Przez cały pracowity tydzień siedziałam w bibliotece przy jednym stoliku z Jacquesem kończącym swoje tezy z teologii. Próbowałam go przekonać, że teologia jest po prostu psychoanalizą Pana Boga. Jacques bronił się machając rękoma i zawile coś tłumacząc niesłyszalnym szeptem. Kiedy nareszcie się zmęczył zakończył przemowę groźbą, że pójdzie do Jezuitów i naskarży, że heretyczka zagnieździła się w ich bibliotece.
– Terefere – wyraziłam swoje powątpiewanie. – Kościół się zreformował i gdybym przyszła tu ciągnąc diabła za ogon przebrana za guerillos groziłby mi co najwyżej nudny dyskurs na temat teologii wyzwolenia. Ale gdybym nagle zaczęła mówić po łacinie jak biskup Lcfcbvre, wtedy rzeczywiście zrobiłoby się nieprzyjemnie.
Jacques znowu zaczął coś argumentować niesłyszalnym szeptem waląc pięścią w otwarty tom kazań św. Bernarda. Pomyślałam, że w tych kazaniach mogę znaleźć interesujące komentarze do symboliki nowotestamentowej. Zabrałam książkę Jacquesowi podsuwając mu pod pięść któreś z zakurzonych, pozakładanych słomkami dzieł św Tomasza.
Św. Bernarda czyta się wspaniale. Jasność stylu, wyjaśnienie każdej alegorii i to, co tak rożni dawne kazania od kazań współczesnych: skłanianie chrześcijan do pogłębienia wiary, a nie namawianie ich by zechcieli uwierzyć.
Piękny jest opis św. Bernarda dokonany przez Grzegorza z Auxerry. Opis w stylu platonizującym, pomijający indywidualne rysy a ukazujący raczej pewien wyimaginowany kanon urody cielesno-duchowej: wzrost średni, sposób poruszania się godny, cera jasna, zaróżowione policzki, długa ciemna broda z szesnastoma czy dziewiętnastoma siwymi włosami. Św. Bernard mieszczący się w tym kanonie ma jeszcze jeden rys charakterystyczny: skórę tak jasna i delikatną, że widać przez nią wnętrzności.