16

Wysoka, muskularna sylwetka i inteligencja Jurija Orłowa przypominały Troutowi jego samego z czasów młodości, gdy kręcił się wśród naukowców w Instytucie Oceanograficznym Woods Hole. Stojąc na rufie z ręką na rumplu, rosyjski student wyglądał jak jeden z wędkarzy, których Paul poznał na Cape Cod. Brakowało mu tylko baseballowej czapki Red Sox i czarnego labradora.

Jurij odpłynął kilkadziesiąt metrów od brzegu, zatrzymał łódź i zostawił silnik na wolnych obrotach.

– Bardzo dziękuję, że zabrali mnie państwo ze sobą. To dla mnie prawdziwy zaszczyt być w towarzystwie takich sławnych naukowców. Zazdroszczę państwu pracy w NUMA. Ojciec opowiadał mi o swoich doświadczeniach w Stanach.

Troutowie uśmiechnęli się, mimo że chłopak pokrzyżował im plany wymknięcia się na zwiady. Tryskał młodzieńczym entuzjazmem. Niebieskie oczy za grubymi szkłami błyszczały z podniecenia.

– Pański ojciec często opowiadał o rodzinie w Rosji – odrzekł Paul. – Pamiętam, jak pokazywał mi zdjęcia pana i pańskiej matki. Był pan wtedy młodszy, dlatego dziś pana nie poznałem.

– Niektórzy mówią, że jestem bardziej podobny do matki.

Trout przytaknął. Podczas pobytu w Woods Hole profesor Orłow tęsknił za domem. Kiedy nachodziła go chandra, wyjmował z portfela fotografie rodziny i dumnie pokazywał wszystkim dookoła. Trout pamiętał uderzający kontrast między niedźwiedziowatym profesorem i jego smukłą żoną Swietłaną.

– Lubiłem pracować z pańskim ojcem. Jest błyskotliwy i towarzyski. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.

Twarz Jurija rozjaśniła się.

– Profesor obiecał, że następnym razem zabierze mnie do Stanów.

Trout uśmiechnął się, słysząc, że Jurij powiedział “profesor” zamiast “ojciec”.

– Nie powinien pan mieć problemów. Doskonale mówi pan po angielsku.

– Dziękuję. W naszym domu często mieszkali amerykańscy studenci – odrzekł Jurij i wskazał przeciwny kierunek niż ten, który interesował Troutów. – Tam jest ładny kawałek wybrzeża. Lubią państwo obserwować ptaki?

Gamay nie zamierzała zrezygnować z misji zwiadowczej.

– Prawdę mówiąc – powiedziała słodko – wybieraliśmy się do Noworosyjska.

Jurij zrobił zdumioną minę.

– Do Noworosyjska? W przeciwnym kierunku jest o wiele ładniej.

Wtrącił się Paul.

– W Wirginii często obserwujemy ptaki, ale jestem geologiem morskim. Bardziej interesuje mnie górnictwo morskie. O ile wiem, w Noworosyjsku jest centrala jednej z największych firm górnictwa morskiego na świecie.

– Zgadza się. Ataman Industries. To rzeczywiście wielka firma. Piszę pracę dyplomową o ekologicznym górnictwie. Po studiach może załapię się u nich do roboty.

– Więc rozumie pan, dlaczego interesują mnie ich urządzenia.

– Oczywiście. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Może udałoby się zwiedzić firmę. Ale z morza też zorientuje się pan w skali ich operacji – odparł Jurij i uśmiechnął się z wyraźną ulgą. – Lubię ptaki, ale nie aż tak.

– Jestem biologiem morskim – dodała Gamay. – Moja specjalność to ryby i rośliny. Ale chętnie zobaczyłabym Noworosyjsk.

– No to załatwione – oznajmił Paul.

Jurij otworzył przepustnicę i zawrócił łódź szerokim łukiem. Trzymał się około czterystu metrów od lądu i płynął mniej więcej równolegle do wybrzeża. Wkrótce lasy zaczęły się przerzedzać i ustępować miejsca nadmorskim równinom i wysokim wzgórzom. Piaszczystą plażę zastąpiły rozległe mokradła porośnięte trzcinami.

