35

Helikoptery typu Sikorsky HH 60-H Seahawk pędziły obok siebie nad oceanem niczym dwie Walkirie. Leciały tak nisko, że podwozia ochlapywała piana z grzywiastych szczytów fal. Maszyny miały szary kolor maskujący, nawet ich oznakowania były prawie niewidoczne.

Przez szybę jednego z helikopterów wyglądał dowódca plutonu, porucznik marynarki Zack Mason. Rozmyślał o pilnym telefonie z Waszyngtonu i rozkazie zebrania specjalnego oddziału bojowego do tajnej operacji.

Mason przypominał wyglądem urzędnika bankowego, ale był twardym, doświadczonym żołnierzem. Bez trudu wytrzymywał mordercze ćwiczenia w jednostce SEAL. Mimo młodego wieku brał już udział w wielu operacjach, od zarzuconego planu strącenia helikoptera Saddama Husajna do ochrony olimpiady w Atlancie.

Oficjalnie dowodził grupą SEAL na Wschodnim Wybrzeżu. Nieoficjalnie był oficerem łącznikowym, przydzielonym do Połączonego Dowództwa Operacji Specjalnych, czyli amalgamatu SEAL, Delta Force i 160. Pułku Lotniczych Operacji Specjalnych, znanego jako SOAR. Tajna jednostka miała własne helikoptery wsparcia. Drużyny szturmowe specjalizowały się w atakowaniu takich celów morskich, jak statki czy platformy wiertnicze. Połączone dowództwo było upoważnione do samodzielnego zwalczania terroryzmu.

Rozkaz operacji wydano z pominięciem normalnego trybu postępowania. Podpisał się pod nim bezpośrednio sekretarz marynarki. Admirał stojący na czele Dowództwa Morskich Operacji Specjalnych w Coronado w Kaliforni dostał polecenie, by decyzje operacyjne zapadały na możliwie najniższym szczeblu. Mason miał przesyłać meldunki z terenu prosto do Coronado.

Po rozmowie z Sandeckerem Sid Sparkman poszedł do prezydenta i powiedział mu prawdę o swoich powiązaniach z Atamanem. Przyznał, że skusiła go szansa zarobienia miliardów dolarów, ale nie wiedział o spisku Razowa przeciwko Stanom Zjednoczonym. Złożył pisemną rezygnację i oddał się do dyspozycji prezydenta. Zaproponował, że jeśli ich operacja się nie uda, weźmie na siebie całą odpowiedzialność. Prezydent zawsze był pragmatykiem. Schował rezygnację do kieszeni, przyjął ofertę Sparkmana i polecił mu zadzwonić do sekretarza marynarki.

Grupa SEAL, dowodzona przez Masona, stacjonowała w Little Creek w Wirginii. Wybrano ją dlatego, że była wyszkolona w abordażu. Dostała prosty rozkaz: opanować statek bez ostrzeżenia i unieszkodliwić bombę. Mason wiedział, że wykonanie tego rozkazu będzie skomplikowane.

– Dolatujemy na miejsce – powiedział pilot, przerywając rozmyślania Masona. – Do celu dziesięć minut.

Mimo zewnętrznego spokoju, Mason czuł podniecenie akcją. Lubił trudne wyzwania i wstąpił do marynarki, żeby działać. Zerknął na szwajcarski zegarek Chase-Durer. Odwrócił się i pokazał swoim ludziom dziesięć palców.

