— Co cię gnębi? — zapytał Emilio, kiedy Giną wstała, aby pozmywać talerze po obiedzie, który był całkiem dobry, ale dziwnie milczący.
— Nic — odpowiedziała, hałasując naczyniami w zlewie.
— A więc coś cię gnębi. Tyle wie nawet eksksiądz! — zawołał Emilio z uśmiechem, który zgasł, kiedy nic na to nie powiedziała.
Biorąc pod uwagę, jak krótko byli razem, udało im się już doprowadzić do kilku uderzająco zażartych kłótni. Kłócili się o sposób gotowania ryżu, o sposób zaparzania kawy, o jadalność karczochów, które Giną uważała za przejaw łaskawości Bożej, a Emilio za coś gorszego od kory dębowej. Jego ulubionym i wciąż nie rozstrzygniętym sporem była zażarta dyskusja — zakończona nieznośnymi wrzaskami, po których na długo rozdzieliło ich odrażające milczenie — na temat tego, co jest nudniejsze, mistrzostwa świata w piłce nożnej czy mistrzostwa świata w bejsbolu. „A w dodatku stroje bejsbolistów są obrzydliwe”, oświadczyła Giną tydzień później, co spowodowało nową kłótnię. Była również wspaniała kłótnia o krój i kolor garnituru, który miał włożyć na siebie podczas ceremonii ślubnej. Ostatecznie Emilio ustąpił w sprawie klap marynarki, co pozwoliło mu postawić na swoim w sprawie koloru: garnitur będzie z szarego jedwabiu, a nie z czarnego, przy którym upierała się Giną. Do tej ugody doszło jednak dopiero wówczas, kiedy przyznała, że ostatecznie stroje bejsbolistów nie są aż tak okropne.
Bardzo to było zabawne. Oboje byli produktami kultur, w których kłótnie małżeńskie uważano za coś w rodzaju sztuki. Zachęcali Celestinę, by się w nie włączała, dla czystej przyjemności, jaką im sprawiały jej wrzaski na korzyść tego dorosłego, który akurat był jej faworytem. Emilio zauważył, że ów status zależał zwykle od tego, kto z nich sprzeciwił się jej przedostatni. Żadnej jednak z tych kłótni nie traktowali na poważnie, aż do dzisiaj, kiedy wygrał walkowerem podczas lunchu, oferując im swą pomoc w spakowaniu się na górską wycieczkę z rodzicami Giny.
Emilio zmarszczył czoło za plecami Giny, a potem rzucił okiem na zegar kuchenny. Wiele się zmieniło podczas wielu lat jego nieobecności, ale dzieciaki nadal uwielbiały kreskówki.
— Celestino — powiedział niefrasobliwym tonem — już czas na Bambini. — Odczekał, aż Celestina pobiegła do swojej sypialni, aby włączyć swój ulubiony film interaktywny. — Spróbujmy od początku — zaproponował spokojnie, kiedy już byli sami. — Co cię gnębi?
Okręciła się na pięcie, uniosła głowę i z oczami pełnymi łez oświadczyła stanowczo:
— Powinieneś wrócić i odnaleźć Sofię!
Emilio zamarł i wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem zamknął oczy i powoli wciągnął powietrze do płuc, opierając się o stół. Kiedy otworzył oczy ponownie, jego spojrzenie było twarde jak obsydian; już nie raz przerażało ono ludzi o wiele bardziej odpornych od niej.
— Kto ci powiedział? — zapytał bardzo spokojnie.
— Nie patrz tak na mnie.
— Kto ci powiedział? — powtórzył jeszcze spokojniej, oddzielając każde słowo.
— Co za różnica, kto mi powiedział? Ona żyje. Ta biedna kobieta… jest tam zupełnie sama! — krzyknęła Giną z płaczem, bo już postanowiła, że tak łatwo nie ustąpi. — Powinieneś wrócić i uratować Sofię. Ona cię potrzebuje. Kochałeś ją.
Milczał długo, nieruchomy jak głaz.
— Po pierwsze — powiedział w końcu. — Muszę wiedzieć, kto ci to powiedział, bo zamierzam go zabić, bez względu na to, kto to jest. Po drugie. Wiemy tylko jedno: że żyła w 2047 roku. Po trzecie. „Giordano Bruno” doleci tam za siedemnaście lat. Prawdopodobieństwo znalezienia jej żywej, biorąc pod uwagę fakt, że musiałaby przetrwać samotnie na Rakhacie do wieku siedemdziesięciu jeden lat, jest prawie zerowe. Po czwarte.:.
— Nie znoszę, kiedy jesteś taki!
