34

U wybrzeża Bostonu


– Na wypadek, gdybym kiedyś pisał pamiętniki – zagadnął Zavala – chciałbym wiedzieć, co się właściwie dzieje?

– To wyprawa naukowa Syberyjskiego Urzędu Ochrony Roślin na okręcie podwodnym Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych pod nadzorem NUMA – wyjaśnił Austin. – Oficjalnie nie istnieje.

Zavala pokręcił głową.

– Chyba jednak nie będę pisał pamiętników.

Austin rozejrzał się po przestronnej kajucie oficerskiej.

– Nie przejmuj się. I tak nikt by ci nie uwierzył.

Musiał mówić podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć kilkunastu twardzieli w czarnych kombinezonach komandosów. W drugim końcu kajuty smarowali twarze czarną i zieloną farbą kamuflującą. Śmiali się i żartowali hałaśliwie.

W grupie krążyła butelka wódki. Pietrow był ubrany jak inni komandosi. Pokrył farbą bliznę na policzku i powiedział coś po rosyjsku. Mężczyźni zareagowali wybuchem wesołości. Jeden walnął go w plecy z taką siłą, że każdemu zwykłemu człowiekowi połamałby żebra. Pietrow złapał butelkę i podszedł do Austina i Zavali.

– Co to był za dowcip? – zapytał Austin.

Pietrow roześmiał się i poczęstował go wódką. Austin odmówił. Zavala również, mówiąc, że woli tequilę.

Pietrow był najwyraźniej w swoim żywiole. Austin pierwszy raz widział go w takim humorze.

– Przypomniałem moim ludziom stare przysłowie: “Kto z wilkami żyje, z wilkami wyje”. – Widząc, że Austin nie rozumie, wyjaśnił: – To coś w rodzaju powiedzenia: “Ciągnie swój do swego”.

Pomazał farbą czoło i policzki Austina na wzór indiańskich barw wojennych.

– Teraz i pan jest przygotowany do akcji.

– Dzięki, Iwan – odrzekł Austin i dokończył makijaż. – Na pewno czujesz się na siłach wziąć w tym udział?

– Sugeruje pan, że jestem za stary? O ile pamiętam, jestem o miesiąc młodszy od…

– Wiem – przerwał Austin. – Znasz moje dossier. Nie bądź taki drażliwy. Chodziło mi o twoje rany z miłego wieczoru w porcie bostońskim.

– Wspaniała bitwa. Nigdy nie zapomnę, jak leciał pan nad pokładem niczym Tarzan. Mam kilka zadrapań, ale to nic takiego.

Austin wskazał głową ludzi Piętrowa.

– Może przydałby się im alkomat?

Pietrow machnął ręką.

– Każdemu z nich powierzyłbym własne życie. Kilka łyków wódki przed walką to tradycja w wojsku rosyjskim. To była tajna broń, którą pokonaliśmy Napoleona i Hitlera. Kiedy nadejdzie pora, moje zabijaki wykonają zadanie.

Wszedł młody marynarz. Austin zerknął na niego.

– Chyba już czas.

Pomysł wspólnej operacji powstał po spotkaniu w Białym Domu. W biurze Austina czekał Pietrow. Kiedy Austin przedstawił plan, Rosjanin natychmiast zaproponował, by użyć jego ludzi do opanowania jachtu. Austin porozumiał się z Sandeckerem. Admirałowi spodobał się ten pomysł. Dostał zgodę wiceprezydenta. Rosyjski atak na rosyjski jacht pozwalał prezydentowi całkowicie odciąć się od sprawy.

Marynarz przyjrzał się pomalowanym twarzom. Szukał dowódcy grupy. Austin przywołał go gestem.

– Kapitan kazał mi przekazać, że jesteśmy gotowi i czekamy.

Pietrow wydał swoim ludziom jakiś rozkaz. Przemiana była zdumiewająca. Wygłupy natychmiast się skończyły, butelka wódki zniknęła. Komandosi sięgnęli po automaty. W kajucie rozległy się metaliczne trzaski sprawdzanych magazynków. W ciągu kilku sekund ci roześmiani ludzie stali się groźnym oddziałem bojowym.

Pietrow uśmiechnął się wymownie do Austina, jakby chciał powiedzieć: “A nie mówiłem?”

– Niech pan prowadzi.

Austin chwycił torbę ze swoim bowenem i ruszył za marynarzem do sterowni. Zavala i reszta poszli za nim. Kapitan Madison oderwał wzrok od peryskopu.

– Wynurzymy się dokładnie za trzy minuty. Cel jest sto metrów od nas. Morze wygląda spokojnie. Macie szczęście, że chmury zasłaniają księżyc.

– Dziękuję, że pozwolił pan moim ludziom skorzystać z pańskiego okrętu, kapitanie – powiedział Pietrow.