Motorówka sunęła po iskrzącym się w słońcu morzu. Paul i Gamay siedzieli obok siebie na środkowej ławce. Drewniana łódź miała około pięciu i pół metra długości, a jej kadłub zbudowany był na zakładkę. Jurij nie przestawał mówić, pokazując ciekawsze miejsca na brzegu. Troutowie kiwali głowami, choć wycie silnika i szum wody zagłuszały większość słów.

Jurij okazał się darem niebios. Potrafił sobie radzić z kapryśnym silnikiem i doskonale znał okolicę. Troutowie mieliby problemy z nawigacją w ruchliwym porcie. Bez przewodnika pewnie nie znaleźliby Atamana. Im dalej zapuszczali się w Zatokę Cemeską, tym bardziej oczywiste stawało się znaczenie miasta jako ważnego portu rosyjskiego. Frachtowce, tankowce, holowniki oceaniczne, statki pasażerskie i promy nieustannie płynęły w obie strony.

Jurij trzymał się w bezpiecznej odległości od dużych jednostek, których fale dziobowe mogły zalać łódź. Na brzegu przybywało zabudowań. Przez smog wiszący nad portem widać było wysokie budynki, dymiące kominy i elewatory zbożowe. Jurij zwolnił do spacerowego tempa.

– Historyczne miasto – powiedział. – Nie można przejść trzech metrów bez potknięcia się o jakiś pomnik. Tu skończyła się rewolucja październikowa, kiedy w roku 1920 statki alianckie ewakuowały wojska białych. To jeden z największych portów rosyjskich. Dochodzą tu rurociągi z pól naftowych północnego Kaukazu. A tam jest terminal paliwowy Szeszarys.

Paul przyglądał się ciemnej wodzie.

– Sądząc po wielkości statków, głęboko tutaj.

– Noworosyjsk nie zamarza w zimie. To główny port do transportu ładunków między Rosją a Morzem Śródziemnym i resztą Europy. Korzystają w niego również kraje azjatyckie, kraje znad Zatoki Perskiej i z Afryki. Ma doskonałe urządzenia. Jest podzielony na pięć części: trzy towarowe, paliwową i pasażerską. Przylecieliście państwo samolotem, więc wiecie, że miasto ma połączenia z całym światem.

– Nic dziwnego, że znajduje się tu centrala Atamana – zauważyła Gamay, patrząc na ruchliwą zatokę.

– Pokażę ją państwu.

Jurij zwiększył szybkość i skierował dziób łodzi w stronę szerokiej zatoczki z sześcioma długimi betonowymi nabrzeżami. Stało przy nich kilka statków. W głębi widać było kompleks budynków przemysłowych z ruchomymi żurawiami, suwnicami bramowymi i dźwigami przeładunkowymi. Wzdłuż nabrzeży jeździły wózki widłowe i ciągniki. Wyglądały jak wielkie owady.

– Która część należy do Atamana? – zapytała Gamay.

Jurij zatoczył ręką szeroki łuk.

– To wszystko.

Gamay gwizdnęła z podziwem.

– Nie do wiary! Większe niż niejeden duży port.

– Ataman ma własne holowniki, rurociągi paliwowe i wodne, zbiorniki do usuwania ścieków i odpadów – powiedział Jurij. – Widzą państwo tamte żurawie? To ich stocznia. Sami budują swoje statki. W ten sposób mają kontrolę nad projektami i kosztami. – Nagle zmarszczył brwi i rozejrzał się. – Ciekawe. W porcie Atamana jest prawie pusto.

– Pięć dużych statków i taki ruch na nabrzeżach to pusto?

– To małe statki. Szkoda, że nie mogę państwu pokazać ich pływających platform wiertniczych. Wyglądają tak, jakby mogły się przewiercić na drugą stronę kuli ziemskiej.

– Pewnie wszystkie pracują na morzu.

– Wątpię – odrzekł sceptycznie Jurij. – Ataman ma ich tyle, że kilka zawsze stoi w porcie na przeglądzie technicznym. Nawet przy sześciu nabrzeżach brakuje miejsca, żeby obsłużyć jednocześnie całą flotę. Ale pokażę państwu inną ciekawą rzecz.

Minęli główne nabrzeża i skręcili w kierunku mniejszego molo. W basenie portowym stał luksusowy studwudziestometrowy jacht. Miał biały lśniący kadłub z czarnymi wykończeniami, niezwykle smukłą, opływową nadbudowę, dziób w kształcie litery V i szeroką wklęsłą rufę.

