ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Po solidnej kolacji rekruci spędzili noc w opróżnionych dla nich barakach i zostali obudzeni przed świtem przez jednego z sierżantów przechodzącego między nimi i walącego w metalową tarczę.

— Wstawać lenie, zbierać się na nogi, przed wami kolejny piękny dzień w legionach — wykrzyczał sierżant. — Dziesięć minut na latryny, potem ustawie się przed koszarami.

Herzer stanął w kolejce do latryny — dla całej grupy dostępne były tylko dwa miejsca — potem szybko się przemył deszczówką z beczki. W końcu dołączył do tłumu przed barakiem. . .

— Jeszcze nie będziemy próbować uczyć was marszu w formacjach — oznajmił sierżant po podliczeniu ich — ponieważ po prostu potykalibyście się o własne nogi. Więc chodźcie za mną zwykłą bandą i spróbujcie nie zostać zbytnio z tyłu. Poddamy was dalszej obróbce.

Stado podążyło za nim do grupy budynków blisko podstawy zachodnich wzgórz. Były solidniejsze niż większość tymczasowych budynków, wzniesionych, żeby pomieścić napływających uchodźców i Herzer podejrzewał, ze miały związek z dorocznym Jarmarkiem. Zebrali się przed pierwszym z nich, a potem wchodzili do środka pojedynczo.

Pomieszczenie w środku zostało podzielone na pół rzędem prostych stołów Po jednej ich stronie siedziało kilku cywili, stosy materiału i około dwudziestu kobiet pospiesznie szyjących z niego mundury.

— Rety, wielki jesteś — zauważył mężczyzna, który zdawał się tam dowodzą — Katie, będę dla niego potrzebował XXL — zawołał mężczyzna, ściągając z szyi zawieszoną na niej miarkę. — Jaką masz nogawkę, wielkoludzie?

— Nie mam pojęcia — odpowiedział Herzer. — Co to znaczy?

— Długość wewnętrznej strony twojej nogi — wyjaśnił mężczyzna schylając się i mierząc go. Zachichotał z powodu wyraźnego speszenia Herzera. — I dla tego właśnie mówiłem temu niemądremu sierżantowi, że macie się nie rozbierać przed tą częścią. Katie, nogawka czterdzieści cztery!

— Będzie musiał wziąć czterdzieści sześć, czy coś koło tego, trochę za duże, ale nie mam innego — oświadczyła kobieta zza lady, podając jakieś szare ubranie, torbę z materiału i różne kawałki płótna.

— Weź to i przebierz się za zasłoną — polecił mężczyzna, odwracając się już do następnego rekruta w kolejce. — Włóż cywilne ubranie do torby. Zachowaj buty.

— A co z resztą? — zapytał Herzer.

— Zachowaj i przejdź do następnego pokoju.

Herzer przebrał się w workowate ubranie — zauważając przy okazji, że dostał łącznie trzy, kiepsko wykonane komplety — i ściągnął paskiem spodnie najmocniej, jak potrafił. Następnie, trzymając swoje cywilne ciuchy, sakiewkę i dodatkowe mundury, przeszedł do następnego pokoju.

— Włóż do torby swoje stare ubranie i wszystko, co posiadasz, oprócz pieniędzy i kosztowności — ostro odezwał się siedzący tam mężczyzna. — Nie słuchałeś?

Herzer szybko spełnił polecenie i oddał torbę.

— Co teraz? — W pokoju pod ścianą leżał już spory stosik podobnych toreb, a przy stole, na którym stała zapalona świeca, siedział mężczyzna. Stało tam też kilka niezbyt starannie zbitych drewnianych skrzynek.

Mężczyzna wziął kawałek rzemienia i świecę.

— Zawiąż tym worek, zalej węzeł woskiem i odciśnij na nim swój palec. Kiedy skończysz szkolenie, zostanie ci to zwrócone. Mundury włóż do skrzynki i noś ją ze sobą.

Herzer zrobił, jak mu kazano. Następnie mężczyzna wziął od niego torbę i podał jedną ze skrzynek.

— Następny pokój.

