37

Anglia


Trzydzieści sześć godzin później lord Dodson wyprostował się nagle w skórzanym fotelu. Zamrugał oczami i rozejrzał się po swoim gabinecie. Zasnął nad nową biografią Nelsona. Pewnie się starzeje, opis życia takiego człowieka nie mógł być nudny.

Z drzemki obudził go hałas, ale teraz znów panowała cisza. Jego gospodyni Jenna niedawno wyszła. O ile wiedział, domu nie nawiedzały duchy, choć czasem coś skrzypiało i trzeszczało. Sięgnął po wygasłą fajkę w popielniczce i zastanowił się, czy ją zapalić. Ale ciekawość zwyciężyła. Odłożył fajkę i książkę, wstał z fotela, otworzył drzwi frontowe i wyszedł w ciemną noc.

Na tle księżyca płynęły chmury, tu i tam mrugały gwiazdy. Było bezwietrznie. Wszedł z powrotem do domu. Kiedy zamykał drzwi, zamarł. W kuchni coś zaskrzypiało. Jenna wróciła bez jego wiedzy? Niemożliwe. Miała się dziś opiekować chorą siostrą. Rodzina jest dla niej ważniejsza niż praca.

Dodson zakradł się cicho do gabinetu i zdjął wiszącą nad kominkiem strzelbę. Drżącymi rękami pogrzebał w szufladzie biurka i znalazł pudełko naboi. Załadował broń i poszedł ostrożnie do kuchni.

Jenna nie zgasiła światła. Wszedł i natychmiast zauważył wybitą szybkę w tylnych drzwiach. Na podłodze walało się szkło. Włamywacze! Co za bezczelność włazić do domu, kiedy on tu jest! Dodson podszedł bliżej do tylnych drzwi, żeby się lepiej przyjrzeć. Kiedy pochylił się, oglądając zniszczenia, dostrzegł w całej szybce odbicie jakiegoś ruchu.

Odwrócił się gwałtownie. Ze spiżami wyszedł mężczyzna z pistoletem.

– Dobry wieczór, lordzie Dodson. Proszę mi oddać strzelbę.

Dodson przeklął własną głupotę. Powinien był najpierw sprawdzić spiżarnię. Opuścił lufę i oddał broń.

– Kim pan jest, do diabła, i co pan tu robi?

– Nazywam się Razow. Jestem prawowitym właścicielem cennego przedmiotu, który pan przywłaszczył.

– To jakaś pomyłka! Wszystko w tym domu należy do mnie.

Wargi mężczyzny rozciągnęły się w sardonicznym uśmiechu.

– Wszystko?

Dodson zawahał się.

– Tak.

Obcy podszedł krok bliżej.

– Niech pan da spokój, lordzie Dodson. Prawdziwy angielski dżentelmen nie powinien kłamać.

– Niech pan lepiej stąd wyjdzie. Wezwałem policję.

– Akurat. Następne kłamstwo. Po małej pogawędce z pańską gospodynią przeciąłem kabel telefoniczny.

– Z Jenną? Gdzie ona jest?

– W bezpiecznym miejscu. Na razie. Ale jeśli nie zacznie pan mówić prawdy, będę musiał ją zabić.

Dodson nie miał wątpliwości, że intruz nie żartuje.

– Czego pan chce?

– Sądzę, że domyśla się pan. Korony Iwana Groźnego.

– Dlaczego pan uważa, że mam… Co to jest? Jakaś rosyjska korona?

– Niech pan nie próbuje nieudolnie blefować i nie nadużywa mojej cierpliwości. Kiedy nie udało mi się znaleźć korony wśród innych carskich skarbów na “Odessa Star”, zrobiłem to, co na moim miejscu uczyniłby każdy doświadczony łowca. Poszedłem jej tropem. Rodzina carska przywiozła koronę do Odessy, ale caryca przeczuwała, że ona i jej córki nie dotrą do celu podróży. Chciała mieć pewność, że nawet w wypadku ich śmierci korona trafi w ręce ocalałego Romanowa, który dzięki niej odzyska tron rosyjski. Powierzyła koronę agentowi brytyjskiemu.

– To musiało być na długo przed moim urodzeniem.

– Oczywiście, ale obaj wiemy, że agent był człowiekiem pańskiego dziadka.

Dodson próbował zaprzeczać, ale zrozumiał, że to bezcelowe. Ten intruz wszystko wiedział.

– Ta korona nic dla mnie nie znaczy. Jeśli jednak dam ją panu, muszę mieć pańskie słowo, że wypuści pan moją gospodynię. Ona o niczym nie wie.

– Ta starucha nie jest mi potrzebna. Chodźmy po koronę.

– Dobrze – zgodził się Dodson. – Proszę za mną.

