ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Kiedy Herzer oprzytomniał, w ustach czuł smak krwi, liści i ziemi i miał najgorszy w świecie ból głowy.

— Nie ruszaj się — usłyszał kobiecy głos. Po długim i mozolnym przeszukaniu pamięci uświadomił sobie, że była to doktor Daneh. Nie rozmawiał z nią od chwili, kiedy dostał się do Raven’s Mill, co musiało odpowiadać dobrym kilkudziesięciu latom.

— Mrwm — zdołał powiedzieć.

— Możesz ruszać nogami? — zapytała.

Zademonstrował, krzywiąc się, kiedy z powodu skupienia napiął mięśnie karku. Jego głowa zaczynała naprawdę poważnie boleć.

— Dobrze. Palce? Ramiona?

Poruszył i nimi, a potem poczuł, że jest przetaczany. Z początku niczego nie widział i bardzo go to przeraziło, ale potem ktoś polał mu twarz wodą i zdołał otworzyć oczy. Doktor Daneh wyglądała na mocno zmęczoną, nawet bardziej niż w czasie podróży, gorzej niż po spotkaniu z Dionysem. No, może nie gorzej.

— Po’ ‘ę odpo’ — wybełkotał Herzer, a potem poruszył ustami i wypluł trochę liści.

— Tak, musisz trochę odpocząć — zgodziła się i uśmiechnęła się. Za pomocą małego lusterka błysnęła mu w oczy, co zmusiło go do zamrugania, ale zauważył, że kiwnęła głową z zadowoleniem na zdobyte w ten sposób informacje.

— Och, och — Zmrużył ostrożnie oczy. — To pani potrzebuje odpoczynku — poprawił.

Słysząc to, znów się uśmiechnęła.

— Ze mną wszystko w porządku — powiedziała.

— Nie pr’wda — zaprzeczył, próbując usiąść.

— Czekaj — powstrzymała go. — Jesteś w dość kiepskim stanie, Herzerze Herricku.

— Muszę wrócić na konia — oznajmił szorstko. Odepchnął jej ręce i usiadł, mrugając z powodu bólu głowy i karku. Pomacał się po czole, gdzie duża plama była najwyraźniej zakrwawiona i znów zamrugał oczami, zdając sobie wreszcie sprawę, że część jego problemów ze wzrokiem wynikała z zalepiającego je brudu i krwi. Oczyścił je, częściowo przecierając, a potem zaczął wstawać, jednak dopadła go fala zawrotów głowy. Nie był pewien, czy mógł wrócić na konia, a co dopiero na nim zostać. I był całkiem pewien, że nie miał na to ochoty, co tylko zwiększało jego determinację.

— Pomóż mu, Daneh. — Tym razem Herzer usłyszał męski głos. Podniosły go silne ręce, chwytając go pod pachami i pomagając mu stać.

— Muszę wrócić na konia — powtórzył. Boleśnie rozejrzał się wokół i zobaczył Diablo, stojącego ledwie parę kroków dalej. Widziany przez niego obraz falami tracił barwy, a koń wyglądał, jakby stał na końcu tunelu, ale i tak sprawiał wrażenie, jakby miał cielęcy wyraz pyska. Przez chwilę zadrżały mu kolana, i pomyślał, że może zemdleć, jednak po chwili to przeszło i wciąż stał. Boleśnie, ale stał.

— Muszę go zabrać do szpitala — zaprotestowała Daneh.

— Może się tam dostać na koniu — zabrzmiał głos. — Możesz jechać z nim i go podtrzymywać.

— Nie, Rachel może jechać — zaoponowała Daneh. — Ja jestem potrzebna tutaj.

Herzer uświadomił sobie, że drugi głos należał do sir Edmunda, ale tak naprawdę nie miało to znaczenia. Przy pomocy podtrzymującego go Talbota chwycił uprząż Diablo i wsunął stopę w strzemię. Z wysiłkiem, który wywołał kolejną, oślepiającą falę bólu głowy, wspiął się na siodło i nachylił do przodu, kołysząc się.

— Wsiadłem z powrotem — wymamrotał, z oczami na wpół przymkniętymi z powodu bólu. Wsiadł, ale nie wiedział, gdzie jechać ani jak się tam dostać. Kolanami skierował konia w stronę zagrody i zatrzymał się, kiedy jakaś dłoń chwyciła uprząż, prawie wyrzucając go z siodła.