— Ach, bardzo ładne buty-powiedział mężczyzna w następnym pokoju, klękając, by przyjrzeć się obuwiu Herzera. — Przypuszczam, że lepiej byś na tym wyszedł, gdybyś je zachował, ale rozkaz to rozkaz. Zdejmij je i pozwól mi zmierzyć twoją stopę.

Herzer usiadł na krześle i rozejrzał się, ściągając buty. W pokoju było kilku rekrutów, którym też mierzono stopy, ale nigdzie nie widział żadnego obuwia.

— Hm, a gdzie buty? — zapytał, gdy mężczyzna wyciągnął sznurek i zaczął mierzyć.

— Trzeba je zrobić, nieprawdaż? — zaśmiał się zapytany. — Przecież nie mamy pełnych magazynów. Duże stopy, zużyjemy na ciebie prawie całą krowę, chłopcze.

— Przepraszam.

— Żaden problem.

Herzer przechodził przez pokój za pokojem, od czasu do czasu zmieniając budynek, i dawał się ubierać lub, znacznie częściej, mierzyć. Hełm, płaszcz, koce, bielizna i kawałki materiału do owijania stóp zamiast skarpet. Mieli hełm na jego rozmiar, choć nie był dopasowany od środka i przesuwał mu się na głowie, aż zdenerwował się i zamknął go w skrzynce. Do czasu, gdy przeszedł cały cykl i wyłonił się znów na światło dnia, bagaż zaczął się robić ciężki. Czekali tam już niektórzy z rekrutów, z którymi spędził noc. Większość siedziała na swoich skrzynkach, był tam też sierżant, który ich tu przyprowadził.

— Co teraz, sir? — zapytał Herzer.

— Oczywiście czekamy na pozostałych.

Herzer usiadł i rozejrzał się po ludziach. Wczoraj wieczorem nie miał zbyt dużo czasu na zapoznanie się z nimi i zaczął się zastanawiać, czy mieli zostać wszyscy przydzieleni do tej samej grupy szkoleniowej.

— Cześć — odezwał się do siedzącej najbliżej siebie osoby. — Jestem Herzer Herrick. Wszyscy będziemy piechotą?

— Nie. — Zagadnięty rozjaśnił się. — Na szczęście zaliczyłem egzamin na łucznika.

— Och. — Herzer przyjrzał mu się. Mężczyzna nie był nawet w części tak umięśniony, jak on sam. — Udało ci się wystrzelić pięćdziesiąt strzał? Gratuluję.

— Och, do diabła, nie — odpowiedział z uśmiechem tamten. — Nikt tego nie zaliczył, więc opuścili wymaganie do trzydziestu. Tyle zrobiłem bez problemu.

— Och.

— No, słyszałem, że kilka osób to zaliczyło, ale musiałbym sam zobaczyć, żeby w to uwierzyć. Wiesz, trzydzieści prawie mnie zabiło. Powiedzieli nam, że i tak nie mają tylu łuków, więc z początku ci, którzy najlepiej sobie poradzili, zostaną łucznikami, a reszta będzie ich wsparciem.

— Ach.

— A ty zaliczyłeś? No wiesz, jesteś dość duży.

— Zaliczył — poinformowała go Deann, przysiadając się obok na swojej skrzynce. — Zaliczył pięćdziesiąt. A potem poprosił o przydział do piechoty.

— Żartujesz! — wykrzyknął mężczyzna, przyglądając się Herzerowi. — Po jakiego diabła to zrobiłeś?

— Nie chcę zostać łucznikiem — odpowiedział Herzer, wzruszając ramionami.

— To pieprzony dureń — dodała Deann.

— A za nasze grzechy poszliśmy w jego ślady — zza pleców Herzera odezwał się Cruz.

— Cruz! — krzyknął Herzer, wstając i ściskając rękę kolegi. — Skąd się tu wziąłeś?

— Z tego samego miejsca co Deann. Po przyjrzeniu się temu, co nam oferują, uznałem, że bycie żołnierzem musi być lepsze! No wiesz, będę szczęśliwy, jeśli nigdy nie zobaczę już żadnej surowej skóry albo piły. Nawet jeśli oznacza to wasze towarzystwo!

