ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Kane obudził Herzera dobrze przed świtem, przekazując mu złą wiadomość, że to on odpowiada za przygotowanie śniadania. Chłopak próbował nie narzekać i wstał w ciemności przedświtu. Wręczono mu wszystkie produkty, po czym Kane wrócił do łóżka.

W trakcie wyrębu drzew Herzer nauczył się używania krzemienia do rozniecania ognia, więc rozpalenie ogniska kosztowało go zaledwie dziesięć czy dwadzieścia prób. Pierwsze kilka razy ogień co prawda pojawiał się, ale zaraz gasł. Dobrych paru prób wymagało nawet osiągnięcie poziomu, na którym podpałka chwytała za każdym razem. W końcu jednak rozpalił porządny, huczący ogień i przyszedł czas na przygotowanie grysiku. Z pobliskiego strumienia przyniósł wiadro wody i wlał ją do kotła, po czym postawił go na ogniu i poszedł po następne wiadro wody. Potem musiał wymyślić, ile wsypać maki kukurydzianej na grysik. W końcu rozwiązał tę kwestię, ale do tego czasu woda zaczęła się gotować. Wsypał do niej mąkę, co zatrzymało gotowanie, i poszedł po więcej drewna.

Zanim wrócił, zawartość kotła wykipiała, gasząc ognisko.

Na szczęście zostało kilka żarzących się węgli i ostrożnie wydobył je, rozpalił za ich pomocą nowe ognisko, przyniósł więcej drewna i wszystko zaczął szykować od początku. W końcu, w chwili, kiedy ponownie pojawił się Kane, miał równomiernie płonący ogień i gotujący się grysik.

— Co dałeś do tego oprócz mąki? — zapytał Kane, próbując potrawy. — To będzie wymagało długiego gotowania.

— Miałem nieco problemów — przyznał Herzer, jakby resztki poprzedniego ogniska nie mówiły same za siebie.

— Przyniosę trochę dodatków — wymamrotał Kane, a potem odszedł w stronę budynku, który dzielił z Alyssą.

Wróciwszy, Kane przejął kontrolę nad ogniskiem i wysłał Herzera do karmienia koni. Było to duże stado i podobnie jak wszystkie końskie grupy podlegało ścisłej hierarchii. Kane zdobył skądś dużą ilość siana i Herzer usiłował rozdzielić je przez rozrzucanie go po jednej porcji z wideł naraz, ale nie działało to najlepiej. Ważniejsze, starsze klacze skończyły swoją porcję zanim dokończył dziesiątą trasę i odganiały konie stojące niżej w hierarchii, łącznie z jego Diablo, od stert siana. Zaczynał się też martwić o zdrowie koni, ponieważ kopanie i gryzienie było nie tylko głośne, ale i brutalne.

— Tak się nie uda — odezwała się Alyssa, podchodząc do niego, gdy wracał z kolejnym ładunkiem. Ziewała i widać było, że obudziły ją hałasy, ale ponieważ ciężko pracował w chłodzie poranka, jakoś nie potrafił wzbudzić w sobie współczucia dla niej.

— Jeśli w grupie jest ich tak wiele, jedyne, co możesz zrobić, do zrzucić to w jednym miejscu — wyjaśniła. — Pomaga, jeśli mogą się do tego dostać ze wszystkich stron.

Weszła do corralu z kantarem i wróciła z jednym z hanarahów, którego zaprzęgła do małego wózka. Razem załadowali wózek sianem, a potem Alyssa wjechała nim do środka, podczas gdy Herzer odganiał konie, które próbowały wydostać się przez bramę. Następnie stanął na wozie i widłami wyładowywał siano, podczas gdy Alyssa wolniutko jechała dalej. Po drodze częstowała go komentarzami na temat koni, z których jasno wynikało, że nie tylko znała je wszystkie, ale doskonale się orientowała w ich cechach charakteru i miejscu w hierarchii.

Do czasu, gdy wrócili, reszta jeźdźców była już na nogach, a kleik się ugotował. Stało się to źródłem niewybrednych komentarzy.

— — Szlag, Kane — wymamrotał jeden z jeźdźców po spróbowaniu kleiku. — Jesteś nie tylko brzydki, jesteś cholernie kiepskim kucharzem. Czemu Alyssa w ogóle za ciebie wyszła?

