Rachel była wściekła.
— Zabiję ich! — warknęła.
— Jeśli spróbujesz, skończysz dokładnie tak jak ja — powiedziała Daneh, dygocząc. Peleryna Herzera pasowała na nią znacznie lepiej niż na niego, ale i tak stanowiła nędzny substytut jej stroju przeciwdeszczowe go. Zdawała sobie też sprawę, że wciąż przeżywa szok po wstrząsie, jakim był gwałt. — Nie kłamałam przez zęby tylko po to, żeby ciebie też zgwałcili. Daj spokój.
Lazur, zmęczony i mokry, krążył wokół niej węsząc i miaucząc. Obwąchiwał również Herzera i zdawał się gotów go ugryźć, ale w końcu dał spokój i odszedł w las, węsząc przy ziemi.
— Nic nie możesz zrobić, Rachel — bezdźwięcznie powiedział Herzer.
— A ty się może odczep, Herzerze Herricku — wrzasnęła Rachel. — Gdzie ty u diabła byłeś? Co?
— Za późno, żeby mógł cokolwiek zrobić — mruknęła Daneh. — Daj spokój, Rachel. Musimy ruszać w drogę.
— A co z sidłami? — zapytała. — Nie możemy iść bez jedzenia. W ostateczności przynajmniej Lazur musi jeść.
— Nie rozchoruje się jeszcze przez dzień albo dwa — zmęczonym głosem odpowiedziała Daneh. — Jeśli pójdziemy szybko, możemy dotrzeć do Via najpóźniej w jeden dzień. Tam są osiedla i powinniśmy znaleźć coś do jedzenia.
— Jak daleko doszłaś drogą? — zapytał Herzer.
— Tylko kilometr czy coś koło tego. Ścieżka dalej to błoto do kolan. Mamo, nie wiem, czy dasz radę tamtędy przejść.
— Dam radę — oświadczyła Daneh, wstając. — Dam radę przejść całą drogę. Ale nie zamierzam czekać tu na to, aż znów znajdzie mnie tu McCanoc i jego radosna banda. Chodźmy.
— Boże, żeby tylko tata był w Raven’s Mill — westchnęła Rachel, zbierając ich skromny dobytek.
— Będzie — zapewniła ją Daneh. — Mam tylko nadzieję, że zechce zapomnieć o ostatnich kilku latach.
— Dom jest tam, gdzie — jeśli musisz tam iść — oni muszą cię przyjąć — cicho dodał Herzer. Automatycznie zajął pozycję na przedzie, podnosząc plecak Daneh i umieszczając go sobie na plecach. — Będzie tam. I będzie na was czekał.
— Mam nadzieję — gorzko powiedziała Daneh.
— Nie, nie, musisz mocniej to podgrzać, bo będziesz walił młotem cały dzień bez żadnego efektu — zaburczał Edmund, chwytając kawałek metalu szczypcami i umieszczając go z powrotem w palenisku.
— Przepraszam pana, myślałem… — Uczeń cofnął się o krok i rozejrzał się po grupie zebranej w kuźni. Jeszcze kilka tygodni temu jedyne problemy męczące go się teraz w kuźni młodzieńca sprowadzały się do tego, w co się ubrać na następne przyjęcie. Teraz tkwił uwięziony w tym zagraconym warsztacie, ucząc się zawodu tak starego, że aż do zeszłego tygodnia nigdy o nim nie słyszał. I kiepsko sobie w nim radząc. To nie było w porządku.
— Trzeba lat, żeby nauczyć się zawodu kowala — dodał mistrz łagodniej, zauważywszy spojrzenie. Wskazał podbródkiem na miechy i odczekał, aż uczeń rozdmucha ogień. — Przyglądaj się barwie metalu i otaczających go płomieni. Kiedy zrobi się białe, wyciągnij i uderzaj. Nie masz dużo czasu, dlatego mówi się, że trzeba „kuć żelazo, póki gorące”. — Podkreślił słowa, wyciągając rozgrzany kawałek z ognia i rozbijając go na płask, a następnie nadając mu kształt. — To tylko motyka, ale to one właśnie już niedługo będą nas karmić. Motyki, pługi i części do wozów staną się waszym głównym źródłem dochodów, kiedy już nauczycie się fachu. — Wsadził na wpół uformowany metal z powrotem do ognia i wskazał głową na innego ucznia. — Teraz ty podtrzymuj ogień, a on spróbuje jeszcze raz.
