Rachel westchnęła, gdy skończyła zajmować się ostatnim z grupy z popękanymi odciskami. Większość z nich nie była w tak złym stanie jak Herzer, ale kilku zbliżało się do niego. Pozbierawszy swoje rzeczy poszła z powrotem do obozu i rozejrzała się za Jodym. Leczenie dłoni stanowiło łatwiejszą część jej zadania.
— — Jody, muszę teraz porozmawiać ze wszystkimi kobietami — oświadczyła nadzorcy.
— O co tu chodzi? — zapytał. — Wszystkie pracują.
— Jody, Edmund kazał mi tu przyjechać i wiem, że są zajęte. Naprawdę chcesz, żebym przeprowadziła z nimi tę rozmowę. Zaufaj mi.
— Dobrze — zgodził się niechętnie. — Courtney, Nergui, Shilan, Karlyn i Deann. Chodźcie tu!
Odczekał, aż kobiety zebrały się przy nim i odwrócił się w stronę Rachel, składając ręce.
— A teraz ty wybierzesz się na spacer — oznajmiła Rachel.
— Czemu?
— Ponieważ ja tak powiedziałam, Jody. — Rachel westchnęła. — Po prostu idź. Zaufaj mi, nie chcesz przy tym być.
Przez chwilę wbijał w nią gniewne spojrzenie, po czym odszedł.
— Panie, usiądźcie sobie. — Rachel wskazała na kilka powalonych drzew. Czeka nas kobieca rozmowę.
Powiedziała im o wizycie u Bethan i o tym, co wyszło z tej wizyty dla całego rodzaju żeńskiego, po czym przeczekała erupcję.
— Żartujesz — krzyknęła Nergui. — To po prostu…
— Niesmaczne — przerwała jej Rachel. — Ale i prawdziwe. I nie odejdzie sobie.
— Nigdy? — zapytała Karlyn z szeroko otwartymi oczami.
— Kiedy zostaną uwolnione wszystkie jajeczka, proces się zatrzyma, mniej więcej za pięćdziesiąt lat. Może później. Ale wtedy, bez hormonów, zaczynają się inne problemy. Można też cały czas być w ciąży.
— Pieprzyć to! — warknęła Deann.
— Czułaś się ostatnio trochę drażliwa? — jadowicie spytała Rachel.
— Jaki to ma związek? — ostro zareagowała Deann. — Wszystko to… — machnęła ręką wokół — musi człowieka wkurzyć.
— Bardziej drażliwa niż zwykle? — odpowiedziała Rachel, biorąc głęboki wdech. — Czuję, jak wzbiera to we mnie, i pozwól, że ci powiem, wcale mnie to nie uszczęśliwia, absolutnie. Zwłaszcza nie mogę się doczekać boli. Bethan powiedziała, że to jak naciągnięty mięsień, który po prostu nie chce przestać boleć.
— Wszystkie takie będziemy? — zapytała Shilan. — Nie czuję się… drażliwa. Owszem, zmęczona, ale nie… bardziej zła.
— Nie wiem — przyznała Rachel. — Mama nie ma żadnych tekstów, które szczegółowo by to opisywały. Będziemy musiały się przekonać.
— To… to… — Courtney w końcu nie wytrzymała — To ssie.
— Owszem, to też robi — odpowiedziała Rachel. — Rozwiązujemy problem… przechwycenia upływu krwi. Jak bandaże, tylko na wasze… wasze części. I pamiętajcie, jesteście teraz wszystkie płodne. Za bardzo się zaprzyjaźnicie z waszym chłopakiem, a przez całe miesiące będziecie nosić dodatkowe pięć do dziesięciu kilo płodu wraz ze strukturami pomocniczymi.
— Nie wierzę, że tego słucham — prychnęła Nergui.
— Lepiej w to uwierz — gniewnie odparowała Rachel. — Uwierz. Albo skończysz, lejąc krwią po całej okolicy. Lub w ciąży — dodała z niesmakiem.
— Hej, co się tu dzieje — spytał Jody, podchodząc od strony wyrębu.
— Jody, nie chcę znów tego powtarzać — warknęła Rachel. — Ale do diabła, idź stąd!
— Słuchaj, dziewczyno…!
— Nie, to ty słuchaj! — wrzasnęła na niego. — To kobieca rozmowa. Mężczyźni nie są zaproszeni. Więc wynoś się!