— Po czwarte! — Teraz podniósł głos. — Sofia Mendes była najbardziej samowystarczalną i kompetentną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Zapewniam cię, że szczerze by się uśmiała, gdyby usłyszała, że ja, właśnie ja, jestem jej potrzebny! Po piąte. Tak. Kochałem ją! Kochałem też Annę i D.W., i Askamę. Nie poślubiłem żadnej z tych osób. Gino, spójrz na mnie! — krzyknął, boleśnie dotknięty tym, że mu nie zaufała, rozjuszony, że ktoś spróbował wbić między nich ten klin. — Gdyby Sofia Mendes w jakiś cudowny sposób przekroczyła teraz te drzwi, żywa, zdrowa i w kwiecie wieku, nie zmieniłoby to niczego między nami. Niczego!
Giną rozpłakała się jeszcze bardziej, rzucając mu wyzwanie wilgotnym spojrzeniem — Zirytowany, odwrócił się gwałtownie i podszedł do lady kuchennej, gdzie zaczął grzebać w stosie papierów, aby wreszcie wyciągnąć kawałek.
— Do kogo dzwonisz? — zapytała przez łzy, widząc, że uaktywnił telefon.
— Do sędziego cywilnego. Chcę, żeby tu przyszedł. Teraz. Bierzemy ślub. A potem zamierzam zadzwonić do krawca i anulować zamówienie na ten cholerny garnitur. A potem zamierzam zamordować Vincenza Giulianiego i być może również Żelaznego Konia…
— Dlaczego mama płacze? — zapytała Celestina.
Stała w drzwiach kuchni z zaciśniętymi piąstkami i patrzyła na niego gniewnie. Giną pospiesznie wytarła oczy.
— To nic takiego, cara…
— Nic takiego! To bardzo ważne, a ona ma prawo wiedzieć — warknął Emilio, który niewiele rozumiał ze swojego pogmatwanego dzieciństwa. Anulował wybieranie kodu i wziął się w garść. — Twoja mama boi się, że mógłbym ją opuścić, Celestino. Myśli, że mógłbym kochać kogoś bardziej niż ją, cara.
— Bo to prawda. — Celestina sprawiała wrażenie zapędzonej w kozi róg. — Przecież mnie bardziej kochasz.
Giną roześmiała się lekko i odwróciła do Emilia.
— No, dalej — powiedziała z przekąsem — poradź sobie z tym.
Rzucił jej spojrzenie rekina bilardowego, który obwieszcza, że wbije bilę do narożnej łuzy.
— Ty, Celestino — powiedział spokojnie — jesteś moją najukochańszą dziewczynką, a twoja mama jest moją najukochańszą żoną. — Odwrócił się do Giny, unosząc brwi oczekująco, i otrzymał od niej wspaniałomyślną pochwałę w postaci skinienia głowy. Zadowolony, wrócił do bałaganu na biurku, mrucząc: — To znaczy będzie moją najukochańszą żoną, gdy tylko ściągnę tutaj sędziego…
Nie — powiedziała Giną, chwytając go za rękę i przytulając głowę do jego ramienia. — Już dobrze. Chyba bardzo chciałam to usłyszeć. Możemy poczekać do września. — Roześmiała się i uniosła głowę, a potem zaczesała sobie palcami włosy i otarła oczy. — I nie waż się anulować zamówienia na garnitur!
Przedślubne fochy, pomyślał, patrząc na nią. Ostatnio bardzo łatwo poddawała się emocjom, a ta historia z Sofią kompletnie ją załamała. Przeklinając swoje protezy, ujął ją za ramiona i przytrzymał na odległość wyciągniętych rąk.
— Nie jestem Carlem, Gino. Nigdy cię nie opuszczę — wyszeptał, przyglądając się czujnie, czy mu wierzy. Przyciągnął ją do siebie i westchnął, myśląc: Każde z nas ma swoją przeszłość. Potem spojrzał na Celestinę ponad ramieniem jej matki i dodał głośniej, żeby obie go usłyszały: — Kocham ciebie i kocham Celestinę, i zawsze będę was kochał.
— No dobrze — oznajmiła sześcioletnia Celestiną tonem siedemdziesięcioletniej damy z towarzystwa. — Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy!
Giną i Emilio spojrzeli na siebie, otwierając usta, a dziewczynka wybiegła z kuchni i wróciła do swoich kreskówek.
— Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam. Ty to powiedziałeś? Skąd ona to wytrzasnęła? — zapytała zdumiona Giną.
Emilio śmiał się serdecznie.