Gdy nieopierzony czeladnik kowalski próbował nagiąć oporny metal swojej woli, mistrz cofnął się i wytarł twarz, starając się nie potrząsać przy tym głową. Dzięki przywiezionym przez Angusa kawałkom i sztabom mieli dość materiału na początki społeczności, ale wkrótce zaczną potrzebować więcej. Wysłał drogą do Angusa pełen wóz żywności, ale dystans był spory i woły prawdopodobnie zjedzą sporą część ładunku po drodze. A zanim nadejdzie jakaś odpowiedź, upłyną przynajmniej trzy lub cztery miesiące.
— A co z bronią? — zapytał uczeń, formując w końcu motykę. Złapał rytm uderzeń młotem i w mrocznej kuźni strzelały białe iskry.
— Przed tobą jeszcze długa droga do zrobienia broni innej niż ostrze włóczni, synu, a ono jest w zasadzie jedynie trochę inaczej uformowaną motyką. Ale miecze i im podobne, albo zbroje, wymagają odrobinę więcej pracy. Kiedy uda się nam uruchomić wyciągarkę drutu w kuźni wodnej, część z was zajmie się produkcją kolczug. Ale na razie ważniejsze jest nauczenie się, jak robić narzędzia rolnicze. — Znów wyjrzał przez drzwi budynku, potem spojrzał uważniej. — Zacznijcie pracę nad motykami z tego materiału, ja za chwilę wrócę.
Wychodząc z panującego w kuźni upału, osłonił dłonią oczy przed słońcem. Jakby w geście pokuty za niekończące się deszcze przez ostatnie kilka dni niebo oczyściło się i pozostawało jasne, powodując parowanie przemoczonej ziemi. Temperatura nie wzrosła zbytnio, ale wciąż utrzymywała się duża wilgotność, nadając powietrzu mroźność wchłaniającą wszelką energię i sprawiającą, że ludzie byli głodni na węglowodany i tłuszcze, a tych miasteczko posiadało bardzo skromne zasoby. Jasne słońce i mgiełka sprawiały, że trudno było wyraźnie dostrzec coś z większej odległości i dlatego właśnie Edmund tak długo upewniał się, co widzi. Potem krzyknął radośnie i skierował się do miasta.
— Grupa ma wolne na najbliższą godzinę czy coś koło tego — krzyknął przez ramię. — Postarajcie się nie spalić kuźni podczas mojej nieobecności.
Wchodząc do rozrastającego się we wszystkich czterech kierunkach miasta Raven’s Mill, zobaczył spory tłum zebrany wokół trzech wozów, które nadjechały od wschodu, i bez namysłu przepchnął się do pierwszego z nich, znieruchomiałego z powodu braku miejsca.
— Suwisa, to dopiero widok dla przeklętych przez Boga, wypatrujących oczu! — wykrzyknął, wspinając się na bok wozu i obejmując ramionami muskularną postać na koźle.
— Ależ Edmundzie — roześmiała się kobieta, oddając mu uścisk. — Nie wiedziałam, że cię interesuję!
— Próbowałem kierować tym wariatkowem i równocześnie uczyć nowicjuszy o głowach równie twardych jak metal, którego nie potrafią kształtować — roześmiał się. — Więc przyznaję, że to bardzo samolubna reakcja.
— Powinnam się domyślić — odpowiedziała pogodnie.
— Hola, Phil — zawołał do mężczyzny kierującego drugim wozem. — Wciąż sprzedajesz ten piekielny miód?
— Tak i mam go dość, żeby cię utopić, jeśli nie przestaniesz obmacywać mojej żony! — odkrzyknął mężczyzna w odpowiedzi.