— Jesteście wariaci! Jesteście niczym więcej, jak karmą dla mieczy. To łucznicy są elitą.

— Tak? — z wyzwaniem w głosie zapytał Herzer. — Piechota to ruch. Będę pod wrażeniem, jeśli zdołasz wejść na Wzgórze.

— Łucznicy będą musieli umieć za nami nadążyć — oznajmiła z satysfakcją Deann. — Myślę, że już niedługo poznają te schody.

— Wstawać, wy… — Sierżant rozejrzał się po grupie, gdy dołączył do niej ostatni z rekrutów. Zaczął mówić coś więcej, ale tylko potrząsnął głową. — Nieważne. Nawet nie warto kląć. — Zaczął odczytywać nazwiska z listy, dzieląc ich na cztery grupy. Równocześnie podeszli inni sierżanci.

Grupa Herzera była najmniejsza, największa była łucznicza, a oprócz nich były jeszcze dwie grupy kobiet, prawdopodobnie piechoty i łuczników.

— Jestem kapral musztry Wilson — przedstawił się jeden z podoficerów, podchodząc do grupy Herzera. — Zaprowadzę was na spotkanie z waszymi twórcami.

— Czym? — zapytał ktoś z grupy.

— Zobaczycie — z chichotem odpowiedział kapral.

Poprowadził wciąż trzymającą swoje skrzynki grupę poza teren i wzdłuż podnóża gór do polany, na której stały trzy osoby w zbrojach.

— CO U DIABŁA WYRABIACIE, WLOKĄC SIĘ TU JAK BANDA STARUSZEK? — wrzasnęła jedna z czekających na nich postaci. — RUSZAĆ SIĘ! RUSZAĆ SIĘ! RUSZAĆ! TY, WIELKI, TUTAJ!

Herzer spojrzał na wskazane miejsce i potruchtał tam, najszybciej jak potrafił, dźwigając ze sobą skrzynkę pełną rzeczy.

— Skrzynka na ziemię za sobą — rozkazał mężczyzna. Był prawie tak wysoki jak Herzer i równie barczysty, a segmentowana zbroja i hełm nadawały mu wygląd jeszcze większego. Wskazał miejsce, a potem zagonił grupę z Herzerem w półokrąg.

— Jestem sierżant triari Jeffcoat — powiedział mężczyzna, przechodząc wzdłuż rzędu i przyglądając się każdemu z rekrutów. — Triari to moja ranga, nie nazwisko. Moim przykrym obowiązkiem jest poinformowanie was, że przez następnych kilka miesięcy będę waszym sierżantem musztry. Powodem, dla którego jest to smutny obowiązek, jest fakt, że nie będzie się to wam podobało! Jest mnóstwo rzeczy, na które mógłbym poświęcić swój czas poza szkoleniem takiej bezużytecznej bandy leni jak wy, rekruci. Ale to właśnie rozkazano mi zrobić i zrobię to cholernie dobrze, nawet gdyby miało was to zabić. Zauważcie, że nie: jeśli zabije mnie, ale jeśli zabije was! To dekurion Jones i sierżant Paddy — mówił dalej, wskazując na dwie pozostałe postacie w zbrojach. — Razem z kapralem Wilsonem będą mi pomagać w tym wcale niegodnym pozazdroszczenia zadaniu. — Przerwał, gdy jeden z członków grupy podniósł rękę.

— Czy kazałem wam mówić? — cicho zapytał sierżant.

— Nie, ale zastanawiałem się…

— ZASTANAWIAĆ SIĘ BĘDZIECIE TYLKO WTEDY, JEŚLI WYDAM WAM TAKI ROZKAZ, CZY TO JASNE? PADNIJ, NA TWARZ. ROZSUNĄĆ RĘCE, ROZSUNĄĆ I USZTYWNIĆ NOGI. TWARZĄ DO ZIEMI. — Ustawił rekruta w pozycji do pompek i kiwnął głową. — Teraz będę liczył, a ty będziesz wykonywał pompki, jasne?