— Nie, nie do pracy, bohaterze — z rozbawieniem powiedział Edmund. — Inni się tym zajmą. Ty jedziesz do szpitala.

Rachel usiadła za nim i z jej przyjemnymi krzywiznami przyciśniętymi do jego pleców koń został zaprowadzony do lazaretu. Z daleka słyszał jakieś wiwaty.

— Co to? — wymamrotał. Nie był w stanie zmusić się do podniesienia bolącej głowy.

— Nie wiesz? — zdziwiła się Rachel z nutką wesołości w głosie. — Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie zrobiłeś z siebie widowisko.

— Jakie wido… wido? — zapytał.

— Później. W tej chwili musimy położyć cię do łóżka i oczyścić ci twarz. Ciesz się, że nie uderzyłeś nosem, miałbyś go na całej twarzy. Właściwie to nie wiem, czemu nie masz rozwalonej tej cholernej czaszki albo krwiaka mózgu. Choć właściwie może masz.

Herzer nie był pewien, o czym ona mówi. Nie był nawet pewien, jak znalazł się na ziemi. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, to strzelanie z łuku do pumy. W jakiś sposób zdołał utrzymać się na koniu do chwili, gdy dotarli do budynku szpitala, gdzie usłużne ręce pomogły mu zejść z konia. Diablo zaczął wykazywać tendencję do płoszenia się, ale wrócił Kane i natychmiast przejął nad Nim kontrolę.

— Muszę… wyczyścić… — powiedział Herzer. Tak naprawdę czuł się, jakby miał znów zemdleć.

— Idź do łóżka, Herzer — roześmiał się Kane. — Zrobiłeś dość, jak na jeden dzień.

Rachel poprowadziła go do budynku, w którym panował błogosławiony półmrok i posadziła go na pryczy. Ku jego zdumieniu, była wyścielona czymś miękkim. Nie pozwoliła mu się jednak położyć, podpierając go poduszkami.

— Teraz zamierzam zająć się tą raną na głowie — oświadczyła. — Nie zemdlej mi tu, to byłoby niedobrze.

Na szczęście miała delikatne dłonie. Wymyła ranę ciepłą wodą, wywołując lekkie krwawienie, potem wytarła ją do sucha i posmarowała czymś, co szczypało. Ale i tak było to niczym w porównaniu z bólem wewnątrz głowy. Nagle uświadomił sobie, że zaraz zacznie wymiotować.

— Będę… — zaczął mówić, a potem przerwał, gdy jego żołądek zawirował. Dziewczyna szybko chwyciła wiadro i podstawiła mu je, a on zwrócił do niego wszystkie posiłki z ostatniego tygodnia. A przynajmniej takie miał wrażenie. Wymioty nasiliły jeszcze ból głowy.

— Dobrze, to normalne — uspokoiła go, odstawiając wiadro. — Masz wstrząs. Po prostu siedź tutaj i odpoczywaj. Może będziesz to robił przez kilka dni.

Oparł się na poduszkach i zamknął oczy przed ograniczonym oświetleniem pomieszczenia, podczas gdy ona najlepiej jak umiała, oczyściła jego ubranie. Uważał, że powinien sam się tym zająć, ale czuł się naprawdę źle. I wszystko, czego chciał, to spać.

— I nie próbuj mi tu usnąć — powiedziała Rachel, potrząsając go za ramię. — Szlag, będę musiała tu siedzieć albo posadzić do tego kogoś innego.

— Czemu? — zapytał zmęczonym głosem.

— Masz wstrząs mózgu — powtórzyła. — Jeśli teraz uśniesz, możesz się już nie obudzić.

To była nieprzyjemna myśl. I pomogła mu skupić się na niezaśnięciu. I innych rzeczach.

— O czym mówiłaś, kiedy tu jechaliśmy? — zapytał. — Przedstawienie. — Potem zaczął sobie przypominać, skąd wzięła mu się ta rana głowy. — Och, Mithras. To musiało zabawnie wyglądać — westchnął.

— Co? — Spojrzała na jego dłoń i głośno wciągnęła powietrze. — Co zrobiłeś ze swoimi palcami?

— Nie miałem rękawiczki łuczniczej — wyjaśnił. Strzelał tak szybko, że nawet nie zauważył bólu palców.