— -No cóż Jestem kiepskim kucharzem — przyznał Kane z szerokim uśmiechem. — Ale to coś jest wyłącznie winą Herzera. A powód, dla którego Alyssa za mnie wyszła, nie miał nic wspólnego z umiejętnościami kuchennymi.

— Rety, Herzer — dodała Alyssa. — Jeśli droga do serca kobiety prowadzi przez żołądek, masz poważny problem.

Herzer spróbował kleiku i skrzywił się, czując na języku jego przypalony smak.

— Pewnie tak — było jedynym komentarzem, na który się zdobył.

Mając nadzieję, że na tym skończą się jego poranne klęski, Herzer szybko zjadł śniadanie i poszedł poszukać swojego konia.

Diablo nie wyglądał na jakoś szczególnie ucieszonego jego widokiem i Herzer zaczął się zastanawiać, czy wczorajsza gra w polo była takim dobrym pomysłem. Ale zachował garść kleiku i zostało to docenione, więc wyprowadził z padoku konia w znacznie lepszym nastroju.

Tego ranka sam go osiodłał, pamiętając, by zmusić zwierzę do wciągnięcia brzucha, kiedy zaciągał popręg. Konie nauczyły się wciągać powietrze i nadymać w trakcie tej czynności. W ten sposób, gdy tylko jeździec kończył, mogły wypuścić powietrze i uzyskać trochę luzu na paskach. Diablo był w tym zakresie równie normalny jak każdy inny koń, ale miało to sens, noszenie popręgu z jego punktu widzenia nie mogło się różnić się od pomysłu mocno zaciśniętego ciasnego gorsetu.

Z drugiej strony, jeśli popręg nie był dobrze zaciągnięty, siodło mogło się zsunąć, czego efektem byłoby po prostu wylądowanie jeźdźca na ziemi.

Herzer pozaciągał wszystkie paski i wspiął się na siodło. Wszystkie .jeździeckie” mięśnie miał całkowicie zesztywniałe i przerzucenie nogi przez koński grzbiet okazało się zdecydowanie bolesne. Ale kiedy już się tam znalazł, zaczął się rozluźniać, a po chwili wolnej jazdy to samo stało się z jego wierzchowcem. Pokierował nim przez kilka różnych rodzajów biegu, żeby go lekko rozgrzać i wrócił do obozu swobodnym kłusem.

— -Nie możesz się doczekać, co? — zapytał Kane. Wyłonił się z szopy z jakimś nowym sprzętem i długą włócznią.

— Tylko się rozgrzewam — powiedział Herzer. — Kiedy ma się tu zjawić — nagonka?

— — Zaczęli dziś rano, ale mają do przejścia kilka mil, a poruszają się wolno. Czyli powiedziałbym, że pięć godzin po świcie. Ale coś powinno pojawić się trochę przed nimi. Więc musimy znaleźć się na miejscu za godzinę lub dwie. Ale chcemy wam wcześniej z Alyssa pokazać kilka rzeczy i porozmawiać ze wszystkimi o obowiązkach.

Herzer zsiadł z konia i zajął się nim. Ściągnął siodło i uzdę, zamieniając to drugie na kantar, po czym solidnie wyszczotkował zwierzę. Konie zrzucały warstwę zimowego włosia, więc Diablo bardzo się ucieszył ze szczotkowania. Potem znalazł worek do karmienia i trochę paszy, wiedział, że będzie dzisiaj bardzo dużo jeździł i nie chciał, żeby zwierzę padło z powodu niskiego poziomu cukru we krwi.

Do czasu, gdy skończył, Kane osiodłał własnego wierzchowca i przyczepił do siodła przyniesione rzeczy. Uprząż okazała się uchwytem na lancę, razem z miejscami na zaczepienie innej broni. Kane przyniósł też długi topór bojowy i miecz. Herzer zmienił mentalnie słowo „włócznia” na „lanca”, ale tak naprawdę nie widział różnicy.