— Och…


— JEŚLI ROZUMIESZ ROZKAZ, POTWIERDZISZ TO GŁOŚNYM I WYRAŹNYM „ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!”. DO MNIE I DO POZOSTAŁYCH PODOFICERÓW BĘDZIESZ SIĘ ZWRACAŁ SIERŻANCIE. JEŚLI BĘDZIESZ CHCIAŁ ZADAĆ PYTANIE, POWIESZ „CZY MOGĘ MÓWIĆ, SIERŻANCIE?”. ZROZUMIANO!

— Zrozumiano, sierżancie! — odpowiedział rekrut.

— CAŁA RESZTA, ZROZUMIELIŚCIE?

— Zrozumiano, sierżancie. Tak, sierżancie. Och, och.

— NO PIĘKNIE. WSZYSCY NA ZIEMIĘ, POZYCJA DO POMPEK, RU-SZAĆ SIĘ!

Pomimo że odpowiedział głośno i regulaminowo, Herzer dołączył do pozostałych rekrutów i został nauczony właściwego sposobu liczenia pompek. Po pięćdziesięciu, gdy większość grupy ociekała potem i drżały im ramiona, sierżant umilkł i potrząsnął głową.

— No, nie wiem. To ma być grupa, która ma bronić naszego wspaniałego miasta. Cóż za banda beznadziejnych ciurów. Patrzcie na tego — mówił dalej, szturchając nogą jednego z rekrutów. — Jak się nazywasz, tłuściochu?

— Cosgrove — odpowiedział rekrut.

— -CO MUSZĘ ZROBIĆ, ŻEBYŚCIE POPRAWNIE ODPOWIADALI? — wrzasnął sierżant. — TO MA BRZMIEĆ „COSGROVE, SIERŻANCIE!” ZROZUMIANO?

— Zrozumiano, sierżancie.

— GŁOŚNIEJ!

— Zrozumiano, sierżancie!

— GŁOŚNIEJ!

— ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!

— Lepiej. Prawie dobrze. A więc jak się nazywasz, tłuściochu?

— COSGROVE, SIERŻANCIE!


— No dobrze, wypocimy z ciebie ten tłuszcz. — Znów się rozejrzał i potrząsnął głową. — Wstawać. Dobra, celem tego spotkania jest wyjaśnienie sobie kilku rzeczy. Niedozwolone jest posiadanie noży, innej broni, prochów, pornografii i niczego innego, co uznam za niewojskowe zaśmiecanie koszar. Zrozumiano?

— ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!

— Jeśli posiadacie coś z tych rzeczy, sierżant Paddy przejdzie się między wami z workiem. W tej chwili podlegacie amnestii. Zapomnę o wszystkim, co wyląduje w tym worku. Ale jeśli znajdę coś niewojskowego w moich koszarach, dostanę wasze tyłki. Zrozumiano?

— ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!

— Jeśli macie jakieś pieniądze, możecie albo je zatrzymać, albo przekazać do kompanijnego sejfu. Dekurion Jones będzie chodził w ślad za sierżantem z kopertami na pieniądze. Będzie na nie dawał pokwitowanie. Teraz możecie zadawać pytania.

Herzer bardzo nie chciał stracić swojej sakiewki, więc przełamując obawy, Podniósł rękę.

— CZY MOGĘ MÓWIĆ, SIERŻANCIE?

— Mówcie, rekrucie dupek.

— SIERŻANCIE TRIARI, MAM WŁASNĄ SAKIEWKĘ. PROSZĘ O POZWOLENIE NA JEJ ZATRZYMANIE!

— Zezwalam. Drobne przedmioty osobiste są dozwolone, o ile mi nie pod-padną. — Przyjrzał się Herzerowi i potrząsnął głową. — Rekrucie, ten mundur wygląda jak cholerny worek.

Herzer nie wiedział, co odpowiedzieć, więc zamilczał. Jeffcoat po chwili kiwnął głową i zmarszczył brwi.

— O świcie będzie inspekcja. Do tego czasu zróbcie z tym porządek.

Herzer nie miał pojęcia, jak miałby to osiągnąć, ale mimo wszystko planował spróbować. Oddał swoje pieniądze, przyjął pokwitowanie i zachował sakiewkę.