– Ładna rzecz – przyznał Paul.

– To łajba Razowa, szefa Atamana. Podobno mieszka na niej i prowadzi stąd interesy.

Gamay pstryknęła kilka zdjęć.

– Możemy podpłynąć do niego z drugiej strony? – zapytała.

Jurij okrążył jacht. Gamay znów uniosła aparat do oka, żeby zrobić szerokokątne ujęcie, gdy dostrzegła ruch na pokładzie. Ktoś się pojawił w polu widzenia. Wydłużyła ogniskową do pełnych dwustu milimetrów i zatkało ją.

– Boże! – wyszeptała.

– Co się stało? – zapytał Paul.

Wręczyła mu aparat.

– Sam zobacz.

Paul popatrzył przez wizjer, ale nikogo nie zauważył.

– Na pokładzie jest pusto. Co tam zobaczyłaś?

Gamay nie była strachliwa, ale teraz drżała.

– Wysokiego typa z długimi czarnymi włosami i brodą. Gapił się prosto na mnie. W życiu nie widziałam tak przerażającej gęby.

Drogą dojazdową do nabrzeża pędził samochód terenowy. Wjechał do portu. Trout wyczuł niebezpieczeństwo. Spojrzał przez obiektyw.

– Mamy towarzystwo – uprzedził spokojnie. – Czas się stąd wynieść.

Samochód zahamował z piskiem opon. Wyskoczyło z niego sześciu umundurowanych facetów z bronią. Pobiegli wzdłuż nabrzeża i wpadli po trapie na jacht. Jurij zawahał się, ale na widok uzbrojonych ludzi otworzył przepustnicę do oporu. Skierował łódź na pełne morze.

Dziób uniósł się. Mimo ciężkiej konstrukcji motorówka była dość szybka. Na rufie jachtu pojawiły się błyski wystrzałów. Pociski wzbiły fontanny wody. Paul krzyknął do reszty, żeby padli. Kula odłupała kawałek drewna na burcie. Chwilę później łódź znalazła się poza zasięgiem ognia. Jednak niebezpieczeństwo nie minęło. Na nabrzeżu zahamował drugi samochód. Pasażerowie pobiegli do przycumowanych w porcie motorówek.

Jurij przepłynął za rufą frachtowca wychodzącego z zatoki. Mała łódź dostała się w kilwater statku i wyskoczyła do góry niczym delfin. Jurij skręcił i schował się za frachtowcem. Kiedy minęli kompleks portowy Atamana, zawrócił w kierunku lądu. Popłynęli wzdłuż wybrzeża do domu. W pewnym momencie Paul zasugerował, żeby ukryli się w trzcinach. Odczekali dziesięć minut, ale nikt ich nie ścigał.

Jurij był zarumieniony z podniecenia.

– Ale zabawa! Słyszałem, że biznesmeni mają własne armie do obrony przed rosyjską mafią, ale pierwszy raz widziałem tych ochroniarzy w akcji.

Paul miał wyrzuty sumienia, że naraził syna starego przyjaciela na niebezpieczeństwo. On i Gamay byli winni Jurijowi wyjaśnienia, ale lepiej, żeby nie wiedział zbyt wiele.

– Musimy pana o coś poprosić, Jurij – powiedziała Gamay. – Niech pan nie wspomina nikomu o naszej przygodzie.

– Domyślam się, że złożyliście wizytę memu ojcu nie tylko w celach towarzyskich.

Gamay przytaknęła.

– NUMA prosiła nas o przyjrzenie się Ataman Industries. Firma jest podejrzana o pewne nielegalne interesy. Chcieliśmy to zrobić z bezpiecznej odległości. Nawet nam się nie śniło, że mogą być tacy nerwowi.

Jurij uśmiechnął się.

– To było jak film z Jamesem Bondem!

– Tyle, że to działo się naprawdę.

Spokojny ton Gamay całkowicie przekonał Jurija.

– Będę siedział cicho – westchnął – ale trudno będzie nie pochwalić się kumplom. Choć pewnie by mi nie uwierzyli.

Wtrącił się Paul.

– Wtajemniczymy pana w sprawę, kiedy tylko rozgryziemy, o co w tym wszystkim chodzi. Pan pierwszy się dowie. Umowa stoi?

– Stoi – odparł dumny, że dopuszczono go do konspiracji.

