28

Rocky Point, Maine


Przed uderzeniem wielkiej fali Rocky Point było typowym miasteczkiem na skalistym wybrzeżu Maine. Jego malowniczy port i drewniane domki kryte gontem można było podziwiać na zdjęciach w wielu kalendarzach. Zadbana Main Street wyglądała jak ulica z filmu Franka Capry.

Teraz jednak zniknęły nadmorskie restauracyjki, serwujące homary, nie było portu rybackiego. Zostały po nich tylko pale. Sterczały z wody jak zepsute zęby. Na morzu unosiły się kuliste boje ostrzegające przed wrakami. Na brzegu dźwigi przenosiły szczątki łodzi. W kilwaterze “Kestrela” wirowały różne śmiecie.

Gdyby Austin miał większe zacięcie poetyckie, powiedziałby, że wielka fala ukradła miastu duszę. Ale zdobył się tylko na stwierdzenie:

– Co za bajzel.

– Mogło być gorzej – odparł szeryf Charlie Howes, stojący obok niego na rufie kutra Jenkinsa.

Austin pokręcił głową.

– Jasne, gdyby walnęła tu bomba atomowa.

Poznali się kilka godzin wcześniej. Austin, Trout i Jenkins przylecieli firmowym odrzutowcem NUMA do Portland. Jenkins uprzedził szeryfa. Howes odebrał ich z lotniska i przywiózł radiowozem do Rocky Point.

Po spotkaniu u Sandeckera Austin wrócił do swojego gabinetu ze zdjęciami satelitarnymi “Atamana Explorera”. Obejrzał je pod silnym szkłem powiększającym. Fotografie zrobiono z wysokości tysięcy metrów, ale były ostre i wyraźne. Mógł bez trudu odczytać nazwę statku na kadłubie i zobaczyć ludzi na pokładzie.

Natychmiast uderzyło go podobieństwo statku do “Glomara Explorera”, jednostki ratowniczej o długości stu osiemdziesięciu trzech metrów, zbudowanej przez Howarda Hughesa w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku na tajne zlecenia CIA do wydobycia zatopionego radzieckiego okrętu podwodnego. Wysokie dźwigi i bomy przeładunkowe przypominały pływające platformy wiertnicze.

Austin obejrzał statek od dziobu do rufy. Szczególną uwagę zwrócił na pokład w okolicy dźwigów. Zrobił na kartce kilka szkiców i uśmiechnął się zadowolony. Znalazł sposób wejścia na statek. Wszystko zależało od tego, jak blisko uda mu się podejść do “Atamana Explorera”. Jednostka mogła uciec na widok statku NUMA. Austin zastanawiał się nad tym problemem przez kilka minut. Przypominał sobie swoje doświadczenia z Morza Czarnego, gdy popłynął z kapitanem Kemalem. Potem podniósł słuchawkę telefonu, zadzwonił do Yaegera i zapytał, gdzie jest Jenkins.

– Reed zafundował Jenkinsowi zwiedzanie NUMA dla VIP-ów. Zaproponował mu nawet nocleg przed jutrzejszym powrotem do Maine.

– Spróbuj ich znaleźć i oddzwoń do mnie.

Telefon Austina zadzwonił po kilku minutach. Austin nakreślił Jenkinsowi swój plan. Nie ukrywał, że jest ryzykowny. Jenkins nie wahał się ani chwili.

– Zrobię wszystko, żeby dopaść tych skurwieli, którzy zniszczyli moje miasteczko -powiedział po wysłuchaniu Austina.

Austin życzył mu miłego zwiedzania i zadzwonił do działu transportu NUMA, żeby załatwić szybki środek lokomocji. Potem zatelefonował do miejskiego domu Troutów w Georgetown. Gamay zostawiła wcześniej wiadomość, że wrócili z Paulem ze Stambułu i są do dyspozycji. Austin zastał Paula i wprowadził go w szczegóły.