— Pozwólcie, że oczyszczę wam drogę i zaprowadźcie wozy na górę, do kuźni. Zakładam, że zabraliście ze sobą wszystkie wasze narzędzia?
— Oraz dodatkowe kowadła i mały piec — odparła Suwisa. — Oraz wszystkie utensylia Phila do opieki nad pszczołami.
— Piece i kowadła mamy, brakuje nam narzędzi. Oraz uli, skoro o tym mowa. Będziemy musieli przeprowadzić długą rozmowę.
Gdy razem z grupą świeżo uformowanego oddziału strażników oczyszczał przejście dla wozów, Edmund rozważył przybyły właśnie bezcenny majątek.
Znał Suwisę przynajmniej od siedemdziesięciu pięciu lat i czasami zastanawiał się, czy nie poprosić jej, żeby została jego uczennicą. Problem polegał na tym, że do czasu, zanim się zaprzyjaźnili, sama została mistrzem kowalskim.
Wiedział o formowaniu metalu rzeczy, o których ona nie miała pojęcia, ale byłoto również prawdą w drugą stronę, a poziom jego mistrzostwa w stosunku do niej był zależny od danej dziedziny. Na przykład on przeważnie stosował kucie na gorąco, używając metalu rozgrzanego do białości, podczas gdy ona wolała stosować preformowane blachy i ,,kuć na zimno”. Bez wątpienia był lepszy w tym pierwszym, ale ona nieco go wyprzedzała w tym drugim. Wolała też koncentrować się na zbrojach płytowych i pracach zdobniczych, on zaś specjalizował się w klingach. Tak więc była to raczej kwestia uzupełniających się styli niż wyższego czy niższego poziomu.
W końcu zdecydował, że jeśli nie znajdzie odpowiedniego ucznia do czasu, gdy stanie się zbyt stary na pracę w kuźni, prawdopodobnie odda ją jej w prezencie, razem z Carborundum. Był przekonany, że potrafiliby się dogadać, a ostrożne badanie wskazywało, że Suwisa miała bardzo niewiele zastrzeżeń do sztucznych inteligencji.
Jednak wraz z Upadkiem i zwiększającym się zakresem obowiązków rozpaczliwie wyglądał kogoś, kto mógłby przejąć szkolenie nowych kowali. W społeczeństwach przedindustrialnych kowalstwo grało niemal równie kluczową rolę co rolnictwo, a liczba narzędzi potrzebnych przed sezonem siewów była oszałamiająca.
Co więcej, zdawał sobie sprawę, że ze swoją osobowością nie stanowi najlepszego człowieka do uczenia nowych ludzi zawodu, zwłaszcza takich, których nie poddał osobiście starannej selekcji. Suwisa miała znacznie więcej cierpliwości do twardogłowych, nad jakimi rozpaczał cały dzisiejszy ranek.
Doprowadził wozy w górę, za miasto tuż obok swego domu, i zostawił je pod opieką kilku strażników oraz jednego z wyrośniętych dzieci pary, po czym zaprosił ich do środka. Suwisa rozejrzała się po rosnących szopach i zagwizdała.
— Ilu masz tu w tej chwili kowali?
— Jednego — gorzko odpowiedział Edmund. — Jestem tu jedynym, który tu dotarł, nie licząc ciebie. Wiem, że w niewielkiej odległości od Mili mieszkało jeszcze trzech, ale tworzą się też inne społeczeństwa i przypuszczam, że skierowali się do nich. Albo w chwili Upadku znajdowali się po drugiej stronie planety.
— Kto tu już dotarł? — zapytał Phil.
— Jeśli masz na myśli naszą gromadkę, całkiem sporo. Ale… cóż… znasz większość rekreacjonistów. Tak naprawdę nie znają za grosz życia w epoce. Albo, jeśli już o tym mowa, nie wiedzą nic o technice przedindustrialnej. Wszyscy chętnie bawią się w wymachiwanie mieczem, ale potem chcą, żeby podano im posiłki na srebrnych talerzach.