— Kiedy powiem: rozejść się, udacie się do tymczasowych koszar. Zrobicie to na sposób wojskowy, czyli biegiem. Zostaną wam przydzielone miejsca na ziemi i wyposażenie na noc. Po rozejściu się zostanie przeprowadzona inspekcja waszych rzeczy. ROZEJŚĆ SIĘ!

Ledwie mieli dość czasu, by zwalić swoje rzeczy na ziemię, gdy znów wybiegli na zewnątrz, gdzie rozpoczęła się musztra. Grupa nie najlepiej sobie z nią radziła. Część rekrutów sprawiała wrażenie, jakby nie potrafiła odróżnić lewej nogi od prawej i po krótkim czasie sierżanci byli schrypnięci od krzyku. Pomimo solidnej budowy fizycznej Herzer osiągnął w końcu stan, w którym stwierdził, że umrze po wykonaniu jeszcze jednej pompki. Po dłuższych ćwiczeniach umieli ustawić się na baczność i spocznij, maszerować równym krokiem i odwracać się na rozkaz. Zdawało się, że jest to konieczne minimum i sierżanci wrócili z nimi do koszar, ustawiając w dwuszeregu.

— Dokonamy teraz tymczasowych przydziałów na stanowiska dowódcze. Najprawdopodobniej ich nie zatrzymacie. Każdy z przywódców będzie odpowiedzialny za określoną grupę. Jeden z was będzie odpowiadał za pozostałych. Herzer, podejdź tu — mówił dalej, wskazując na miejsce przed szeregiem. — Zostaniesz triari rekrutów. Znaczy to, że odpowiadasz za całą grupę. Kiedy ja przejmę triari, wycofasz się na tył. Zrozumiano?

— ZROZUMIANO, SIERŻANCIE! — odpowiedział spocony Herzer. Zdał sobie sprawę, że uczyniono go właśnie odpowiedzialnym za całą grupę, choć nie był pewien, czy był gotów odpowiadać za siebie.

— Słuchajcie, koty! Część rozkazów będę wam wydawał przez tego tu Herzera. Jeśli powie skaczcie, to tak, jakbym ja sam wydał wam rozkaz. Zrozumiano?

— ZROZUMIANO, SIERŻANCIE!

— Stworzyliście triari albo coś, co tak będziemy nazywać. Jestem sierżantem waszego triari. Zazwyczaj triari składa się z trzech dekurii i sierżanta triari. Dekuria składa się z dwóch manipułów i dekuriona. Manipuł składa się z pięciu legionistów, wliczając w to dowódcę manipułu. Na razie triari rekrutów będzie Herzer Herrick. Dekurionami rekrutów będę Cruz, Abrahamson, Stahl i Pedersen. Wiem, że nie jest to dla was jasne, ale szybko to zrozumiecie. Kiedy wpadniecie na nich po raz dziesiąty, nawet do was to dotrze. Rozejść się i do koszar!

Zanim przez drzwi przeszła ostatnia osoba, ryknął:

— ZBIÓRKA!

Oczywiście połowa triari nie potrafiła odnaleźć swojego miejsca. Po sporej dawce przeklinania i pompek wszyscy zostali wreszcie ustawieni, po czym znów mieli się rozejść i zbierać. Powtarzali to tyle razy, że w końcu wszyscy doskonale wiedzieli, gdzie mają się ustawić.

— Na mój rozkaz rozejdziecie się do koszar. Rozłożycie koce. Ułożycie na nich całe swoje wyposażenie, równo i po wojskowemu. Zrobicie to szybko. Następnie sierżanci i ja dokonamy inspekcji waszych śmieci. Wątpię, żebyście nawet wy, koty, mogli to spieprzyć, ale zobaczymy. ROZEJŚĆ SIĘ.

Oczywiście nic im się nie podobało. Płaszcze były niewłaściwie poskładane, hełmy zaśniedziałe, skrzynki nie dość czyste. I mieli bardzo bezpośrednią metodę wyrażania niezadowolenia jakością ułożenia sprzętu. Wszystkie zestawy rekrutów, z wyjątkiem należącego do Herzera, zostały wyrzucone przez drzwi koszar na jeden wielki stos.