Tymczasem Alyssa przywołała jednego z mniejszych arabów i osiodłała go. Jej siodło było znacznie bardziej zdobione niż Kane’a, ale zdawało się równie funkcjonalne. Po jednej stronie zwisał dziwny, kanciasty pokrowiec. W chwilę po tym, gdy Herzer prawidłowo rozpoznał w nim sajdak na łuk kompozytowy, otwarła go i wyjęła pozbawione cięciwy łuczysko. Założenie cięciwy okazało się poważną operacją i to Kane wykonał większość związanej z tym pracy. Najpierw wyciągnęła długą linkę, z wykonanymi częściowo ze skóry pętlami na obu końcach i zahaczyła je o końce łuczyska. Potem, gdy Kane za pomocą linki naciągnął łuk, co niemal natychmiast sprawiło, że na jego twarzy pojawiły się krople potu, ostrożnie zaczepiła cięciwę i upewniła się, że ramiona łuku były równe. Następnie Kane wolno poluzował linę, aż łuk był w pełni napięty. Kiedy ściągała pomocniczą linkę, Herzer zaczął się zastanawiać, jak często kobieta mogła naciągnąć taki łuk, bo wyglądał, jakby wymagał siły przynajmniej sześćdziesięciu kilogramów.

Kilku starszych jeźdźców przygotowało cele, a paru miało nawet własne lance i uchwyty na nie. Jednak Alyssa była jedyną osobą z łukiem.

— Dobra, kawaleria wiąże się z walką z konia — zaczął Kane. — Ale większość technik kawaleryjskich wywodzi się z polowania konno i dopiero później została przekształcona do zabijania ludzi.

— No, z lancą było raczej odwrotnie — zauważył Denver Qulliam. Jeździec był jednym z należących do koterii Kane’a i choć jego jazda konna była ledwie dostateczna, lancą operował bardzo swobodnie.

— Może tak, może nie — zaprotestował Kane. — Nie ma na to przekonywających dowodów archeologicznych, choć muszę przyznać, że wydaje się ona pojawiać już po rozwinięciu konnej kawalerii, ale…

— Kane — ucięła Alyssa.

— Och… tak… no cóż, zamierzamy pokazać wam dziś rano nieco sztuczek z zakresu użycia lancy i łuku z konia, w czasie, kiedy będziemy czekać na przybycie leśnej zwierzyny.

— Czy będziemy używać lanc i łuków? — zapytał Herzer.

— Jeśli ktoś uważa, że potrafi się nimi posłużyć, nie spadając przy tym z końskiego grzbietu, może spróbować — odpowiedział Kane ze śmiechem.

Zaczął od zademonstrowania dwóch sposobów trzymania lancy w szarży. Rzecz polegała na luźnym dzierżeniu jej jedną ręką, tak by dało się celować, nawet siedząc na koniu, który oczywiście poruszał się w trzech kierunkach, a następnie w ostatniej chwili zablokować i wprowadzić ją w cel. Mniejszych lanc można było używać nad głową, uzyskując podobny efekt przy ruchu podobnym do ciskania. Zademonstrował oba sposoby, umieszczając po jednej lancy w celu, a potem zachęcił innych, żeby spróbowali to powtórzyć. Herzer i Denver wypadli najlepiej, przy czym Herzer zrobił to w galopie, podobnie jak Kane, Denver umieścił lancę w celu, jadąc znacznie wolniejszym kłusem.

Herzer zaczął się bardzo dobrze czuć, jadąc na Diablo. Masywny kasztan nie różnił się zbytnio od zwierząt ze szkolenia w rozszerzonej rzeczywistości i okazał się nawet odrobinkę mądrzejszy. Ale wciąż nie zgrał się z koniem tak do końca. Widział ten błyskawiczny galop pierwszego dnia i trochę niepewnie myślał o wrażeniu, jakie musiałoby się z tym wiązać dla jeźdźca. Nawet wolniejszy bieg jego wierzchowca czasem sprawiał, że czuł się, jakby miał między nogami rakietę.

Kiedy skończyli z Kane’em i zebrali lance, Alyssa przeprowadziła demonstrację strzelania z łuku, oczywiście również z konia. Najpierw strzelała z nieruchomo stojącego wierzchowca na około siedemdziesiąt pięć metrów, umieszczając trzy strzały w środku celu mniej więcej z taką szybkością, z jaką nadążała z zakładaniem strzały i napinaniem łuku. Potem zaczęła jechać kłusem, pakując strzałę w centralny rejon tarczy mniej więcej co pięć — sześć sekund, a potem zaprezentowała partyjski strzał, odwracając się na galopującym koniu do tyłu i strzelając. Te ostatnie lądowały… mniej więcej w okolicy celu. Ale Herzer zrozumiał, jak nieprzyjemną dla przeciwnika byłaby taka sytuacja na poziomie taktycznym.

