Daneh została w kuchni, ucierając zioła. Wiedziała, że niektóre z nich mają własności lecznicze, ale nie miała pojęcia które i w jakich proporcjach. Sporo z książek Edmunda miało jednak na marginesach notatki, więc zebrała kilka z nich i przegryzała się przez nie, kiedy pojawiła się Sheida.
— Daneh — odezwała się Sheida się od drzwi.
Moździerz i tłuczek poleciały przez pokój, a tłuczek rozbił się na dwa, uderzając o kamienną ścianę, gdy Daneh prawie wyskoczyła ze skóry. — Nie rób tego!
— Przepraszam — odpowiedział awatar. — Nie pomyślałam.
— Cóż, przepraszam nie załatwi sprawy, siostro — gorzko odparła Daneh.
— Kiedy naprawdę mi przykro — rzekła Sheida. — Gdybym podejrzewała, że wszystko… rozleci się tak szybko, zrobiłabym… więcej.
— Wielkie dzięki, siostro — prychnęła Daneh. — Wszystko, czego było trzeba, to wysłać cholernego awatara, żeby mnie poszukał. Czy to było naprawdę za wiele?
Awatar westchnął i potrząsnął głową.
— Kiedy teraz na to patrzę, nie. Ale wtedy byłam… dość zajęta. I, jak już powiedziałam, nie spodziewałam się, że praworządność tak szybko się rozleci — Ludzie są tacy…
— Chorzy — dokończyła Daneh. — W środku jesteśmy dzikimi bestiami, Sis. To coś, z czego nigdy nie zdawałaś sobie sprawy. A przynajmniej nigdy tego do siebie nie dopuszczałaś. Ja też nie wiedziałam o tym, dopóki nie spotkałam McCanoca.
— No cóż, dostaję tę lekcję na całej planecie — powiedziała Sheida. — Tylko w miastach, które poddały się mnie, zgłoszono jak dotąd cztery tysiące trzysta dwadzieścia gwałtów. A te, które mi się nie poddały… warunki w części z nich są. nie wiem, Daneh. Są takie dni, kiedy myślę, że powinnam po prostu poddać się Paulowi, biorąc pod uwagę to, jak dzisiaj wygląda świat. Bycie kobietą w tym świecie jest…
— — Tym, co kobiety przeżywały przez tysiąclecia — podsumowała Daneh. — I nie przychodź mi się wypłakiwać ze swoich problemów, gwarantuję, że nie budzisz się w nocy zlana potem, widząc przed sobą twarz McCanoca. Albo jeszcze gorzej.
Sheida milczała przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
— Daneh, mogę… jak to powiedzieć. Mogę to zabrać. Żadnych więcej koszmarów.
Daneh zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym potrząsnęła głową.
— Możesz zrobić to dla nich wszystkich?
— Z czasem, może — po chwili odrzekła Sheida. — To nie wymaga wiele więcej energii niż prosta rozmowa, jak ta.
— Nie — zdecydowała po krótkim namyśle Daneh. — Nie, to nie jest rozwiązanie. Nic mi nie jest, naprawdę, poza koszmarami. A i one odejdą. Muszą — dodała ciszej.
— Powinnaś o tym porozmawiać. Ja… dotarłam do pewnych bardzo starych tekstów. Gwałt jest równie zapomniany jak…
— Wszystko inne — potwierdziła Daneh. — Gwałt i ekonomiczna oraz seksualna dominacja. Od tak dawna byłyśmy przed tym osłonięte. „Maszyny uwolniły kobiety, a komputery dały im władzę”. Ale to wszystko wróciło i w pewien sposób nic się nie zmieniło. Zabrać technikę, a kobiety stają się niczym więcej, jak pionkami mężczyzn. Musimy znaleźć jakiś sposób na radzenie sobie z tym teraz i w tym świecie. Nie łatać starego świata.
— Więc znajdź kogoś, z kim możesz porozmawiać.
— Powtarzają mi to wszyscy oprócz kobiet, które też przez to przeszły. I nie chcemy o tym rozmawiać, dziękuję. Zwłaszcza z rodziną, Sis.
— To… dokładnie to, co mówiłabyś według tych tekstów. Ale one również są zdecydowane. Musisz o tym rozmawiać, żeby wydostać się… ze złych myśli, i odkryć, co naprawdę jest tobą, a co tylko wynikiem gwałtu.