Przeszedł do holu i otworzył drzwi szafy w ścianie. Odepchnął na bok wieszaki z kurtkami zimowymi i innymi ubraniami, a także stojące tam buty i wszedł do środka. Uniósł klepkę podłogi i nacisnął umieszczony tam guzik. Tylna ścianka szafy odsunęła się cicho. Dodson zapalił światło i zszedł po krętych schodach z kamiennych bloków. Razow nie odstępował go ani na krok. Znaleźli się w kamiennej komorze. Ze ścian wystawały zardzewiałe żelazne kinkiety.

– To stara piwnica rzymska. Przechowywano tu wina i warzywa.

– Niech pan mi oszczędzi lekcji historii, lordzie Dodson. Korona!

Dodson skinął głową i podszedł do pary kinkietów w ścianie. Przekręcił je w kierunku ruchu wskazówek zegara.

– To mechanizm otwierający – wyjaśnił.

Przesunął rękami w dół po kamieniach i natrafił palcami na wgłębienie. Pociągnął i fragment ściany otworzył się ze zgrzytem. Żelazne drzwi były zamaskowane na zewnątrz warstwą kamieni o grubości dwóch i pół centymetra. Dodson cofnął się.

– Oto pańska korona. Znajduje się dokładnie tu. gdzie prawie sto lat temu umieścił ją mój dziadek.

Korona leżała na piedestale pokrytym purpurowy materią.

– Niech pan się odwróci i założy ręce do tyłu – rozkazał Razow.

Skrępował nadgarstki i kostki Dodsona taśmą klejącą i posadził go na podłodze plecami do ściany. Wetknął pistolet za pasek i sięgnął po koronę. Była cięższa niż myślał. Stęknął z wysiłku, gdy przytulił ją do piersi.

Oczy błyszczały mu pożądliwie niczym diamenty, rubiny i szmaragdy na kopulastej koronie.

– Piękna – szepnął.

– Moim zdaniem, w złym guście – powiedział Dodson.

– Anglicy! – parsknął pogardliwie Razow. – Jest pan głupcem, jak pański dziadek. Żaden z was nie docenił potęgi, którą mieliście w rękach.

– Wręcz przeciwnie – odparł Dodson. – Mój dziadek wiedział, że po śmierci rodziny carskiej pojawienie się korony wzbudzi emocje i wywoła roszczenia. Uzasadnione i nieuzasadnione – dodał i spojrzał znacząco na Razowa. – W tę grę zostałyby wciągnięte inne kraje. Wybuchłaby następna wojna światowa.

– Zamiast tego mieliśmy pół wieku komunizmu.

– Nie dałoby się tego uniknąć. Carat doszedł do stanu zupełnego rozkładu.

Razow roześmiał się.

– Ukoronuję się sam. Jak Napoleon. Ma pan przed sobą nowego władcę Rosji.

– Widzę tylko tuzinkowego ignoranta, popisującego się bogactwem.

Wężowe oczy Razowa przygasły. Odciął nowy kawałek taśmy i zakleił Dodsonowi usta. Wziął koronę i wspiął się po schodach. Będąc już na górze, przystanął.

– Może kiedyś znajdzie tu ktoś pańskie kości. I niestety muszę się pozbyć pańskiej gospodyni.

Wyszedł przez szafę do holu. Ponieważ trzymał koronę w obu rękach, nie zasunął tajnego przejścia. Zamierzał zanieść koronę do samochodu, wrócić i zamknąć Dodsona na wieczność. Potem zabić gospodynię i wrzucić ciało do rzeki.

Kiedy niósł swój skarb do tylnego wyjścia, usłyszał pukanie do drzwi frontowych. Zamarł.

– Lordzie Dodson, jest pan tam? – zawołał Zavala i zapukał głośniej. Razow odwrócił się i poszedł do kuchni.

Dodson nie zaryglował drzwi. Zavala i Austin weszli do domu z bronią w rękach. Zavala znów zawołał. W holu zatrzymali się przy otwartej szafie. Z tajnej piwnicy dochodziło światło. Spojrzeli po siebie. Austin z bowenem gotowym do strzału i zszedł po schodach. Zavala osłaniał go.

Austin zobaczył lorda Dodsona, siedzącego na podłodze. Zerwał mu taśmę z ust.

– Nic się panu nie stało?

– Nie, wszystko w porządku. Trzeba złapać Razowa. Ma koronę.

Austin przeciął nożem taśmę na nadgarstkach i kostkach Dodsona. Wyszli z piwnicy. Dodson uśmiechnął się na widok Joego.

– Cieszę się, że znów pana widzę, panie Zavala.

– Cała przyjemność po mojej stronie, lordzie Dodson. To mój partner, Kurt Austin.

