Waszyngton
Waszyngton smażył się w gorącym słońcu. Upał i wilgotność zamieniły amerykańską stolicę w gigantyczną łaźnię parową. Kierowca turkusowego dżipa cherokee pokręcił z podziwem głową na widok turystów ignorujących skwar.
Kilka minut później samochód zatrzymał się przed bramą Białego Domu. Mężczyzna za kierownicą wyjął identyfikator NUMA ze zdjęciem i nazwiskiem admirała Jamesa Sandeckera. Jeden z wartowników zaczął sprawdzać podwozie lusterkiem na długim drążku. Drugi oddał dokument eleganckiemu rudemu kierowcy z bródką w stylu Van Dycka.
– Witam, panie admirale – powiedział z szerokim uśmiechem. – Miło znów pana widzieć. Nie było pana kilka tygodni. Co słychać?
– Wszystko w porządku, Norman – odrzekł Sandecker. – Dobrze wyglądasz. Jak Dolores i dzieciaki?
Wartownik rozpromienił się.
– Dziękuję za pamięć – odpowiedział z dumą. – Dolores ma się świetnie, dzieciom dobrze idzie w szkole. Jamie chciałaby pracować w NUMA po skończeniu college’u.
– To wspaniale. Niech zadzwoni do mnie. W agencji zawsze są potrzebni zdolni młodzi ludzie.
Wartownik roześmiał się serdecznie.
– Nieprędko się odezwie. Ma dopiero czternaście lat – wyjaśnił i wskazał kciukiem Biały Dom. – Czekają już tam na pana.
– Dzięki, że mnie uprzedziłeś – odrzekł Sandecker. – Pozdrów ode mnie Dolores.
Przejeżdżając przez bramę, admirał pomyślał, że uprzejmość zawsze się opłaca. Starał się być miły dla wartowników, sekretarek, recepcjonistek i urzędników niższej rangi. Dzięki temu miał w całym mieście własny system wczesnego ostrzegania. Uśmiechnął się lekko. Zaprosili go tu na późniejszą godzinę, żeby móc swobodnie porozmawiać, zanim przyjedzie. Sandecker miał opinię punktualnego. Wyniósł ten nawyk z Akademii Marynarki Stanów Zjednoczonych. Zawsze zjawiał się minutę przed spotkaniem.
Wysoki ponury facet w ciemnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych już z daleka wyglądał na agenta wydziału specjalnego. Jeszcze raz wylegitymował Sandeckera, wskazał mu miejsce parkingowe i szepnął coś przez radio. Potem zaprowadził go do wejścia. Na progu przejęła admirała młoda uśmiechnięta asystentka. Poprowadziła go cichymi korytarzami do drzwi, których pilnował żołnierz marines z kwadratową szczęką. Wartownik otworzył drzwi i Sandecker wszedł do gabinetu.
Agent wydziału specjalnego dał znać o przybyciu admirała. Prezydent Dean Cooper Wallace czekał na Sandeckera z wyciągniętą ręką. Był znany z tego, że rozdaje najwięcej uścisków dłoni od czasów Lyndona Johnsona.
– Wspaniale, że pana widzę, admirale. Dzięki za przybycie, mimo że został pan zaproszony w ostatniej chwili.
Potrząsał ręką Sandeckera, jakby zbierał datki na festynie kościelnym. W końcu admirał uwolnił dłoń z uścisku. Obszedł stół dookoła i przywitał się ze wszystkimi. Zwracał się do każdego po imieniu, pytał o żonę, dzieci, o grę w golfa. Szczególnie ciepło przywitał swojego przyjaciela Erwina LeGranda, dyrektora CIA.
Szef NUMA miał niewiele ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, ale jego obecność wypełniła pokój energią niczym potężny zastrzyk testosteronu. Prezydent poczuł się nagle zdominowany przez Sandeckera. Wziął go za łokieć i zaprowadził do krzesła przy długim stole konferencyjnym.
– Zarezerwowano dla pana honorowe miejsce.
Admirał usiadł po lewej stronie Wallace’a. Po prawej zasiadł jak zwykle wiceprezydent Sid Sparkman. Sandecker wiedział, że nieprzypadkowo siedzi obok prezydenta. Miało mu to pochlebiać. Mimo wiejskich manier, które czasami upodabniały Wallace’a do aktora Andy’ego Griffitha, prezydent był sprytnym politykiem.
Wallace usiadł i uśmiechnął się.