— To było naprawdę ekstra! Nie poznajesz? Waleria Golina, Księżna! — zawołał. — Nie… zaraz… ty spałaś na sofie, a Celestiną i ja oglądaliśmy to w sobotę. — Pokręcił głową, zachwycony tym, że Celestiną przejęła jeden z jego nawyków. — Naśladowała Walerię Golinę. To było naprawdę wspaniałe!
Trudno jest dłużej odgrywać dramat, kiedy w domu są dzieci, zwłaszcza takie, które potrafią całkiem nieźle naśladować księżnę Golinę. Popołudnie spędzili, spierając się z Celestiną o minimalną liczbę pluszowych zwierzątek (cztery) i maksymalną liczbę wizytowych sukienek (jedna), niezbędnych podczas dwutygodniowej wyprawy w góry. Pomoc Emilia polegała głównie na trzymaniu Celestiny z dala od Giny, do czasu, gdy przyszła jej najlepsza koleżanka Pia. Wówczas oświadczył, że zamierza poskładać wszystkie ubrania, które zostały wyłożone na łóżko.
— Nieźle ci to idzie — zauważyła Giną, spoglądając przez ramię, podczas gdy sama grzebała w szafce, poszukując bielizny, która nie będzie szokować jej matki.
— Jestem mistrzem — przyznał z satysfakcją i dodał: — Pracowałem w domowej pralni. Chciałabyś, żebym poszedłz wami w góry?
Wyprostowała się powoli, zdumiona.
— A jeśli cię rozpoznają?
— Mogę nosić ciemne okulary, kapelusz, rękawiczki — odpowiedział, patrząc na nią znad walizki.
— I prochowiec? — dorzuciła kpiąco. — Caro, to przecież sierpień.
— No dobra, a co powiesz na woalkę? — zapytał, wracając do składania ubrań. — Nic błyskotliwego… żaden haftowany jedwab ze złotymi monetami. Coś gustownego! No, mogą być srebrne monety. — Zamilkł na chwilę, a potem wyrzucił z siebie chełpliwie:-Jak mnie rozpoznają, to będę rozpoznany! Poradzę sobie z tym.
Z zewnątrz dobiegał wrzaskliwy śmiech obu dziewczynek. Sam dom wydawał się dziwnie cichy. Giną podeszła do łóżka i usiadła, obserwując jego twarz. W końcu i on usiadł obok niej.
— No dobrze — powiedział, pozbywając się zadziornego tonu. — Może to nie najlepszy pomysł.
— Masz skończyć to opracowanie k’sanu dla jezuitów — przypomniała mu. — A góry będą w przyszłym roku, dobrze?
Opuścił głowę, włosy opadły mu na oczy. Przez chwilę badał sam siebie, sprawdzając bolesność dawnych ran.
— W październiku Towarzystwo ma opublikować nasze doniesienia naukowe — powiedział już poważnie. — Tak sobie myślę, że najlepiej byłoby zorganizować konferencję prasową. Całodniową, jeśli będzie trzeba. Mieć to wreszcie z głowy. Od; powiedzieć na wszystkie cholerne pytania, którymi mnie zarzucą…
— A potem wrócić na łono swojej rodziny.
Ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała w czarne oczy, poszukując w nich zwątpienia lub nawrotu strachu.
— Czy ludzie wciąż jeszcze tańczą? — zapytał nagle. — Kiedyś wezmę cię na tańce.
— Tak, caro — zapewniła go. — Ludzie wciąż tańczą.
— To dobrze.
Wychylił się ku niej, aby ją pocałować, ale w ostatniej chwili zamknął oczy i zrezygnowany wsparł czoło na jej czole, kiedy drzwi kuchni otworzyły się z hukiem i usłyszeli przeraźliwy hałas.
Celestina zatrzymała się w drzwiach sypialni; włosy miała wilgotne, a twarz zaróżowioną z gorąca.
— Umieramy z głodu! — zawołała dramatycznym tonem i zademonstrowała to, padając wdzięcznie u ich stóp.
— Zauważ, proszę — rzekł Emilio do matki umierającego łabędzia — że upadła na dywan w sypialni, a nie na terakotową podłogę w korytarzu.
Celestina zachichotała, nie otwierając oczu.
— Zrobisz nam makaron z serem? — prosiła Pia Emilia, podskakując i składając ręce w błagalnym geście. — Taki jak ostatnim razem? Proszę, proszę, proszę! Taki miękki! Z mnóstwem mleka!
Giną uśmiechnęła się ukradkiem, kręcąc głową, kiedy obie dziewczynki zaciągnęły Emilia do kuchni.