— Nie przypuszczam, żebyś mogła któryś z tych tekstów udostępnić mnie! — kwaśno powiedziała Daneh.
— Jeszcze nie, ale może niedługo — odparła Sheida. — Wysłanie awatara to jedno, teleportowanie tekstów albo obiektów, które mogą odbierać informację, to coś innego. W tej chwili cały czas balansujemy na krawędzi klęski. Gdybyśmy tylko mogli się trochę umocnić, może wtedy.
— Cóż, do tego czasu dziękuję, ale nie. Po prostu zostanę z koszmarami. I „wrócę na konia”.
— Uważaj z tym. Możliwe są nieprzyjemne przebitki. I inne rzeczy. — Sheida przerwała. — Masz rację. Są rzeczy, o których nie chcę z tobą rozmawiać. Po prostu… bądź ostrożna. Wszystko, co się wydarzy, może nie być… naturalne, niech to szlag, w całym tym obozie historycznych maniaków musi być ktoś, kto studiował gwałt. Był to naturalny element całej tej cudownej historii, którą tak bardzo kochają!
— Jedyni, którzy może coś o tym wiedzą, to Edmund i ewentualnie człowiek nazywany Serżem. Ale nie mam ochoty rozmawiać na ten temat z żadnym z nich, dziękuję bardzo.
— Jesteś strasznie uparta w tej kwestii, kochana siostro.
—
— Jestem Ghorbani — z leciutkim uśmiechem stwierdziła Daneh. Sheida zaczęła coś mówić, po czym umilkła, wyglądając na zaskoczoną.
— Muszę iść. I do diabła, porozmawiaj z kimś!
— Do widzenia, Sheida — powiedziała Daneh.
— Cześć.
Kiedy jej siostra zniknęła, Daneh głęboko odetchnęła i pomyślała o ludziach zebranych w Raven’s Mill. — Szlag, ona ma rację — wymamrotała, po czym podeszła do kredensu i wyciągnęła butelkę brandy. Przyjrzała się kubkom, po czym potrząsnęła głową i zdrowo pociągnęła wprost z butelki. — Nie wierzę, że się na to decyduję.
Popatrzyła na drzwi, a potem zarzuciła na siebie pelerynę, jako że zapanował już wieczorny chłód, i wyszła. Miała pomysł, z kim porozmawiać. Tylko jak ją znaleźć.
McGibbon właśnie wziął na muszkę największego jelenia w stadzie, kiedy znieruchomiał, kątem oka dostrzegłszy błysk bieli. Nie potrafił zrozumieć, co widzi, aż plama znów się poruszyła i zdołał ją zidentyfikować — to był ten cholerny kot Rachel.
Od pół godziny Robert podkradał się do stada jeleni. Podchodzenie było bardzo trudną sztuką, ale ćwiczył ją od prawie pięćdziesięciu lat i w tej chwili stanowiło dla niego prawie drugą naturę. Pierwsza część polegała na wytropieniu zwierzyny, co sprowadzało się do chodzenia przez las w taki sposób, jakby sam był jeleniem. To wymagało przejścia kilku kroków, przerwy i wydobycia odrobiny dźwięku. Jeśli próbowało się poruszać w całkowitej ciszy, było to niemożliwe. Więc należało poruszać się tak, jakby było się zwierzęciem szukającym pożywienia. Kilka kroków. Przesunięcie stopy. Przyglądać się, słuchać, wąchać, potem znów ruszyć.
Najważniejszą sprawą było wypatrzenie zwierzyny, zanim ona zauważyła człowieka. Jeśli się to udało, można było ją stosunkowo łatwo podejść. Jedząc, białe ogony nie mogły zauważyć ruchu, ponieważ miały opuszczone głowy — A zanim podniosły głowę, opuszczały ogony. Tak więc trzeba było uważać na ich ruchy i gdy tylko zaczynały ruszać ogonkami, natychmiast znieruchomieć, co na jego poziomie odbywało się już podświadomie. Podnosiły głowy, rozglądały się, a potem wracały do jedzenia. Co pozwalało podejść bliżej.
Zbliżył się do jelenia na rzut kamieniem i właśnie napiął łuk, kiedy zauważył kota.