— Nie dbam o to, kim jest twój ojciec…
— Nie tym, kto jest moim ojcem, musisz się martwić — oświadczyła Rachel, wstając. — I tak właśnie skończyłyśmy. — Odwróciła się z powrotem do kobiet, wciąż siedzących w pozycjach wyrażających zdumienie lub gniew. — Spróbujemy przysłać wam zaopatrzenie jeszcze przed wieczorem. Ale pamiętajcie, że może się to zacząć w każdej chwili.
— Och, cudnie. — Karlyn zgarbiła się z rezygnacją. — Cholernie cudownie. — Wstała i podeszła do swojego topora, rozglądając się za odpowiednią gałęzią. — Gdy tylko taką zauważyła, zaczęła rąbać w nią, jakby był to diabeł próbujący wy leźć z otchłani.
Rachel krótko kiwnęła głową nadzorcy i wróciła do swojego konia, wrzuciła na niego torby, odwiązała go, wsiadła i odjechała galopem.
Następne dwa dni wyglądały bardzo podobnie. Z przyzwoitym jedzeniem — drugiego dnia dostali nawet potrawkę z sarniny i ziemniaki — oraz przy nieustannej pracy Herzer czuł, jak jego spore przecież mięśnie nabierają siły. Dłonie wyleczyły się bardzo szybko, ale i tak trzymał na nich skórzane owijki. Razem z Mike’em powalili potężne drzewo — według słów Jody’ego dąb — które opierało się innym zespołom, i przez trzy dni grupa oczyściła spory obszar. Potem zabrali się do cięcia drewna na budulec.
W dzień po wizycie Rachel najpierw Nergui, a potem Shilan zaczęły narzekać Jody’emu na tajemnicze i różnorodne dolegliwości. Szybko zostały wysłane do miasta i wróciły z paczkami materiałów i dziwnymi taśmami. Jody — po wizycie najpierw Rachel, a później Daneh, która przykazała mężczyznom, żeby nie zadawali pytań — cierpliwie o nic się nie dopytywał. Ale kiedy Courtney w środku dnia złożyła się w pół, Mike nie zgodził się zaakceptować odpowiedzi, że to „kobieca sprawa” i sytuacja została wyjaśniona. Reakcje mężczyzn były bardzo różne: od rozbawienia do złości, zwłaszcza że szczegółów dowiadywali się z drugiej ręki, od innych kobiet. Tego wieczora, po sprowadzeniu jedzenia, okazało się, że większość kucharzy to mężczyźni z Raven’s Mill pospiesznie oderwani od różnych innych zajęć. Najwyraźniej to, co działo się w obozie drwali, nie ominęło i innych miejsc, a sądząc po rzucanych pod nosem komentarzach płci brzydkiej, Raven’s Mill pogrążyło się w chaosie. Co gorsza, mężczyźni nie byli zbyt dobrymi kucharzami. Grysik był na wpół przypalony, a próba upieczenia chleba w czymś nazywanym holenderskim piekarnikiem skończyła się po prostu katastrofą.
Deann i Karlyn najwyraźniej cierpiały z powodu tych samych przypadłości, ale wróciły do rąbania drzew zaraz po zabezpieczeniu się odpowiednio spreparowanymi z badwabiu opatrunkami. Deann wspomniała, że czuła skurcze i lekkie osłabienie, ale w przypadku Karlyn prawie nie było efektów, poza krwawieniem, a i to słabym. Courtney, gdy tylko minęły jej skurcze, wróciła, jakby nic się nie stało, to samo dotyczyło Shilan. Nergui wciąż narzekała na silny ból i choć Jody raczej nie miał ochoty okazywać współczucia, bez jakiegoś obiektywnego sposobu oceny bólu, nie bardzo mógł nakazać jej powrót do pracy.
Wieczorem czwartego dnia Herzer podszedł ze swoim jedzeniem i usiadł z Courtney i Mike’em. Kiedy to zrobił, dosiedli się również Cruz i Emory.
— Czy ktoś zechce mi powiedzieć, co tu się właśnie stało? — gniewnie zapytał Jody.
— Nnnnnie — ostrożnie odpowiedziała Deann, wstając i wycierając dłonie. — Nie, nie wydaje mi się, żebyś musiał wiedzieć. Jeszcze nie. A kiedy będziesz musiał wiedzieć, nie będziesz chciał.
— Nie — zgodziła się Courtney, wstając i podchodząc do swojego bukłaka.
— Och, och — westchnęła Shilan, odchodząc.
— Nawet o tym nie marz — rzuciła Nergui, wstając w końcu.
— Co się tu u diabła dzieje? — dziwił się Jody, kręcąc głową już przy wyrębie.
— Dziwne dni — mruknął Herzer.
Courtney spojrzała na niego i uśmiechnęła się słabo.