— Pia, zadzwoń do swojej mamy — usłyszała jego ojcowski głos. — I zapytaj, czy możesz zostać na kolacji. Celestino, nakryj do stołu. Panie mówią: mnóstwo mleka! Dlaczego nigdy nie ma w pobliżu krowy, kiedy się jej potrzebuje…
W końcu nadszedł czas, żeby położyć Celestinę do łóżka, a kiedy Giną zgasiła światło i tuliła dziecko do snu, Emilio przysiadł pośród tłumu lalek i pluszowych zwierzątek. Nagle w jego rękach pojawiło się małe srebrne pudełko, które strażnicy kamorry kupili mu w Neapolu.
— To dla mnie? — zapytała Celestina z jawną nadzieją w głosie.
— A niby dla kogo? — Uśmiechnął się do Giny, uradowany z jej widocznego zaskoczenia. — To zaczarowana szkatułka — dodał z powagą, kiedy Celestina przyglądała się maleńkim kwiatkom zdobiącym pokrywkę. — Można w niej trzymać słowa.
Dziewczynka spojrzała na niego z niedowierzaniem, a on uśmiechnął się w ciemności, odkrywając, jak bardzo jest podobna do matki.
— Otwórz je — powiedział. Wcześniej zamierzał zrobić to sam, ale drobne, precyzyjne ruchy czasami sprawiały mu wiele trudności i bólu. — A teraz uważaj. Przygotuj się, bo musisz natychmiast zamknąć szkatułkę, jak tylko wypowiem słowa. — Celestina, już wciągnięta w zabawę, zacisnęła z przejęcia usta i uniosła pudełko do jego ust. Patrząc na Ginę, wyszeptał: — Ti amo, cara — a potem krzyknął: — Szybko! Zamykaj! — Celestina zapiszczała i zatrzasnęła wieczko. — Uuaaa! To dopiero było zamknięcie. A teraz — powiedział, biorąc od niej szkatułkę — stuknij palcem w wieczko i policz do dziesięciu.
— Dlaczego?
— Dlaczego, dlaczego, dlaczego! Za rzadko bijemy to dziecko — żalił się przed Giną, która uśmiechała się promiennie. — Za moich czasów dzieci robiły to, co im powiedziano, i nie zadawały żadnych pytań.
Na Celestinie nie zrobiło to żadnego wrażenia.
— Dlaczego?
— Żeby słowa wiedziały, że muszą pozostać w szkatułce — odpowiedział zniecierpliwionym tonem wyrażającym: nawet głupi powinien to wiedzieć! — Zrób, jak ci powiedziałem. Zastukaj w wieczko i policz do dziesięciu! — powtórzył, wyciągając pudełko na czymś, co pozostało z jego dłoni, i starając się, by nie spadło z taśm podtrzymujących protezy. Zdał sobie sprawę, że nie zwracała już uwagi na jego ręce. Nawet Pia się do nich przyzwyczaiła.
Celestina dała za wygraną, stuknęła w wieczko i policzyła do dziesięciu. Wręczył jej pudełko.
— Teraz je otwórz i przyłóż do ucha.
Drobne paluszki podniosły wieczko, a jej owalna twarz — lustrzane odbicie matki — zamarła w skupieniu, kiedy wcisnęła pudełko w plątaninę jasnych włosów koło złotego uszka pokrytego letnimi piegami.
— Nic nie słyszę! — oświadczyła, jednocześnie trochę rozczarowana i dumna z tego, że mu nie uwierzyła. — Robisz ze mnie balona.
Emilio zrobił obrażoną minę.
— Spróbuj jeszcze raz. Ale tym razem słuchaj całym sercem. W zaczarowanej ciszy dziecięcej sypialni wszyscy troje usłyszeli jego słowa: Ti anto, cara.
Zanim odeszli, Celestina poprosiła o szklankę wody, przypomniała matce o nocnej lampce, powiedziała Emiliowi, że zamierza trzymać szkatułkę pod poduszką, oświadczyła, że musi jeszcze iść do toalety, a później próbowała zainicjować dyskusję o zachowaniach potwora-pod-łóżkiem, co miało opóźnić „dobranoc” o pięć minut, ale nie poskutkowało.
W końcu, po „słodkich snów”, udało im się wyjść. Giną przymknęła drzwi i odetchnęła głęboko, czując się wyssana z energii, ale szczęśliwa.
— Będziesz chyba najlepszym tatą na świecie — powiedziała ze spokojnym przekonaniem, obejmując Emilia.
— To zależy od tego — odpowiedział, ale wyczuła, że coś jest nie tak. Nie zrobił kroku w kierunku ich sypialni i w końcu oświadczył sucho: — Zaoszczędziłabyś mi sporo kłopotu, gdyby cię rozbolała głowa.