Właściwie zwierzę robiło dokładnie to samo. Przyglądał się, jak kot znieruchomiał w chwili, gdy jelenie znów podniosły głowy. W stadzie było około piętnastu jelonków i łani żywiących się żołędziami na skraju naturalnej polany. Znajdował się na zachodnim jej skraju, podczas gdy kot zbliżał się od południowego wschodu. Teraz skradał się cicho i ostrożnie i pomimo że miasto potrzebowało jedzenia, myśliwy pozwolił, by cięciwa rozprężyła się łagodnie, i zajął się obserwacją.
Drapieżnik wolno dotarł do granicy wysokiej trawy i zdawał się skupiać na jelonku stojącym na skraju stada. Koziołek prawdopodobnie urodził się w zeszłym roku i był już prawie gotów na wyrzucenie ze stada. Znakiem jego względnego statusu był fakt, że został wypchnięty na brzeg grupy, gdzie najmniej było żołędzi i teraz wytrwale szukał czegokolwiek nadającego się do jedzenia. To oznaczało, że częściej niż inne zwierzęta miał opuszczoną głowę, podnosił ją znacznie rzadziej, niż nakazywałby rozsądek. A jeśli kot nie przeceniał swoich możliwości, koziołek mógł nie przeżyć tej lekcji.
Robert przyglądał się podchodzeniu, aż domowy lew zatrzymał się na brzegu trawy, po czym znów napiął łuk. Był to jedyny łuk bloczkowy w wiosce i choć miał bardzo silny naciąg, mechanizm jego działania sprawiał, że całkowite naciągnięcie stupięćdziesięciofuntowego łuku wymagało zaledwie połowy tej siły. Jednak nawet siedemdziesiąt pięć funtów może stanowić spore obciążenie, jeśli ma sieje utrzymywać przez dłuższy czas i miał nadzieję, że kot szybko wykona swój ruch.
Zrobił to, gdy tylko koziołek przeszedł jeszcze trochę bardziej na zewnątrz, szukając rozrzuconych wiatrem żołędzi. Kiedy zbliżył się na ledwie pięć metrów do kota, biało-pomarańczowy kocur wystrzelił z trawy w ostrym sprincie i skoczył na plecy jelonka.
Robert nie zawracał sobie głowy przyglądaniem się szarży. Na pierwszy ślad ruchu wypuścił strzałę wprost w idealne miejsce tuż za łopatką upatrzonego przez siebie jelenia. Jednak pomimo przebicia serca strzałą o szerokim grocie, zwierzę wystartowało do ucieczki razem z resztą stada, chcąc jak najdalej za sobą zostawić atakującego lwa.
Robert przyglądał się teraz zdeprymowany, jak drapieżnik najpierw przesunął uchwyt do gardła koziołka, ściągając go na dół swoją masą. Potem, gdy tylko ofiara wylądowała na ziemi, błyskawicznie zacisnął szczęki na jej nozdrzach. Pozbawiony tlenu roślinożerca wykręcał się i rzucał, ale bezskutecznie, domowy lew powalił jednoroczniaka i tak już miało zostać. Po ostatecznym kopnięciu i drgawkach jelonek znieruchomiał.
— Brawo — powiedział McGibbon, klaszcząc lekko z uznaniem. — Bardzo ładnie. Ale przez ciebie uciekła moja zdobycz. Teraz będę musiał ją wytropić.
Lazur przyglądał mu się w zdumieniu, jakby do tej pory nie zauważył człowieka, po czym miauknął. Podszedł przez trawę z wysoko podniesionym ogonem i stuknął głową w dłoń Roberta, rozcierając po łuczniczej rękawicy krew z nosa.
— To dopiero kot — zachichotał myśliwy, drapiąc go za uszami. — Właściwie bardziej wolę psy, ale ty mi się podobasz.
Kiedy Daneh pchnięciem otworzyła drzwi do gospody, uderzyła ją fala dźwięku. Rudowłosa minstrelka przewodziła celtyckiemu zespołowi grającemu szalonego jiga. Rozejrzała się po tłumie i nie zobaczyła tej, której szukała, więc zaczęła się wycofywać, ale wtedy pojawiła się Estrelle i kiwnęła jej głową.
— Madame Talbot, upłynęło wiele czasu — powiedział homunkulus. Miała na sobie zwykły, skąpy strój tawerniany i w obu dłoniach trzymała tace, ale powitała ją ukłonem.
— Witaj, Estrelle — przywitała się Daneh i spytała, czy tamta widziała elfkę.