Komandosi mieli czarne kombinezony i farbę maskującą na twarzach. Byli ledwo widoczni w przyćmionym świetle kabiny. Jako elitarna jednostka, mogli dowolnie wybierać ubranie i broń. Niektórzy nosili na głowie chusty w stylu Rambo, inni bardziej tradycyjne miękkie kapelusze z zawiniętym rondem. Większość miała karabinki colta, skróconą wersję M16 na amunicję bezłuskową, co zwiększało pojemność magazynków. Jeden z mężczyzn, zbudowany jak byk, trzymał lekki karabin maszynowy M-60 E3, który normalnie obsługiwało dwóch ludzi. Inny był uzbrojony w strzelbę kaliber 12 z pociskami przeciwpancernymi. Oprócz broni osobistej, ekspert od materiałów wybuchowych dźwigał plecak z ładunkami plastiku C-4 i detonatorami. Mason dowodził szesnastoosobowym plutonem, który miał opanować sterburtę. Jego zastępca, nazywany 2IC od słów second in command, prowadził grupę, która miała zabezpieczyć lewą burtę. Mimo ciężkiego uzbrojenia trzydziestu dwóch ludzi stanowiło zbyt małą siłą uderzeniową przeciwko takiemu olbrzymowi jak “Ataman Explorer”. Wymiana ognia ze znacznie liczebniejszym przeciwnikiem mogła się źle skończyć. Ich główną bronią miało być zaskoczenie.

– Kontrola łączności – powiedział Mason. Jak wszyscy w plutonie, miał radio Motorola MX300 z mikrofonem krtaniowym i słuchawką. Komandosi zgłaszali się według ustalonej kolejności. Mason liczył odpowiedzi. Szesnaście. Z drugiego helikoptera odezwał się jego zastępca. On i jego ludzie byli gotowi.

Mason wyjął komórkę z kamizelki szturmowej i wystukał numer. Telefon miał specjalny algorytm szyfrowy, który łączył Masona bezpośrednio z innymi drużynami szturmowymi.

Kiedy jego oddział leciał na wschód od Bostonu z maksymalną szybkością dwustu trzydziestu kilometrów na godzinę, inne eskadry ruszyły do akcji na południu: Delta Force w rejonie Charlestonu w Karolinie Południowej, pułk lotniczych operacji specjalnych na wschód od Miami. Operacją dowodziła marynarka, co oznaczało, że szefem jest Mason. Gdyby został wyłączony z akcji, zastąpiłby go dowódca Delta Force, a w następnej kolejności oficer SOAR.

– Tu Omega Jeden – powiedział Mason. – Zgłoś się, Omega Dwa.

– Omega Dwa i jak pan się ma?

Mason uśmiechnął się. Znów te rymy. Poznał dowódcę Delta Force na wspólnych ćwiczeniach. Lubił dowcipnego Afro-Amerykanina, który przybrał nazwisko Joe Louis na cześć wielkiego mistrza boksu.

– Jesteśmy zgodnie z rozkładem, Joe. Do celu dziesięć minut.

– Przyjąłem. Hej, Zack, czy marynarka nie mogła wymyśleć lepszego kryptonimu niż “Omega”? Na przykład “Trzy Misie”?

– Wątpię, żeby admirał chciał zostać “Niedźwiedzicą”.

– Nie mądrzcie się. Do celu osiem minut.

– Odezwij się, kiedy będziesz miał kontakt wzrokowy.

– Jak go namierzę, to ci się zwierzę. Bez odbioru.

Mason wcisnął inny guzik i połączył się z Willem Carmichaelem, dowódcą Omegi Trzy. W przeciwieństwie do Louisa, Carmichael był podręcznikowym typem oficera. Nawet jego spontaniczne odżywki wydawały się zaprogramowane. Zameldował, że jego drużyna leci zgodnie z rozkładem i dodał:

– Bułka z masłem.

Mason wiedział z własnego doświadczenia, że desant z powietrza na duży i zapewne dobrze uzbrojony statek na pełnym morzu, a potem unieszkodliwienie nieznanych ładunków wybuchowych to niezupełnie “bułka z masłem”. Ćwiczyli abordaż mnóstwo razy, ale to była prawdziwa operacja. Jej powodzenie zależało od tego, by jak najdłużej nie zostać wykrytym. Helikopter HH-60H nadawał się idealnie do tego zadania. Był stosunkowo cichy, miał system zakłócania i tłumienia podczerwieni, antyradar i inne elektroniczne oczy i uszy. W dodatku był uzbrojony w dwa karabiny maszynowe M-60 i pociski rakietowe hellfire.

– Do celu cztery minuty – poinformował flegmatycznie pilot.