– Mówiłem właśnie chłopakom, co mi się ostatnio wydarzyło. Miałem na haczyku pstrąga wielkości wieloryba. Złamał mi wędkę. Pewnie nie wiedział, że ma do czynienia z szefem sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Najgłośniej wiceprezydent. Sandecker zaśmiał się przez grzeczność. Od początku urzędowania w NUMA miał dobre stosunki z lokatorami Białego Domu. Każdy prezydent doceniał jego pozycję w Waszyngtonie i wpływy w środowisku naukowym za granicą. Nie wszyscy lubili admirała, ale nawet przeciwnicy podziwiali jego uczciwość.
Sandecker wymienił uśmiechy z wiceprezydentem, szarą eminencją w Białym Domu. Sparkman był o kilka lat starszy od Wallace’a. Rządził w tajemnicy przed opinią publiczną i pokrywał swój makiawelizm dobrodusznym sposobem bycia. W college’u grał w futbol amerykański, potem dorobił się milionów. Sandecker wiedział, że wiceprezydent skrycie pogardza Wallacem, który odziedziczył majątek i stosunki.
Prezydent miał dziś na sobie flanelową koszulę, marynarską kurtkę i spodnie khaki. Zerknął ostentacyjnie na zegarek.
– Sądzę, panowie, że czas przejść do rzeczy. Air Force One czeka, żeby zabrać mnie do Montany na kolejną rundę z tamtym pstrągiem. Przekazuję pałeczkę sekretarzowi stanu. Wprowadzi was w sprawę.
Wysoki mężczyzna o jastrzębiej twarzy i przenikliwych oczach rozejrzał się po pokoju. Siwe włosy miał przystrzyżone tak starannie, że wyglądały jak hełm. Osoba Nelsona Tingleya przypominała Sandeckerowi opinię pewnego bystrego obserwatora o Danielu Websterze, sekretarzu stanu z połowy dziewiętnastego wieku: “Webster wygląda za dobrze, żeby mógł być prawdziwy”. Tingley nie był złym senatorem, ale stanowisko w rządzie uderzyło mu do głowy. Uważał się za Bismarcka, a Wallace’a traktował jak Fryderyka Wielkiego. Jednak rzadko mógł rozmawiać sam na sam z prezydentem, bo między nimi stał Sparkman. Musiało mu wystarczyć miejsce na trybunie głównej.
– Dziękuję, panie prezydencie – odpowiedział dźwięcznym głosem, który przez lata rozbrzmiewał w senacie. – Z pewnością każdy z panów zna dramatyczną sytuację w Rosji. Za kilka tygodni lub nawet dni możemy się spodziewać upadku legalnie wybranego prezydenta tego kraju. Ich gospodarka znajduje się w ruinie i Rosja z pewnością nie dotrzyma swoich zobowiązań wobec świata.
– Powiedz im o wojsku – podsunął prezydent.
– Armia rosyjska jest bezbronna. Ludzie mają dosyć korupcji i zorganizowanej przestępczości. Nacjonalizm i wrogość do Stanów Zjednoczonych i Europy sięgają zenitu. Jednym słowem, Rosja to bomba, którą może zdetonować byle incydent.
Tingley urwał dla efektu i zerknął w kierunku Sandeckera. Admirał wiedział, że sekretarz zawsze wszystko komplikuje. Nie zamierzał słuchać zawiłych pouczeń.
– Domyślam się – powiedział uprzejmie – że chodzi o incydent na Morzu Czarnym z udziałem NUMA.
Tingley poczuł się nieco zbity z tropu.
– Z całym szacunkiem, panie admirale, ale nie nazwałbym incydentem naruszenia obcej przestrzeni powietrznej i wód terytorialnych oraz inwazji na suwerenne państwo.
– A ja nie nazwałbym tego inwazją, panie sekretarzu – odparł Sandecker ze spokojem buddyjskiego mnicha. – Jak panu wiadomo, uznałem to zdarzenie za tak ważne, że natychmiast złożyłem w departamencie stanu pełny raport, żeby nikt nie był zaskoczony ewentualną skargą rządu rosyjskiego. Ale spójrzmy na fakty. Ktoś ostrzelał ponton amerykańskiej ekipy telewizyjnej, zabił tureckiego rybaka przy sterze. Reporterzy nie mieli wyboru; musieli popłynąć do brzegu. Wówczas zaatakowali ich bandyci. Amerykanom pomógł inżynier NUMA, który ich szukał. Potem zabrał ich nasz statek badawczy.