— Tuż przy scenie — poinformowała ją Estrelle. — Przychodzi tu co wieczór na tańce.
Daneh niepewnie pokręciła się wokół skraju tłumu i zatrzymała się mniej więcej w pół drogi. Gorąco, hałas i zapach zaczynały ją przewiercać, ale niech ją piekło pochłonie, jeśli po tym wszystkim teraz się wycofa. W końcu udało się jej zbliżyć do sceny i zobaczyła ją.
Bast odłożyła swoją szablę oraz łuk i szalała w tańcu przed sceną. W rzędzie po obu jej stronach kilka osób usiłowało dotrzymać jej kroku w jigu, ale jeśli nawet zaczął się dość wolno, w tej chwili osiągnął takie tempo, że żaden normalny tancerz nie był w stanie mu sprostać. Jednak Bast nie była normalną tancerką. Doskonale trzymała się rytmu i wykonywała dodatkowe ruchy łącznie z obrotami, wykopami i nawet nietypowym przewrotem w tył, a wszystko to wprost idealnie w zgodzie z muzyką.
Jig dotarł do końca cyklu i rudowłosa flecistka usiłowała jeszcze raz zwiększyć tępo, ale zespół zaczął odpadać, większość z nich po prostu nie była w stanie grać tak szybko. Bast jednak została z nimi aż do chwili, gdy minstrelka w końcu zrezygnowała i wydawszy ostatni dźwięk, skłoniła się przed elfką, uznając swoją porażkę.
Wokół Bast zgromadziło się mnóstwo ludzi, w większości mężczyzn, ale zdawała się odganiać ich za pomocą jakiegoś rodzaju tarczy ochronnej, nie pchali się na nią nawet najbardziej pijani. Skłoniła się zespołowi, podeszła podnieść swoją broń i przecisnęła się przez tłum do miejsca, gdzie stała Daneh.
— Mnie się zdaje, że nie przyszłaś tu na drinka — powiedziała, patrząc na nią spokojnie.
— Nie, nie przyszłam — odrzekła Daneh, przełykając ślinę.
— A to nie miejsce na rozmowy — oświadczyła elfka. — Sugerowałabym dom Edmunda.
— Dobrze — zgodziła się Daneh, idąc za nią do wyjścia. Podobnie jak z tancerzami przy scenie, kiedy przechodziła przez tłum, zdawało się, jakby rozsuwała go za pomocą czarów i Daneh bardzo starała się trzymać blisko niej.
— To, o czym chciałam porozmawiać… — odezwała się Daneh, kiedy wydostały się na zewnątrz i mogły mówić, nie krzycząc.
— Ile odwagi w płynie zatankowałaś, żeby pójść mnie poszukać?
— Ja… napiłam się trochę brandy.
— Tylko trochę? — zdziwiła się elfka z rozbawieniem wyraźnie brzmiącym w jej głosie. — Pewnie za mało. Czekaj, aż dojdziemy do domu. Ale nie marudźmy po drodze. Tak, wiem, o czym chcesz ze mną rozmawiać. I tak, wiem część z rzeczy, których chcesz się dowiedzieć. I nie, to nie będzie łatwe. Dla żadnej z nas. Ale będzie dobrze. Mówię ci to jako Bast. A Bast nigdy się nie myli — Daneh, dziwnie tym uspokojona, poszła z nią z powrotem do domu. W ciszy elfka przegrzebała kredens z alkoholami i wyciągnęła butelkę wina, potem rozpaliła ogień i obie usiadły w fotelach przed kominkiem. Wyciągnęła kielichy i napełniła oba po brzegi.
— Wypij — powiedziała, wskazując na kielich. Daneh podniosła go i pociągnęła łyczek.
— Nie, wypij — powtórzyła Bast, biorąc własny i przechylając, by go osuszyć. Daneh przełknęła, po czym uniosła kielich i również go opróżniła. Było to wino, nie brandy, ale wzmacniane, zimowe, z większą niż zwykle zawartością alkoholu. W kielichu prawdopodobnie mieściło się go więcej niż wypiła brandy, której łyknęła przed wyjściem do gospody. Nagle przypomniała sobie, że nie jadła obiadu. Bast znów napełniła oba kielichy i skinęła głową.
— Zostałaś zgwałcona przez Dionysa McCanoca — zaczęła elfka. — I innych.