Cofnęła się.
— Twoje ręce? — Wzruszył lekko ramionami i odwrócił wzrok. Zaczął się usprawiedliwiać, ale powstrzymała go, kładąc mu palec na wargach. — Caro, przed nami całe życie. — Prawdę mówiąc, i tak przez cały dzień miała lekkie mdłości, więc szybko zmieniła temat, kiedy podeszli do kuchennego stołu. — Don Vincenzo mówił mi, że w maju znalazł dla ciebie nowego chirurga, ale z tego nie skorzystałeś. Dlaczego, carol Emilio usiadł na krześle naprzeciw niej, twarz miał nieruchomą, oddech płytki.
— Przecież czujesz się już dobrze. Robią teraz cuda. Pokrywają ręce sztuczną skórą, przemieszczają ścięgna, żeby wykorzystać nerwy, które nie zostały uszkodzone. Odzyskałbyś sprawność.
— Przyzwyczaiłem się do protez. — Wyprostował się wyzywająco. — Posłuchaj. Dostałem już w kość. Nie chcę od nowa uczyć się posługiwania rękami.
To samo powiedział już ojcu generałowi. Czekała, dając mu czas, aby resztę sam jej powiedział. Kiedy wciąż milczał, odpowiedziała na niewypowiedzianą wątpliwość i od razu poznała, że trafiła w dziesiątkę, widząc, jak odwraca wzrok.
— Ta neuralgia wcale się nie pogłębi po zabiegu… może nawet ustąpi.
Milczał przez długi czas.
— Pomyślę o tym — powiedział, mrugając. — W każdym razie nie teraz. Potrzebuję trochę czasu.
— Może po Nowym Roku — podsunęła łagodnie.
— Może. Nie wiem. Może.
Nie było powodu do pośpiechu prócz jej własnego pragnienia, by zobaczyć go w pełni sił, więc nie nalegała. Kiedy wrócił na Ziemię, miał szkorbut i przez długi czas jego tkanka łączna była po prostu za słaba, by przeprowadzać jakiekolwiek operacje, a im dłużej z tym zwlekał, tym stawał się zdrowszy, co rokowało szybsze gojenie się ran po operacji. Od uszkodzenia rąk rriinęły już trzy lata. Pół roku więcej nie robiło różnicy z klinicznego punktu widzenia.
Zanim odszedł do swojego garażu, porozmawiali jeszcze o sprawach finansowych. Porozumiał się z firmą prawniczą z Cleveland i z bankiem w Zurychu, upoważniając Ginę do swobodnego korzystania z jego kont.
— Nie lepiej było poczekać z tym do zawarcia małżeństwa?
— zapytała, stojąc w drzwiach.
— A niby dlaczego? Zamierzasz uciec z całą forsą? — Prawie go nie widziała w ciemności. — Nie, po prostu chcę, żebyś od czasu do czasu zaprosiła rodziców na obiad. Do jakiegoś miłego lokalu. I powiesz im, że to mój pomysł! Chcę, żeby mieli do mnie zaufanie. Zięć musi myśleć o takich sprawach.
Roześmiała się i patrzyła, jak odchodzi, póki nie zniknął w bezksiężycowej nocy.
Kiedy Giną wyjechała, kontaktowali się co dzień telefonicznie, mimo że pod koniec drugiego tygodnia Emilio był zawalony pracą, wykańczając programy języka k’san, starając się dotrzymać narzuconego sobie samemu nieprzekraczalnego terminu, jakim był koniec miesiąca. Od czasu, gdy ona i Celestina wróciły do Neapolu, upłynęło parę dni, zanim ze sobą porozmawiali. Zadzwoniła do niego natychmiast po przekroczeniu drzwi domu, ale numer był odłączony. Spróbowała ponownie, gdy tylko przyniosła bagaż z samochodu i zaspokoiła pierwsze żądania Celestiny dotyczące toalety i lunchu, powtarzając sobie przez cały czas, że się myli, że to niemożliwe.
Główny budynek domu rekolekcyjnego nie był całkowicie opustoszały, czego się nierozsądnie obawiała, ale nie spotkała nikogo znajomego. Świecki brat, który zajął miejsce Cosima w refektarzu, był Wietnamczykiem i nie zrozumiała ani słowa z jego włoskiego. Drzwi do pracowni Emilia nad garażem były zamknięte, a z okien znikło geranium. Rozpytywała wszystkich, płacząc, krzycząc, oskarżając, ale napotykała na omertd — milczenie Południa.
Jej druga córka miała prawie dziesięć lat, kiedy Giną w końcu to wszystko zrozumiała.