— Pozbierajcie wasze rzeczy i ułóżcie po wojskowemu! Ułóżcie to w taki sposób, jak Herzer. Wrócimy o zmierzchu i lepiej, żebyście do tej pory poprawili też wszystkie te workowate mundury!

Herzer zaczął biegać od rekruta do rekruta, pomagając im w rozłożeniu sprzętu, odwołując się do pochlebstw i gróźb, pilnując, by zostało to zrobione w mniej więcej porządny sposób. Gdzieś po drodze udało mu się zdobyć zestaw igieł i nici, znalazł kilku rekrutów, którzy wiedzieli, co się z tym robi i zdołał przy ich pomocy doprowadzić większość mundurów do jako tako przyzwoitego wyglądu. Nie mieli nawet jednego noża, więc wszelki nadmiarowy materiał musiał zostać zaszyty w mundurach, ale nic już na to nie można było poradzić. Zanim skończył z ostatnią osobą, trzech sierżantów znów wpadło do koszar.

— Zbiórka! Inspekcja sprzętu! — krzyknął dekurion Jones.

Herzer wraz z resztą ustawił się przed barakami i w ponurym milczeniu czekał, podczas gdy sierżanci dokonywali inspekcji. Tym razem przez drzwi wyleciało mniej zestawów, ale nadal ponad połowa, a z powodu wyglądu mundurów wyśmiano większość triari, w tym Herzera. Zaczynało się robić ciemno, w barakach było już prawie całkiem czarno.

— Zabierać się do swoich rzeczy i porządnieje ułożyć! — nakazał Jones, kiedy skończyli. — Nie będzie jedzenia, dopóki nie zrobicie z tym porządku!

Cała grupa znów się rozbiegła, sortując stosy i pomagając je ułożyć przy akompaniamencie wyklinania na tych, którzy nie przeszli inspekcji. Kiedy sierżanci przyszli za trzecim razem, inspekcję przeprowadzili przy świetle pochodni, które przekazali rekrutom. Wreszcie skończyli i Jeffcoat kiwnął głową.

— Na razie wystarczy — powiedział szorstko. — Tylko te beznadziejne mundury do niczego się nie nadają. Ale będziecie mogli się nimi zająć w czasie wolnym. Rozejść się!

Następnie pomaszerowali kolumną na kolację.

— Dowódca triari jest ostatni w kolejce — poinformował ich Jones. — Kiedy on skończy jeść, to znaczy, że wszyscy skończyli. I będzie jadł szybko — dodał sierżant, patrząc znacząco na Herzera.

Przeszli przez kolejkę, pobierając drewniane tace, które zapełnili porcjami mięsa, fasoli i chleba.

Herzer, świadom, że będzie podlegał uważnej kontroli, wziął znacznie mniej niż miał ochotę, a kiedy usiadł, sprawdził, jak idzie reszcie grupy. Część z nich najwyraźniej nie miała pojęcia, co znaczy „zjeść szybko”. Ociągał się ze swoim jedzeniem jak tylko mógł, do chwili, gdy złapał kolejne znaczące spojrzenie Jonesa, po którym szybko zgarnął z miski resztki fasolki, dopychając je ostatnim kawałkiem chleba.

— CO U DIABŁA ROBICIE JESZCZE JEDZĄC, KOTY? — usłyszał za sobą, gdy kierował się do wyjścia z mesy.

Na kolacji się nie skończyło. Nie odpowiadał im stan koszar i zanim odprowadzono ich do baraków, rekruci zostali przegonieni w marszu prawie do połowy wzgórza. Herzer nie miał pojęcia, która była wtedy godzina, ale zdawał sobie sprawę, że dostroił się już w pełni do cyklu zmierzch — świt i do chwili, kiedy dotarli z powrotem do koszar, praktycznie padał z nóg.