— Ilu?
— Było… siedmiu innych. — Daneh zaczęła dygotać. — Nie wydaje mi się…
— Będziesz o tym mówić — oznajmiła Bast. — Musisz. Możesz o tym mówić. Powracasz do tego każdej nocy. I nie mów po prostu do siebie, mów do mnie. Bast wie. Bast zna zło, które zakrada się nocą, w snach i bez nich, och tak, Bast zna.
— Ty…?
— — Wiele trzeba, żeby zgwałcić elfa — odpowiedziała mętnie Bast. — Znam zło w ludziach i elfach. Jestem stara, Daneh. Widziałam zło wojen SI. Wiem. Czyli było ich ośmiu. Trzymali cię?
Daneh wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić. Z początku przerywając, ale w miarę, jak Bast wyciągała z niej szczegóły ostrożnie formułowanymi pytaniami, wszystko zaczęło się wylewać, jakby znów to przeżywała, każdy okropny moment, jakby wszystko znów się działo. W chwili, kiedy zaczęła płakać, uświadomiła sobie, że wypiła większość butelki wina i zdziwiła się, jak do tego doszło.
— Czyli. A… — odezwała się Bast, kiedy tamta skończyła. — Jest w tym coś jeszcze. Co ma z tym wspólnego Herzer?
Daneh zawahała się i popatrzyła na elfkę, przechylając głowę na bok.
— Ty i Herzer jesteście…
— Przyjaciółmi — z uśmiechem wyjaśniła Bast. — On też nosi blizny. Nie zainwestowałam w niego tyle czasu, ile w ciebie, ale wystarczająco. Chcę się od ciebie dowiedzieć, jak wyglądają jego blizny.
— Był z Dionysem, kiedy mnie złapali — powiedziała Daneh. — Było ich zbyt wielu, a Dionys był uzbrojony w miecz. Nie miał żadnej możliwości obronienia mnie przed gwałtem. Więc… uciekł. Próbował mnie po drodze uwolnić, przynajmniej tak mi się wydaje. Ale nie udało mu się to. A potem wrócił… po wszystkim.
— Czyli tak… — Bast westchnęła. — Ale się wszyscy świetnie bawimy. Próbowałaś z powrotem wsiąść na konia?
— Nie — odparła Daneh ze ściśniętym gardłem.
— Mnie się zdaje, że nie upłynęło dość czasu. — Bast skinęła głową. — Opowiedz mi o snach.
— Ja… to… trudne.
— Cięższe niż sam gwałt, mnie się zdaje — z nieszczęśliwym uśmiechem zgodziła się Bast. — W takim razie to ja powiem ci kilka rzeczy. Przeżywasz gwałt, prawda?
— Tak — sztywno przytaknęła Daneh.
— I czasami powodem, dla którego budzisz się z przerażeniem jest fakt, że doznajesz orgazmu.
— Bast!
— Prawda? — brutalnie spytała elfka. — Prawda. Daneh ukryła twarz w dłoniach i kiwnęła głową.
— Tak.
— To normalne — stanowczo oznajmiła Bast. — Myślisz, że jesteś zła, chora albo pokręcona i bez szans na naprawę, prawda? Ale to normalne. Przynajmniej dla ludzi.
— To chore — powiedziała Daneh przez łzy.
— Hai, jedną z przyczyn, dla których my, elfy, nie mamy wątpliwości, że luzie pochodzą z ewolucji, jest fakt, że do tego stopnia jesteście pokręceni umysłowo, dobrze zaprojektowany gatunek nie byłby tak chaotyczny.
— Więc elfy nie mają takich problemów z gwałtem? — zapytała Daneh, wbrew sobie zainteresowana.
— Bardzo trudno jest zgwałcić elfa — powtórzyła Bast. — Jeszcze trudniej to przeżyć. Mało jest rzeczy, które potrafią wyrwać elfa ze Snu, jeszcze mniej potrafi wywołać w nas nienawiść. Elfy są zbyt szczęśliwe, by nienawidzić. Ale kiedy już do tego dojdzie, nienawidzimy w pełni. Zgwałcona elfka śni, och tak. Ale śnimy o nowych, jeszcze okropniejszych rzeczach, które zrobimy z gwałcicielem. Wciąż na nowo śnimy o ich śmierci. Elfy bardzo dobrze nienawidzą, jedną z rzeczy, do których nas zaprojektowano jest nienawiść. Ale zazwyczaj jesteśmy zbyt szczęśliwi. Ciesz się. Gdyby elfy nie były tak zadowolone, nie byłoby już ludzkości. Musisz z powrotem wsiąść na konia, ale jeszcze nie teraz. wiedz jedno, kiedy do tego dojdzie, nie będzie przyjemnie. Nie ważne jak bardzo kocha cię Edmund, znów tam wrócisz. Gorzej, może ci się to podobać, istnieje coś takiego jak zły seks i to właśnie to.
