26

Waszyngton


Leroy Jenkins wszedł z waszyngtońskiego upału do chłodnego wnętrza trzydziestopiętrowego wieżowca z zielonego szkła z widokiem na Potomac. Wysoki cylindryczny budynek już z daleka był imponujący, ale hol centrali NUMA przekroczył wszelkie wyobrażenia. Jenkins zadarł głowę i spojrzał na szczyt atrium, popatrzył dookoła na wodospady i akwaria pełne egzotycznych ryb, a potem zagapił się na wielki globus, wyrastający na środku zielonej marmurowej podłogi.

Uśmiechał się jak dziecko w sklepie z zabawkami, idąc przez ogromny hol między grupkami turystów oprowadzanych przez przewodniczki w nieskazitelnych uniformach. Atrakcyjna młoda kobieta, jedna z kilku recepcjonistek za długą ladą informacyjną, na widok nadchodzącego Jenkinsa uśmiechnęła się czarująco.

– Czym mogę służyć?

Jenkins zapomniał języka w gębie. W samolocie z Portland powtarzał sobie przygotowany tekst, a teraz odjęło mu mowę. Onieśmielała go świadomość, że jest w sercu największej agencji oceanograficznej na świecie. Był oceanografem i od dawna planował podróż do Świętego Graala nauki o morzu, ale najpierw przeszkadzały mu obowiązki wykładowcy, a potem choroba żony. Teraz był na takim etapie, że niechętnie opuszczał Maine. Żartował, że zarosną mu skrzela, jeśli za bardzo oddali się od morza.

Powietrze wydawało się naładowane elektrycznością. Każdy, kto nie był turystą, trzymał tu w ręku laptop. Nikt nie miał zniszczonego jasnobrązowego nesesera jak on. Jenkins czuł się głupio w pogniecionych spodniach, znoszonych butach sportowych i spłowiałej niebieskiej koszuli wilgotnej od potu. Zdjął jasnobrązową czapkę rybacką, wytarł czoło czerwoną chustą i natychmiast tego pożałował, bo wyszedł na zupełnego kmiota. Wepchnął chustę do kieszeni.

– Chciałby się pan zobaczyć z kimś konkretnym?

Jenkins uśmiechnął się słabo.

– Tak, ale nie bardzo wiem z kim.

Recepcjonistka znała takie sytuacje.

– Nie szkodzi, zdarza się. To miejsce jest trochę onieśmielające. Spróbujemy znaleźć właściwą osobę. Mógłby mi pan podać swoje nazwisko?

– Oczywiście. Roy Jenkins. To znaczy doktor Leroy Jenkins. Wykładałem oceanografię na Uniwersytecie Maine. Od kilku lat jestem na emeryturze.

– Już coś mamy. Chciałby pan rozmawiać z kimś z działu oceanograficznego, doktorze Jenkins?

Jenkins nabrał odwagi.

– Nie jestem pewien. Mam kilka pytań specjalistycznych.

– Zaczniemy od oceanografii i zobaczymy, co dalej.

Młoda kobieta podniosła słuchawkę telefonu, wcisnęła guzik i powiedziała kilka słów.

– Proszę wjechać na górę, doktorze Jenkins. Recepcjonistka na dziewiątym piętrze czeka na pana.

Znów błysnęła swoim bajecznym uśmiechem i zwróciła się do następnej osoby w kolejce.

Jenkins poszedł do wind z boku holu. Ciągle się zastanawiał, czy przejechał taki kawał drogi tylko po to, żeby zrobić z siebie idiotę przed jakimś młodym naukowcem, który potraktuje go z góry. Wsiadł do windy, nacisnął guzik i wystartował pod niebo. Było za późno, żeby się wycofać.


Na dziesiątym piętrze budynku NUMA Hiram Yaeger siedział przy konsoli w kształcie podkowy i patrzył na wielki monitor komputerowy, który wydawał się wisieć w powietrzu. Na ekranie widać było mężczyznę z wąską twarzą i krzaczastymi brwiami, pochylonego nad szachownicą. Przestawiał białą wieżę o dwa pola. Yaeger zastanowił się przez chwilę, potem powiedział:

– Goniec bije królową. Szach i mat.