— Rozdzielcie między sobą dwugodzinne straże do strzeżenia ognia — nakazał Jones, umieszczając przed koszarami pochodnię. — Ich obowiązkiem będzie pilnowanie, żeby zawsze była przygotowana świeża pochodnia i żeby nie zapaliły się od niej koszary. — Wyciągnął podaną mu przez kaprala Wilsona klepsydrę. — Ta klepsydra odmierza trzydzieści minut. Strażnik obróci ją za każdym razem, gdy przesypie się w niej piasek. Cztery obroty i koniec warty. Dwanaście obrotów do pobudki. Jeden obrót po pobudce do inspekcji. Dobranoc, koty. — Po tych słowach odszedł.

— Panie święty! — powiedział Cruz. — W co ja się u diabła wpakowałem?

— Świat pełen bólu — odrzekł Herzer. — Dobra, kto miał te cholerne igły i nici? Wciąż mamy pracę.

— O czym ty u diabła mówisz? — zapytał ktoś z mroku. — Pieprzyć to. Ja idę spać.

Wokół rozległy się niezadowolone potwierdzenia, na co Herzer rozejrzał się gniewnie.

— Chcecie biegać po okolicy, śpiewając o swoim beznadziejnym mundurze? — zapytał. — I jeszcze coś. Wstaniemy o jeden obrót przed pobudką i uporządkujemy koszary. Kiedy przejdą przez drzwi, wszystko musi być w idealnym stanie. Zrozumiano?

— Pieprzę cię — powiedział jeden z rekrutów, odwracając się. — Kto cię zrobił bogiem?

Herzer złapał chłopaka za kołnierz i prawie bez wysiłku rzucił nim o najbliższą ścianę.

— Sierżant Jeffcoat. I nie zamierzam pozwolić na skopanie sobie tyłka tylko dlatego, że twoje śmieci nie będą poukładane.

Potoczył gniewnym wzrokiem po grupie, a Cruz stanął przy jego boku.

— Jeszcze jakieś pytania?

— Tak, kto pierwszy stanie na warcie? — odezwał się ktoś z grupy.

— Jak się nazywasz? — zapytał rekruta, który wolno podnosił się z ziemi.

— Bryan — odpowiedział tamten, podnosząc się ociężale.

— Weźmiesz pierwszą wartę, ale nikt z nas nie pójdzie jeszcze spać. Pilnuj klepsydry i obróć ją, kiedy przesypie się piasek.

W ciągu następnej godziny wyznaczył wartowników, dopilnował ponownego przeszycia mundurów, mając nadzieję, że tym razem zyskają uznanie sierżantów. Sprawił też, że jego podkomendni ułożyli się w równych rzędach na podłodze, a nie byle jak, jak popadnie. Nie był pewien, czy sam powinien się kłaść, niektórzy z żołnierzy patrzyli na niego bardzo mrocznie. Ale doszedł do wniosku, że kiedyś musi przecież spać.

— Pamiętaj, trzydzieści minut przed pobudką — przypomniał rekrutowi, który miał pełnić ostatnią wartę.

— Tak jest — sennie mruknął tamten.

Potrząsnął głową i rozejrzał się. Większość triari już spała, ale Stahl też kiwał głową, siedząc na ziemi przy drzwiach, skąd mógł mieć oko na pochodnię.

— Wstań — powiedział.

— Czemu? — zapytał rekrut, mimo wszystko podnosząc się z ziemi.

— Zaśniesz. Przekaż to następnemu strażnikowi, chcę być budzony przy każdej zmianie warty. Jeśli któryś z was uśnie albo usiądzie na warcie, potraktuję was tak, że rzucenie o ścianę będzie się wam wydawało czułą pieszczotą.

— Wydaje ci się, że jesteś wielki — wymamrotał Bryan, ale oparł się o ścianę, jakby planował tak zostać.

— Cholerna racja, i mam lekki sen — odmamrotał Herzer i skierował się do swojego posłania na ziemi. Wszystko, co miał, to koc, ale sypiał w gorszych warunkach i zasnął praktycznie, zanim się jeszcze położył.

Słabo pamiętał resztę nocy, gdy budzili go kolejni wartownicy. A kiedy ostatni potrząsnął go za ramię, było zdecydowanie za wcześnie.

— Jeden obrót do pobudki — oświadczył strażnik. — Właściwie trochę wcześniej. Poprzedni strażnik powiedział mi, że spóźnił się o kilka minut.