—
— Tak — powiedziała Daneh.
— Ale będzie lepiej — zapewniła Bast ze wzruszeniem ramion. — Za każdym razem będzie odrobinę łatwiej. Inny problem. Co teraz myślisz o mężczyznach. — Ja… nie jestem pewna. Niektórzy… są w porządku. Inni… sprawiają, że mam ochotę krzyczeć.
— Uważaj, żeby nie zacząć nienawidzić wszystkich. Łatwo wpaść w tę pułapkę, uciec od nich i życzyć wszystkim śmierci. Nawet elfy nie nienawidzą w ten sposób. Każdy człowiek jest inny. Ci, od których chce ci się krzyczeć, prawdopodobnie coś od nich czujesz. Ufaj temu instynktowi. Ale nie nienawidź ich wszystkich. To też są uszkodzenia, nad którymi musisz popracować. Ostatnie Wielkie Pytanie: czy poddawałaś się, zanim zostałaś zgwałcona?
Daneh otwarła usta, by wypowiedzieć swój ulubiony protest, ale zaraz je zamknęła. To było dobre pytanie.
— Nie… otwarcie.
— Bawiłaś się w takie gry?
— Nie — przyznała. — Nigdy nie mogłam… nie chciałam się do tego przyznać.
— Nawet z Edmundem? — zapytała Bast, zaskoczona. — Nie ma zboczenia w tę stronę, ale bardzo dobrze gra w tę grę.
— Nawet z Edmundem.
— Hai. Pewnie wiedział. Fantazje?
— Tak — powiedziała cicho. Gwałt?
Daneh umilkła, potem westchnęła.
— Tak.
— Dobrze. Doktor Bast zaleca nie bawić się w tę grę przez jakiś czas.
Daneh nic nie mogła na to poradzić, zaczęła chichotać, co zmieniło się w głośny śmiech, który następnie w jakiś sposób przeszedł w łzy, aż płakała tak mocno, że nie mogła złapać tchu. Uświadomiła sobie, że wylądowała w objęciach Bast, mocno obejmowana jej ramionami.
— Płacz, mały człowieku, płacz — wyszeptała Bast. — Płacz, aż wylejesz z siebie wszystko. Łzy to jedyna rzecz, która pokazuje, że ludzie jednak mogli mieć Stwórcę. Zbyt słabi, zbyt wrażliwi, boją się całego świata. Jeśli jednak to Ona przyłożyła do tego rękę, to dała im łzy, i dzięki nim potrafią przetrwać.
Daneh w końcu złapała oddech i spojrzała na trzymającą ją elfkę.
— Dziękuję — powiedziała, a potem, z jakiegoś powodu, pocałowała ją w usta.
— Proszę bardzo — odparła Bast, kiedy zakończył się pocałunek. — Ale nie dzisiaj, boli mnie głowa.
Daneh znów zaczęła chichotać i potrząsnęła głową.
— Mnie też. To chyba przez to wino.
— Tak, i myślę, że powinnaś już pójść do łóżka — oświadczyła Bast, bez wysiłku unosząc większą kobietę ze swoich kolan. — Sama.
— Sama — zgodziła się Daneh i była trochę zaskoczona i zmartwiona tym, ze nie była wcale pewna, czy chciała być sama. Nigdy dotąd nie miała seksualnych myśli o innych kobietach. — Bast, nie chcę, żebyś myślała, że… — umilkła.
— Wszystko w porządku, uznałabym to za jeszcze jeden efekt gwałtu — odparła Bast, prowadząc swą towarzyszkę do łóżka. Rozebrała ją, położyła i pocałowała w czoło. — Wiele rzeczy się od tego w tobie pomieszało. Ale będzie ci lepiej. Zaufaj Bast. Śpij. Głębokim snem bez snów.
