieprzona niesprawiedliwość! — gniewnie odezwała się Deann. — Ten arogancki koniojebca sam się prosił o kopa. Możemy śpiewać, co tylko chcemy!
— Nie słyszałem, co powiedział — odezwał się Cruz. — Co u diabła cię tak wkurzyło? Praktycznie przerzuciłeś go pod drugą ścianę. A przy okazji, to pięknie wyglądało.
— Powiedział, że porzuciłem i uciekłem od doktor Ghorbani, kiedy została zgwałcona — wyjaśnił prosto Herzer.
— CO? — wrzasnęła Deann. — Kiedy wyjdzie ze szpitala, natychmiast go zabiję.
— Deann — odezwał się cicho Herzer — jest tylko jeden problem.
— Jaki?
— Że to prawda — odpowiedział i obrócił się na bok.
Kane zgłosił się na wezwanie do biura Edmunda i rozejrzał się po pozostałych. Oprócz Edmunda, który siedział za biurkiem z kamiennym wyrazem twarzy, byli tam jeszcze Serż Rutherford i Daneh Ghorbani, z brzuchem grubym od zaawansowanej ciąży.
— Kane — odezwał się Edmund, wskazując na krzesło obok Serża. — Czy byłbyś uprzejmy opowiedzieć mi swoją wersję wydarzeń wczorajszego wieczora. Proszę, w całości.
— Jeden z moich ludzi najwyraźniej próbował wywołać walkę z Panami Krwi z powodu zmienionych rzekomo słów, do śpiewanej przez nich piosenki — wyjaśnił Kane. — Szykowałem się do odciągnięcia go, kiedy interweniował Herzer i próbował ich rozdzielić. Żołnierz, o nazwisku Mclerran, oskarżył wtedy Herzera o porzucenie i ucieczkę, kiedy…
— Kiedy zostałam zgwałcona — dokończyła za niego Daneh, pocierając się po brzuchu.
— Tak. Wtedy Herzer go uderzył. Mocno.
— Ma szczękę połamaną w kilku miejscach. Próbowałam ją złożyć, ale nigdy już nie będzie za dobrze mówił. Na szczęście, mogłabym dodać — powiedziała jadowicie Daneh.
Twarz Kane’a zmieniła wyraz, ale nie odezwał się i wzruszył ramionami.
— Mclerran ma… nigdy nie był jednym z moich lepszych ludzi. Problem w tym, że kiedy Herzer go uderzył, facet przeleciał przez stół i kilku z pozostałych kawalerzystów uznało to za obrazę, niezależnie czy z powodu uderzenia, czy rozlanych drinków. A Herzer ruszył za Mclerranem, jakby chciał go zabić. Więc próbowaliśmy… interweniować. Jeszcze dwóch moich ludzi i kilku milicjantów jest…
— W szpitalu, przynajmniej na kilka dni — westchnęła Daneh i poprawiła się na krześle. — Herzer jest…
— Herzer jest sprawą, którą musimy się zająć — stwierdził Edmund, dotykając palcami czubka nosa. — Problem w tym, że zgodnie z tym, co mówi Daneh, oskarżenie jest prawdziwe. Choć nie do końca jasno mi to wytłumaczyła — dodał z kamienną twarzą.
— Prawdziwe i… wcale nie takie, na jakie wygląda — westchnęła Daneh. — Był z bandą McCanoca, ale z tego, co zdołałam zaobserwować, do tamtej chwili nie robili niczego złego. Po prostu próbowali… przeżyć. To był dziwny czas. Był zagubiony tak jak reszta, a znał McCanoca i… Ach! — nagle w desperacji podniosła ręce. — Wiecie, jak wtedy było! Nie muszę wam chyba tego wyjaśniać!
— Mów dalej — cicho poprosił Edmund.
— Kilku z ludzi McCanoca złapało mnie i przyprowadziło do reszty, gdzie był Herzer. On powiedział McCanocowi, że mnie zna, a tamten odpowiedział na to mniej więcej, że to dobrze i może zacząć pierwszy.
— Au — powiedział Serż, potrząsając głową.
— McCanoc wyciągnął miecz. Herzer nie miał żadnej broni, a ich było sporo. Gdyby próbował walczyć, zginąłby i niczego by nie zmienił! — wykrzyknęła ostro Daneh, a potem skrzywiła się, gdy poruszyło się w niej dziecko. — To moja tragedia i o moim ciele rozmawiamy i jeśli ktoś mógłby być zły — dodała, patrząc twardo na Edmunda — to wyłącznie ja.