Mason odwrócił się i uniósł cztery palce. Nie potrzebował tego robić, bo wszyscy byli podłączeni do obwodu interkomu helikoptera, ale chciał zaakcentować wiadomość. Napięcie rosło. Wydawało się, że minęły zaledwie sekundy, gdy pilot znów się odezwał.

– Kontakt wzrokowy.

Mason włożył gogle noktowizyjne i kazał swoim ludziom zrobić to samo. Zobaczył sylwetkę ogromnego statku, prującego fale. Zameldował innym drużynom o kontakcie wzrokowym. Obie już namierzyły cel. Powiedział, że odezwie się z LZ. Ten skrót od Landing Zone oznaczał strefę lądowania. Schował telefon do kamizelki.

Od celu dzieliły ich sekundy lotu. Seahawki wytraciły szybkość w ostatniej chwili, kiedy wydawało się, że walną w burtę statku. Poderwały się, skręciły i zawisły po obu stronach szerokiego pokładu rufowego. Termowizory poszukały plam ciepła, które wskazywałyby na obecność ludzi. Pokład był czysty. Zadowolony pilot zwiększył obroty, ominął maszty i anteny i zawisnął na wysokości piętnastu metrów.

Wszyscy wiedzieli, że w tym momencie są bezbronni. Zrobili to, co ćwiczyli mnóstwo razy. Opuścili na dół linę grubości pięciu centymetrów, umocowaną do wyciągarki, i włożyli grube rękawice spawalnicze. Mason stanął w drzwiach, chwycił mocno linę i wyskoczył. Wykorzystał siłę zdobytą dzięki morderczemu treningowi i kontrolował opadanie, dopóki nie dotknął stopami pokładu. Odsunął się szybko, żeby zrobić miejsce następnemu.

Oba helikoptery opustoszały w ciągu dziewięćdziesięciu sekund. Po wylądowaniu na statku komandosi odrzucili rękawice. Pierwsza czwórka uformowała krąg. Inni kolejno dołączyli do niego. Helikoptery odleciały jak spłoszone ważki i zawisły kilkaset metrów od prawej i lewej burty. Czekały na wiadomość o zdobyciu statku lub o niepowodzeniu operacji. Miały rozkaz ewakuować grupę szturmową i zatopić statek rakietami.

Mason przekonał się z ulgą, że ekspert od materiałów wybuchowych Joe Baron wylądował bezpiecznie. Mason umiał zakładać ładunki, ale Baron był zawodowcem. Porucznik wyjął z kamizelki pręt świetlny. Wygiął go w jedną i w drugą stronę. Chemikalia wewnątrz rurki wymieszały się i rozjarzyły na jasnoniebiesko. Pomachał prętem do drużyny przy lewej burcie, że wszystko gra. Sekundę później dostał taki sam sygnał. Rozmowy radiowe mieli ograniczyć do minimum.

Mason odebrał przez komórkę meldunki.

– Omega Trzy. Rufowa LZ zabezpieczona. Żadnych problemów. Melduj, Omega Dwa.

– Omega Dwa. Rufa zabezpieczona. Nikogo w domu, więc powęszymy po kryjomu.

– Tu Omega Jeden. Działaj według planu i skończ z tą żałosną poezją.

– Zrozumiałem – odpowiedział Louis. Korciło go, żeby dodać i “olałem”.

– Omega Trzy. Wszyscy w porządku.

Mason kazał drużynom ruszać. Ludzie przy każdej burcie podzielili się na dwa oddziały. Jeden zajmował pozycje strzeleckie i ubezpieczał biegnących kolegów. Potem grupa szturmowa stawała się wsparciem ogniowym, a druga startowała do przodu. Taki manewr pozwalał na szybkie pokonywanie terenu.

Po kilku minutach spotkali się na dziobie z drużyną z lewej burty. Mason kazał zastępcy sprawdzić mostek i nadbudówkę i poprowadził swoją grupę pod pokład. Stosując tę samą technikę żabich skoków, drużyna Masona szybko posuwała się przez ładownie. Zatrzymali się przed zaspawanymi drzwiami. Skoro nie mogli tam wejść, nikt też nie mógł stamtąd wyjść. Ruszyli dalej. Wpadli do maszynowni. Silniki pracowały, ale nie zauważyli żadnej obsługi.