— Są porozcinane praktycznie do kości, ty idioto! — krzyknęła, zaczynając je bandażować. — I pewnie można by powiedzieć, że byłoby to zabawne, gdyby wszyscy nie przyglądali się wcześniej innym twoim wygłupom.

— Wygłupom? — spytał.

— Herzer, uganiałeś się po całym tym cholernym polu, na tym swoim wielkim koniu — powiedziała cierpko. — Zabijając wszystko na prawo i lewo. Było to ciut więcej niż spektakularne. Przynajmniej dwukrotnie ocaliłeś życie Kane’a, jeśli nierozniesienie przez wściekłego byka liczy się jako coś takiego. Potem do tego wszystkiego był ten szalony galop, żeby uratować Shilan. Wiesz, powinieneś był słyszeć to westchnienie, kiedy spadłeś. Byłeś w połowie zagrody, zanim ktokolwiek w ogóle zaczął reagować, galopując tak szybko, że wyglądało, jakbyś pędził na odrzutowcu, nie koniu. Wszyscy, którzy mieli choć chwilę na zerknięcie, przyglądali się, co zrobisz dalej. Słyszałam, jak ludzie zakładali się o ciebie.

— Och — mruknął, łamiąc sobie głowę. Naprawdę aż tak rzucał się w oczy?

— Kiedy ten dzik rzucił się na Shilan, wszyscy myśleli, że ona już nie żyje, a potem ty nie tylko przebiłeś to cholerne zwierzę, jeszcze przewróciłeś je na bok. A potem, praktycznie natychmiast dałeś się zabić, przynajmniej tak to wyglądało. Nikt nie sądził, że po uderzeniu w tę gałąź będziesz zdolny wstać i większości ludzi zniknąłeś z pola widzenia. Brawa były dlatego, że wyjechałeś z życiem.

— Och.

— Zrób coś dla mnie, dobrze? Mam już dość kłopotów. Spróbuj przestać być bohaterem.

— Dobrze — powiedział, nie rozumiejąc.

— Pójdę znaleźć kogoś, kto nie pozwoli ci zasnąć. — Wstała i poprawiła spódnicę. — Właściwie to chyba znam właściwą osobę.

Herzer zamknął oczy i znów oparł się na poduszkach, ale przestraszył się, kiedy zdał sobie sprawę, że usypia. Nie był pewien, czy Rachel mówiła poważnie o nieobudzeniu się, ale nie miał ochoty sprawdzać. Zastanawiał się też, jak długo będzie obowiązywał zakaz.

Ponownie otworzył oczy i rozejrzał się po mrocznym pokoju. Jeszcze kilka łóżek było zajętych, ale nikt nie leżał dostatecznie blisko, żeby z nim porozmawiać.

Skoro nie męczyły go inne problemy i miał chwilowo wolną rękę, zaczął katalogować swoje bóle. Potwornie bolał go kark, a po opisie tego, co zaszło, sam się dziwił, że go sobie nie złamał. Bardzo, bardzo się cieszył. Bycie sparaliżowanym w tym społeczeństwie byłoby paskudne. Mógłby równie dobrze poprosić kogoś o poderżnięcie gardła. Zresztą, skoro już o tym mowa, nie był pewien, czy w ogóle mógłby przeżyć. Czy byłby w stanie oddychać?

Po kilku chwilach ponurych rozmyślań podniósł wzrok i zauważył wchodzące do budynku Rachel i Shilan. Zaczął się uśmiechać, a potem dostrzegł, że ramię Shilan było unieruchomione.

— Coś nie w porządku? — zapytał, krzywiąc się od nagłego dźgnięcia bólu głowy.

— Tylko skręcony łokieć — wyjaśniła z uśmiechem, siadając na opuszczonym przez Rachel stołku. Rachel podała jej ceramiczny kubek i wyszła, pożegnawszy się machnięciem ręki.

— Masz nie pozwalać mi zasnąć?

— Przytomny, ale nie aktywny — potwierdziła Shilan. — Dla mnie brzmi to jak przepis na kompletną nudę.

— Nie przy tobie — stwierdził, a potem znów zamrugał z bólu.

— A ona powiedziała, że prawdopodobnie nie będziesz chciał rozmawiać — dodała dziewczyna, wyciągając książkę. — Więc po prostu usiądź sobie wygodnie, a ja będę czytać.

— Na głos? — zapytał z kolejnym grymasem. Poczuł się, jakby znów był dzieckiem.