— Nie mogę się z tym nie zgodzić, ale to trudne — powiedziała Suwisa. — Spędzenie kilku tygodni w podróży wozem i spanie na ziemi dla przyjemności to jedno. Konieczność robienia tego, aby przetrwać — to coś innego.
— Wiem — odparł Edmund, prowadząc ich do domu. Gestem zaprosił gości do zajęcia miejsc na krzesłach przy kominku, po czym obudził go do życia i wyciągnął grzejący się w popiele dzban jabłecznika. Kiedy już się rozgościli, ciągnął dalej.
— Zdaję sobie sprawę, że nie jest łatwo. Ale do czasu, aż któraś z frakcji Rady wygra, tak właśnie będzie wyglądać życie. I musimy uczynić je jak najlepszym w miarę dostępnych warunków.
— Do czasu, aż jedna strona się podda — stwierdziła Suwisa, pociągając łyk jabłecznika.
— Nie wydaje mi się, żeby to miało nastąpić. — Edmund potrząsnął głową. — Paul zaszedł w to za głęboko i jest zbyt… fanatyczny, to chyba najlepsze słowo. A Sheida myśli, że świat, nawet tak zdewastowany, stałby się gorszy pod nie ograniczonym panowaniem Paula.
— Nie wydaje mi się, żebym miał o to do niej pretensje — zgodził się Phil. — Po drodze tutaj słyszeliśmy naprawdę dziwne plotki.
— Masz na myśli te dotyczące Paula Przemieniającego ludzi tak, żeby lepiej znosili warunki Upadku? — zapytał Edmund. — Do nas też to doszło. Ale zawsze był to ktoś, kto usłyszał je od kogoś innego.
— A Sheida nie wie? — zapytała Suwisa.
— Nie rozmawiałem z nią od dwóch tygodni, więc nie mam pojęcia, co ona wie.
— A więc, co chciałbyś, żebyśmy my robili? — chciał wiedzieć Phil.
— No cóż, w przypadku Suwisy marzę o tym, żeby zajęła się szkoleniem wszystkich uczniów i przejęła prace metalowe — przyznał Edmund. — Codziennie po uszy siedzę w administracji i nie mam ani czasu, ani nerwów, żeby radzić sobie ze stadem uczniów.
— Mallory i Christopher też mogą w tym pomóc — zaproponowała Suwisa, kiwając głową.
— W tej chwili wszystko sprowadza się do narzędzi rolniczych — ostrzegł Edmund. — Prawdziwa kowalska robota. Ale z czasem będziemy potrzebować też mieczy i zbroi. Wciąż pracuję nad oddziałem strażniczym, ale plan zakłada również stworzenie profesjonalnego wojska. A zaczyna się program szkoleniowy, więc będziecie musieli przygotować program wstępny dla kowalstwa, pokazać, na czym polegają zasadnicze zadania ucznia plus kilka sztuczek dla farmerów. Większość ludzi, którzy przejdą przez ten program, i tak skończy na roli.
— Dobrze, a jak będziecie mi płacić? — Suwisa przeszła do konkretów.
— W tej chwili podstawą naszych pieniędzy są żetony żywnościowe. Możecie je wymieniać na posiłki w stołówkach albo dostać produkty do samodzielnego gotowania. Dojdziemy do odpowiedniego wynagrodzenia za czas przeznaczony na szkolenia i oczywiście dostaniecie wynagrodzenie za ukończone produkty. Jak na razie nie mamy poza tym żadnej ekonomii, a i tak wszystko to opiera się na zapasach Myrona.
— Będzie zabawnie — stwierdził Phil. — Jeśli kiedyś słyszałem o jakiejś ekonomii inflacyjnej, to tu mamy doskonały przykład.