— Jak się czujesz? — zapytał Herzer, nabierając na łyżkę porcję fasolki. Tego wieczora posiłek był wyjątkowo dobry, jakiś rodzaj świetnie zamarynowanego mięsa z fasolą i odrobiną ostrej przyprawy.
— Lepiej — odpowiedziała Courtney. — Przynajmniej skończyły się skurcze.
— Czyli… to będzie trwało pięć dni? — wysunął przypuszczenie Herzer. — Przepraszam, ale wszyscy jesteśmy dość ciekawi. Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać…
— Nie, w porządku. Po prostu w pierwszej chwili było to dla nas szokiem. Na swój sposób cieszę się, że jesteśmy tutaj, nawet nie chcę myśleć, jak to wyglądałoby w mieście.
— Ugh — wydobył z siebie Mike, nabierając kolejną łyżkę potrawki i przegryzając chlebem.
— Zasadniczo cały czas krwawimy, więc musimy nosić wkładkę z surowego badwabiu.
— Do tego były te paski? — zapytał Cruz.
— Tak. Nie wiemy, kiedy dokładnie się to kończy. I mówią, że za drugim razem może być gorzej. Karlyn prawie nie krwawi, podczas gdy Nergui przypomina fontannę.
— Fuj — powiedział Herzer, patrząc podejrzliwie na czerwonawą zawartość swojej miski.
— Miałam skurcze przez jakieś dwanaście godzin. Shilan i Karlyn nie miały ich wcale. Deann prawie została przez nie powalona. Widać było to po tym, jak pracuje. Moje były… dość bolesne. Nie mogłam pracować, chciałam się tylko zwinąć w kulkę i dobrze ogrzać, żeby tak nie bolało.
— Przykro mi — odezwał się Herzer.
— Czemu? Nic nie możesz zrobić — odparła z uśmiechem. — Nie wiem, jak długo to potrwa, doktor Daneh mówi, że przeciętnie pięć dni.
Emory nie odzywał się zbyt wiele, ale teraz zaczął chichotać.
— Co? — zapytała.
— Nie chcesz tego słyszeć — odpowiedział ponurym głosem. — Przypomniało mi się stare powiedzenie „nigdy nie ufaj czemuś, co krwawi przez pięć dni i nie umiera”.
— Och, dziękuję bardzo — burknęła Courtney z ogniem w oczach.
— Mówiłem, że ci się nie spodoba — zachichotał.
Herzer i Cruz dusili się ze śmiechu, podczas gdy Mike tylko się uśmiechał.
— Bardzo dziękuję. — Courtney zmarszczyła brwi, po czym wzruszyła ramionami. — Mężczyźni!
— Co z nimi? — zapytała Deann, przysiadając się na jednym z pniaków.
— Nie można bez nich żyć, a powinna być za to nagroda.
— Lepiej pomyśl o życiu bez nich. Chyba, że chcesz nosić dziecko.
— Co to znaczy? — ostro wtrącił się Mike.
— Nie próbuję odciąć cię od twojej… przyjaciółki — odpowiedziała Deann równie ostro. — Ale krwawienie oznacza, że znów jesteśmy płodne. Dokładnie tak jak inne zwierzęta. Więc jeśli pójdziesz z Courtney na bara-bara, to za dziewięć miesięcy spodziewaj się dzidziusia.
— Cóż… — Mike spojrzał na Courtney, która się zaczerwieniła. — My… myśleliśmy, że posiadanie dziecka może mieć sens. Ale skoro nie ma replikatorów…
— I w tym rzecz, kochasiu — odparła Deann. — Replikatory wcale nie przepadły. Teraz to kobiety są replikatorami. Jesteśmy płodne, Mike. Możemy mieć dzieci. Które rosną w naszych ciałach jak jakieś cholerne pasożyty!
— To nie jest takie złe! — zaoponowała Courtney. — To znaczy… nie wiem. Właściwie to… nawet się na to cieszę. Chcę się przekonać, jak to jest.
— Ile razy? Mówisz o noszeniu w brzuchu około dziesięciu kilo materiału. — I co z tego? Przecież jesteśmy do tego specjalnie zaprojektowane? Do tego właśnie służą nasze ciała. Jasne, gdybym miała wybór, użyłabym replikatora. Ale już nie mogę wybierać. Więc…
— Więc zamierzasz zajść w ciążę? — z przerażeniem spytała Deann.
— Jeśli taki mam wybór — to znaczy albo to, albo rezygnacja z facetów — to tak — oznajmiła Courtney z kolejnym rumieńcem.
