Ora et labora, labora, labora. Po feriach trudno wrócić do książek. Próbuję zrobić trochę notatek w bibliotece, ale co chwilę schodzę na dół napić się herbaty i pogadać. W południe zrezygnowałam z jakiejkolwiek pracy, postanowiłam zjeść obiad w Mac Donaldzie. Niosąc tacę z jedzeniem pośliznęłam się i rozsypałam, rozlałam całe drugie danie. Na dodatek lody były w czymś, co roztrzaskało się na kawałki. Podbiegł do mnie natychmiast pan z obsługi i skierował do kasy. Miałam przy sobie tylko pięć franków. Panienka w kasie nie zażądała ode mnie żadnych pieniędzy za szkody, wręcz przeciwnie, nałożyła na moją tacę to samo co zamówiłam poprzednio i jeszcze przeprosiła za śliską podłogę, na której tak łatwo stracić równowagę. Lenistwo jest grzechem, a grzeszyć najprzyjemniej w towarzystwie, zadzwoniłam więc do Cezarego namawiając go na kino. Kupiliśmy białe bordeaux i popijaliśmy je oglądając „Moje noce są piękniejsze od waszych dni” Żuławskiego. Historia trzydziestoletniego informatyka-arystokraty dowiadującego się, że jego mózg zżerany jest przez nowotwór, taki mniej więcej pomysł, a potem już tylko Żuławski: cudowne obrazy, szaleństwo, traktaty metafizyczne i wszystko na koniec utopione w kołyszącym się uspokajająco oceanie.
„Diabeł” Żuławskiego jest najlepszym polskim filmem. Arcydziełem geniuszu ludzkiego i nieludzkiego, nie na gusty wychowanych na filmach moralnego niepokoju. Diabeł? Film symboliczny? Pokazać wnętrze wieżowca i fiata 126 p plus rozterki szlachetnego Maliniaka co nie chce wziąć łapówki – to jest zrozumiałe, ale pokazać wnętrze duszy, nie sumienia a duszy, tego pokazać się nie da, bo tego nie ma. Maliniak jest, duszy Maliniaka nie ma. Nie mam nic przeciwko filmom moralnego niepokoju, mam jedynie żal do filmów, które nigdy nie powstały, bo były zbyt piękne by być zrozumiałe. „Diabeł” to film metafizyczny, historyczny, współczesny (marzec 1968). Zdarzenia sprzed dwóch wieków i sprzed kilku lat łączy w nim ten sam polski nastrój – wyczerpania sił w obłędzie niemożności i usprawiedliwień ewidentnej zdrady przez rację stanu.
Skąd diabeł, skoro wszyscy stracili wolność i nie ma już kogo kusić. Główny bohater przesiedział początek pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej w więzieniu, nie miał więc okazji zmienić jak inni poglądów i poddać swego punktu widzenia łagodnej ewolucji oślepiającej rozsądek. Żyjąc tak jakby Polska jeszcze istniała, zachowuje się jak osoba wolna, co w rzeczywistości wygląda na szaleństwo.
Do ostatniego człowieka mającego wolną wolę przystępuje diabeł i kusi. Kusi nawróceniem na odmienioną rzeczywistość. Mówiono, że „Diabeł” epatuje okrucieństwem. Przyzwyczajeni do dosłowności komiksów zapominają, iż w dziele sztuki krew bywa alegorią. Oglądając ten film z 1972 roku wydawało się jasne, że Żuławski wyjedzie z Polski – „cierpiałem za wielu”, myślałem za wielu i nic tu po mnie.