— Cóż, tak i nie. Większość ludzi dostaje trzy żetony żywnościowe na dzień. Jeśli będą głodować, mogą zebrać dodatkowe pieniądze. Sprawni rzemieślnicy dostają cztery przy pracy nad projektami komunalnymi i mogą próbować zdobyć materiały na sprzedaż za dodatkowe. Ale w obiegu nie ma za wiele nadwyżek. Jak dotąd przez kontrolę żetonów kontrolujemy zarówno zapasy jedzenia, co jest podstawowym problemem, i pilnujemy, żeby nie doszło do inflacji. Prędzej czy później rozwiniemy się na tyle, żeby stworzyć lepszy system, ale w tej chwili to działa. Mam zbyt wiele innych problemów, żeby walczyć z tym.
— Takich jak? — zapytała Suwisa.
— Słyszałaś o bandytach?
— Była grupa pięciu facetów, którzy próbowali, no nie wiem, zatrzymać nas? — powiedział Phil. — Mieli kilka kijów i nóż. Wyciągnęliśmy trzy miecze i kuszę. Naprawdę szybko przestali się nami interesować.
Edmund chichotał przez chwilę, po czym potrząsnął głową.
— Jedna z rzeczy, które mnie martwią to fakt, że małe społeczności mają jedzenie i inne dobra, ale w tej chwili najważniejsze jest jedzenie. Gangi bandytów zaczną się łączyć i atakować miasta, tego się nie da uniknąć. Chcę być gotów przed nimi.
— Jeśli jest coś, co rekreacjoniści potrafią robić, to właśnie wymachiwać mieczem — stwierdziła Suwisa pokazując ręką mniej więcej w stronę miasta.
— Nie tak dobrze, jak im się wydaje, a i to przy założeniu, że je mają — odpowiedział Edmund. — Większość z nich wyruszyła z domu z mieczem, łukiem czy jakąś tam glewią, ale przeważnie zostawili je gdzieś po drodze. Wiecie, okazało się, że to ciężkie.
— Szlag — skomentował Phil, wznosząc oczy do nieba.
— — I szczerze mówiąc, wolałbym raczej świeżych rekrutów niż większość rekreacjonistów z prawdziwymi ostrzami. Utworzymy milicję i każdy będzie musiał nauczyć się minimum obrony. Ale rdzeniem ma być profesjonalne wojsko. W tej chwili dwa rodzaje: długi łuk i piechota, ta ostatnia wzorowana luźno na rzymskich legionach.
— Czemu łuk? — zapytała Suwisa. — Łatwiej wyszkolić kuszników.
— Hmmm… z wielu powodów — odparł Edmund. — Oba mają swoje wady i zalety, a musisz zrozumieć, że pomimo ostatniego tygodnia dość często rozmawiam z Sheidą. Zaczynam powoli orientować się w sytuacji strategicznej i tym, jak to wszystko może się rozwinąć. Więc nie myślę tylko w kategoriach dni i tygodni, ale lat wojny.
— Cholera — rzucił Phil. — Miałem nadzieję…
— Miałeś nadzieję, że to się zaraz skończy i że szybko będziemy mogli wrócić do naszego normalnego życia. Nie sądzę, żeby tak się miało stać. Nie jestem nawet pewien, że będziemy w stanie wrócić do starego stylu życia nawet po zakończeniu wojny. Ale mówiliśmy o hakach.
— Jasne.
— Zarówno długie łuki, jak i kusze mają swoje wady i zalety. Niektóre są uniwersalne, inne zależne od szczególnych warunków. Dobra, to jeden: jakiegodrewna, dostępnego w Ropazji, można użyć do produkcji długiego łuku?
— Cisu — odpowiedziała Suwisa. — No dobrze, cisu i jesionu. Ale można też użyć hikoru… Och.
— Właśnie. Jednym z powodów, dla których długie łuki były tak rzadkie w Ropazji był brak materiałów. Co oznaczało, że długi łuk był drogi. A pod koniec Brytyjczycy musieli importować całe drewno cisowe z kontynentu, co stanowiło krytyczną, strategiczną wadę systemu. Ale w Norau drewno hikorowe jest powszechne, a daje doskonałe łuki. Tutaj takie haki mogą być robione przez każdego, kto ma nóż i trochę wiedzy. Wady długiego łuku to niedostępność materiału, o czym już mówiłem, trudność szkolenia i fakt, że do używania go potrzeba bardzo sprawnych fizycznie osób. To znaczy, muszą być bardzo silne i w dobrym stanie ogólnym, nie chore. Zaczynając od tego ostatniego, nie mamy do czynienia ze średniowiecznymi chłopami. Współcześni ludzie, nawet ci, którzy nie przeszli Przemiany, są produktem wielu pokoleń manipulacji genetycznych. Wiecie, czym jest dyzenteria?