— Cóż za wybór — odezwał się Herzer, potrząsając głową.
— Człowieku, czy ta głupia wojna spieprzy dokładnie wszystko w naszym życiu? — prychnął Cruz.
— Niezły tekst — wymamrotał Emory.
— Co… O, cholera — powiedział Cruz i roześmiał się z innymi. Mike sięgnął nogą i postukał Herzera butem w stopę.
— Chyba masz gościa — wskazał nad jego ramieniem.
—
— Cześć, Herzer — odezwała się Bast, przyglądając się całemu towarzystwu. Nosiła swój zwykły zestaw broni, ale dodatkowo na plecach miała koszyk.
— Bast — ucieszył się Herzer, sięgając w jej stronę.
— -Witaj, kochasiu — powtórzyła, obejmując go serdecznie na powitanie. — Przejdźmy się.
— Wybaczcie — powiedział do grupy.
— Odniosę twoją miskę. — Z uśmiechem zaoferowała Courtney.
— Dzięki — odparł, a Bast okręciła go i chwyciła za rękę, prowadząc w las.
— Idziesz gdzieś, żeby się wykąpać? — zapytał Herzer. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że jego ubranie śmierdziało potem.
— Jeszcze nie — odpowiedziała, gdy weszli z polany do lasu. — Później będzie na to czas. Dziś jest pełnia.
— I co to oznacza? — zapytał, gdy zatrzymała się, by wyciągnąć coś z ziemi.
— Że możemy widzieć dostatecznie dobrze, żeby się wykąpać także i później, głuptasie — uśmiechnęła się do niego, czyszcząc z ziemi wykopany właśnie korzeń.
— Co to?
— Armoracia. Chrzan. To ostra przyprawa, którą dodaje się do jedzenia. Można go również stosować na kataplazmy i pomaga oczyścić górne drogi oddechowe Przy zapaleniu oskrzeli. Rumex, czyli szczaw — ciągnęła, dotykając kolejnej, niewielkiej rośliny. Oderwała jeden mały liść i podała mu go. — Najlepszy jest ugotowany, zwłaszcza jako marynata do wieprzowiny, ale można go jeść na surowo.
Skosztował go i stwierdził, że choć jest lekko gorzkawy, to zasadniczo całkiem smaczny. Zerwał jeszcze kilka liści i poszedł za nią, czując się jak koń na pastwisku.
— Lindera — kontynuowała wykład, wskazując małe drzewko. — Można jej używać jako przyprawy lub herbaty. Najlepsza jest kora, ale można też wysuszyć pączki. Betula — kolejne drzewo, tym razem wysokie i z szeroką koroną. Rośnie przy strumieniach, tam gdzie wierzby i topole. Można żuć jego pączki i gałązki, mają korzenny smak, a łyko warto wykorzystać jako rodzaj gumy do żucia.
Wędrowali przez coraz ciemniejszy las, a Bast objaśniała roślinę za rośliną. Wiedziała, jakie lubią otoczenie, kiedy rosną, zastosowania medyczne i spożywcze i jakie zwierzęta się nimi żywią. Czasami widywali na swojej drodze niewielkie zwierzątka, więc nazywała je też i od niechcenia opisywała ich zwyczaje.
— Bast — powiedział w końcu opchany różnymi jadalnymi roślinami. — Czy jest coś, czego nie wiesz?
— Nie wiem, czemu ludzie nie mogą zostawić tych lasów ich własnemu losowi — odparła smutno.
Zatrzymał się przy jednym z maleńkich strumyczków, których pełno było wśród gór i spojrzał na nią. Słońce już zaszło, ale księżyc jeszcze nie wspiął się nad góry na wschodzie, po drugiej stronie doliny. Jego światło słabo przebijało się nad ich grzbietami, ale dolina wciąż pogrążona była w ciemności. Stanowiła ledwie widoczny kształt w gęstym mroku pod drzewami.
— Bast, zraniłem cię, ścinając drzewa? — zapytał łagodnie.
— Och, nie, nie jestem zła na ciebie, Herzer — powiedziała, podchodząc do niego i głaszcząc po policzku. — Chodź, już czas na kąpiel.
Poprowadziła go do wypełnionej wodą ze strumienia szczeliny w skałach, w sam raz na dwie osoby. Umyli nie tylko siebie, ale i wyprali przepocone i brudne ubranie Herzera, połowę czasu spędzając przy tym na chlapaniu się wodą. Księżyc powoli piął się do góry. W końcu oboje byli czyści i Bast wyciągnęła z głębin swojego koszyka futrzany koc. Potem rozpaliła na brzegu strumienia małe ognisko i przygotowała lekką sałatkę z wiosennej zieleniny. Zjedli sałatkę w świetle ogniska, popijając ją wodą ze strumienia, a potem cieszyli się sobą, aż księżyc wspiął się wysoko na niebo.
