Rano wyjątkowo długie, przymusowe wylegiwanie się w łóżku, bowiem wstając usłyszałam trzask łapki na myszy w okolicy drzwi wejściowych. Oznaczało to, że mysz została unieruchomiona w łapce już na zawsze, a ja w łóżku, aż do przyjścia Cezarego. Gdybym wstała zrobić sobie śniadanie czy próbowała wyjść z domu, byłabym zmuszona zauważyć zatrzaśniętą łapkę z jej zawartością. Cezary przyszedł po południu i uwolnił mnie od potwornej myszy. Śmiał się z mojego porannego uwięzienie i próbował udowodnić rzecz oczywistą:
– Strach ma wielkie oczy.
– I dlatego więcej widzi – odpowiedziałam inną oczywistością.
– Cóż ci zrobi taka mała myszka? Pamiętasz XVIII stopień średniowiecznej inicjacji masońskiej, będący próbą odwagi? Trzeba było mężnie znieść obecność nie smoka lub lwa, ale królika.
– Na królika też dałabym się inicjować, na myszę nie – upierałam się przy swoim.
Zjedliśmy obiadośniadanie i poszliśmy do lasku Vinccnncs. Był to chyba dzień przyjaźni ze zwierzętami, bo po historii z myszą wysłuchałam opowieści o owadach. Na tej samej ławce co my usiadł ojciec z synkiem. Dzieciak widząc pszczoły dopytywał się co tak bzyczy i lata. Ojciec wytłumaczył berbeciowi skąd bierze się miód, jak wygląda ul i jakże piękna jest królowa pszczół. Dziecko słuchając wyjaśnień pochyliło się nad kwiatkiem i złapało pszczołę. Naturalną koleją rzeczy pszczoła użądliła go w rękę. Mały zaczął wrzeszczeć, a ojciec zakończył spokojnie swój ekologiczny wykład o życiu pszczół stwierdzeniem: – Widzisz Filipku a tak pszczółki gryzą.