Słońce wisiało nisko nad horyzontem i zapadał zmierzch, gdy zobaczyli światła nadmorskiego kempingu. Odetchnęli z ulgą, kiedy łódź zbliżyła się do brzegu. Byliby mniej spokojni, gdyby wiedzieli, że plamka wysoko na niebie nad ich głowami to nie ptak, lecz helikopter wyposażony w silne urządzenia optyczne.


Profesor Orłow czekał na plaży. Wszedł do wody i wciągnął łódź na brzeg.

– Widzę, że już znacie mojego syna Jurija.

– Był tak uprzejmy, że zabrał nas na zwiedzanie okolicy – odrzekła Gamay, zasłaniając dziurę po pocisku. Miło nam się rozmawiało o teraźniejszości i przyszłości.

– Teraźniejszość jest taka, że idziecie do swojego domku i przygotowujecie się do kolacji. A przyszłość to wspaniałe jedzenie i pogawędka o starych czasach. Mieszkamy w prymitywie, ale jadamy bardzo dobrze.

Orłow poklepał się po wielkim brzuchu.

Odprowadził Troutów do głównej polany i polecił, żeby wrócili za pół godziny. Jurij obejrzał się przez ramię i puścił do nich oko. Jasne było, że dochowa tajemnicy.

Paul i Gamay poszli do domku i spłukali pod prysznicem sól i pot po morskiej przygodzie. Gamay włożyła modne dżinsy, które podkreślały długość jej nóg. Paul nie zrezygnował ze swoich nawyków. Ubrał się w luźne brązowe spodnie i jasnozieloną koszulę z fioletową muszką.

Część mieszkańców ośrodka siedziała przy stole piknikowym, reszta w pobliżu. Troutów przywitała para w średnim wieku, którą poznali wcześniej, wysoki skupiony fizyk podobny do Aleksandra Sołżenicyna i młode małżeństwo studentów inżynierii morskiej z uniwersytetu w Rostowie. Stół był przykryty haftowanym obrusem i zastawiony kolorową porcelaną. Japońskie lampiony tworzyły świąteczny nastrój.

Orłow uśmiechnął się promiennie na widok nadchodzących Troutów.

– Są moi amerykańscy goście! Pięknie pani wygląda, Gamay. A ty jak zwykle elegancki, Paul. Nowa muszka? Musisz mieć niewyczerpane zapasy.

– To przyzwyczajenie zaczyna być za drogie. Może znasz kogoś, kto produkuje tanie muszki z odpadów?

Profesor ryknął śmiechem i przetłumaczył to na rosyjski. Usadowił Troutów przy stole, zatarł ręce i poszedł do swojego domku po jedzenie. Na kolację były pierogi nadziewane łososiem, podane z ryżem, i czysty barszcz. Profesor przyniósł też skrzynkę słynnego rosyjskiego szampana. Wesoła kolacja przeciągnęła się do późna. Dochodziła północ, kiedy Troutowie powiedzieli, że chcą już iść spać.

– Impreza dopiero się rozkręca! – ryknął Orłow. Był czerwony od alkoholu i spocony od żywiołowego śpiewania sprośnej rosyjskiej piosenki ludowej.

– Nie przeszkadzajcie sobie – powiedział Paul. – Mieliśmy męczący dzień i padamy z nóg.

– Wierzę, że jesteście wykończeni. Kiepski ze mnie gospodarz, że kazałem wam tu siedzieć i słuchać moich żałosnych popisów solowych.

– Jesteś wspaniałym gospodarzem. Ale trochę się postarzałem od czasów, kiedy ucztowaliśmy całymi nocami.

– Najwyraźniej brakuje ci treningu, przyjacielu. Po tygodniu pobytu u nas wrócisz do formy – zapewnił Orłow i objął Troutów. – Ale rozumiem was. Chcecie, żeby Jurij was odprowadził?

– Dziękujemy, profesorze – odrzekła Gamay. – Sami trafimy. Do zobaczenia rano.

Orłow wyściskał ich i wycałował na pożegnanie. Poszli ścieżką w kierunku światła pojedynczej żarówki na ganku ich domku. A Orłow znów zaczął śpiewać, fałszując niemiłosiernie.

– Nie zazdroszczę mu jutrzejszego kaca – powiedziała Gamay.

– Nie ma bardziej towarzyskich ludzi niż Rosjanie.