– Miło mi pana poznać, panie Austin.

– Tylne drzwi są otwarte – zauważył Zavala. – Musiał uciec przez kuchnię.

Dodson wyglądał na zaniepokojonego.

– Nie widzieliście mojej gospodyni?

– Jeśli mówi pan o tej tęgiej wściekłej damie, którą znaleźliśmy związaną na tylnym siedzeniu wypożyczonego samochodu, to nic jej nie jest – odpowiedział Austin. – Wysłaliśmy ją po policję.

– Dziękuję – odrzekł Dodson. – Kiedy Razow zobaczy, że nie ma samochodu, może spróbować uciec rzeką. Jest tam łódź.

Zavala ruszył do tylnych drzwi.

– Niech pan zaczeka – powstrzymał go Dodson. – Znam lepszą drogę. Chodźcie ze mną.

Ku zdumieniu Austina i Zavali, Dodson poprowadził ich z powrotem przez szafę do piwnicy. Obrócił dwa inne kinkiety na ścianie i otworzył przejście.

– To stary tunel ewakuacyjny. Kończy się na dnie wyschniętej studni przy rzece. Trzeba się wspiąć do góry po klamrach. Może zdążycie do łodzi przed Razowem. Ciężka korona nie pozwoli mu iść szybko.

– Dzięki, lordzie Dodson – powiedział Austin. Schylił głowę i dał nura do środka.

– Nie wchodźcie za nim do rzeki – zawołał Dodson. – Płycizny są tu zdradliwe. Muł jest jak lotne piaski. Może wchłonąć konia.

Austin i Zavala ledwo dosłyszeli ostrzeżenie. Biegli tunelem, zgięci w pół. Nie mieli latarki i musieli szukać drogi po omacku. Wąski korytarz opadał. Coraz silniej cuchnęła stojąca woda i gnijące rośliny. Tunel skończył się nagle. Gdyby nie snop światła księżyca, wpadliby na półkolistą ścianę. Austin pomacał kamienie i znalazł klamry. Wspięli się do wylotu niskiej studni i wyszli na zewnątrz. Na tle lśniącej rzeki zobaczyli zarys małej przystani. Dotarli do wody i zajęli stanowiska po obu stronach pomostu.

Wkrótce usłyszeli ciężkie kroki i sapanie. Razow biegł w ich kierunku. Wydawało się, że wpadnie prosto w zasadzkę. Kiedy jednak był już blisko, zza chmur wypłynął jasny księżyc i oświetlił srebrzyste włosy Austina. Trwało to tylko moment, ale Razow skręcił gwałtownie i pobiegł wzdłuż rzeki.

– Stój, Razow! – krzyknął Austin. – Nie uciekniesz.

Z przodu rozległ się trzask łamanych gałęzi. Razow przedarł się przez zarośla na brzegu. Usłyszeli plusk. Austin i Zavala zatrzymali się na trawie tuż nad wodą. Razow próbował przejść rzekę w bród, ale po kilku metrach stopy zapadły mu się w miękki muł. Chciał zawrócić, ale nie mógł. Stał po pas w wodzie twarzą do brzegu i oburącz przyciskał do ciała koronę.

– Nie mogę się ruszyć – powiedział.

Austin przypomniał sobie ostrzeżenie Dodsona przed “ruchomymi piaskami”. Znalazł ułamaną gałąź i wyciągnął ją w kierunku Razowa.

– Złap się tego.

Zanurzony po pachy Razow nie zareagował na jego wołanie.

– Rzuć tę cholerną koronę! – wrzasnął Austin.

– Nie. Za długo na nią czekałem. Nie puszczę jej.

– Nie jest warta twojego życia – odparł Austin.

Woda sięgnęła Razowowi do brody i nie zrozumieli jego odpowiedzi. Uniósł wysoko koronę i włożył na głowę. Po chwili głowa zniknęła i na powierzchni została sama korona. Wyglądała tak, jakby unosiła się na wodzie. W rzece odbijał się srebrzysty blask. W końcu korona też zniknęła.

Dios mia – odezwał się Zavala w ojczystym hiszpańskim języku. – Co za śmierć!

Usłyszeli sapanie. Biegł do nich Dodson z odzyskaną strzelbą i latarką.

– Gdzie ta kanalia? – zawołał.

Austin rzucił do rzeki niepotrzebną gałąź.

– Tam. Korona też.

– Mój Boże! – szepnął Dodson i oświetlił latarką brunatną mętną wodę. Pozycję Razowa znaczyło tylko kilka pęcherzy powietrza, ale one też wkrótce zniknęły w leniwym nurcie.

– Niech żyje car – powiedział Austin.

Odwrócili się i poszli z powrotem do domu.

Загрузка...