– Wszystko załatwiono z pominięciem odpowiednich kanałów – skontrował sekretarz.
– Zdaję sobie sprawę z zapalnej sytuacji w Rosji, ale mam nadzieję, że nie będziemy tego rozdmuchiwać do niewłaściwych proporcji. Cały incydent trwał zaledwie kilka godzin. Ekipa telewizyjna rzeczywiście naruszyła obce wody terytorialne, ale w końcu nic się nie stało.
Sekretarz ostentacyjnie otworzył teczkę z emblematem departamentu stanu.
– Raport pańskiej agencji mówi co innego. Oprócz tureckiego rybaka zginął co najmniej jeden obywatel rosyjski. Inni mogli zostać ranni w tym “incydencie”.
– Czy rząd rosyjski złożył protest “odpowiednimi kanałami”, o których pan wspomniał?
– Jak dotąd, nie odezwali się ani Rosjanie, ani Turcy – wtrącił się Rogers, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego.
– Więc jest to burza w szklance wody – podsumował Sandecker. – Jeśli Rosjanie oskarżą nas o naruszenie ich suwerenności, chętnie przedstawię im fakty i osobiście przeproszę ich ambasadora. Zapewnię go, że to się więcej nie powtórzy. Znam go dobrze dzięki współpracy NUMA z jego krajem.
Tingley zwrócił się do Sandeckera, ale patrzył na prezydenta.
– Mam nadzieję – powiedział kwaśno – że nie weźmie pan tego do siebie, admirale, ale nie pozwolimy, żeby gromada morskich maniaków dyktowała politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych.
Jego dowcip nikogo nie rozbawił. Zwłaszcza Sandeckera. Nazwać NUMA “gromadą morskich maniaków”? Uśmiechnął się jak barrakuda, a jego spojrzenie miało temperaturę lodu. Szykował się do rozerwania Tingleya na strzępy.
Wiceprezydent zobaczył, na co się zanosi i zastukał w stół.
– Każdy z panów przedstawił już swoje stanowisko. Jak zwykle z pełnym przekonaniem. Nie będziemy dłużej zabierać prezydentowi cennego czasu. Jestem pewien, że admirał uzna racje sekretarza stanu, a pan Tingley przyjmie wyjaśnienia i zapewnienia NUMA.
Sekretarz otworzył usta, ale Sandecker skorzystał z furtki, którą wskazał Sparkman.
– Cieszę się, że udało nam się polubownie załatwić tę sprawę.
Prezydent nie lubił kłótni i słuchał ich z wyraźną przykrością.
– Dziękuję, panowie – powiedział z uśmiechem. – Jedno już załatwiliśmy. Przejdźmy teraz do ważniejszej sprawy.
– Zniknięcia łodzi podwodnej NR-1? – zapytał Sandecker.
Prezydent popatrzył na niego z niedowierzaniem, potem wybuchnął śmiechem.
– Zawsze słyszałem, że ma pan oczy z tyłu głowy, admirale. Skąd pan o tym wie? Powiedziano mi, że to ściśle tajne.
– To żadna tajemnica, panie prezydencie. Wielu naszych ludzi ma codzienne kontakty z marynarką wojenną, która jest właścicielem NR-1. Część załogi łodzi pracowała w NUMA. Ojciec kapitana Logana to mój przyjaciel. Zaniepokojone rodziny dzwoniły do mnie z pytaniami o swoich bliskich. Przypuszczały, że coś wiem.
– Jesteśmy panu winni przeprosiny – powiedział prezydent. – Nie chcemy ujawniać tej sprawy, dopóki nie będziemy znali jakichś konkretów.
– To oczywiste – przyznał Sandecker. – Czy łódź zatonęła?
– Nie. Sprawdziliśmy.
– Nie rozumiem. Więc co się stało?
Prezydent zerknął na dyrektora CIA.
– Ludzie w Langley uważają, że została porwana.
– Czy ktoś się odezwał, żeby to potwierdzić? Żądał okupu?
– Nie.
– Więc dlaczego nie podano do publicznej wiadomości, że łódź zniknęła? Mogłoby to pomóc w wytropieniu jej. Z pewnością nie muszę przypominać nikomu, że na pokładzie jest załoga. Nie mówiąc o tym, że łódź kosztowała miliony.
Włączył się wiceprezydent.
– Uważamy, że podanie tego do wiadomości publicznej nie wyszłoby załodze na dobre.
– Wydaje mi się, że wręcz odwrotnie. Powinno się zaalarmować cały świat.