— Wątpię, żebyś tego chciał — ze śmiechem powiedziała Shilan. — To książka o technikach tkackich. Ostatnio przyglądałam się pracy jednego z rekreacjonistów i zainteresowało mnie to. Nie wydaje mi się, żeby przeznaczone mi było ścinanie drzew.

— Myślę, że będziesz się marnować jako tkaczka. — Herzer oparł się na poduszkach i zamknął oczy.

— Coś muszę robić — odparła. Słyszał troskę w jej głosie.

— Nie tak trudno jest zrobić mechaniczne krosna — zauważył Herzer. — Mogą być zasilane przez koła wodne. I jest mnóstwo rzeczy, które mogłabyś robić. Na przykład leczyć.

— Dziękuję, nie. Widziałam, ile kosztuje to doktor Daneh. Zabija ją brak dostępu do nanitów.

— To właśnie o to chodzi? — zastanowił się.

— Wczoraj straciła pacjenta, jeden z nowych uczniów pracujących w tartaku nie zastosował się do instrukcji bezpieczeństwa.

— Cholera.

— Nie chcę doświadczać czegoś takiego, wiedząc, że gdybym miała energię, mogłabym ocalić życie, które odpłynęło na moich rękach.

— Ktoś musi — zauważył Herzer, poprawiając się i spostrzegając przy tym, że wciąż ma na sobie karwasze. Otworzył oczy i zamrugał, próbując zabrać się do zapięć.

— Ja się tym zajmę — zaoferowała Shilan, odkładając książkę.

Opuścił rękę i poczuł jej chłodne dłonie na swoich ramionach. Zwalczył dziwną falę pożądania. Nigdy wcześniej tak się przy niej nie czuł, nie był też w formie, żeby coś z tym zrobić. Właściwie to tylko bardziej rozbolała go od tego głowa. Spróbował pomyśleć o czymś, żeby to zredukować, ale głowę miał zbyt przymuloną, by myśleć. Zamiast tego wyciągnął jedną dłoń i przesunął nią wzdłuż jej ramienia, otwierając oczy, by zobaczyć jej reakcję.

Shilan na chwilę zesztywniała, a jej twarz znieruchomiała, więc szybko cofnął dłoń.

— Przepraszam.

— Ja też — powiedziała smutno. — Może… może niedługo, Herzer.

— Nie ze mną. Wcześniej mówiłem poważnie. Lubię cię, ale nie chcę… Nie wydaje mi się, żebyśmy byli sobie przeznaczeni.

— Kochasz Rachel — orzekła Shilan, patrząc na niego.

— Ona jest tylko przyjacielem — odparł, znów zamykając oczy, zaskoczony łzą.

— Och, ty biedny, durny bohaterze. — Shilan uśmiechnęła się, głaszcząc go po twarzy.

— Bohater to ktoś, kto robi rzeczy, których nie musi — zmęczonym głosem odpowiedział Herzer. — Bohater to ktoś, kto jest, kiedy go potrzeba. Nie jestem bohaterem. Proszę, nie nazywaj mnie w ten sposób. Proszę.

— Co ci jest? — zapytała zmieszana.

— Po prostu… trudno to wyjaśnić. Ale… nie jestem bohaterem.

— Przykro mi, Herzer, ale kiedy ten dzik wlepił we mnie te swoje małe wściekłe oczka, myślałam, że już jestem martwa. Dla mnie zawsze będziesz bohaterem.

Herzer wzruszył ramionami i opadł na poduszki, nie potrafiąc wyjaśnić natłoku emocji przelatujących przez jego mózg. Pozytywnym zjawiskiem był fakt, że opadła fala pożądania, zostawiając go jeszcze bardziej zmęczonym.

— Mithras, chciałbym móc spać.

— Nie śpij. Będę tu, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

Herzer był bliski dodania zastrzeżenia o granicy potrzeb, ale opanował się i zamiast tego pozwolił swoim myślom dryfować.