Po tych demonstracjach Kane przydzielił im zadania. Herzer miał być jednym z jeźdźców strefowych, odpowiedzialnych za pilnowanie określonego rejonu głównej zagrody. Powinien przeganiać ze swojego sektora zwierzęta stadne do jeźdźców zbierających je w grupy, nie dopuszczać do rozwoju niebezpiecznych sytuacji, odciągać zwierzęta, które zostaną zabite w jego sektorze, i radzić sobie z wszelkimi kłopotami. Oprócz Diablo miał do dyspozycji jeszcze dwa konie, na które będzie mógł się przesiadać: jeszcze większego gniade-go wałacha o imieniu Butch i klacz w kolorze palomino, o imieniu Duchessa i bardzo wrednym charakterze. Musiał je sam poprowadzić, ale jak długo Duchessa była na końcu, nie musiał się nią martwić.

Zanim ruszyli w stronę terenu akcji, Herzer podjechał do Alyssy, która konsultowała się jeszcze w jakiejś sprawie z Kane’em, i odczekał, aż skinęła w jego stronę.

— Madame, czy byłoby możliwe, żebym spróbował tego łuku? — zapytał uprzejmie.

— Strzelałeś już?

— Nie z konia i wiem, że nie potrafiłbym strzelać w trakcie jazdy. Ale myślę, że z nieruchomego Diablo dałbym radę trafić w stodołę.

Spojrzała na Kane’a, który odpowiedział jej tym samym i wyciągnęła łuk. Jednak po chwili rzuciła okiem na potężne ramiona chłopaka i zasępiła się. Jej przedramiona chroniły karwasze, jego były nagie i bez jakiejś osłony lewe szybko zmieniłoby się w hamburgera. Znieruchomiała i wymieniła z młodszym mężczyzną skonsternowane spojrzenia, nie było mowy, żeby jej stosunkowo małe karwasze przy jego potężnych rozmiarach mogły mu się do czegoś przydać.

— Poczekaj chwilę — powiedział Kane ze śmiechem i podjechał do szopy. Wszedł do środka i po chwili wyłonił się z parą stalowych karwaszy i kolejnym sajdakiem.

— Tak naprawdę do łuku powinny być skórzane — wyjaśnił. — Ale zobacz, czy te się nadadzą.

Herzer przymierzył i stwierdził, że pasują całkiem nieźle. Od środka wyłożono je skórą i miały skórzane paski, których obwód dawało się w pewnym zakresie regulować, a same karwasze wydawały się właściwie nawet odrobinkę za duże.

— Zatrzymaj je. — Kane z powrotem wsiadł na konia. — Służyły mi jakiś czas temu i po prostu szkoda było mi się ich pozbyć. Nie używam tego rodzaju zbroi.

Herzer przyjął łuk i kołczan ze strzałami ze skinięciem, a potem podjechał do strzelnicy. Upewnił się, że nikt nie przechodzi ani nie przejeżdża w pobliżu, a potem, przełykając ślinę, zatrzymał Diablo. Uświadomił sobie, że jeśli spudłuje, będzie wyglądał jak dureń, ale i tak musiał spróbować. Poświęcił chwilę na sprawdzenie zewnętrznej części karwasza, żeby się upewnić, że nie wystawały z niego żadne kawałki metalu ani ostre krawędzie, które mogłyby rozerwać cięciwę, a potem wyciągnął strzałę. Kolanami unieruchomił Diablo, przemówił do niego uspokajająco, potem wciągnął powietrze i nałożył strzałę na cięciwę. Naciąg łuku, zgodnie z jego podejrzeniami, wynosił przynajmniej sześćdziesiąt kilogramów, ale strzelał z gorszych, a ostatnie „ćwiczenia” sprawiły, że stał się silniejszy.