— Tylko z historii — odparł Phil. — Biegunka. Kiedyś nazywali to „uciekającymi wnętrznościami”.
— Słusznie. Najczęstszą przyczyną dyzenterii była woda zanieczyszczona cystami lamblii. Czy po drodze tutaj piliście wodę ze strumieni?
— Jasne, zawsze tak robimy — zdziwiła się Suwisa. — Czemu?
— Złapaliście biegunkę?
— Nie.
— To dlatego, że jesteście odporni na lamblie. Podobnie jak na przeziębienie, dur brzuszny, syfilis i całe mnóstwo innych chorób o podłożu bakteryjnym i wirusowym. Tacy się urodziliśmy, mamy to w genach. Podobnie jak większą siłę zarówno u kobiet, jak u mężczyzn. Współczesne kobiety mogą potencjalnie być równie silne, jak przeciętny mężczyzna w czternastym wieku. Mężczyzna może być potencjalnie niesamowicie silniejszy. Co więcej, podstawowy… materiał ludzki, jakim dysponujemy teraz, czyli uchodźcy, jest o tyle lepszy od przeciętnego średniowiecznego chłopa, że nie ma nawet o czym mówić. Wyższy, silniejszy, zdrowszy — wszystko, czego potrzeba na podstawy przyzwoitego łucznika.
— Większość z tego stosuje się również do kuszy — upierał się Phil.
— Poza wzrostem tak — zgodził się Talbot. — Ale rzecz w tym, że eliminuje to jedną z wad łuku. Kolejna to szkolenie. Cóż, widziałem ludzi, którzy stawali się dobrymi, nie mistrzami, ale naprawdę dobrymi łucznikami w ciągu sześciu miesięcy. A w miarę jak kontynuowali ćwiczenia, poziom ich umiejętności wzrastał. Do następnej jesieni chcę mieć mały, ale powiększający się korpus łuczników. I chcę, żeby za kilka lat był to duży i rozwijający się korpus łuczników.
— Ale nic z tego nie wiąże się z kuszą — odpowiedział Phil.
— Dobrze, ale jakie są zalety długiego łuku? Przy takim samym poziomie wyszkolenia oferuje znacznie większą szybkostrzelność niż kusza. To znaczy, że w ciągu godziny można wystrzelić prawie dwukrotnie więcej strzał, a znacznie więcej w krótszym czasie. Łatwiej je wyprodukować, sprawny rzemieślnik dysponujący dobrym surowcem może zrobić jeden łuk na godzinę. A szkolenie jest identyczne jak w przypadku łuków złożonych.
— Masz na myśli kompozytowe? — zapytał Phil. — Nie jestem pewien, czy chciałbyś ich używać. Kleje, których musielibyśmy użyć do zrobienia łuków z rogu są higroskopowe. Tak naprawdę nadają się tylko do suchych klimatów.
— Phil, zajmuję się tym prawie od trzystu lat — zaoponował Edmund, zdradzając pierwsze objawy irytacji. — Uwierz mi, że potrafię użyć właściwego terminu. Nie, mam na myśli złożone łuki, te z bloczkami. Dzięki nim można używać łuku o sile naciągu prawie dwukrotnie większej niż w przypadku standardowego łuku, ponieważ łucznik przykłada tylko około dziesięć procent siły naciągu, a siła statyczna stanowi jedynie ułamek pełnej. Ale w tej chwili nie jesteśmy w stanie wyprodukować większej ich liczby. Z czasem to zrobimy, jednak wtedy będziemy już mieć łuczników, których łatwo da się przyzwyczaić do łuków mających pięć razy większy potencjał połączonego naciągu i szybkostrzelności niż kusze.
