2

Morze Egejskie


Miniaturowa badawcza łódź podwodna NR-1 kołysała się lekko na falach u wybrzeży Turcji. Była prawie niewidoczna, z wyjątkiem jaskrawego pomarańczowego kiosku. Kapitan Joe Logan stał na szeroko rozstawionych nogach na omywanym wodą pokładzie, trzymając się jednego z poziomych stateczników. Swoim zwyczajem przeprowadzał ostatnią kontrolę wzrokową przed zanurzeniem.

Przyjrzał się smukłemu czarnemu kadłubowi o długości czterdziestu czterech metrów, z pokładem wystającym zaledwie kilkanaście centymetrów nad powierzchnię wody. Zadowolony, że wszystko w porządku, zdjął czapkę baseballową marynarki wojennej i pomachał do “Carolyn Chouest”, stojącej czterysta metrów dalej. Statek ubezpieczający wyglądał jak wielopiętrowy blok mieszkalny. Z lewej burty sterczało ramię dźwigu, zdolnego unieść kilka ton.

Kapitan wspiął się na szczyt kiosku i przecisnął się przez otwór włazu. Miał na sobie kamizelkę ratunkową, która utrudniała mu ruchy. Przesunął palcami po uszczelce i upewnił się, czy jest czysta. Potem zaryglował klapę i opuścił się do ciasnej sterowni. Większość przestrzeni zajmowały wskaźniki, przyrządy pomiarowe i instrumenty stłoczone na każdym centymetrze kwadratowym sufitu i ścian.

Logan nie rzucał się w oczy. Wyglądał na wykładowcę któregoś z college’ów Ivy League. Ukończył inżynierię jądrową. Zanim przydzielono mu NR-1, dowodził okrętami nawodnymi. Był łysiejącym blondynem średniego wzrostu z mięsistym podbródkiem. Marynarka nie potrzebowała teraz twardzieli w typie Johna Wayne’a. Okręty z laserami naprowadzającymi, skomputeryzowanymi systemami ogniowymi i inteligentnymi pociskami za dużo kosztowały, żeby powierzać je kowbojom. Logan potrafił natomiast poradzić sobie z najbardziej skomplikowanym problemem technicznym.

Jego poprzednie okręty były dużo większe, jednak ich elektronika nie mogła się równać z NR-1. Łódź została zbudowana w 1969 roku, ale ciągle ją modernizowano. Obok najnowszej technologii pozostawiono część starych sprawdzonych urządzeń. Z pokładu statku ubezpieczającego biegła czterystumetrowa gruba lina holownicza, łącząca go z wielką metalową kulą, umieszczoną w metalowych szczękach na dziobie łodzi podwodnej.

Logan dał rozkaz do zwolnienia liny i odwrócił się do postawnego brodatego mężczyzny po pięćdziesiątce.

– Witam na pokładzie najmniejszego atomowego okrętu podwodnego na świecie, doktorze Pułaski. Przepraszam za ciasnotę. Najwięcej miejsca zajmuje tu osłona reaktora jądrowego. Chyba jednak woli pan klaustrofobię od napromieniowania. Zakładam, że został pan właściwie przeszkolony.

Pułaski uśmiechnął się.

– Tak. Sprawdzili, czy umiem korzystać z toalety.

Mówił z lekkim obcym akcentem.

– Mamy dziesięć osób załogi i bywa tam tłok. Radzę więc ograniczyć picie kawy.

– O ile wiem, możecie być w zanurzeniu nawet miesiąc – odrzekł Pułaski. – Jak wytrzymujecie tyle czasu na dnie morskim?

– Przyznaję, że nawet najprostsze rzeczy, jak branie prysznica, czy gotowanie stają się wówczas problemem – odrzekł Logan i zerknął na zegarek. – Na pańskie szczęście będziemy pod wodą tylko kilka godzin. Najpierw zejdziemy na trzydzieści metrów, żeby sprawdzić, czy wszystkie systemy działają. A potem opadniemy na dno.

Logan przeszedł przez wąski korytarz i wskazał małą platformę z dwoma fotelami.