Naciągnął go właściwie, ciągnąc cięciwę całym ciałem, stając przy tym w strzemionach, i wycelował. Zapomniał, jak mocno cięciwa wżynała się w palce i uświadomił sobie, że Alyssa miała na dłoniach łucznicze rękawiczki, wykonane z bardzo cienkiej skóry. Mimo wszystko, pomimo bólu, dobrze wycelował i wypuścił strzałę, modląc się do wszystkich bogów. Diablo, chwała mu, nawet nie drgnął.

Strzała poleciała prosto w sam środek tarczy, wbijając się w nią po same lotki. Wystrzelił jeszcze dwie, po prostu żeby się upewnić, że nie było to szczęście, ale obie okazały się prawie równie celne. Potem, chociaż palce bolały go jak diabli i mimo że wyglądały, jakby zaczęły krwawić, spróbował strzelania w stępie, kłusie i galopie.

W stępie udało mu się umieścić trzy strzały mniej więcej w środku celu z odległości pięćdziesięciu jardów. Ale musiał starannie celować i trochę to trwało. W kłusie, obawiał się, że zgubił kilka cennych strzał Alyssy, posyłając je w las. W galopie szło mu trochę lepiej, ponieważ jazda była gładsza, ale strzały i tak lądowały tylko blisko celu. Jedno trafienie w środek wynikało bardziej z przypadku niż umiejętności.

— Gdzie nauczyłeś się używać łuku? — zdziwiła się Alyssa, gdy podjechał z powrotem po zebraniu strzał.

— W tym samym miejscu, gdzie jazdy konnej — odpowiedział z łobuzerskim uśmieszkiem. — Głupi, trzymałem wszystkie swoje rzeczy off-line zamiast w domu, czy gdzieś. Przydałby się teraz ten cały sprzęt. Miałem piękny łuk — dodał smutno.

— Próbowałeś strzelać z konia? — zapytał Kane. — I jaki rodzaj łuku?

— Nie, tak naprawdę wcale nie walczyłem z konia, wolałem walkę pieszo — odpowiedział Herzer. — Długi retrofleks, sto kilo naciągu.

Sto? — Alyssa otworzyła szeroko oczy.

— Cóż, nie mogłem strzelić wiele razy — przyznał. — Ale kiedy trafiłem cholernego orka, to już nie wstawał!

— Jednak nie byłeś rekreacjonistą — stwierdził Kane, marszcząc się. — Ja… nie, nie byłem — odparł Herzer. — Aż do bardzo niedawna miałem pewne problemy fizyczne. Trenowałem, żeby zacząć być rekreacjonistą. Potem nadszedł Upadek. I jesteśmy tutaj.

— No cóż, jeśli pomożesz mi założyć cięciwę, możesz zabrać zapasowy łuk Alyssy.

— Myślę, że da się zrobić — zgodził się Herzer. — Ale lepiej, żebyś dał mi też jedną z tych żerdzi.

— Powiedziałeś, że nie szkoliłeś się w walce konnej — krzywiąc się, mruknął Kane.

— To prawda, ale sam mówiłeś wcześniej coś na temat polowania — z uśmiechem odparł chłopak.


* * *

Zagroda na zwierzęta została ustawiona w miejscu, gdzie Mały Shenan wpływał do Dużego Shenan, tuż obok głównego mostu z Via Apallia. Prawdę mówiąc, ustawione w lejek zgarniające płoty — zbudowane głównie z rozciętych kłód przymocowanych do drzew — przechodziły przez drogę. Ich własne zagrody mieściły się na południe, więc do miejsca zbiórki nie mieli daleko. Wzdłuż głównego traktu wzniesiono budynki, przed którymi grzały się już na ogniu wielkie kotły, a w pobliżu wznoszono drewniane rusztowania.

— Na rzeźnię — wyjaśnił Kane. — Podgrzać wodę do wrzenia, zanurzyć świnię w wodzie, żeby zmiękczyć szczecinę. Inne zwierzęta też. I te ramy również na rzeź.

— Zamierzają zarżnąć wszystkie świnie? — zapytał Herzer. — Są ważnymi zwierzętami dla farmerów.