— Żadnych snów — sennie wymruczała Daneh, zastanawiając się, czemu jest taka zmęczona.
— Śpij, mały człowieku — powtórzyła Bast, kładąc dłoń na jej czole. — Śpij dobrze.
Zapadając w sen, Daneh zauważyła jeszcze, że Bast zwija się na podłodze, jakby planowała tam zostać. I jeśli jakieś koszmary szykowały się, aby zakłócić jej sen, uciekły na widok trzymającej miecz postaci w bieli.
Sheida ze zmęczeniem kiwnęła głową awatarowi Ishtar, a potem westchnęła na widok jej twarzy.
— Co tym razem? — zapytała, odwijając z karku swoją pokrytą klejnotami jaszczurkę i tuląc ją w ramionach.
— Odkryłam, skąd frakcja Paula pobiera energię — bez wstępów wyjaśniła Ishtar. — To moc odciągana z akumulatora rdzeniowego.
— Ale… — Sheida umilkła. — Ale z akumulatora rdzeniowego energię mogą pobierać tylko elfy. W ten sposób właśnie Pani zamknęła Elfheim.
— To nie jedyna możliwość poboru energii — gorzko wyjaśniła Ishtar. — Używają energii z projektów terraformacyjnych.
— Och — powiedziała Sheida po chwili namysłu. — Jak… naprawdę dobre.
— Nie udało mi się natomiast ustalić, czemu mogą się nią posługiwać — mówiła dalej Ishtar. — Muszą mieć kworum rady nadzorczej jednego — lub większej liczby projektów — które zgodziłoby się przekazać energię. A jakoś… nie potrafię sobie tego wyobrazić.
— Ja tak — po dłuższym namyśle orzekła Sheida. — Ale, och, to dobrze przygotowany plan… — mruknęła pod nosem.
— Jaki plan? — zapytała Ishtar, marszcząc brwi.
— Edmund powiedział mi, żeby w centrum tego wszystkiego szukać Demona — krzywiąc się, wyjaśniła Sheida. — I wydaje mi się, że musi mieć rację. Zostałam… poproszona, żeby przyjrzeć się niektórym wydarzeniom przed… wybuchem tej wojny. W Projekcie Terraformacji Wolfa 359 działy się pewne niepokojące rzeczy. Jedną z osób, które doszły tam do wysokiego stanowiska był… ktoś dobrze mi znany. Nie jest to dobra osoba i nie ktoś, kto…
— Dba o coś, co w niczym osobiście mu nie pomoże? — dokończyła Ishtar.
— Coś w tym rodzaju. Ale to nie trzymało się kupy. Teraz już tak. I naprawdę mamy kłopoty.
— Ale co z resztą rady nadzorczej? Muszą być obecni na głosowaniu!
— Przypuszczam, że istnieje protokół na sytuacje awaryjne i głosowanie kadłubowe — uznała Sheida, otwierając Sieć w poszukiwaniu danych. — Tak, istnieje — powiedziała nieobecnym głosem. — I choć nie potrafimy odkryć stanu i położenia członków rady, Matka bez wątpienia potrafi. Jeśli dostatecznie się przygotowali, żeby umieścić w radzie większość swoich ludzi…
— Wtedy ich zaufani członkowie rady byliby jedynymi, którzy pozostali — wysyczała Ishtar. — Czyste zło.
— I Tak, i zbyt bizantyńskie jak na Paula — dodała Sheida, wynurzając się ze strumienia danych. — Wszędzie tu widać ślady Demona.
— Co z tym zrobimy? — zmartwiła się Ishtar.
— Znajdziemy więcej członków rady nadzorczej — zdecydowała Sheida. — I skłonimy ich, żeby przegłosowali zatrzymanie energii, a przynajmniej wstrzymanie przekazywania jej Paulowi.
— I jak tego dokonamy? — Ishtar wyrzuciła ręce w powietrze. — Nie wiemy, gdzie jest ktokolwiek.
— Wyślemy listę do stojących po naszej stronie społeczności — odrzekła Sheida, wyciągając dokumenty. — To wszyscy członkowie żyjący w chwili Upadku — dodała przyglądając się nazwiskom. — Znasz kogoś z nich?
— Nie. — Ishtar popatrzyła na twarz koleżanki. Sheida znieruchomiała z wy razem wściekłości rysującym się na twarzy. — Co?
— Ja znam.