Mężczyzna na ekranie kiwnął głową i palcem wskazującym przewrócił swego króla.

– Dzięki za partyjkę, Hiram – powiedział. – Musimy jeszcze kiedyś zagrać.

Zniknął. Na monitorze została tylko zielonkawa poświata.

– Jestem pod wrażeniem – odezwał się mężczyzna w średnim wieku, siedzący obok Yaegera. – Wiktor Karpow to nie patałach.

– Oszukiwałem, Hank. Kiedy wprowadziłem wszystkie jego partie do banku danych Max, zaprogramowałem zestaw odpowiedzi opartych na strategii Bobby Fishera. Poprawiał każdy mój zły ruch.

– Dla mnie to czarna magia – odparł Hank Reed. – Ale, zmieniając temat, gdzie są nasze zamówione kanapki?

– Wracajmy do roboty – powiedział Yaeger. – Jeśli nie przyniosą nam żarcia za pięć minut, zadzwonię tam jeszcze raz.

– W porządku – zgodził się Hank. – Czy Austin mówił, do czego mu to potrzebne?

Yaeger zachichotał.

– Kurt to pokerzysta. Nigdy nie pokazuje kart, dopóki ich nie wyłoży.

Austin zadzwonił do niego rano. Od razu przeszedł do rzeczy.

– Potrzebuję pomocy Max. W jakim jest nastroju?

– W dobrym. Jak zawsze, Kurt. Dopóki poję ją koktajlami elektronicznymi, zrobi wszystko, o co poproszę – odpowiedział Yaeger i zniżył głos do szeptu. – Myśli, że szczególnie cenię jej umysł, a nie ciało.

– Myślałem, że ona nie ma ciała.

– Ma ich całą kolekcję. Mae West, Betty Grable, Marilyn Monroe, Jennifer Lopez… Cokolwiek zaprogramuję.

– Postaw jej kilka drinków i poproś, żeby przypomniała sobie wszystko, co wie o hydracie metanu.

Austin nie przestawał o tym myśleć od czasu, kiedy dowiedział się od Troutów, że Ataman Industries zamierza wydobywać hydrat z dna morza.

– Przygotuję ci dane na wieczór, dobrze?

– W porządku. Całe przedpołudnie będę zajęty z admirałem Sandeckerem.

Przy pierwszym spotkaniu z Yaegerem ludziom trudno było wierzyć, że ten hipis w wytartych dżinsach to geniusz komputerowy. Jednak po kilku minutach obserwacji jego pracy przestawali się dziwić, dlaczego admirał Sandecker zrobił go szefem banku danych NUMA. Poprzez swoją konsolę Yaeger miał dostęp do wszystkich źródeł wiedzy o technologii i historii morskiej, do każdego skrawka informacji o świecie podwodnym.

Poruszanie się w takim gąszczu danych wymagało zręczności. Yaeger wiedział, że jeśli Max wygrzebie każdą wzmiankę o hydracie metanowym, zaleje go powódź danych. Potrzebował kogoś, kto wskaże mu kierunek poszukiwań. Od razu pomyślał o Hanku Reedzie.

Złapał go telefonicznie w pracowni.

– Cześć, Hank. Chciałbym skorzystać z twojej wiedzy geochemicznej. Czy możesz na kilka minut oderwać się od palników Bunsena?

– Nie mów mi, że komputerowy guru NUMA potrzebuje pomocy zwykłego śmiertelnika. Co jest grane? W twojej wszystkowiedzącej maszynie przepalił się bezpiecznik?

– Nie. Max naprawdę wie wszystko i dlatego potrzebuję kogoś do wyłowienia najistotniejszych danych. Stawiam lunch.

– Najpierw pochlebstwa, a potem obietnica żarcia. Kto się temu oprze? Zaraz u ciebie będę.