— Hmmm… — zaczął Phil.
— Kolejny problem z łucznikami to manewrowanie — przerwała Suwisa. — Mniejszy w przypadku kuszników.
— Wcale nie, obie formacje mają ten sam problem — zaprotestował Edmund. — Uzupełnienie amunicji. Idący do bitwy łucznicy muszą mieć skrzynie i beczki strzał. Także dodatkowe haki, cięciwy i trochę drobiazgów. Mam sposoby, żeby się z tym uporać. Użyjemy wobec nich, i piechoty, nowoczesnych technik szkoleniowych oraz czterech tysięcy lat historii manewrowania, które nie istniały przez większość historii, a przeważnie popadały w zapomnienie krótko po wynalezieniu.
— Starannie to sobie przemyślałeś — stwierdziła Suwisa.
— Tak starannie, jak tylko mogłem. Jest w tym coś jeszcze. — Przerwał i zastanowił się, czy faktycznie zna Suwisę dostatecznie dobrze, by wprowadzić ją w resztę, ale w końcu wzruszył ramionami. — Czy zdajecie sobie sprawę, że to może potrwać więcej niż przez jedno pokolenie?
— Nie — odpowiedział Phil i zbladł. — Tak długo?
— Jeśli Sheida wygra, a to wcale nie jest pewne, może to nie nastąpić szybko. Nie jestem jeszcze nawet pewien, jak wygrać tę wojnę, a studiowałem każdy konflikt w historii. Muszę żonglować ograniczeniami chwili obecnej, myśląc równocześnie, jakie będą długoterminowe efekty wszystkiego, co zrobimy. Na przykład kusze kontra długie łuki. Jak już powiedziałem, łuk może zostać zrobiony przez każdego, kto ma nóż i trochę wiedzy. Jest mnóstwo dzikiej zwierzyny, więc za kilka lat każdy farmer w okolicy będzie próbował swoich szans w polowaniu na jelenie. Chcę, żeby mieli gotowy wzór broni. Jeśli bowiem dorobimy się dużej i dobrze wyszkolonej warstwy łuczników, bardzo trudno będzie rozwinąć się jakiejkolwiek klasie arystokracji.
— Trudno być panem, kiedy każdy poddany z pretensjami może zestrzelić cię z konia — dopowiedziała Suwisa. — Sprytne.
— Staram się, jak tylko mogę, by odtworzyć republiki postindustrialne — przyznał Edmund. — Zrobienie kuszy, zwłaszcza dobrej, takiej, która mogłaby powalić rycerza, jest o wiele trudniejsze niż łuku. Albo nawet łuku złożonego. Chcę, żeby u podstaw społeczeństwa tkwiło zrozumienie, że fundamentalnym prawem każdego jest prawo do posiadania broni. Jak długo społeczeństwo jest zasadniczo praworządne, powszechne posiadanie broni nie dopuszcza do rozwinięcia się tyranii. Nic innego w historii się nie sprawdziło.
— Jest różnica między zawodowym łucznikiem a farmerem, który czasami poluje na dziką zwierzynę — wyraził wątpliwość Phil.
— Jasne, ale to różnica w szczegółach, a nie jakościowa przepaść między rycerzem w zbroi a wieśniakiem z widłami.
Phil wzruszył ramionami, niechętnie przyznając mu rację, po czym szeroko się uśmiechnął.
— Ale nie będziesz miał nic przeciw, jeśli ja będę robił kusze, prawda?
Absolutnie, pod warunkiem, że będziesz je sprzedawał każdemu, kto będzie miał pieniądze — zgodził się Talbot z niezwykłym uśmieszkiem. — Stanowimy tylko małą placówkę cywilizacji na świecie popadającym w barbarzyństwo. Historycznie rzecz biorąc, to barbarzyńcy wygrywają. Ale nie dojdzie do tego, jak długo ja tu rządzę.