— Dzikie świnie nie są czymś, z czym poradzi sobie nowy rolnik — wyjaśnił Kane. — Nie zamierzamy zabijać młodych. I ludzie wzdłuż płotu będą próbować złapać to, co się przedostanie. Ale chcemy zabić wszystkie duże i je uwędzić. Nie mamy dość soli, żeby uwędzić je odpowiednio, ale jeśli potrzyma się je nad ogniem dostatecznie długo, przez jakiś czas da sieje przechować. O ile nie będziemy mieli dużej liczby zwierząt, szybko skończy się nam jedzenie. Pojawią się dwa rodzaje sarnowatych, białe ogony i wapiti. Białe będą przeskakiwać przez płoty, zabijaj wszystkie, które będziesz umiał. Ale wapiti nie potrafią go przekroczyć, więc planujemy je zebrać.

Oprócz głównej zagrody wzniesiono cztery mniejsze, ustawione tak, żeby można było do nich zaganiać zwierzęta stadne. Herzer, po doświadczeniach poprzedniego dnia z próbami zaganiania bydła Myrona, uznał, że jest to mocno optymistyczne podejście.

Przywiązał dwa luzaki do ogrodzenia i zajął pozycję na zewnątrz jednego z rogów, czekając na pierwsze zwierzęta. Wzdłuż płotów zaczynali się ustawiać ludzie, wielu z nich z włóczniami wykonanymi z młodych drzewek. Zauważył w swoim sektorze Shilan i pomachał jej, potem dostrzegł przechodzącą wzdłuż szeregu Rachel z zarzuconą na ramię torbą. To z powrotem przypomniało mu o tym, że wiele zwierząt nie będzie zbytnio przyjaznych. Pomyślał o podjechaniu do niej i rozmowie, został jednak na miejscu, próbując dojść do tego, jakie ma dobre linie strzału. Jeśli nie trafi, strzała po prostu poleci dalej, a cały płot w zamierzeniach miał być obsadzony ludźmi. Z tego powodu strzelanie mogło się okazać problematyczne. Postanowił w związku z tym zostawić hak w sajdaku.

Podjechał do niego Kane, trzymając w ręku zwiniętą linę.

— Potrafisz wiązać węzły? — zapytał.

— Kilka — przyznał Herzer.

— Na końcu jest przesuwna pętla. — Kane podał mu linę. — Jeśli coś zostanie zabite, odciągnij to na bok, ktoś się tym później zajmie.

Herzer wziął linę i znalazł miejsce, w którym przywiązał koniec do siodła. Nie był pewien, jak poradzi sobie z ciągnięciem czegoś na Diablo, a jeszcze mniej z Butchem czy Duchessą. Oba konia miały tendencję do odchodzenia, kiedy się z nich zsiadło.

Jednak nie miał za wiele czasu, żeby się tym martwić, ponieważ krótko potem, przy ogólnych wiwatach, zza jednego z płotów wyskoczył jeleń, pędząc na otwarty teren. Był sporo poza jego sektorem, więc nie zawracał sobie głowy próbą wyciągania łuku i strzelania, a zwierzę szybko przemknęło przez otoczony płotem obszar. Kiedy jednak dostrzegło rząd ludzi przy płocie, skręciło w jego stronę.

Ścisnął Diablo kolanami, żeby go obrócić, a potem zauważył, że zwierzę ignoruje konie. Zaczął właśnie wyciągać łuk, co nie było łatwe na koniu i w ruchu, kiedy jeleń został przestrzelony strzałą z boku. Przebiegł jeszcze kilka kroków, po czym padł, gdy do jego mózgu dotarła wiadomość, że jest martwy. Herzer podjechał do niego, wsadzając łuk z powrotem do sajdaka i zsiadł z konia, odwijając linę. Pętlę założył na tylnych nogach rogacza, a potem wrócił do Diablo, który odsunął się od niego niepewnie.

— On nie lubi zapachu krwi! — krzyknął Kane. — Mów do niego.

— Cii, koniku — Herzer zaczął uspokajać wierzchowca, luzując linę. — Dobry konik. Zostań. Spokój.

W końcu udało mu się wrócić na siodło z liną rozciągniętą prawie na maksimum i kolanami skierował rumaka w stronę najbliższego płotu. Ciężar jelenia niemal zrzucił go z siodła, ale owinął linę wokół łęku i zaczął ciągnąć. Niestety, zanim przebyli jakieś trzydzieści metrów, pojawiło się drugie zwierzę, prawie dorosły tygrys.