Reed wszedł do centrum informatycznego z uśmiechem na twarzy. Mimo żartobliwych docinków on i Yaeger byli serdecznymi przyjaciółmi. Łączyła ich ekscentryczność. Yaeger nosił siwiejący kucyk i babcine okulary w drucianej oprawce. Wyglądał jak aktor z Hair. Doktor Henry Reed miał twarz cherubina i wysoką strzechę jasnych włosów. Dodawała kilka centymetrów do jego półtorametrowego wzrostu i wyglądała, jakby czesał ją widłami. W grubych okrągłych okularach na małym nosie przypominał dobroduszną sowę. Usiadł na krześle wskazanym przez Yaegera i zatarł pulchne dłonie.

– Włączaj swoje magiczne pudło, Żabciu.

Yaeger zerknął na niego znad okularów.

– Co?

– To z programu radiowego, którego słuchałem w dzieciństwie. Żabcio był gremlinem… Nieważne. Ty pewnie nawet nie wiesz, co to radio.

Yaeger uśmiechnął się, wyciągnął na krześle i założył ręce za głowę.

– Jasne, że wiem. Babcia mi opowiadała. Radio to telewizja bez obrazków. Max, przywitaj się z moim kumplem, doktorem Reedem.

Z głośników rozmieszczonych wokół pokoju popłynął kobiecy głos.

– Cześć, doktorze Reed. Miło mi, że znów pana widzę…


Drzwi windy zasunęły się z sykiem za jego plecami. Roy Jenkins poczuł się dziwnie. Tylko on tu wysiadł. Spojrzał na numer piętra na ścianie i zaklął pod nosem. Zachował się jak roztargniony profesor, z których zawsze drwił. Recepcjonistka powiedziała mu, żeby wjechał na dziewiąte piętro, a on był tak zamyślony, że wcisnął dziesiąte.

Zamiast typowej architektury biurowej z korytarzami, pokojami i boksami miał przed sobą rozległą oszkloną przestrzeń. Powinien był zawrócić do windy, ale przezwyciężyła ciekawość. Poszedł wzdłuż rzędów migających komputerów. Rozglądał się na prawo i lewo i słuchał elektronicznych szeptów. Jakby wylądował na obcej planecie, zamieszkanej tylko przez maszyny.

Odetchnął z ulgą na widok dwóch mężczyzn przy wielkiej konsoli w środku kompleksu komputerowego. Patrzyli na duży ekran jakby zawieszony w powietrzu na niewidzialnych drutach. Był na nim kolorowy obraz kobiety. Miała piwne oczy i kasztanowe włosy. Dolna krawędź monitora ledwo zasłaniała jej pełny biust.

Kobieta mówiła. Co dziwniejsze, mężczyzna z długim kucykiem rozmawiał z nią. Jenkins chciał się wycofać, ale w tym momencie zauważył go drugi mężczyzna z czupryną jak zboże przed żniwami.

– Nareszcie są nasze kanapki.

– Słucham? – zdziwił się Jenkins.

Reed zobaczył, że Jenkins trzyma teczkę zamiast białej papierowej torby. Przyjrzał się jego ogorzałej twarzy, potem koszuli roboczej i czapce.

– Pan chyba nie jest z kafeterii? – zapytał rozczarowany.

– Nazywam się Leroy Jenkins. Przepraszam, że przeszkadzam. Wysiadłem na złym piętrze i zabłądziłem. Co to za miejsce?

Rozejrzał się.

– Centrum komputerowe NUMA – odrzekł mężczyzna z kucykiem. Miał chłopięcą, gładko ogoloną twarz, wąski nos i szare oczy. – Max potrafi odpowiedzieć prawie na każde pytanie, jakie się jej zada.

– Max?

Yaeger wskazał ekran.

– Nazywam się Hiram Yaeger. To jest Hank Reed. Ta piękność to iluzja. Mówi kobiecą wersją mojego głosu. Najpierw używałem własnej twarzy, ale znudziło mi się patrzenie na siebie samego i wymyśliłem tę ślicznotkę, moją żonę.

Max uśmiechnęła się.

– Dzięki za komplement, Hiram.

– Nie ma za co. Max jest równie inteligentna jak ładna. Niech pan ją o coś zapyta. Max, to jest pan Jenkins.

Obraz uśmiechnął się.

– Miło mi pana poznać, panie Jenkins.

Jenkins pomyślał, że za długo siedział w głuszy Maine.