– W normalnych okolicznościach. Ale sprawa jest dość skomplikowana, admirale – odrzekł prezydent. – Obawiamy się, że naraziłoby to ich na niebezpieczeństwo.
– Być może – powiedział bez przekonania Sandecker i utkwił w nim świdrujące spojrzenie. – Domyślam się, że macie jakiś plan.
Wallace poruszył się niespokojnie na krześle.
– Sid, masz odpowiedź dla admirała?
– Chcielibyśmy być optymistami – odparł Sparkman – ale podejrzewamy, że załoga nie żyje.
– Macie na to jakiś dowód?
– Nie, ale to bardzo prawdopodobne.
– To za mało, żeby siedzieć z założonymi rękami.
Sekretarz stanu uznał tę uwagę za obrazę i wybuchnął:
– Nie siedzimy z założonymi rękami, admirale! Rząd rosyjski prosił, żebyśmy na razie stali z boku. Mają kontakty i mogą coś zdziałać. Nie będziemy ryzykowali wtrącania się, zwłaszcza przy narastającym w Rosji nacjonalizmie, prawda, panie prezydencie?
Sandecker zignorował sekretarza i zwrócił się do prezydenta.
– Chyba nie myśli pan, że łódź porwali Rosjanie?
Wallace znów wyręczył się wiceprezydentem.
– Sid, znasz tę sprawę od pierwszego dnia. Możesz to wyjaśnić admirałowi?
– Oczywiście, panie prezydencie, z przyjemnością. To się wiąże z naszym poprzednim tematem, admirale. Krótko po zniknięciu NR-1 skontaktowali się z nami ludzie z rządu rosyjskiego. Powiedzieli, że mogliby odzyskać łódź. Uważają, że zniknięcie NR-1 ma związek z zamieszaniem w ich kraju. Na razie nie mogę powiedzieć nic więcej i proszę pana o cierpliwość.
– Nie rozumiem takiej logiki – odparł Sandecker. – Mamy powierzyć los naszych ludzi rządowi, który może w każdej chwili upaść? Wydaje mi się, że rosyjskie szychy skoncentrują się raczej na ratowaniu własnej skóry niż na szukaniu amerykańskiej łodzi podwodnej.
Wiceprezydent skinął głową.
– Mimo to zgodziliśmy się nie wkraczać. Nawet przy tylu problemach Rosjanie najlepiej potrafią poradzić sobie z tym, co się dzieje na ich podwórku.
– Obawiam się, że on ma rację, James – powiedział dyrektor CIA LeGrand, który siedział dotąd cicho.
Sandecker uśmiechnął się. LeGrandowi wyznaczono rolę “dobrego gliny”, który uziemi “złego glinę”. Admirał też potrafił grać. Zmarszczył czoło, jakby podejmował trudną decyzję.
– Widzę, że mój stary przyjaciel Erwin zgadza się z panem. W porządku, nie będę więcej naciskał.
W gabinecie zapadło ciężkie milczenie, jakby nikt nie wierzył, że Sandecker się podda.
– Dziękuję panu, James – powiedział prezydent Wallace. – Mieliśmy okazję pogadać, zanim pan przyjechał. Wiemy, że to duża pokusa wprowadzić NUMA do akcji. Zwłaszcza że jest pan osobiście zainteresowany tą sprawą.
– Dlatego żąda pan, żebym trzymał się od tego z daleka.
– Na razie, admirale.
– Mogę pana zapewnić, że NUMA nie będzie szukać NR-1. Ale proszę dać mi znać, jeśli będziemy potrzebni.
– Oczywiście, admirale.
Prezydent podziękował wszystkim za przybycie i wstał. Sandecker życzył mu dobrego wędkowania i wyszedł. Wiedział, że pozostali będą jeszcze dyskutować na ten temat. Asystentka odprowadziła go do bocznych drzwi. Kiedy przejeżdżał przez bramę, wartownik zagadnął go z uśmiechem:
– Gorąco dzisiaj, co?
Sandecker uśmiechnął się szeroko.
– Mam wrażenie, Norman, że w tej części Waszyngtonu temperatura zawsze jest o kilka stopni wyższa.
Pomachał beztrosko ręką i włączył się do ruchu.
W drodze powrotnej do centrali NUMA Sandecker wystukał numer na telefonie komórkowym.
– Wpadnij do mnie za dziesięć minut, Rudi.