— Dobra, będziemy ci robić broń i zbroje. Tylko właściwie ich użyj — powiedziała Suwisa.
— Hej — wtrącił się Phil. — Z brązu berylowego da się wykonać lepsze łuczysko! To oznacza, że można dostać prawie równie dobrego kopa z lekkiej kuszy, jak z długiego łuku. I prawie taką samą siłę ognia.
— A czy wiesz, jak odlewać brąz berylowy? — zapytał Edmund. — Nie.
— No cóż, ja tak. Ale nie zamierzam spędzić całego czasu na wytapianiu łuczysk do kusz, jasne?
— Jasne — ze śmiechem zgodził się Phil.
— A skoro mowa o wytopach — dodał — jest ktoś, kogo powinniście poznać.
— Nie wiedziałam, że przyjaźnisz się z jakąś SI. — Suwisa wytarła twarz z powodu gorąca panującego w kuźni. — Witaj, Carborundum.
— No cóż, nie wiesz o mnie wielu rzeczy — odpowiedział Edmund. — Jak leci, bezduszny przyjacielu?
— Cholernie zimno — poskarżył się Carborundum. — A Sieć jest dogłębnie i definitywnie spieprzona. Twoja przyjaciółka Sheida i Paul umieścili blokady praktycznie na wszystkim.
— Trochę brakuje nam w tej chwili węgla, przyjacielu — mruknął Talbot, po czym mimo wszystko nabrał pełną szuflę i wrzucił w żar. Starł z dłoni czarny Pył i wzruszył ramionami. — Wypalamy w tej chwili sporą porcje węgla drzewnego, ale to trwa, a wilgoć wcale w tym nie pomaga.
— Lystra mówi, że w tym regionie już tylko kilka dni — dodał Carb. — I przykro mi, ale wciąż nie wiem nic na temat Rachel i Daneh. Wróżki przekazują informacje między ludźmi podróżującymi w głuszy, ale nie potrafią odróżniać indywidualnych ludzi. Zdecydowanie w chwili Upadku obie były w domu. A skrzat domowy mówi, że odeszły. Ale to wszystko, co wiem. Niektóre Sl zrobiły się naprawdę niekomunikatywne, a inne przeszły na stronę Paula, przeważnie uznając, że ma większe szansę na wygranie. Bezpośredni dostęp do Sieci jest w tej chwili praktycznie niemożliwy.
— Dziękuję, Carb. Wysłałem też Toma, żeby ich poszukał.
— W każdym razie powiem ci, jeśli dowiem się czegoś nowego.
— Jeszcze raz dziękuję. Ale mam powód, żeby przedstawić ci Suwisę. Obawiam się, że będę coraz bardziej pochłonięty tą sprawą z burmistrzowaniem, a ona przejmie kowalstwo i produkcję broni. Więc zapewne nie będę cię zbyt często widywał.
— Przykro mi to słyszeć — zmartwił się Carb. — Szczerze. Wiem, że jesteś zajęty, ale nie przesadzaj.
— Postaram się. Choć mam nadzieję, że przypadniecie sobie z Suwisą do gustu.
— Och, mam mnóstwo wprawy w dopasowywaniu do siebie nowych kowali — zamruczał Carb ze śmiechem przypominającym trzaskanie dwu stalowych płyt.
— A ja jestem przyzwyczajona do starych mistrzów — odparła Suwisa. — Zdaje się, że wspominałeś o potrzebie węgla drzewnego?
— Arrrrgh! Edmund, wracaj!
— Bawcie się dobrze. — Talbot odwrócił się do wyjścia. — I, Suwisa, niedługo będziesz musiała się spotkać ze swoją klasą.
— Zrobię to, kiedy już przedyskutujemy sprawy z Carborundem.
— Jak myślisz, kiedy wróci Tom? — zapytał Phil, kiedy wyszli z powrotem na deszcz.
— Przypuszczam, że za dzień lub dwa.
— I wtedy będziesz wiedział?
— Phil, może się nigdy nie dowiem — cicho odpowiedział Edmund.