* * *

Następne dwa dni przeminęły jak we mgle. Herzer zapamiętał odwiedzającą go doktor Daneh i siedzącą przy nim Rachel. Przychodzili i inni, ale nie pamiętał dokładnie kto. Pamiętał, że przenoszono go na wóz, a potem wstrząsy, gdy gdzieś na nim jechał, narzekając płaczliwie na światło. Pamiętał, że siedziała przy nim Shilan i że za którymś razem, gdy się obudził, cicho płakała. Próbował sprawić, żeby przestała, ale nie pamiętał żadnych szczegółów ani powodu jej płaczu, ani co się działo potem. Dopiero trzeciego dnia po spędzie obudził się przytomny. Było przed świtem, a obok niego na znacznie porządniejszym i wygodniejszym krześle niż w te w lazarecie siedziała pogrążona we śnie Rachel. Głęboko wciągnął powietrze i rozejrzał się, zdając sobie sprawę głównie z tego, że przestał go męczyć ból głowy.

Zdecydowanie zabrano go ze szpitala i znajdował się w jakimś budynku z kamienia. Na szafce po drugiej stronie pokoju stała lampa oliwna, a na trzech ścianach zawieszono kobierce. Łóżko wydało mu się niewiarygodnie miękkie, na podstawie jakichś głębokich wspomnień zidentyfikował swój materac, stwierdzając, że leży na puchowej kołdrze. Zdał sobie też sprawę, że dostał w głowę mocniej, niż myślał, ostatnie dwa dni były tak rozmazane, że musiał mieć jakieś uszkodzenie mózgu. Choć zdarzało się rzadko, dawało się leczyć. Biorąc pod uwagę aktualne warunki, cieszył się, że w ogóle udało mu się przeżyć.

Obok łóżka stał stół z dzbankiem i kubkiem. Podnosząc kubek, stwierdził, że jest w nim woda i wypił ją łapczywie, niemożliwie wręcz zaschło mu w gardle. Usiadł i sięgnął po dzban, budząc przy tym Rachel.

— Podam ci go — powiedziała sennie. — Czemu się obudziłeś?

— -Anie wyspałem się już dostatecznie? — odparł, niepewnie nalewając sobie wody. Ręce trzęsły mu się tak mocno, że część rozlał na obrus. Zrezygnował i oddał dzbanek dziewczynie, opierając się na poduszkach i ulegając zmęczeniu.

— Prawie zginąłeś, durniu. — Nalała mu wody i przystawiła kubek do ust. Tym razem był w stanie dostatecznie się kontrolować, by wziąć kubek i samemu się z niego napić.

— Chyba już sam do tego doszedłem.

— Od jak dawna nie śpisz? — zapytała, delikatnie kładąc dłoń na jego czole. Ale dotyk nie wywołał żadnego bólu.

— Nie długo. Gdzie jestem?

— W domu taty. To było jedyne miejsce, w którym według mamy mogłeś mieć dostateczny spokój. Muszę coś sprawdzić.

— Jasne — odparł, a ona odsłoniła koc. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że był nagi i chwycił prześcieradło.

— Po pierwsze nie byłeś taki skromny w łaźni — zaoponowała ze śmiechem — a po drugie napatrzyłam się już przez ostatnie trzy dni.

— Och — mruknął, gdy znów odciągnęła przykrycie. Wzięła coś, co wyglądało na igłę do szydełkowania i boleśnie ukłuła go w palec nogi. — Ała!

— Dobrze. — Rachel przeszła z igłą wyżej. Sprawdziła wszystkie kończyny i różne inne, pozornie przypadkowe miejsca. Do czasu, gdy skończyła, cały drżał ze zmęczenia. Co naprawdę go wkurzyło. Okryła go z powrotem i zapisała coś w notatniku, z satysfakcją kiwając głową.

— Zaliczyłem, pani doktor? — zapytał płaczliwie.

— Jak dotąd — odparła ze zmęczonym uśmiechem. — Naprawdę martwiliśmy się o twoje reakcje. Drugiego dnia część kończyn miałeś dość niewrażliwą. To zły znak. Ale wszystko wróciło do normy. Spróbuj nie odbierać już zbyt wielu uderzeń w głowę, dobrze?

— Obiecuję — przyrzekł. — Co się stało?

— Nie ma możliwości stwierdzenia z całą pewnością, ale mama myśli, że doznałeś stłuczenia albo na sklepieniu czaszki, albo na mózgu. To się nazywa krwiak mózgu. Możesz też powiedzieć po prostu stłuczenie mózgu. Czasem może to zabić. Ale wygląda na to, że masz głowę twardszą, niż większość. Nie plączą ci się słowa, dobrze reagujesz na bodźce. Zostało tylko sprawdzenie twoich odruchów, ale wolę, żeby tym zajęła się mama.