Admirał zaparkował w garażu pod trzydziestopiętrowym cylindrycznym budynkiem, który był centrum operacji NUMA na całym świecie, i wjechał windą na samą górę, do swojego gabinetu. Siedział za wielkim biurkiem, zrobionym z klapy luku okrętu wojennego konfederatów, gdy wszedł z teczką Rudi Gunn.
Sandecker wskazał swemu zastępcy krzesło. Niski, szczupły mężczyzna z wąskimi ramionami, przerzedzonymi włosami i w grubych okularach w rogowej oprawie wysłuchał uważnie relacji admirała ze spotkania w Białym Domu.
– Więc rezygnujemy z poszukiwań? – zapytał.
Sandeckerowi zabłysły oczy.
– Nic podobnego! Nie wywieszę od razu białej flagi. Czego się dowiedziałeś?
– Tylko okręt podwodny większy od naszej łodzi mógł ją uprowadzić sprzed nosa statku ubezpieczającego. Niektóre kraje mają takie kolosy. Pomyślałem, że nadałby się do tego radziecki tajfun. Poprosiłem Yaegera, żeby zrobił różne symulacje.
Hiram Yaeger był komputerowym guru NUMA i szefem jej ogromnej bazy danych.
Sandecker odchylił się do tyłu i oparł brodę na dłoni.
– Tajfun ma ponad sto pięćdziesiąt metrów długości. Mógł łatwo zabrać naszą miniłódź.
– Rosjanie budowali je do wystrzeliwania pocisków z koła podbiegunowego. Mogli przerobić płaski pokład rakietowy na transportowy. Ale kiedy pogrzebałem głębiej, wyniknął pewien problem. Wiem już, że tajfunów nie użyto do tej operacji.
– Chyba się jednak nie poddałeś? Co jeszcze masz?
Gunn sięgnął do teczki i wyjął okładkę na akta. Wręczył Sandeckerowi zdjęcie.
– To rosyjski okręt podwodny klasy India z ich Floty Północnej, sfotografowany kiedyś w drodze na Pacyfik – wyjaśnił. Podał admirałowi kilka kartek. – A to schematy jego konstrukcji. Napęd dieslowsko-elektryczny i prawie sto siedem metrów długości. Przypuszczalnie przeznaczony do ratownictwa podwodnego. Ta wgłębiona część kadłuba za kioskiem to pokład transportowy dla kilku miniłodzi podwodnych. W czasie zimnej wojny mogły być używane do tajnych operacji Specnazu. Zbudowano tylko dwie indie. Po zakończeniu zimnej wojny miały być zniszczone. Udało nam się ustalić, że jedna rzeczywiście poszła na złom. Nie wiemy, co się stało z drugą. Podejrzewam, że została użyta do porwania NR-1.
– Sądząc po twoim głosie, jesteś tego pewien, Rudi. Pamiętaj, że na razie to tylko teoria.
Gunn uśmiechnął się.
– Mogę skorzystać z pańskiego wideo?
– Proszę bardzo.
Gunn znów sięgnął do nesesera i wyjął kasetę. Podszedł do ściany z boazerią, otworzył drzwiczki szafki i wsunął kasetę do magnetowidu.
– Jak pan wie, NR-1 mogła transmitować obraz telewizyjny z dna morza.
– Sam przyznałem na to fundusze z kasy NUMA. Wspaniały program edukacyjny. Obrazy idą przez satelitę do szkół na całym świecie. Uczą młodzież, że ocean jest dużo ciekawszy niż MTV.
– Ten obraz został wysłany z NR-1 w dniu jej zniknięcia.
Gunn wcisnął przycisk “play” na pilocie. Na ekranie pojawiła się zielona woda morska. Mocne reflektory oświetlały smukły czarny kadłub. Nie było dźwięku. W rogu wyświetlała się godzina i data.
Sandecker siedział z rękami opartymi o brzeg biurka.
– To chyba widok dziobu z kamery na kiosku – powiedział.
– Zgadza się. Niech pan patrzy dalej… Teraz!
Pod kadłubem pojawił się cień przypominający rekina. Z dołu podpłynęło coś dużo większego niż NR-1. Po kilku minutach łódź ruszyła naprzód. Nabierała szybkości, w końcu zasłoniły ją pęcherze powietrza.
– Ten obraz został wysłany z łodzi przez satelitę w chwili jej zniknięcia. Jak pan widział, transmisja była bardzo krótka, potem się urwała.
– Fascynujące – powiedział Sandecker. – Daj to jeszcze raz, Rudi.
Gunn cofnął taśmę i puścił od początku.