– To stanowisko dowodzenia. Siedzę tu w czasie operacji. Dzisiaj odstępuję je panu. Zajmę fotel drugiego sternika – powiedział i odwrócił się do pierwszego sternika. – Znasz już doktora Pułaskiego, archeologa morskiego z Uniwersytetu Karoliny Północnej.

Sternik przytaknął i Logan usiadł obok niego. Miał teraz przed sobą imponujący zestaw instrumentów i monitorów.

– To nasze oczy – wyjaśnił, wskazując ekrany. – Na tym jest widok z kamery dziobowej.

Kapitan przyjrzał się uważnie rozświetlonemu panelowi kontrolnemu i po naradzie ze sternikiem zawiadomił przez radio statek ubezpieczający, że łódź podwodna jest gotowa do zanurzenia. Dał rozkaz do zejścia na trzydzieści metrów i wypoziomowania na tej głębokości. Zaszumiały silniki pomp i do zbiorników balastowych wpłynęła woda. Pod falami kołysanie kadłuba ustało. Ostry dziób widoczny na monitorach zniknął w gejzerze rozprysków, potem pojawił się z powrotem na tle niebieskiej wody. Załoga sprawdziła systemy łodzi, kapitan przetestował UQC, bezprzewodowy telefon podwodny, łączący łódź ze statkiem ubezpieczającym. Głos z powierzchni miał przeciągłe, metaliczne brzmienie, ale każde słowo słychać było wyraźnie.

Kiedy kapitan upewnił się, że wszystko gra, dał rozkaz zejścia niżej.

Światło słoneczne zniknęło i woda na monitorach zmieniła kolor z niebieskiego na czarny. Kapitan kazał włączyć reflektory. Opadali w zupełnej ciszy. Sternik poruszał joystickiem sterów zanurzeniowych. Kapitan wpatrywał się uważnie w głębokościomierz. Piętnaście metrów nad dnem kazał sternikowi zawisnąć w bezruchu.

Sternik odwrócił się do Pułaskiego.

– Jesteśmy obok miejsca, które odkryliśmy na odległość za pomocą sensorów. Przeprowadzimy poszukiwania przy użyciu sonaru. Wprowadzimy do komputera program poszukiwawczy. Łódź sama popłynie wyznaczonym kursem. Pełny relaks dla załogi.

– Niewiarygodne – odparł Pułaski. – Aż dziw, że ta magiczna łódź nie przeanalizuje sama znalezisk, nie napisze raportu i nie obroni naszych wniosków przed krytyką zazdrosnych kolegów.

– Pracujemy nad tym – odrzekł Logan z miną pokerzysty.

Pułaski pokręcił głową z udawaną rezygnacją.

– Lepiej poszukam innej pracy. Przy takich wynalazkach archeolodzy morscy przestaną być potrzebni. Zastąpią ich monitory.

– To jeszcze jeden skutek zimnej wojny.

Pułaski rozejrzał się ciekawie.

– Nigdy bym nie pomyślał, że będę prowadził badania archeologiczne w łodzi podwodnej zaprojektowanej do szpiegowania Związku Radzieckiego.

– Ta łódź stanowiła wielką tajemnicę. Jakimś cudem udało się ukryć wydatek dziewięćdziesięciu milionów dolarów. Moim zdaniem, były to dobrze wydane pieniądze. Marynarka zezwoliła na używanie jej do celów cywilnych i mamy teraz fantastyczny sprzęt do badań naukowych.

– O ile wiem, użyto jej po katastrofie promu kosmicznego “Challenger” – zauważył Pułaski.

Logan przytaknął.

– Wydobyła bardzo istotne części. Dzięki temu NASA mogła ustalić przyczyny katastrofy i zbudować bezpieczny prom kosmiczny. Ta łódź uratowała też zatopiony F-14 i pocisk powietrze-powietrze, zanim wpadły w obce ręce.

– Jak działa jej manipulator?

– Jak ramię ludzkie. Obraca się na przegubach. W kilu są dwa koła gumowe. Nie jest to harley davidson, ale można jeździć po dnie morskim. Manipulator pracuje w promieniu trzech metrów od łodzi.