— Jak ona się ma? — zapytał Herzer. — Wyglądała… okropnie na tym spędzie. Słyszałem, że straciła pacjenta.

— A ty byłbyś następny — ze smutkiem potwierdziła Rachel. — Bob Towback. Spadło na niego kilka belek, zmiażdżyły mu klatkę piersiową i wnętrzności. Jego śmierć… to trochę trwało, a ona nie mogła mu w żaden sposób pomóc. Bardzo ją to zabolało. Stracenie ciebie byłoby chyba jeszcze gorsze.

— Nie wiem czemu — wyszeptał Herzer. — Nie, to głupie. Rozumiem.

— Wiem, że rozumiesz — cicho zgodziła się Rachel.

— Gdzie jest Shilan? — zapytał, żeby zmienić temat.

— Śpi — z chichotem wyjaśniła Rachel. — I tak będziesz musiał poczekać, aż odzyskasz siły, Romeo.

— Nie o tym myślałem — skłamał. — Po prostu martwię się o nią.

— Ona bardziej martwiła się o ciebie. Przez większość czasu to ona siedziała na tym krześle. Mama odesłała ją wczoraj wieczorem, kiedy było już jasne, że przeżyjesz.

— Muszę iść do łazienki — poprosił nagle. — Szybko.

— Przyniosę nocnik — zaproponowała, wstając.

— Jak daleko jest do… — przerwał.

— Tata ma w domu kanalizację-powiedziała Rachel, wychodząc z pokoju. — Ale ty nie wstajesz.

— Do diabła z tym — rozgniewał się Herzer. Usiadł i niezdarnie uwolnił nogi spod przykrycia. Nic nie działało tak, jak chciał, i przez chwilę martwił się, że krwiak mózgu uszkodził jego obwody motoryczne. Ale po chwili, gdy pokój przestał się wokół niego kręcić, zdołał je opanować. Po prostu brak praktyki. To wszystko. Wyszedł z wprawy.

Skupił się na tej mantrze i wstał z łóżka.

— Och, ty idioto — mruknęła dziewczyna, chwytając go, gdy się zatoczył. W ręku trzymała dziwny i nieprzyjemnie wyglądający przedmiot, który rzuciła na łóżko. — Szlag, ciężki jesteś.

— Poradzę sobie — uparł się, zaciskając zęby, gdy pokój znów zaczął wirować. — Gdzie to jest?

— Kawałek korytarzem — wyjaśniła, wsadzając sobie jego rękę pod ramię. — I idź cicho. Jeśli obudzisz mamę…

— Już nie śpię — odezwała się doktor Daneh od drzwi. — A ty powinieneś być w łóżku.

— Mogę dojść do ubikacji, pani doktor. — Herzer się wyprostował, a potem zachwiał i złapał Rachel.

— Dureń. — Lekarka wzruszyła ramionami. — Ale, ponieważ nie mam zamiaru siłować się z tobą, kiedy będziesz sikał, ja też ci pomogę.

— We trójkę zdołali dotrzeć do ubikacji i Herzer ulżył sobie w stosunkowym spokoju. Zdołał nawet ściągnąć z haczyka ręcznik i owinąć się nim w talii, zanim ponownie otworzył drzwi.

— A teraz wracaj do łóżka, ty — zarządziła Daneh, potrząsając głową. — Czego to ludzie nie zrobią dla prywatności.

Do czasu gdy Herzerowi udało się dotrzeć do łóżka, był gotów przyznać, że dziwny obiekt, biały porcelanowy… dzbanek, czy coś w tym rodzaju, z rurą, która nie wyglądała na dostatecznie dużą, może jednak mógł być lepszym pomysłem.

— Odpocznij — poleciła lekarka, odsuwając z twarzy kosmyki włosów. — Będziesz potrzebował swojej siły.

— Czemu? — zapytał Herzer z westchnieniem, kładąc się do łóżka.

— Napadnięto Fredar. — Dlatego wstałam. Jacyś bandyci ograbili ich i spalili większość budynków. Będziemy mieć więcej uchodźców. Edmund przyspieszył plan stworzenia prawdziwych sił obronnych. I chce w nich ciebie.

— Dobrze — przytaknął Herzer. Czuł, jak z powrotem ogarnia go sen, ale miał jeszcze czas na jedno zdanie. — Czas wrócić na konia.

— Dureń — było ostatnim słowem, jakie usłyszał.

Загрузка...