Madison podrapał się w głowę.

– To dla mnie coś nowego, ale jeśli nasze kraje mogą współpracować w kosmosie, czemu nie uczynić tego pod wodą? – Zwrócił się do Austina. – Ktoś w NUMA ma dobre dojścia na górze. Nie każdy może odwołać z patrolu okręt podwodny i przydzielić go do takiej dziwnej operacji.

Stutrzydziestometrowy “Benjamin Franklin” został wybrany dlatego, że był jednym z czterech okrętów tej klasy, przystosowanych do operacji specjalnych. Nawet bardzo wpływowy Sandecker nie załatwiłby takiego rozkazu bez poparcia z najwyższego szczebla.

– To niezwykle ważna operacja.

– Więc życzę powodzenia – odrzekł kapitan. – Zaczekamy na was, jak długo będzie trzeba. Zawiadomcie nas, kiedy będziecie chcieli wracać do domu.

– Pan pierwszy się dowie.

Austin podszedł do baterii monitorów komputerowych.

– Wychodzimy, Hiram.

Yaeger siedział przy klawiaturze. Jeden z elektroników pokładowych wprowadzał go w tajniki systemu na okręcie. Sandecker nie zgadzał się na udział Yaegera w operacji. Austin przekonywał go, że umiejętności Hirama mogą być niezbędne. Admirał ustąpił po zapewnieniu Austina, że zabierze Yaegera na pokład jachtu dopiero wtedy, gdy zostanie on opanowany przez grupę desantową.

Yaeger uścisnął Austinowi dłoń i życzył mu powodzenia.

– Ciągle pracuję nad rozszyfrowaniem ostatniego kawałka kodu – dodał. – Dam ci znać, jeśli go złamię.

Na sygnał Austina Pietrow wydał swoim ludziom kilka rozkazów. Oddział przeszedł przez okręt i stłoczył się pod włazem. Marynarz wspiął się po drabince i otworzył klapę. Do środka chlapnęły zimne rozbryzgi fal. Austin i Zavala wyszli pierwsi na pokład za kioskiem. Ludzie Pietrowa dołączyli do nich, niosąc dwa duże plastikowe pojemniki. Po ich otwarciu sprężone powietrze z sykiem wypełniło pontony umieszczone wewnątrz. Marynarz życzył im powodzenia i zamknął klapę z cichym stukiem.

Przez chmury sączyła się poświata księżyca. Ciemne morze miało ołowiany odcień. Wysoki kiosk z poziomymi statecznikami wyglądał jak gigantyczny robot z filmu science fiction. Austin zmrużył oczy i przyjrzał się sylwetce jachtu. W porcie bostońskim “Kazaczestwo” był oświetlony jak statek rzeczny na Missisipi. Teraz paliło się tylko kilka świateł na masztach radiowych i w oknach kajut.

Satelity zaobserwowały, że jacht zmienił kurs i popłynął na południe. W końcu zatrzymał się u wybrzeża Massachusetts, około osiemdziesięciu kilometrów od “Atamana Explorera I”, na wschód od Bostonu. Dwa inne statki Atamana stały na wschód od Charlestona i Miami.

Komandosi chwycili wiosła, zepchnęli gumowe łodzie ze śliskiego pokładu do wody i wgramolili się do środka. Opuścili gogle noktowizyjne i cicho wiosłując, popłynęli przez rozfalowane morze.

Chłodne powietrze przenikało przez warstwy ubrania Austina jak lodowe kolce. Pożałował, że też nie łyknął wódki na rozgrzewkę. Obejrzał się na okręt podwodny. “Franklin” zanurzył się nieco i teraz tylko jego kiosk wystawał kilkadziesiąt centymetrów nad powierzchnię.

Po kilku minutach pontony dotarły do wysokich burt statku. Stalowe ściany wyrastały z wody niczym wieże. Austin czuł się jak płotka obok wieloryba. Ta akcja nie miałaby żadnych szans, gdyby nie Max. Kiedy Yaeger rozgryzał elektroniczny system nerwowy jachtu, natknął się na dwie bardzo ważne rzeczy. Pierwszą był program diagnostyczny, podobny do samochodowych obwodów z wyświetlaczem, ale znacznie doskonalszy. Pozwalał załodze na kontrolę drzwi wodoszczelnych, pracy turbin gazowych, dopływu zasilania i innych elektronicznych systemów utrzymujących statek na chodzie. Co ważniejsze, Yaeger zlokalizował centralę. Każdy z ludzi w pontonach miał plan jachtu oparty na ustaleniach Max.