Na widok wielkiego kota, odległego nie więcej niż trzydzieści metrów, Diablo oszalał, cofając się i próbując uciec przed kotem i równocześnie ciągniętym z tyłu jeleniem. Herzer w jakiś sposób zdołał pozostać w siodle, z dłonią boleśnie ściśniętą między skórą i liną. Skierował konia w stronę płotu, oddalając się od tygrysa, na co wierzchowiec chętnie przystał. Ale tygrys, widząc, że coś przed nim ucieka, ruszył za nimi, wpadając po chwili na jelenia.

Połączona masa jelenia i tygrysa sprawiła, że koń dosłownie stanął w miejscu, bez mała wyrzucając Herzera z siodła. Tym razem chłopak zdołał uwolnić dłoń na czas, ale lina i tak boleśnie otarła mu dłoń. Kopnięciem pchnął Diablo, a potem odwrócił się, żeby zobaczyć, co działo się z tyłu.

Tygrys utknął na zewłoku jelenia, rozglądając się wokół na ludzi i konia nienawistnym wzrokiem. Po chwili przysiadł na truchle i ryknął.

Pomimo wyraźnej paniki wierzchowca Herzer zdołał go zatrzymać i odwrócić. Szepcząc mu uspokajająco do ucha, wyciągnął łuk i założył strzałę. Gdyby tylko zdołał zmusić konia do chwili bezruchu, byłby to bardzo łatwy strzał, w tych warunkach bowiem wolał nie schodzić z siodła. Wycelował i wypuścił strzałę w tej samej chwili, gdy z innego wektora nadleciała strzała Alyssy. Jego wbiła się w klatkę piersiową tygrysa, ale jedna strzała, nawet wypuszczona z kompozytowego łuku, nie miała szans zatrzymać wielkiego kota, który obrócił się, prychając, i szukając tego, co go uderzyło. Strzelił jeszcze raz, przed Alyssą, i druga strzała weszła między żebra.

Trzeba było jego trzech strzał i kilku Alyssy, żeby tygrys wreszcie przestał się rzucać i syczeć. Herzer został jednak na miejscu i odczekał, aż para myśliwych podeszła od płotu i poszturchała bestię włóczniami.

— Niezłe strzały — pochwaliła Alyssa, podjeżdżając.

— Dzięki — Herzer wykorzystał chwilę przerwy na złapanie oddechu i uspokojenie zdenerwowanego wierzchowca.

— Biorąc pod uwagę okoliczności, uznał, że lepiej jednak będzie zostawić łuk na wierzchu.

— W trakcie tego zamieszania na jego końcu zagrody z lasu zaczęło wyłaniać się więcej zwierząt. Dostrzegł trochę bydła i jakieś olbrzymie jelenie, które musiały być wspomnianymi przez Kane’a wapiti. Były prawie wielkości krowy, a na czaszce formowało im się porośnięte jeszcze skórą poroże.

— Stado byków — powiedział Kane. — Zabić je albo zagnać do zagród. Były tak wspaniałe, że nie chciał ich zabijać, ale kiedy pierwszy z nich wkroczył w jego sektor i Herzer spróbował przegnać go w stronę zagrody, jeleń nie uznał tego za dobry pomysł, obracając się na zadnich nogach i machając ostrymi kopytami w stronę Diablo. Cofając konia, który wyraźnie miał ochotę pokazać, kto tu rządzi, zdołał równocześnie wysłać trzy strzały w pierś jelenia prawie równie szybko, jak był w stanie naciągać łuk, a potężny byk opadł na kolana, po czym przewrócił się na bok.

Nie miał zamiaru próbować odciągać olbrzyma, więc machnął na jakichś ludzi przy ogrodzeniu i ruszył szukać czegoś, co mógłby zagonić.

Potężny corral zaczynał już być zatłoczony, a wszystkie zwierzęta były złe, wręcz rozwścieczone, i z powodu coraz mocniej przesycającego powietrze zapachu krwi na wpół oszalałe ze strachu. Ale ogólnie rzecz biorąc, sytuacja przedstawiała się całkiem nieźle, w każdym razie aż do chwili, gdy wypadło na nich stado świń.