– Doktorze Jenkins – poprawił. – Jestem oceanologiem. Obawiam się, że moje pytania będą zbyt skomplikowane. Chodzi o hydrat metanu.

Yaeger i Reed spojrzeli po siebie.

– Czy koniecznie muszę się powtarzać? – westchnęła ciężko Max.

– Max pracuje nad tym od dwóch godzin – wyjaśnił Yaeger i wystukał na telefonie numer kafeterii. – Zje pan z nami lunch?


Kanapki były świetne. Jenkins dopiero teraz uświadomił sobie, że jest głodny. W samolocie zjadł tylko torebkę orzeszków ziemnych. Popił lunch łykiem piwa korzennego i spojrzał na siedzących obok mężczyzn.

– Pomyślicie, że oszalałem – powiedział.

– Wszyscy jesteśmy szaleni – odrzekł Yaeger. Reed przytaknął skinieniem głowy. Choć jeden wyglądał jak podstarzały hipis, a drugi jak kurdupel z fryzurą Dona Kinga, obaj wydawali się bardzo bystrzy.

– Tylko nie mówcie potem, że was nie uprzedzałem – zastrzegł Jenkins. – Dobrze, wykładałem w college’u. Od kilku lat jestem na emeryturze. Łowię kutrem homary w moim rodzinnym miasteczku Rocky Point.

– Aha! – wykrzyknął Reed. – Rybak! Wiedziałem.

Jenkins uśmiechnął się i ciągnął dalej.

– Zapewne czytaliście o tsunami, które uderzyło tam niedawno.

– Tak, straszna tragedia – odparł Reed.

– Mogło być gorzej – stwierdził Jenkins i wyjaśnił, w jaki sposób ostrzegł miasteczko.

– Szczęście, że pan tam był – zauważył Yaeger. – Ale jedno mnie zastanawia. Nowa Anglia nie leży na krawędzi dużego uskoku, jak Japonia czy Kalifornia.

– Porównać to można tylko z wielką falą wywołaną trzęsieniem ziemi na Grand Banks w 1929 roku. Epicentrum znajdowało się pod morzem na pochyłości kontynentalnej na południe od Nowej Fundlandii i na wschód od Nowej Szkocji. Drżenie dało się odczuć w Kanadzie i Nowej Anglii, ale obyło się bez większych szkód. Osunęła się ziemia na drogi, zwaliły się kominy. Wstrząs największy efekt wywołał na morzu.

– Jaki? – zapytał Reed.

– Blisko epicentrum przepływały dwa statki. Załogi odczuły bardzo silne wibracje. Myśleli, że zgubili śrubę albo wpadli na niezaznaczony na mapie wrak lub mieliznę. Trzęsienie ziemi wywołało wielką falę. Trzy godziny później uderzyła w południowe wybrzeże Nowej Fundlandii. Wdarła się do rzek na głębokość stu kilometrów od wybrzeża. Największe zniszczenia spowodowała w zatoce o kształcie klina na półwyspie Burlin. U jej wierzchołka tsunami urosła do ponad dziewięciu metrów. Zalała doki i budynki. Zginęło dwadzieścia pięć osób.

– Bardzo podobnie było w Rocky Point.

– Niemal identycznie. Dzięki Bogu, bez tylu ofiar i strat. W wypadku katastrofy na Grand Banks nie było wątpliwości, że spowodowało ją trzęsienie ziemi. W Rocky Point nic takiego nie miało miejsca.

– To interesujące. A co z odczytami sejsmograficznymi?

– Kontaktowałem się z obserwatorium Weston pod Bostonem. Trzęsienie na Grand Banks miało siłę siedem i dwie dziesiąte stopnia. Wiemy, że cos takiego musi wywołać tsunami. W Rocky Point sprawa nie jest jasna. Zarejestrowano wstrząs, który nie pasował do klasycznego wzorca trzęsienia ziemi.

– Nie wiem, czy dobrze rozumiem. Twierdzi pan, że zapadnięcie się dna morskiego w Rocky Point nie spowodowało trzęsienie ziemi?