W słuchawce Masona zatrzeszczał głos.

– Tu góra. Kajuty oficerów i załogi sprawdzone. Koje zaścielone. Nikogo. Ponuro jak cholera.

– Maszynownia. Silniki na chodzie. Tu też nikogo.

Zagłębiali się coraz dalej. Wciąż nie było żywej duszy. Po dokładnym przeszukaniu statku wrócili na pokład główny.

Mason usłyszał przez radio głos zastępcy.

– Panie poruczniku, niech pan jak najszybciej przyjdzie na mostek.

Mason natychmiast poprowadził swoją drużynę do sterowni. Po drodze mijali stanowiska komandosów, czuwających na pokładach i skrzydłach mostka.

– Nic? – zapytał Mason żołnierza ze strzelbą.

– Nic, sir.

Mason wszedł do sterowni, gdzie czekał na niego zastępca z kilkoma ludźmi.

– Co chciałeś mi pokazać?

– Właśnie to, sir. Tu nikogo nie ma.

Mason rozejrzał się. Monitory komputerowe żarzyły się niebieskim światłem, na wyświetlaczach cyfrowych migały odczyty. Wtedy zrozumiał. On i jego ludzie byli jedynymi żywymi istotami na ogromnym statku.


Zgłaszały się inne drużyny Omega. Louis i Carmichael meldowali, że “Ataman II” i “Ataman III” są opuszczone. Kiedy Mason słuchał meldunków, wyczuł zmianę w ruchu statku. Był tego pewien. Statek przestał płynąć naprzód. Mason podszedł do wielkiej szyby z widokiem na pokład. Wyjrzał w ciemność. Coś się działo. Nie miał pewności, ale zdawało mu się, że statek sunie w bok.

– Panie poruczniku – zawołał jeden z jego ludzi. – Niech pan zobaczy.

Komandos stał przed wielkim monitorem komputerowym. Obraz na ekranie wyglądał jak tarcza łucznicza. Widoczna na nim sylwetka statku obracała się wokół własnej osi, zbliżając się do środka koncentrycznych kręgów. Po jej obu stronach migały czerwone lampki. Mason natychmiast zorientował się w sytuacji. Statek był zdalnie sterowany. Ktoś kierował trzema “Atamanami” z zewnątrz.

Mason kazał zastępcy zabezpieczyć mostek i wezwał helikoptery. Powiedział pilotom, żeby wylądowali. Potem polecił Joemu Baronowi zebrać na pokładzie dziobowym komandosów przeszkolonych w obchodzeniu się z materiałami wybuchowymi. Połączył się z innymi Omegami i kazał im dotrzeć do bomb. Zbiegł na pierwszy poziom i poprowadził w dół statku Barona i innych. Na schodach słyszał za plecami ich dudniące kroki. Doszli do zaspawanych drzwi, które widzieli wcześniej.

Porucznik porównał pozycję drużyny z diagramem statku. Znajdowali się na zewnątrz komory bombowej. Baron natychmiast zabrał się do roboty. Przykleił do drzwi paski plastiku C-4. Wetknął detonator w materiał przypominający kit i przeciągnął kabel za róg. Wszyscy wycofali się na bezpieczną odległość, przykucnęli i zasłonili uszy. Baron włączył urządzenie odpalające M57 na końcu przewodu. Głośny, głuchy huk odbił się echem w korytarzu.

Rzucili się do dymiącej czworokątnej dziury z poszarpanymi krawędziami. Szczupły Baron wśliznął się do środka niczym piskorz. Inni podali mu swoje plecaki i przecisnęli się za nim. W ciemności rozbłysły latarki. Potem ktoś znalazł włącznik na ścianie i pomieszczenie zalało jasne światło.

Stali na platformie z dużym prostokątnym wycięciem pośrodku, przez który przechodził pocisk zwisający z sufitu. Trzymały go naciągi umocowane do ścian. Wszyscy gapili się bez słowa na wielki złowrogi cylinder. Światło odbijało się od metalowej powłoki i osłon rotorów.

– Do roboty! – mruknął Mason. – Nie ma czasu na podziwianie.