– Fascynujące – Pułaski nie ukrywał zachwytu. – A jaki ma udźwig?

– Podnosi przedmioty o ciężarze do dziewięćdziesięciu kilogramów.

– A narzędzia do cięcia?

– Szczypce przecinają linę albo kabel, ale mogą też trzymać palnik przy trudnych pracach. To bardzo wszechstronne urządzenie.

– Rzeczywiście – przyznał Pułaski.

Łódź pływała według klasycznego wzorca poszukiwawczego. Poruszała się po równoległych liniach prostych tam i z powrotem niczym kosiarka do trawy. Monitory ukazywały dno morza, przesuwające się pod kilem. Nie było tu żadnej roślinności.

Logan wskazał ekran.

– Powinniśmy być blisko miejsca, które zauważyliśmy z góry… Tak, wygląda na to, że sonar coś znalazł – powiedział i odwrócił się do sternika. – Przełącz na ręczne sterowanie i zejdź niżej, dwadzieścia stopni w lewo.

NR-1 pochyliła się lekko z łagodnym szumem wirników. Reflektory zewnętrzne oświetliły dno morskie jasno niczym słońce. Sternik wyregulował zbiorniki balastowe.

– Tak trzymaj – polecił Logan. – Wchodzimy w kontakt wzrokowy z naszym celem.

Pochylił się do przodu, wpatrzony uważnie w ekran. Na jego twarz padała niebiesko-zielona poświata. Kiedy łódź podpłynęła bliżej, na ekranie pojawiły się wypukłe kształty. Najpierw pojedyncze, potem coraz więcej.

– Amfory – powiedział Pułaski. – Gliniane dzbany do wina i innych płynów. Można je często znaleźć na zatopionych antycznych statkach.

– Robimy trójwymiarowe zdjęcia statyczne i wideo – odrzekł Logan. – Później będzie pan to mógł przeanalizować. Chciałby pan coś wydobyć?

– Możemy zabrać jedną amforę? Może z tamtej sterty?

Kapitan kazał sternikowi osadzić łódź na dnie w pobliżu stosu glinianych dzbanów. Czterystutonowa jednostka wylądowała lekko jak piórko i potoczyła się naprzód. Logan wezwał ekipę wydobywczą.

W podłodze za sterownią uniesiono klapę, odsłaniając płytką studnię. Przez trzy akrylowe bulaje o grubości dziesięciu centymetrów widać było dno morskie. Jeden z marynarzy wcisnął się do studni i czuwał, żeby łódź nie wpadła na stos dzbanów. Kiedy amfory były tuż obok, łódź zatrzymała się. Dziobowa część kadłuba mieściła ramię manipulatora. Marynarz w studni wysunął je za pomocą pilota i uruchomił szczęki. Ramię obróciło się na przegubie.

Mechaniczna ręka delikatnie chwyciła dzban za szyjkę, uniosła i włożyła do kosza pod dziobem. Marynarz wycofał ramię i Logan rozkazał załodze podnieść łódź z dna. Podczas ostatniej automatycznej serii zdjęć zatelefonował na statek ubezpieczający. Opisał znalezisko i zawiadomił, że będą się wynurzać. Potem kazał sonarzyście zlokalizować statek na powierzchni.

– Wynurzamy się – rozkazał Logan sternikowi.

– Nie sądzę – powiedział doktor Pułaski, stając za fotelem kapitana.

– Słucham?

– Nie wypływamy na powierzchnię.

Kapitan obrócił swój fotel z rozbawioną miną.

– Mam nadzieję, że nie wziął pan dosłownie moich przechwałek o miesięcznych pobytach na dnie morza. Zabraliśmy zapasy tylko na kilka dni.

Pułaski wsunął rękę pod kurtkę i wyciągnął pistolet TT-33.

– Zrobi pan, co każę, albo go zastrzelę – zagroził, przykładając lufę pistoletu do głowy sternika.

Logan spojrzał na broń, potem na Pułaskiego.

– Kim pan jest?

– Nieważne. Ma pan wykonywać moje polecenia.