— A nie jesteś? — zapytał zaskoczony Kane.
— Herzer był moim pacjentem — wyjaśniła, wzdychając. — Przed Upadkiem. Włożyłam w niego mnóstwo pracy. Wolałabym, żeby nie została zmarnowana. — Przerwała i znów westchnęła. — Co czuję poza tym, to już wyłącznie moja sprawa.
— Czy żołnierz Mclerran faktycznie o tym wiedział? — zapytał Edmund.
— Cóż, nie mówi w tej chwili zbyt wyraźnie — przyznał Kane. — Ale twierdzi, że nie, że strzelał na ślepo. Ja… też słyszałem takie plotki. — Potrząsnął głową i wzruszył ramionami. — Herzer stał się dość popularny w społeczności. Jest dobrze znany niektórym z bardziej prominentnych obywateli, a jego działania w trakcie spędu już przeszły do legendy. Włącznie z jego… nieco przesadnym heroizmem. To budzi zazdrość. Znana jest kolejność niektórych wydarzeń do tyczących… ataku na panią. Nie ta kolejność, ale to, że Herzer był tam przed kimkolwiek innym.
— Rachel — powiedziała Daneh, zaciskając wargi.
— Możliwe, ale nie do końca — poprawił Kane. — Rachel jakiejś koleżance, ta innej, a wszystko wymieszane w plotkę. Miła krwista plotka do obrzucenia błotem kogoś, kto zachowuje się zbyt szlachetnie, by mogła to być prawda. Plotka, która na nieszczęście okazuje się być prawdziwa.
— Serż, a wpływ na Władców Krwi… — westchnął Edmund.
— Zły. Herzer był jednym z ich naturalnych przywódców. Nie są teraz pewni, co mają z tym zrobić. Dotąd wszyscy traktowali go jak bohatera, do bycia nimi też ich szkoliliśmy. Walcz do śmierci. On uciekł. W ich oczach stał się tchórzem. W tym zakresie mają bardzo jednobarwne spojrzenie na świat. Z drugiej strony, jest jednym z nich. Jeszcze bardziej, skoro przestał być triari. Najeżdżają na niego, ale widać, że nie są z tym szczęśliwi. Przez ostatnie dwa dni doszło do dwóch kolejnych bijatyk.
— Jakie jest twoje zdanie na ten temat? — zapytał Edmund. — Gdzie stoisz, Miles?
Serż zastanowił się nad tym chwilę, a potem potrząsnął głową.
— Ilu, pani doktor?
— Ośmiu — odpowiedziała neutralnie.
— Uzbrojonych?
— Jeden z łukiem, McCanoc z mieczem i jeszcze kilku z nożami.
— Może, może byłbym w stanie się z tego wydostać — ocenił Serż. — A przy tym utrzymać cię przy życiu i nie dopuścić do gwałtu. Herzer nie miał szans. Nie wtedy. Prawdopodobnie nawet teraz. Kiedyś, w przyszłości, tak, nawet przeciw McCanocowi. Podjął taktyczną decyzję o wycofaniu się i zostawieniu pani za sobą. Czasem trzeba zdecydować się na straty. Kiedy wrócił, był uzbrojony, prawda?
— Tak — powiedziała cicho, trzymając się za brzuch.
— Przypuszczam, że bał się wrócić i zastać panią z podciętym gardłem. Jeśli on ma koszmary, to prawdopodobnie tak wygląda jeden z nich. A gdyby został, nie sądzę, żeby jeszcze żył, ale większość z nich zabrałby ze sobą. Nie potrafi się poddawać. Przetrwa. Poradzę sobie z Panami Krwi. Choć nie jestem pewien, jak on sam to zniesie.
— Jest gotów dać się zabić, podejmując bohaterskie wysiłki — stwierdził Edmund, zaciskając zęby tak, że wyraźnie było słychać ich zgrzyt.
— Edmund, wybacz mu — ostro rozkazała Daneh.
— Zrobię to. Ale bądź tak uprzejma i daj mi na to trochę czasu, dobrze?
— Dobrze — powiedziała nieszczęśliwie.