Herzer obudził się wczesnym świtem, czując zapach dymu z żarzących się jeszcze węgli ogniska i sięgnął ku Bast, ale jej nie poczuł. Otworzył oczy i rozejrzał się, ale nigdzie nie zobaczył elfki. Został tylko jej koszyk i koc.
Przy ognisku leżał list, napisany węglem na korze.
Kochany, przyglądałam się, jak rosną drzewa w tej dolinie, zanim jeszcze usunięto miasta. Przyglądałam się, jak dolina wraca do naturalnego stanu i chodziłam tymi lasami od niepamiętnych czasów. Znałam te drzewa od korzeni dokoron, od kiedy tylko się narodziły. Mogę je nazwać i opowiedzieć ci ich historię, każdego z nich.
Nie potrafię się już przyglądać, jak umierają.
Będę wędrować z dala od domostw ludzi i odwiedzać łasy i pola mojego życia. Może któregoś dnia wrócę, a może nie. Nigdy nie mówię do widzenia, tylko „esol”. Znaczy to „jutro znowu”. Pamiętaj nas.
Bast L ’sol Tamel d’’San.
Herzer odłożył list po chwili bezmyślnego pocierania go, po czym rozejrzał siei westchnął.
— Wspaniale, Bast. Bardzo wzruszające. Aleja nie wiem, gdzie jestem.
Dla odmiany Edmund i Daneh mieli równocześnie wolny wieczór i mogli zjeść prostą, ale, co ważne, spokojną kolację. Nie coś przegryzionego w pośpiechu między poważnymi operacjami albo posiłek w towarzystwie kłócących się członków rady.
I dla Talbota stało się jasne, że nie mieli pojęcia, o czym ze sobą rozmawiać.
— A więc, jak ci minął dzień, kochanie? — zapytał, uświadamiając sobie zaraz, że było to równocześnie prozaiczne i niewystarczające.
— Zwykły młyn nagłych operacji bez znieczulenia. Przysięgam, będę musiała zatrudnić pielęgniarzy do trzymania wszystkich tych wrzeszczących na stole.
Edmund nie był pewien, czy powinien się śmiać, czy wzdrygnąć z zażenowaniem, więc milczał.
— Jody Dorsett będzie musiał od nowa nauczyć się używania topora — dodała po chwili. — Udało mu się odciąć sobie lewy kciuk.
— Au!
— Nawet w dawnych czasach medycy byliby w stanie przymocować go z powrotem. Widziałam odwołania do czegoś, co nazywało się przeszczep nerwu, ale nie mam pojęcia, jak się to robiło. A operowanie na kimś, kto jest dwukrotnie większy ode mnie i wije się z bólu, jest troszkę trudne. — Wszystko to zostało powiedziane lekkim tonem, ale czuł kryjącą się za słowami głęboką gorycz. I prawie nie ruszyła swojego jedzenia.
— Przykro mi — powiedział. — Może kiedy wyhodujemy trochę maków, będziesz mogła spróbować zrobić jakieś anestetyki.
— Tak naprawdę, to potrzebuję przyzwoitych podręczników medycznych. Przegrzebałam całą twoją bibliotekę i wszystko, czym dysponują inni. Ale jedyne informacje medyczne albo dotyczą pierwszej pomocy, albo są to dość ogólne i mętne wzmianki na temat medycyny średniowiecza. A osobiście odmawiam ponownego wprowadzenia upuszczania krwi jako lekarstwa na przeziębienia.
— Może kiedy Sheida…
— Tak, „kiedy Sheida to”, „kiedy Sheida tamto”. Potrzebuję tego teraz, Edmundzie! Wszystko, czego mi trzeba, to odrobina energii, trochę nanitów i uprawnienia. Nawet cholerny, podstawowy podręczniki Ale to musi czekać, prawda?
Talbot zrozumiał w końcu, że kobieta wcale nie myślała o tym, o czym mówiła.
— Gdzie jesteś? — zapytał po chwili. — I nie opowiadaj mi o chirurgii.
— Jestem w bardzo dziwnym miejscu — odpowiedziała po dłuższej przerwie. — Myślę, że nadszedł już czas, żebym poszła z tobą do łóżka. I jakaś część mnie mówi „tak!”, podczas gdy inna krzyczy „NIE!”. I nie wiem, która z nich jest odwagą, a która tchórzostwem. Ani nawet, co jest słuszne, a co nie. Mam już dość koszmarów.