– Przypuszczam, że można to dokładnie ustalić. Czytałem o złożach hydratu metanu, znalezionych poza szelfem kontynentalnym. Zastanawiałem się, czy osunięcie mogła spowodować niestabilność gazu.

– To bardzo prawdopodobne – odrzekł Reed. – U obu naszych wybrzeży mamy wielkie pokłady hydratu metanu. Znaleziono je na przykład na wysokości Oregonu i New Jersey. Słyszał pan o Blake Ridge?

– Oczywiście. To podmorskie wzniesienie kilkaset kilometrów na południowy wschód od Stanów.

– Mówiąc dokładniej, od Karoliny Północnej. Niektórzy nazywają tę górkę “piekarnikiem ciśnieniowym”. Na dnie morza znaleziono kratery, którymi uwalnia się uchodzący metan.

Jenkins podrapał się w głowę.

– Niestety, niewiele wiem o hydratach. Od kiedy jestem na emeryturze, staram się czytać na bieżąco publikacje fachowe, ale przez to łowienie homarów nie bardzo mam czas.

– To stosunkowo nowa dziedzina. Zna pan skład chemiczny tego hydratu?

– Cząsteczki gazu ziemnego uwięzione w lodzie.

– Zgadza się. Ktoś nazwał go “ognistym lodem”. Odkryto go w dziewiętnastym wieku, ale nasza wiedza o nim była raczej mglista. Pierwsze naturalne złoża znaleziono pod wieczną zmarzliną na Syberii i w Ameryce Pomocnej. Nazwano to gazem błotnym. Potem, w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, para naukowców z Uniwersytetu Columbia natrafiła na pokłady pod dnem morskim podczas badań sejsmologicznych Blake Ridge. W latach osiemdziesiątych batyskaf “Alvin” z Woods Hole znalazł podwodne kominy kamienne, uformowane przez uchodzący metan. Brałem udział w pierwszych dużych poszukiwaniach w połowie lat dziewięćdziesiątych. Właśnie wtedy odkryliśmy złoża w Blake Ridge. Ale to tylko ułamek tego, co jest na świecie. To ogromny potencjał.

– Gdzie są główne pokłady?

– Przeważnie wzdłuż niższych zboczy szelfów kontynentalnych, gdzie dno morskie opada z około stu dwudziestu metrów do kilku kilometrów głębokości. Na obu naszych wybrzeżach, w Kostaryce, Japonii, Indiach i pod zmarzliną arktyczną. Ogrom złóż jest zdumiewający. Najnowsze szacunki mówią o dziesięciu tysiącach gigaton. To dwa razy więcej niż wszystkie znane zasoby węgla, ropy i gazu ziemnego razem wzięte.

Jenkins gwizdnął cicho.

– Czekają na wydobycie, kiedy zabraknie nam paliw.

– Niestety, to nie takie proste – westchnął Reed. – Najpierw trzeba pokonać kilka problemów technicznych.

– Wiercenia są niebezpieczne?

– Po raz pierwszy zaczęto wiercić ze statku w 1970 roku. Nic się nie stało, ale technicy przez całe lata bali się, że wylecą w powietrze. W końcu kilka odwiertów eksperymentalnych dowiodło, że przy badaniach nie ma ryzyka. Jednak wydobywanie hydratu do celów przemysłowych to co innego. Na dużych głębokościach, gdzie zalegają złoża, środowisko naturalne jest wyjątkowo nieprzyjazne. Przy wydobywaniu hydrat zaczyna musować.

– Przekracza to możliwości platform wiertniczych?

– Tak. Jednak kilka państw i firm pracuje nad tym problemem. Jedną z metod jest pompowanie do odwiertu pary lub wody. Hydrat się rozpuszcza i uwalnia metan. Potem wypompowuje się gaz przez inny otwór, l powstaje nowy problem. Usuwając hydrat, destabilizuje się dno morskie.

– I potrzebne są drogie rurociągi.

– Właśnie. Dlatego inżynierowie planują produkcję na dnie morza. Wypompowuje się hydrat i łączy z wodą. Mieszanka trafia do wielkich zbiorników w kształcie sterowca. Okręty podwodne holują je na płyciznę, gdzie hydrat rozdziela się bezpiecznie na paliwo i wodę.