— Niestety, ludzie nie dadzą mu spokoju — stwierdził Edmund. — To naturalne. Widziałem, jak patrzyli na niego z zachwytem, nawet kiedy starał się być skromny. Teraz będą go ściągać w dół.
— Popracuję nad tym — z determinacją oświadczyła Daneh. — Zajmę się tym na następnej sesji. A panie przekażą wieść, że najeżdżanie na Herzera nie jest dobrym pomysłem.
— Rachel — powiedział Edmund.
— Rodzina. — Daneh pokiwała głową, patrząc w stronę pozostałych.
— Dobrze, jeśli to wszystko…
— Nie… zupełnie — niechętnie przyznał Kane. — Pamiętasz, że chciałeś, żebym wysłał patrol w głąb doliny?
— Tak — odparł Edmund. — Handlarze donieśli o jakichś dużych siłach, które przemieszczały się na północ w pobliżu Rowany. Ich celem mogła być zarówno Rowana, jak i Raven’s Mill czy Washan. Wysłano patrol, który miał sprawdzić, czy nie chodzi o Washan, a następny miał zostać wysłany w celu sprawdzenia, co dzieje się w dolinie.
— Cóż, mój patrol leży w szpitalu. Reszta jeźdźców jest za miastem, na południe od Resan. Zostało mi tylko trzech, oprócz mnie. Wolałbym raczej być na miejscu, kiedy wrócą pozostali. A nie chcę tych trzech wysyłać samych. Zresztą, oni są… dość niedoświadczeni.
— Cholera — mruknął Edmund, potrząsając głową. Zastanowił się przez chwilę, a potem znów zaklął. — A co, do diabła.
— Tak — powiedział Kane. — Właśnie doszedłeś do tego co ja.
— Herzer — burknął Serż.
— Trzyma się na koniu lepiej niż większość moich jeźdźców — stwierdził Kane. — Znacznie lepiej niż pozostała mi trójka. Wiesz, Edmundzie, w tej chwili albo on, albo ja.
— Ja też potrafię jeździć — wtrącił się Serż. — Potrafię nawet walczyć z konia.
— Nie — oświadczył Edmund. — Z tego samego powodu, dla którego nie może pojechać Kane ani ja. Ten handlarz powiedział, że było ich całkiem sporo, a wydawało mu się, że stanowią tylko część głównych sił. Jeśli to oddziały, które zaatakowały Resan, nie chcę, żeby któryś z was wyjechał na patrol, a jeszcze bardziej, żeby został na nim usieczony.
— I myślisz o wysłaniu Herzera? — zapytała Daneh.
— Jego można poświęcić — brutalnie odpowiedział Edmund. — A przynajmniej w większym stopniu niż któregoś z nas trzech albo ciebie.
— I myślisz o wysłaniu go na patrol z trzema kawalerzystami, choć dopiero co umieścił resztę ich oddziału w szpitalu? — Danech żachnęła się. — Oszalałeś.
— Cóż, przynajmniej nie będą się go czepiać — prychnął Kane. — Nie w twarz.
— Herzer jest… — Daneh umilkła i potrząsnęła głową. — Jest… bardziej wrażliwy na słówka szeptane za plecami niż wypowiedziane prosto w twarz. I skąd wiesz że któryś z nich nie wsadzi mu noża między żebra w trakcie snu?
— Och daj spokój — gniewnie zaoponował Kane. — Nie są aż tak wściekli. To zresztą bardziej sprawa pogardy niż złości. Zresztą wydostanie go z miasta dobrze mu zrobi. Pozwoli się wszystkiemu uspokoić, da ludziom okazję do plotkowania o czymś innym.
— Jak długo? — zapytał Edmund.
— Dwa tygodnie — ocenił Kane. — Prosto doliną, a potem powrót od wschodu. Dodatkowe konie i pasza.
— Zrób tak — polecił Talbot.
— Edmund!
— Rozmowa jest skończona — odpowiedział zimno.
— Powiem mu o tym — rzekł Serż, wstając. — Edmundzie, Kane, madame Ghorbani. — Ukłonił się i wyszedł, a w ślad za nim Kane.
— Ta dyskusja jeszcze się nie skończyła — powiedziała Daneh, wstając i poprawiając swoją suknię.
— Zobaczymy się wieczorem — westchnął Edmund, zakładając okulary i wracając do dokumentów.