Drugie odkrycie było bardziej prozaiczne, ale równie ważne. Listy płac na statku zawierały nazwiska i funkcje wszystkich osób na pokładzie. Ponieważ Razow wykorzystywał jacht jako dom i biuro, miał cały sztab służących, kucharzy, sekretarek i księgowych. Załoga była zdumiewająco mała, co wskazywało na to, że statek jest nafaszerowany automatyką. Austin skupił uwagę na ludziach nazywanych “obsługą dodatkową”. Chodziło o ochroniarzy, takich jak ci, którzy ścigali go w porcie bostońskim. Prywatna armia Razowa liczyła pięćdziesięciu bandziorów. Nie można było lekceważyć ich bezwzględności i lojalności wobec szefa. Jednak Pietrow zapewniał, że jego komandosi poradzą sobie z przewagą liczebną przeciwnika.

Ich główną bronią będzie zaskoczenie. Dostaną się niepostrzeżenie na pokład jachtu, pobiegną do centrali komputerowej i zniszczą ją materiałami wybuchowymi. Opór zlikwidują bez hałasu. Gdyby musieli walczyć, mają wystarczającą siłę ognia.

Austin i Pietrow byli jednak realistami. Wiedzieli, że prawdopodobieństwo ich wykrycia jest wysokie i straty mogą być po obu stronach. Ale stawka była warta ofiar.

W goglach noktowizyjnych statek i morze miały zielonkawą barwę. Austin zobaczył na poziomie wody drzwi, którymi wchodził z Kaelą na przyjęcie. Próba dostania się tędy na jacht byłaby zbyt ryzykowna, gdyż otwarcie włazu zostałoby zasygnalizowane na monitorze kontrolnym. Musieli skorzystać ze sprawdzonej metody piratów, zdobywców twierdz i komandosów: z kotwiczek szturmowych.

Tkwiły złożone w metalowych rurach. Były wystrzeliwane jak z moździerzy i otwierały się w locie. Ich pazury pokrywała pianka gumowa, żeby nawet z odległości kilku metrów nikt nie usłyszał, jak zahaczając reling.

Rozległy się ciche pyknięcia sprężonego powietrza i dwie kotwiczki poszybowały w górę. Sprawdzono linki. Były napięte, co oznaczało, że pazury trzymają. Ludzie Piętrowa wycelowali broń z tłumikami w reling. Gdyby ktoś stamtąd wyjrzał, czekałaby go przykra niespodzianka. Przeszli do następnej fazy operacji.

Austin i Pietrow wspięli się pierwsi. Z plecakami nie było to łatwe zadanie. Przeleźli niezgrabnie przez reling i rozejrzeli się. Nikogo nie zauważyli, więc przywołali gestem resztę. Po kilku minutach wszyscy siedzieli w kucki na pokładzie jak stado czarnych, ciężkich kaczek. Dwaj komandosi zostali w pontonach.

Oddział podzielił się na pół. Grupa prowadzona przez Austina została na sterburcie. Ludzie pod dowództwem Pietrowa przekradli się na drugą stronę jachtu. Mieli posuwać się w kierunku dziobu aż do spotkania przy drabince wiodącej na mostek, a potem wspiąć się trzy pokłady wyżej do centrali komputerowej za sterownią. O tej porze na mostku powinna być tylko dyżurna wachta. Austin dał znak Pietrowowi. Ludzie pochylili się nisko i ruszyli naprzód z bronią gotową do strzału.

Początkowe sukcesy dodały Austinowi odwagi. Ledwo jednak minęli wielki salon, gdzie Razow wyprawił w Bostonie przyjęcie, nagle otworzyły się drzwi. Na pokład padło jasne światło, oślepiające w goglach noktowizyjnych. Austin podniósł je na czoło i zobaczył ochroniarza. Facet stał nieruchomo jak jeleń w reflektorach samochodu. Ściskał butelkę wódki, obejmując młodą kobietę w stroju pokojówki. Trzymał rękę pod jej sukienką rozpiętą na biuście. Rude farbowane włosy opadały dziewczynie na twarz, jaskrawa szminka była rozmazana.

Pijacki uśmiech zniknął z twarzy ochroniarza na widok uzbrojonych intruzów. Jako zawodowiec dokładnie wiedział, co ma robić: milczeć. Ale jego towarzyszka nie znała się na rzeczy. Otworzyła usta i przeraźliwie wrzasnęła. Siła głosu dorównywała śpiewaczce operowej. Drugi wrzask trwał jeszcze dłużej, a potem dziewczyna ruszyła nieprzytomnie na pokład.

Kiedy zamilkło echo jej głosu, statek rozświetlił się niczym automat do gry. Na każdym poziomie otwierały się drzwi, zewsząd dochodziły okrzyki. Rozlegał się tupot biegnących ludzi i gardłowe głosy wydające rozkazy. Towarzyszyły im piskliwe wrzaski. Ale to był dopiero wstęp. Po chwili rozpętało się piekło.

Загрузка...