Edmund myślał nad tym przez dłuższą chwilę i westchnął.
— Część mnie mówi: „Powiedz, że słuszne jest tak!” I nawet nie jest to ta część, poniżej mego naprężającego się paska. — Jeśli jeszcze w ogóle pamiętam jak, dodał w myślach. — To część mnie, która przez lata tęskniła za moją Daneh. Daneh, którą tak szaleńczo pokochałem od pierwszego wejrzenia. Część, która za tobą tęskniła, za wszystkim. Która chce obejmować cię w nocy, przytulać i sprawiać, by było ci lepiej. Ale wiem, że to nie będzie takie łatwe. Tak więc, jestem gotów czekać. Do czasu, aż znajdziesz innego, albo jeżeli się nie zdecydujesz, to do końca życia. Ponieważ kocham cię, zawsze cię kochałem i zawsze będę, niezależnie od tego, jaka droga nas poprowadzi.
Wieczorem szóstego dnia w lesie Herzer wraz z całą grupą skierowali się z powrotem do Raven’s Mill. Około dwie godziny zajęło im dojście do Via Apallia, którą poszerzono o oczyszczone z roślinności pasy ziemi, i kiedy doszli do masywnego mostu nad Shenan, Herzera zaskoczyło, że Raven’s Mill zmieniło się jeszcze bardziej.
Część z pierwotnych szałasów z pni została rozebrana, najwyraźniej w celu utworzenia pustego terenu blisko miasta, a w ich miejsce wzniesiono różne bardziej stałe struktury. U podstawy wzgórza, na wschód od miasta, budowano długi, niski budynek, a dalej na wzgórzu prowadzono jeszcze jakieś prace. Dodatkowo stawiano drewnianą palisadę. Sądząc po fundamentach, miała ona otoczyć całe „stare miasto” i sięgnąć aż do posiadłości Talbota. Przyglądając się jej, Herzer uświadomił sobie, że Edmund zbudował swój dom dokładnie w miejscu, w którym należałoby umieścić cytadelę czy twierdzę, i zaczął się zastanawiać, na ile był to przypadek. Wątpił, by Edmund zaprojektował palisadę tak, by zrobić ze swego domu cytadelę, ale zdecydowanie pasowałoby do starego kowala wybranie na swoją siedzibę miejsca najlepiej nadającego się do obrony.
Po dotarciu do skraju miasta ich grupa spotkała dwie inne wracające z tego samego rodzaju prac. Wszystkie trzy zostały zatrzymane na skrzyżowaniu i skierowane na bok przez wysokiego, chudego mężczyznę z siwizną w czarnych włosach.
— Nazywam się Phil Sevetson. Nie spotkaliście mnie, zanim wyszliście na pierwszą fazę waszego programu zapoznawczego, ale to ja odpowiadam za program. Udało się wam zakończyć pierwszy tydzień i pojutrze zaczniecie następną fazę. To, jaką, będzie zależało od tego, w której jesteście grupie, a nazwy i oznaczenia grup nie zostały wam podane przed waszym wyruszeniem — dodał, marszcząc brwi.
— Który to Herzer Herrick?
— To ja, sir — zgłosił się Herzer, unosząc rękę.
— Grupa, w której jesteś, ma symbol A-5. Kto jest w grupie z Herzerem, czy li tej, która ścinała drzewa na zachodzie z Jodym? Proszę podnieść ręce. — Kiwnął głową, gdy wykonano jego polecenie. — Wszyscy jesteście w grupie A-5, czyli A jak Antoni, pięć. Wszystkie polecenia i informacje będą przekazywane grupie w ten sposób. To znaczy, jeśli przyjdzie wezwanie do wszystkich grup w jakiejś okolicy, będziecie się zbierać z grupą A-5. Czy to jasne? — Odczekał, aż uzyskał potwierdzenie od wszystkich i przeszedł dalej.
— Monique McBride? Grupa z Monique McBride, ścinająca drzewa na zachodzie pod kierunkiem Mislava Crnkovica, to grupa A-4. A jak Antoni, cztery. Wszyscy członkowie grupy A-4 proszę podnieść ręce.
Powtórzył procedurę z grupą A-6 i upewnił się, że wszyscy wiedzieli, że są w grupie A-6 i odpowiednio zareagują.