Świnie najwyraźniej trzymały się w gromadzie, a Herzer nawet nie miał pojęcia, że tak wiele ich żyło w lesie, a co dopiero, że mogły zbić się razem w tak potężną falę kłów i woni. Musiało tam być przynajmniej pięćdziesiąt dorosłych osobników i niezliczona ilość młodych. Za nimi pędziła puma, a potem jeszcze jeden tygrys.

Na widok potężnej fali niebezpiecznych i śmiertelnie groźnych stworzeń większość jeźdźców zrezygnowała z prób zachowania pozorów zaganiania bydła do zagród i zamiast tego pomyślała o własnym przetrwaniu. Wielu z nich skierowało się do bram wzdłuż ścian, całkowicie porzucając zagrodę.

Herzer znajdował się mocno z boku pędzącej masy i natychmiast zaczął wypuszczać strzały. Oprócz kilku wyjątków nie był w ogóle pewien, gdzie trafiały, poza tym, że spadały w dół, uważał, żeby nie zranić kogoś po drugiej stronie płotu. Widział więcej pocisków nadlatujących od strony myśliwych z łukami przy ogrodzeniu, ale to nie zatrzymywało stada. Tygrys zniknął — miał nadzieję, że nikt przy tym nie został poszkodowany — ale puma ze wszystkich sił goniła za Kane’em.

Herzer wysłał dwie strzały w biegnącą pumę i dostrzegł, że jedna trafiła, zmuszając zwierzę do obrócenia się, a potem albo Alyssa, albo któryś z myśliwych wypuścił śmiertelny strzał, po którym drapieżnik padł w miejscu. Ale do tego czasu stado świń rozproszyło się i po terenie zagrody kręciło się przynajmniej pół tuzina dużych, naprawdę paskudnych i wściekłych dzików.

Zastrzelił dwa z nich i nagle zauważył, że jeden olbrzym szarżuje w stronę płotu i Shilan.

Wcisnął łuk do sajdaka, wyciągnął z uchwytu włócznię i zdecydował, że przekona się, czy jest w stanie zostać na Diablo w pełnym galopie. Z krzykiem wbił pięty w boki konia i skierował go w stronę szarżującej świni.

Przez chwilę wydawało mu się, że świat odsunął się na boki. Koń spiął mięśnie i wystrzelił z miejsca jak błyskawica, tak szybko, że miał wrażenie, jakby jego krzyki zostawały z tyłu. Uświadomił sobie, że wrzeszczy szaleńczo i spróbował wycelować w świnię włócznię, ale ta dotarła do ogrodzenia przed nim.

Sześćset kilogramów wściekłego dzika wbiło się w rozchwierutany drewniany płot z szybkością prawie trzydziestu kilometrów na godzinę, ogrodzenie nie miało szans. Najbliższy słupek złamał się, a poprzeczki rozpadły się na kawałki. Z drugiej strony zderzenie solidnie ogłuszyło zwierzę, które zatrzymało się na chwilę, by strząsnąć z oczu krew. Kiedy jednak odzyskało zmysły, pierwszym obiektem, jaki zobaczyło, była Shilan, rzucona przez wstrząs na ziemię.

Herzer krzyknął jeszcze głośniej, mając nadzieję, że dźwięk skłoni świnię do obrócenia się, ale to nie zadziałało: dzik opuścił głowę i zaszarżował na ogłuszoną dziewczynę.

Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wycelował lancę, do chwili, gdy ta wbiła się w bok zwierzęcia i hamując nagle pęd jeźdźca, prawie strąciła go z konia.

Diablo szarżował na oślep i kiedy dzik, nadziany na lancę i przewrócony przez nią na ziemię, zatarasował mu drogę, nie miał innego wyboru, jak przeskoczyć go.

Herzer w jakiś sposób zdołał utrzymać lancę, ale gdy koń przeskakiwał, pozwolił jej przesunąć się przez dłoń. Połączony efekt dźwigni cisnął śmiertelnie rannego dzika na bok i uniemożliwił mu zbliżenie się do dziewczyny, ale wszystko to absolutnie nie interesowało gałęzi zwieszającej się ze szczytu drzewa. Z całkowitym brakiem godności uderzyła Herzera w czoło i zwaliła go z konia w kałużę własnej krwi.

Загрузка...