– Czy Biały Dom ma kopię tego filmu? – zapytał admirał.
– Transmisja szła bezpośrednio do NUMA. Chyba jej nie widzieli.
– Dobra robota, Rudi – pochwalił Sandecker. – To ważny kawałek układanki.
Sięgnął do skrzyneczki na biurku i wyjął dwa cygara, które osobiście wybrał i zwinął dla niego właściciel plantacji w Republice Dominikańskiej. Ustawił jedno pod drugim.
– Załóżmy, że to na dole jest dużo większe od tego na górze. Podpływa pod naszą łódź i co dalej? Mógłby być problem z zabraniem łodzi na grzbiet.
– Chyba że…
– Że NR-1 współpracowałaby z porywaczem. Kapitan Logan nie zrobiłby tego.
– A jeśli go zmuszono?
Sandecker rzucił Gunnowi cygaro, drugie wetknął w zęby. Zapalili i usiedli w chmurze wonnego dymu.
– Przypuszczam, że na pokładzie był zagraniczny naukowiec – powiedział Sandecker po chwili namysłu.
– Zgadza się. Mam pełną listę ludzi na NR-1.
– Sprawdź dokładnie ich przeszłość. Zwłaszcza naukowca. Tymczasem spróbujemy poszukać okrętu podwodnego klasy India. Marynarka ma aktualne namiary na wszystkie rosyjskie okręty operacyjne, ale nie chcę, żeby ktoś wiedział, że NUMA nadal tym się zajmuje.
– Może Yaeger potrafi włamać się do systemu komputerowego marynarki.
Sandecker popatrzył na rozżarzony popiół na końcu cygara.
– Jestem zaskoczony, Rudi, że słyszę coś takiego właśnie od ciebie.
– Sytuacja nadzwyczajna wymaga niekonwencjonalnych kroków.
– Słusznie. Ze Stambułu dzwonił Austin. Zbiera Zespół Specjalny, żeby jeszcze raz przyjrzeć się opuszczonej bazie okrętów podwodnych.
– Uważa, że baza ma związek z NR-1?
– Nie wiedział o zniknięciu łodzi, dopóki mu nie powiedziałem. Jest w kontakcie z dawnym rosyjskim znajomym, który sugeruje, że baza może mieć związek z potencjalnym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych.
– Z atakiem terrorystycznym?
– Zapytałem Kurta o to samo. Wie tylko tyle, ile powiedział mu Rosjanin. Podobno Stanom Zjednoczonym grozi niebezpieczeństwo. Wygląda na to, że w sprawę jest zamieszany magnat górniczy nazwiskiem Razow. Baza może być kluczem do tego, co się dzieje. Kurt ma zwykle dobrego nosa. W takim razie NUMA tym bardziej powinna się włączyć.
– Możemy przyjrzeć się tamtej okolicy przez satelitę.
– Potrzebujemy też kogoś na ziemi.
– A co z pańską obietnicą daną prezydentowi?
– Obiecałem tylko nie szukać NR-1. Nic nie mówiłem o rosyjskiej bazie okrętów podwodnych – odrzekł Sandecker z chytrym błyskiem w oku. – Poza tym Austin jest już na pewno poza zasięgiem mojego telefonu.
– Słyszałem, że aktywność plam na słońcu zakłóca łączność.
– Oczywiście będziemy próbowali nawiązać kontakt. Prezydent leci do Montany na ryby. Podejrzewam, że szybko wróci, jeśli rząd rosyjski upadnie.
Gunn wyglądał na zakłopotanego.
– Jeżeli naprawdę jest jakieś zagrożenie, czy nie powinniśmy powiedzieć o tym prezydentowi?
Sandecker podszedł do okna i popatrzył na Potomac. Po chwili odwrócił się.
– Wiesz, na czym Sid Sparkman dorobił się milionów?
– Oczywiście. Na kopalniach.
– Właśnie. Jak Razow.
– Przypadek?
– Może tak, może nie. Chłopcy z jednej branży często trzymają się razem. Możliwe, że ci dwaj się znają. Dopóki się nie upewnimy, że zagrożenie jest realne, lepiej nie mówić o tym głośno.
– Sugeruje pan…
– Nie mam żadnych podstaw, żeby posunąć się aż tak daleko. Na razie.
Gunn zacisnął wargi, w jego oczach pojawił się niepokój.
– Mam nadzieję, że Kurt i reszta nie przeholują.
Sandecker uśmiechnął się ponuro.
– To nie byłby pierwszy raz