— Bardzo dobrze, teraz wiecie, kim jesteście. Ku zaskoczeniu wszystkich i całkowicie rujnując mój program szkoleniowy, dzień jutrzejszy został przeznaczony na odpoczynek. Oznacza to, że nie zaczniecie następnej fazy jutro. Jutro możecie odpocząć. Idąc w tę stronę, ulicą od ratusza, znajdziecie budynek uczniów — poinformował ich, wskazując palcem kierunek. — Kiedy tu skończymy, idźcie tam pobrać żetony żywnościowe. Wasi instruktorzy przygotowują właśnie raporty. Dostaniecie żetony, które wystarczą wam na dzisiejszy wieczór, jutrzejszy dzień i niedzielne śniadanie. Rano po śniadaniu w niedzielę zgłosicie się znów do budynku uczniów po następny przydział. Czy to jasne? Są jakieś pytania?
— Powiedzieli, że dostaniemy pieniądze za tę robotę — odezwał się Earnon. — Kiedy to będzie?
— Wasi nadzorcy przygotowują właśnie wstępne raporty do nadzoru uczniów — odpowiedział Sevetson, wydymając wargi. — Mogą przyznać dodatkowe w stosunku do podstawowego wynagrodzenia fundusze, ale do pewnego limitu. Maksimum to jeden dodatkowy żeton żywnościowy na tydzień i bonus za ilość i jakość wykonanej pracy również w postaci jednego żetonu.
— Co? — warknął Earnon. — To wszystko! Kilka posiłków?
— Żetony żywnościowe stanowią de facto walutę Raven’s Mill — wyjaśnił Phil, wzdychając. — Można ich na przykład użyć do zapłaty za kąpiel w łaźni — znów wskazał na nowe budynki u podstawy wzgórza. — Nie kosztuje to pełnego żetonu i możecie tam rozmienić wasze środki.
— Rozmienić? — zapytał ktoś z tyłu grupy.
— Fundusze, które nie mają wartości pełnego żetonu żywnościowego — poinstruował ich Sevetson. — Po jakimś czasie przyzwyczaicie się do systemu, w końcu jest dość stary i sprawdzony. Pytania?
— Gdzie możemy spać?
— Wciąż dostępnych jest wiele tymczasowych budynków. Ostrzegam was, że zdarzały się przypadki kradzieży materiałów i pieniędzy. Lepiej jest pozostawać przynajmniej w parach.
— Czy mężczyźni i kobiety mogą już spać razem? — zapytał Earnon, podśmiewając się.
— Nie w budynkach komunalnych — odpowiedział nadzorca, krzywiąc nos i znów wzdychając. — Są inne miejsca, które można wynająć, można też przejść się niezbyt głęboko w las i spać tam w stosunkowo wygodnych warunkach.
— Świetnie, jesteśmy znów dokładnie tam, gdzie na początku — warknął Earnon.
— Zaznajomiliście się teraz z pracami związanymi ze ścinaniem drzew — poprawił go Sevetson. — Na tym poziomie techniki, to jedna z podstawowych umiejętności. Może wam przynieść pieniądze, a więcej, jeśli nauczycie się wypalania węgla drzewnego. W przyszłym tygodniu zostaniecie zaznajomieni z innymi umiejętnościami. W końcu przejdziecie cały cykl i jeśli okażecie się dość dobrzy w którymś z zawodów, instruktorzy mogą zastanowić się nad przyjęciem was jako czeladników. Wcale nie jesteście tam, gdzie zaczynaliście.
Jedyną odpowiedzią Earnona był ponury wzrok, więc nadzorca tylko wzruszył ramionami.
— — Jeśli nie ma więcej pytań, idźcie do budynku uczniowskiego i odbierzcie swoje żetony, a potem jesteście wolni i możecie robić, co chcecie.
Po tych słowach ruszył w stronę wspomnianego budynku, a reszta poszła w jego ślady.
Przed konstrukcją, pod zadaszeniem, ustawiono drewniane stoły. Wewnątrz budynku, stanowiącego w zasadzie trochę większy szałas z belek, Herzer zauważył, jak Jody, z obandażowaną dłonią, ostro się z kimś kłóci.
Earnon, Nergui i kilka osób z innych grup przepchało się do przodu, więc Herzer, Mike i Courtney poszli na koniec. Kiedy Earnon dostał swoje żetony i je przeliczył, wydał z siebie wściekły skowyt.
— Dostałem tylko jeden żeton za moją pracę! Zapracowywałem się na śmierć! Młoda kobieta wydająca wypłatę jeszcze raz sprawdziła listę i wzruszyła ramionami.
— Tak mam tu zapisane.
— Ile dostał Herzer? — paskudnym tonem spytała Nergui.