– Wygląda na to, że wydobywanie hydratu to jak chodzenie po skorupkach jajek.

– Gorzej. Ale wracajmy do pańskiego pierwszego pytania.

– Czy hydrat może być źródłem trzęsień ziemi i wielkich fal?

– Bardzo możliwe. Udowodniono, że jego naturalne rozpuszczanie destabilizuje zbocza dna morskiego. Na naszym wschodnim wybrzeżu, Alasce i w innych krajach są rozległe osuwiska podwodne. Rosjanie znaleźli niestabilne złoża hydratu u brzegów Norwegii. Uważają, że jedno z największych udokumentowanych uwolnień hydratu stworzyło podwodne osuwisko Storrega. Osiem tysięcy lat temu ponad cztery tysiące kilometrów sześciennych osadów geologicznych zsunęło się całe kilometry w dół norweskiej pochyłości kontynentalnej.

– Znam tę historię – odrzekł Jenkins.

– Więc wie pan, że wielkie osunięcia mułu powodowały niewyobrażalne tsunami. Przy nich Grand Banks i Rocky Point to fale w wannie.

Jenkins skinął głową.

– A osunięcie wywołane przez człowieka? Czy to możliwe?

– Oczywiście. Platforma wiertnicza może przypadkowo spowodować zapadnięcie złoża.

Jenkins wstrzymał oddech.

– Ale czy ktoś mógłby to zrobić celowo?

– Co pan ma na myśli, doktorze Jenkins? – zapytał Reed.

Jenkins poruszył się na krześle.

– Zaczynam wariować na tym punkcie. Instynkt walczy we mnie z metodologią naukowca. A ona podpowiada mi, żebym najpierw zebrał wszystkie dowody, a potem wyciągał wnioski. Zwłaszcza takie szalone, jak ten.

Reed podrapał się w brodę.

– Być może, ale jako naukowiec, którym też jestem… nie mogę zrobić takiego przeskoku od domysłu do wniosku bez połączenia ich mostem faktów.

Wtrącił się Yaeger.

– Poetycko powiedziane. Zobaczmy, czy Max nam pomoże. Podsłuchiwałaś, kochanie?

Znów pojawił się obraz kobiety o kasztanowych włosach.

– Trudno nic nie słyszeć, mając sześć superczułych mikrofonów. Co mam zrobić?

Yaeger odwrócił się do dwóch mężczyzn.

– Mówcie, panowie.

– Max, oświeć nas w sprawie podwodnych złóż hydratu metanu u wybrzeży Stanów – powiedział Reed.

Twarz zniknęła. Pojawił się trójwymiarowy obraz dna morskiego na wschód i zachód od Stanów Zjednoczonych. Były na nim podwodne góry i kaniony. Na błękitnym Atlantyku i Pacyfiku pulsowały czerwone plamy.

– A teraz daj Wschodnie Wybrzeże.

Pojawiła się linia brzegowa od Maine do Florida Keys.

– Dobrze. Pokaż szelf kontynentalny koło Maine.

Patrzyli na długą nieregularną linię brzegową od Kanady po New Hampshire. Wzdłuż wybrzeża ukazała się falista linia, biegnąca przez czerwone plamy hydratu.

– Czy można zrobić zbliżenie Rocky Point? – zapytał Jenkins.

Na jego rodzinnym miasteczku pojawiło się niebieskie kółko. W prawym dolnym rogu ekranu ukazał się widok z lotu ptaka z zatoką i rzeką.

– Nieźle – pochwalił Jenkins.

– Dzięki – zamruczał jak kotka bezcielesny głos.

Jenkins podał Max pozycję swojego kutra w momencie, gdy zobaczył nadciągające tsunami. Na holograficznym morzu pojawiła się sylwetka łodzi.

– Teraz potrzebny nam diagram głównych uskoków podmorskich.

Ukazała się pajęcza sieć białych linii.

Kuter znajdował się pomiędzy Rocky Point i dużym uskokiem na wschód od miasteczka.