Roześmieli się i weszli na ganek. Umyli zęby, rozebrali się i położyli do łóżka. Po kilku minutach już spali. Gamay miała lekki sen. Nad ranem coś ją obudziło. Usiadła w łóżku i zaczęła nasłuchiwać. Trąciła Paula.

– Co się dzieje? – wymamrotał zaspany.

– Posłuchaj…

Nagle wśród drzew rozległ się krzyk przerażenia.

Paul wyskoczył z łóżka.

Porwał z krzesła spodnie i włożył je szybko. Gamay chwyciła szorty i koszulkę. Wypadli na ganek i zobaczyli nad lasem czerwoną łunę. W powietrzu unosił się ciężki zapach dymu.

– Jakiś domek się pali! – krzyknął Paul.

Pobiegli boso ścieżką i omal nie przewrócili Jurija, który pędził w przeciwnym kierunku.

– Co się dzieje? – zawołał Paul.

– Nie ma czasu… – wysapał bez tchu Jurij. – Musimy uciekać… Tędy…

Troutowie zerknęli na pożar, potem zawrócili za nim. Sadził wielkimi susami. Kiedy znaleźli się między gęstymi sosnami, padli na ziemię. Usłyszeli trzask gałęzi i męskie głosy. Po chwili dźwięki te ucichły.

– Spałem w domku ojca – odezwał się z ciemności podniecony Jurij. – Nagle wpadło kilku facetów…

– Kto?

– Nie wiem. Byli zamaskowani. Wywlekli nas z łóżek. Pytali, gdzie jest ruda kobieta z mężczyzną. Ojciec powiedział, że już wyjechaliście. Nie uwierzyli mu. Zaczęli go bić. Krzyknął do mnie po angielsku, żebym was ostrzegł. Udało mi się wymknąć.

– Dużo ich było?

– Kilku. Nie wiem. Było ciemno. Musieli tu przypłynąć. Nasz domek stoi tuż przy wjeździe. Usłyszelibyśmy samochód.

– Trzeba wrócić po pańskiego ojca.

– Chodźmy.

Paul chwycił się szortów Jurija, Gamay złapała męża za wolną rękę. Przedzierali się przez las okrężną drogą. Dym gęstniał. Wkrótce zobaczyli płonący domek profesora. Wyszli na polanę. Studenci gasili pożar wężami zasilanymi z generatora. Nie uratowali drewnianego domku, ale ogień nie rozprzestrzenił się na drzewa i inne zabudowania. Jurij zagadnął po rosyjsku wysokiego fizyka, potem odwrócił się do Troutów.

– Mówi, że tamtych już nie ma. Odpłynęli łodzią.

Grupa rozstąpiła się. Na ziemi leżał Orłow. Miał zakrwawioną twarz. Gamay natychmiast uklękła przy nim, przyłożyła ucho do jego ust i sprawdziła tętno na szyi. Potem zbadała ręce i nogi.

– Możemy go przenieść w wygodniejsze miejsce?

Położyli profesora na stole piknikowym i przykryli obrusem. Gamay poprosiła o ciepłą wodę i ręczniki. Delikatnie zmyła krew z twarzy i głowy Orłowa.

– Krwawienie ustało. I chyba nie ma obrażeń wewnętrznych.

Paul popatrzył na swego przyjaciela i zacisnął zęby.

– Ktoś potraktował go jak worek treningowy.

Profesor poruszył się i wymamrotał coś po rosyjsku. Jurij nachylił się.

– Chce kieliszek wódki.

Z góry spadały rozżarzone szczątki, dym dusił. Paul zaproponował, żeby zabrać profesora w bezpieczniejsze miejsce. Przeniósł go razem z trzema mężczyznami do domku położonego najdalej od pożaru. Położyli Orłowa na łóżku, przykryli kocami i dali mu kieliszek wódki.

Gamay uniosła mu głowę, żeby mógł wypić.

– Niestety, nie jest to szampan.

Kiedy Orłow łyknął wódki, wróciły mu kolory. Paul przysunął krzesło.

– Możesz mówić?

– Donoście mi gorzałę, to będę gadał całą noc – odparł Orłow. – Co z moim domkiem?

– Nie uratowano go, ale ogień się nie rozniósł – odpowiedział Jurij.

Profesor wykrzywił w uśmiechu spuchnięte wargi.