— Nie mogę ci powiedzieć, ile dostają inni. Następny. — Czekaj! Żądam…
— Spotkania ze mną — wszedł jej w słowo Sevetson, podchodząc. — Żądasz spotkania ze mną. — Mężczyzna wziął listę, po czym gestem nakazał Earnonowi czekać i wszedł do budynku. Wrócił z plikiem papierów zszytych nicią i otworzył je.
— Mam tu napisane, Earnon, że pierwszego dnia wywołałeś sprzeczkę, czy to prawda?
— Nie, to Herzer ją wywołał, kłamiąc na temat mojego rzekomego obijania się!
— Według pana Dorsetta faktycznie się obijałeś. Co więcej, przez cały tydzień robiłeś znacznie mniej, niż byłeś w stanie. Jak już powiedziałem, dostajecie najwyżej jeden dodatkowy żeton, chyba że dochodzi do tego bonus. Pan Dorsett rekomendował, żebyś w ogóle nie dostał dodatkowych żetonów, ponieważ Jesteś pyskatym obibokiem, który uważa, że wszystko mu się należy”. Nie jestem w stanie zweryfikować części o obiboku, ale nie posłuchałem jego zalecenia i upewniłem się, że dostaniesz przynajmniej trochę pieniędzy do wydania. Co więcej, w raporcie mam informację, że zachęcałeś innych do lenistwa. W tym programie nie ma miejsca dla osób, które nie chcą pracować, Earnon. Jeśli chcesz zarobić więcej, sugerowałbym, żebyś się bardziej przykładał w dalszych etapach szkolenia. Dobrego dnia, Earnon. To wszystko. Sevetson stał dalej w miejscu, gdy inni podchodzili odbierać swoją wypłatę. Jeszcze w dwóch przypadkach doszło do dyskusji: Nergui uważała, że należy się jej bonus, i to samo było w przypadku człowieka z innej grupy, który — podobnie jak Earnon — dostał tylko jeden dodatkowy żeton. W obu przypadkach Sevetson wrócił z ich aktami i poczęstował ich bardzo szczegółową reprymendą.
Kiedy przyszła j ego kolej, Herzer nie był pewien, ile dostanie, i kiedy dziewczyna podała mu żetony, drobne kawałki czerwonawego metalu z odciśniętym z jednej strony krukiem i kłosem z drugiej, po prostu kiwnął głową w podzięce i odszedł na bok, czekając na Mike’a i Courtney.
— Ile dostałeś? — zapytała dziewczyna, licząc swoje. — Ja mam pięć. Pełna wypłata.
— Cztery, pięć… sześć — doliczył się Herzer, marszcząc czoło.
— Ja też — ucieszył się Mike, licząc swoje. — Chyba dostaliśmy bonusy.
— Czemu? — spytał Herzer, jeszcze raz przeliczając. — Pierwszego dnia się kłóciłem.
— Hej! Naprawdę musisz pytać? — roześmiała się Courtney, obejmując ich obu. — Ludzie, zapracowywaliście się na śmierć. Bałam się, że zostanę ukarana, kiedy nie mogłam pracować z powodu skurczów. Przypuszczam, że zlitowali się nad kobietami.
— Najwyraźniej nie nad Nergui. — Herzer wciąż czuł wątpliwości. — Nie zrobiłem więcej niż swoją część.
— Zrobiłeś — odezwał się Jody, podchodząc do nich cicho. — Ty, Mike, Cruz, Emory, Karlyn i Deann wszyscy dostaliście bonus. Karlyn i Deann nie zrobiły tyle, ile wy, panowie, ale pracowały jak demony. Ciężej niż ty i Shilan, przykro mi, Courtney.
— Nic nie szkodzi — odpowiedziała. — Nie wydaje mi się, żeby ścinanie drzew było moim powołaniem — dodała z uśmiechem.
— Ale odnajdziesz je — stwierdził z przekonaniem Jody. — Co planujecie teraz robić?
— Nie wiem — odparł Herzer, chowając monety do kieszeni.
— Rozmawiałem z innymi — powiedział Jody. — Z częścią uczniów, którzy byli w mieście. Najwyraźniej pojawiła się już fala przestępstw. Uważajcie na swoje pieniądze i na ludzi, którzy będą próbować je od was wyciągnąć oszustwami. Gdybym miał coś zasugerować, wybierzcie się do łaźni i wykąpcie się. Do kolacji jest jeszcze przynajmniej godzina.
— Brzmi nieźle — szorstko oświadczył Mike.
— Cóż, faktycznie potrzebujemy kąpieli — zachichotała Courtney.
— W takim razie chodźmy — zgodził się Herzer.