Baron przesunął palcami po pocisku. Potem obejrzał plątaninę węży i kabli, które wiły się w dół od dziury w suficie. Wstrzymał oddech.

– Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

– Możesz to rozbroić?

Baron uśmiechnął i zatarł ręce. Pogrzebał w swoim plecaku, wyciągnął stetoskop i włożył do uszu. Osłuchał pocisk w kilku miejscach. Marszczył czoło jak lekarz badający pacjenta.

– Ta laseczka jest odszykowana i gotowa do wyjścia. Słyszę szum.

– Co to za połączenia? – zapytał Mason.

– Paliwo i prąd. Przeciąłbym je, ale ta mała mogłaby wtedy zacząć działać na własną rękę.

– Innymi słowy, mogłoby się zacząć odpalanie?

Baron przytaknął.

– Muszę jej wyciąć serce.

Przesunął palcami wzdłuż lekko wystającej krawędzi panela z boku pocisku. Potem wygrzebał z plecaka komplet narzędzi i po kilku próbach dopasował nasadkę do łbów śrub, trzymających pokrywę panela. Wziął klucz elektryczny na baterie i zaczął odkręcać.

Mason przekazywał jego czynności innym drużynom jak radiowy sprawozdawca sportowy, relacjonujący mecz. Instruował tamtych, żeby powtarzali kolejne kroki Barona. W tym samym czasie jego ludzie przeszukali pomieszczenie i znaleźli w magazynie linę grubości dwóch i pół centymetra. Przeciągnęli ją pod wirnikami w nadziei, że utrzyma bombę.

Baronowi nie szło zbyt dobrze. Zerwał kilka gwintów, zardzewiałych od wilgoci w wielkiej komorze, i musiał do odkręcania śrub użyć specjalnego narzędzia. Opierał się o pocisk, trzymając głowę blisko obudowy. Nagle przerwał pracę i zaczął nasłuchiwać.

– Jasna cholera! – zaklął.

Mason cały czas zaglądał mu przez ramię.

– Co jest? – zapytał.

Zanim Baron zdążył odpowiedzieć, ze sterowni odezwał się zastępca Masona.

– Nie wiem, czy to coś znaczy, panie poruczniku, ale wszystkie monitory i wskaźniki oszalały.

– Zaczekaj – odrzekł Mason i zwrócił się do Barona. – To ze sterowni. Przyrządy coś sygnalizują.

Mason nadstawił ucha. Komorę wypełnił głośny szum. Narastał. Baron rozejrzał się.

– To gówno zaraz wystartuje.

– Możesz coś zrobić? – zapytał spokojnie Mason.

– Jest szansa. Jeśli zdążę zdjąć ten panel, może uda mi się przeciąć obwód odpalający. Niech pan trzyma tamte obcęgi w pogotowiu.

Baron odkręcił kolejną śrubę i wziął się za następną. Nagle usłyszeli nowy hałas. Brzmiał jak odgłos zazębiania się wielkich trybów. Dochodził z dołu. Spojrzeli tam, co zapewne uratowało im wzrok; kable i węże nad ich głowami eksplodowały i oderwały się od pocisku. Padli na brzuchy. Pod nimi zaczęły się rozsuwać wrota basenu.

Wirniki bomby ożyły.

Dno basenu otworzyło się całkowicie. Znów nastąpiła eksplozja i odpadły naciągi, trzymające pocisk. Grube liny trzasnęły jak nitki i luźne końce przecięły powietrze. Zgilotynowałyby każdego na swojej drodze.

Bomba opadła.

W słuchawce Masona wrzeszczały liczne głosy. Inne drużyny miały taką samą sytuację.

– Omega Dwa – krzyczał Joe Louis. – Bomba opadła. Włączył się Carmichael.

– Omega Trzy. Nasza też.

Mason i jego ludzie podczołgali się do krawędzi pustego otworu po pocisku i spojrzeli w dół. Tam, gdzie wirniki bomby zniknęły w ciemnym morzu, zobaczyli spienione fale. Mieli wrażenie, że patrzą w otchłań piekła.

Загрузка...