– Jedną z pierwszych rzeczy, które tu zorganizowałem, była własna straż pożarna. Ciągniemy wodę prosto z morza.

Gamay przykładała mu do czoła wilgotną ściereczkę.

– Proszę nam opowiedzieć, co się stało.

– Spaliśmy, kiedy do domku wpadli jacyś ludzie. Tutaj nigdy nie ryglujemy drzwi. Chcieli wiedzieć, gdzie są pasażerowie motorówki. W pierwszej chwili nie wiedziałem, o kogo im chodzi. Potem domyśliłem się, że o was. Więc oczywiście powiedziałem, że nie mam pojęcia. Pobili mnie do nieprzytomności.

– Pobiegłem ostrzec państwa Trout – usprawiedliwił się Jurij. – Chowaliśmy się w lesie, dopóki tamci nie odeszli.

Orłow wyciągnął rękę i położył na ramieniu syna.

– Dobrze zrobiłeś.

Pokazał, żeby dać mu jeszcze wódki. Alkohol najwyraźniej rozjaśniał mu umysł.

Spojrzał Paulowi prosto w oczy.

– Wygląda na to, przyjacielu, że ty i Gamay szybko zawarliście tu ciekawe znajomości. Pewnie na wyprawie łodzią?

– Strasznie mi przykro – odparł Paul. – Obawiam się, że to wszystko przez nas. Nie przewidzieliśmy tego. W dodatku zrobiliśmy z twojego syna wspólnika przestępstwa.

Wyjaśnił profesorowi, że NUMA prowadzi śledztwo w sprawie Atamana i opowiedział o przygodzie na motorówce.

– Wcale nie jestem zaskoczony ich gwałtowną reakcją. Wielkie kartele działają tak, jakby były ponad prawem – powiedział Orłow.

– Widziałam na jachcie dziwnego typa – wtrąciła się Gamay. – Z wychudłą gębą, długimi czarnymi kudłami i brodą. To Razow?

– Nie, to pewnie jego przyjaciel, szalony mnich.

– Co takiego?

– Znany jako Borys. Nawet nie wiem, czy ma jakieś nazwisko. Jest podobno szarą eminencją w imperium Razowa. Niewiele osób go widziało. Miała pani szczęście.

– Nie nazwałabym tego szczęściem – odparła Gamay. – On też musiał nas widzieć.

– To pewnie on spuścił psy z łańcucha – domyślił się Paul.

Orłow jęknął.

– Oto dzisiejsza Rosja. Gangsterzy i obłąkani mnisi jako ich doradcy. Nie do wiary, że Razow jest taką wielką figurą w naszym kraju.

– Zastanawiam się – powiedział Paul – skąd wiedzieli, gdzie nas znaleźć? Jestem pewien, że Jurij ich zgubił.

– Może ważniejsze jest to, co chcieli zrobić, kiedy nas znajdą? – odrzekła Gamay i zwróciła się do profesora. – Bardzo nam przykro z powodu tego, co się stało. Jak możemy to panu wynagrodzić?

Orłow zastanowił się.

– Moglibyście trochę pomóc w odbudowie mojego domku.

– To oczywiste – zapewnił Paul. – Coś jeszcze?

Orłow zmarszczył czoło.

– Jak wiecie, Jurij wybiera się do Stanów…

– Załatwione. Pod warunkiem, że ty też przyjedziesz.

Profesor nie potrafił ukryć zadowolenia.

– Ciężko się z tobą targować, przyjacielu.

– Nie zapominaj, że jestem starym, twardym jankesem. Uważam, że Gamay i ja powinniśmy rano stąd wyjechać.

– Szkoda, że tak szybko.

– Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Gawędzili, dopóki profesor nie zasnął. Przez resztę nocy Troutowie i Jurij pełnili na zmianę wartę. Do świtu nic się nie wydarzyło. Po śniadaniu Troutowie pożegnali się z Orłowami, obiecując, że spotkają się za kilka miesięcy, i wsiedli do tej samej taksówki, która ich przywiozła.

Kiedy łada odjeżdżała wyboistą drogą, Gamay popatrzyła przez tylną szybę na zgliszcza domku. W powietrzu jeszcze wisiał dym.

– Będziemy mieli co opowiadać Kurtowi – zauważyła.

– O ile go znam, on będzie miał jeszcze więcej do opowiadania.

Загрузка...