– Wspaniale, Max – powiedział Yaeger. – A teraz profil. Wróćmy do szelfu kontynentalnego i epicentrum wstrząsu.

Na ekranie zobaczyli przekrój pionowy morza. Pofalowana linia oznaczała powierzchnię oceanu, druga, poniżej, dno. Szelf kontynentalny opadał ostro. Na jego krawędzi widniał stromy uskok. Przecinała go jaskrawa linia, oznaczająca złoże hydratu metanu pod wapiennym osadem.

– Oto nasz sprawca. Pokaż nam, co się dzieje podczas uwalniania hydratu.

Z dna morskiego wystrzelił pióropusz gazu. Dno morskie wzdłuż pochyłości szelfu kontynentalnego zapadło się. Na powierzchni wody nad osunięciem gruntu powstała depresja. Na morzu utworzył się krater. Woda próbowała się ustabilizować. Powstało zderzenie, które ruszyło przez ocean.

– Oto geneza wielkiej fali – powiedział Reed.

– Chcę coś sprawdzić – odrzekł Yaeger. – Słyszałaś, co mówił doktor Jenkins o odczytach w skali Richtera w tamtym miejscu. Prosimy o symulację tego, co się stało.

Z najbliższej okolicy osunięcia ruszyły fale. Max zrobiła zbliżenie tej, która szła na Rocky Point. Kiedy ruchomy łuk był blisko brzegu, powiększony obraz miasteczka wypełnił cały ekran. Fala wpłynęła do portu, na brzeg, do rzeki.

Max bez pytania podzieliła ekran i pokazała widok z boku, z profilem fali. Tsunami urosła przy brzegu. Gigantyczne wodne szpony runęły na senny port. Max powtarzała tę scenę w szybkim i wolnym tempie. W pokoju panowała cisza.

Yaeger obrócił się na krześle.

– Jakieś uwagi, panowie?

– Zobaczyliśmy efekt – odrzekł Jenkins. – Pozostało pytanie, czy wywołał go człowiek?

– To się już zdarzało – przypomniał Reed. – Pamiętacie, co mówiłem o zapadnięciu spowodowanym przez platformę wiertniczą po przypadkowym uwolnieniu pióropusza gazu?

– Max, wiem, że ciężko pracujesz, ale czy mogłabyś wyświadczyć mi przysługę?

– Oczywiście, doktorze Jenkins.

– Dziękuję. Wróćmy do twojej mapy Wschodniego Wybrzeża. Pokaż nam słabe punkty podobne do tych na wysokości Maine.

Znów pojawiła się mapa z pulsującymi kółkami różnej wielkości. Największe były przy Nowej Anglii, New Jersey, Waszyngtonie, Charlestonie i Miami.

– Max, zrób symulację tego, co by się stało, gdyby szelf kontynentalny zapadł się na przecięciach z głównymi złożami hydratu metanu.

Z większych epicentrów natychmiast podniosły się dziesięciometrowe fale. Uderzyły w wybrzeże, wpłynęły do zatok i rzek i rozlały się daleko w głąb lądu.

Reed zamrugał gwałtownie za grubymi okularami.

– Żegnaj Bostonie, Nowy Jorku, Waszyngtonie, Charlestonie i Miami.

Jenkins odchrząknął.

– O czymś jeszcze nie wspomniałem.

Opowiedział o spotkaniu z ogromnym statkiem tuż przed uderzeniem tsunami w Rocky Point.

– A więc, pańskim zdaniem, miał on coś wspólnego z osunięciem się dna morskiego i wielkimi falami? – zapytał Yaeger.

– Tak. Był zarejestrowany w Liberii, jak wiele innych statków. Na kadłubie widniała nazwa “Ataman Explorer I”. Sprawdziłem w słowniku. Słowo “ataman” oznacza przywódcę kozackiego.

– Ataman? Jest pan pewien?

– Tak. Mówi to panu coś?

– Możliwe. Jak długo zostaje pan w Waszyngtonie, doktorze Jenkins? – zapytał Yaeger.

– Nie wiem. Chyba tyle, ile będzie trzeba.

Yaeger wstał.

– Chciałbym panu kogoś przedstawić.

Загрузка...