– W porządku – odparł Logan głosem ochrypłym z napięcia. – Co mam robić?

– Po pierwsze, przerwać wszelką łączność ze statkiem ubezpieczającym.

Pułaski przyglądał się. jak Logan wyłącza radio. Zerknął na zegarek.

– Dziękuję. Teraz poinformuje pan załogę, że łódź została porwana. Niech pan ich uprzedzi, że zastrzelę każdego, kto bez pozwolenia przyjdzie na dziób.

Kapitan popatrzył wściekle na Pułaskiego i odwrócił się do interkomu.

– Tu kapitan. W sterowni jest człowiek z bronią. Przejął dowodzenie nad łodzią. Mamy słuchać jego rozkazów. Trzymajcie się z daleka od dziobu. To nie jest żart. Powtarzam: to nie jest żart. Zostańcie na stanowiskach. Porywacz zastrzeli każdego, kto przyjdzie na dziób.

Z części rufowej dobiegły zaskoczone głosy. Kapitan powtórzył ostrzeżenie, żeby jego ludzie wiedzieli, że mówi serio.

– Bardzo dobrze – pochwalił Pułaski. – Teraz podniesie pan łódź na głębokość stu pięćdziesięciu metrów.

– Słyszałeś – zwrócił się Logan do sternika, jakby sam nie chciał wydawać rozkazu.

Sternik siedział jak skamieniały. Na komendę Logana sięgnął do przyrządów. Wypompował wodę z kilku zbiorników balastowych, ustawił stery głębokościowe i podniósł dziób łodzi. Włączył na krótko napęd główny i poderwał NR-1 do góry. Wyrównał na poziomie stu pięćdziesięciu metrów.

– Dobrze. I co dalej? – zapytał Logan.

Pułaski znów zerknął na zegarek, jak człowiek zaniepokojony opóźnieniem pociągu.

– Teraz zaczekamy.

Odsunął lufę od głowy sternika, ale nie opuścił i nie zabezpieczył broni. Minęło dziesięć minut. Potem piętnaście. Logan zaczynał tracić cierpliwość.

– Mógłby mi pan łaskawie wyjaśnić, na co czekamy?

Pułaski położył palec na ustach i uśmiechnął się tajemniczo.

– Zobaczy pan.

Minęło jeszcze kilka minut. Napięcie rosło. Logan patrzył na monitor kamery dziobowej, zastanawiając się, kim jest ten facet i czego chce. W końcu odpowiedź nadeszła. Do ostrego dziobu zbliżał się wielki cień.

Logan pochylił się do przodu, wpatrzony w ekran.

– Co to jest, do cholery?

Cień przesunął się pod łódź jak monstrualny rekin atakujący podbrzusze ofiary. Rozległ się ogłuszający metaliczny dźwięk, jakby w NR-1 uderzył młot parowy. Łódź zatrzęsła się od dziobu do rufy i uniosła o kilka metrów.

– Dostaliśmy! – krzyknął sternik i odruchowo sięgnął do przyrządów.

– Nie ruszać się! – warknął Pułaski i przystawił mu broń do głowy.

Ręka sternika zamarła w powietrzu. Spojrzał w górę. Wszyscy w łodzi usłyszeli zgrzyty i drapanie, jakby po kadłubie pełzały wielkie metalowe owady.

Pułaski promieniał z zadowolenia.

– Jest nasz komitet powitalny.

Hałas ucichł po kilku minutach. Zastąpiły go wibracje potężnych silników. Szybkościomierz na panelu kontrolnym ożył, choć śruby nie pracowały. Sternik wlepił wzrok we wskaźnik.

– Ruszyliśmy! Co mam robić?

Odwrócił się do kapitana. Na liczniku mieli dziesięć, potem dwadzieścia węzłów i szybkość ciągle rosła.

– Nic – odparł Pułaski. – Proszę przekazać załodze wiadomość, kapitanie.

– Jaką?

Pułaski uśmiechnął się.

– To chyba oczywiste. Niech siedzą spokojnie i cieszą się rejsem.

Загрузка...