— Kolejny wspaniały dzień w legionach — powiedział Herzer, wstając. — Pobudka!

Rekruci zaczęli się podnosić, porządkując swoje rzeczy i składając koce. Część zaczęła zakładać mundury, ale gestem kazał im przestać i zająć się zamiast tego porządkowaniem szafek. Do chwili, gdy strażnik ostrzegł ich o zbliżaniu się sierżantów, sala wyglądała tak porządnie, jak tylko potrafił to osiągnąć.

— Baczność! — zawołał strażnik, na co wszyscy wyciągnęli się jak struny przy swoich skrzynkach.

Pierwszym sierżantem, który przeszedł przez drzwi, był niosący latarnię Jeffcoat. Rozejrzał się po sali i burknął z niezadowoleniem, przechodząc między rekrutami, tu i ówdzie otwierając szafki, aż dotarł do Herzera. Zmarszczył brwi i wrzasnął:

— Zakładać mundury i zbiórka, koty! — Gdy Herzer zgiął się do swojej skrzynki, złapał go za ramię. — Ty nie.

Wyprowadził go na zewnątrz i pchnął pod ścianę.

— Jak dawno wstałeś?

— Panie sierżancie, obudziłem ich trzydzieści minut przed pobudką, sir — przyznał Herzer.

Sierżant wbił w niego wzrok w świetle latarni, ale po chwili potrząsnął głową.

— Skąd znasz tę sztuczkę?

— Czytałem trochę książek.

— Planujesz robić tak codziennie?

— Jak długo będę triari rekrutów — odpowiedział Herzer, a potem wzruszył ramionami. — Albo do czasu, aż ktoś wsadzi mi nóż między żebra.

Sierżant przyglądał mu się jeszcze chwilę, a potem kiwnął głową.

— Idź ubrać swój łachmaniarski mundur, Herzer.

Poranną inspekcję trudno byłoby uznać za udaną, ale Herzer nie miał wątpliwości, że byłoby znacznie gorzej, gdyby odczekał do oficjalnego czasu na pobudkę. Gdy tylko z powrotem zebrali swoje rzeczy, sierżanci zabrali ich na poranny bieg, po którym połowa jednostki, ciężko dysząc, zataczała się ze zmęczenia. Dostali następnie trzydzieści minut na kąpiel w beczkach z deszczówką, a potem zjedli szybkie śniadanie. Gdy wychodzili zbierać się w formację, Herzer klepnął Cruza w ramię.

— jak, wolisz być tutaj, czy może jednak w programie uczniowskim?

— Och, nie wiem — zaśmiał się Cruz. — Przynajmniej nie ścinamy drzew. Kiedy ustawili się w formacji, Jeffcoat przyjrzał się im i potrząsnął głową.

— Bez wątpienia stanowicie najnędzniejszą grupę osobników, jaką kiedykolwiek widziałem. Ale zrobimy z was ludzi, och tak. A pierwszą rzeczą, jakiej musicie się nauczyć, jest, co to znaczy być żołnierzem. Wszyscy myślą, że sprowadza się to do machania mieczem, ale będzie to ostania rzecz, jakiej się na uczycie. Pierwszą będzie to, co przychodzi przed machaniem mieczem. Dobra, kto wie, jak się używa piły poprzecznicy?

Herzer, dławiąc śmiech, podniósł rękę, a potem zobaczył, że Cruz z wahaniem robi to samo.

— No dobrze. Nie zostaniemy w tych koszarach na zawsze. Pierwszą rzeczą, jakiej uczy się żołnierz, jest przygotowywanie obozu. I tym właśnie zajmiemy się dzisiaj.

Grupa pomaszerowała podnóżem gór do płaskiego terenu niedaleko schodów na Wzgórze, gdzie zaczęli wznosić obóz stanowiący faktycznie mały fort. Leżały tam przygotowane stosy skór i jedna z dekurii pod komendą dekuriona Jonesa zajęła się cięciem ich i formowaniem w namioty. Reszta żołnierzy została zagoniona do oczyszczania terenu.

Загрузка...