W tym samym czasie Jenkins zaczął wydzwaniać do miejscowych rybaków, którzy mieli kutry na chodzie. Pytał, czy chcieliby się na coś przydać, zgodnie z sugestią Austina mówił im, że NUMA potrzebuje ich kutrów do badań fauny głębokowodnej. W zamian za to mieli dostać bez zbędnej biurokracji pokaźną sumę na odbudowę portu.

Nie miał problemu z rekrutacją. Kiedy o świcie “Kestrel” wychodził z portu, płynęło za nim gęsiego sześć traulerów i kutrów do połowu homarów. Charlie Howes nalegał, żeby go zabrać. Jenkins chętnie się zgodził. Przed wstąpieniem do policji szeryf zawodowo łowił homary i poznał dobrze morze.

Flotylla rybacka minęła skalisty cypel, od którego pochodziła nazwa miasteczka, i wydostała się na otwarty ocean. Morze miało jasnozielony, butelkowy kolor. Na błękitnym niebie wisiało tylko kilka pierzastych obłoków. Wiała lekka zachodnia bryza. Kutry wzięły kurs na wschód, a potem na południe. Ich kadłuby wspinały się na fale i łagodnie opadały w dół. Gamay co chwila dzwoniła z centrali NUMA, podając aktualną pozycję “Atamana Explorera”, śledzonego przez satelitę.

Austin nanosił współrzędne na mapę zatoki Maine, rozległego obszaru wodnego pomiędzy długim wybrzeżem stanu i wygiętym półwyspem Cape Cod. Statek zataczał szeroki krąg. Pewnie na coś czekał. Gamay używała prostego kodu, żeby każdy podsłuchujący myślał, że to pogawędka rybaków, a Jenkins i Howes łaskawie ignorowali jej nieudolną imitację miejscowego dialektu.

Nagle Jenkins z podnieceniem wskazał duży punkt na ekranie radaru.

– Mamy go!

Austin pochylił się nad jego ramieniem i spojrzał na cel na południowym wschodzie.

– Za nim – powiedział.

Jenkins pchnął przepustnicę i kuter nabrał szybkości. Inne ruszyły jego śladem. Jenkins uważnie obserwował odległości między falami i oceniał sytuację okiem doświadczonego rybaka i naukowca.

– Nadciąga sztorm – uprzedził.

– Słyszałem w radiu prognozę pogody – odrzekł Austin.

– Nie potrzebuję radia, żeby wiedzieć, na co się zanosi – uśmiechnął się Jenkins.

Od wyjścia z portu przyglądał się niebu i morzu. Zauważył, że chmur przybywa i gęstnieją, a woda zmienia kolor na szary. Wiatr skręcił nieco na wschód.

– Jeśli uwiniemy się z robotą, zdążymy wrócić do portu przed sztormem. Wyciąganie sieci na dużej fali może być niebezpieczne.

– Rozumiem – odrzekł Austin. – Zaraz przygotujemy się z Paulem.

– Najwyższy czas – powiedział szeryf Howes dziwnie napiętym głosem. – Mamy towarzystwo.

Wskazał wielki ciemny kształt, wyłaniający się z gęstniejącej mgły. Kiedy zbliżył się, przestał przypominać widmo. Zamazane przez mgłę linie wyostrzyły się, ukazując sylwetkę dużego statku. Był cały czarny. Z wysokiej nadbudowy wystawał pojedynczy komin. Dźwigi i bomy sterczały z pokładu niczym kolce jeżozwierza. Matowa czarna farba nadawała mu złowrogi wygląd. Nie uszło to uwadze innych rybaków.

W radiu odezwały się podniecone głosy.

– Jezu, Roy, co to jest? – zapytał jeden z szyprów. – Pływający karawan?

– Karawan? – zdziwił się drugi. – To cały cholerny zakład pogrzebowy!

Austin uśmiechnął się. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że rozmowa jest spontaniczna. Jenkins uprzedził kolegów, żeby dobrze uważali i nie dali się staranować. Nie musiał im mówić, żeby z daleka ominęli monstrualny statek. Austin ocenił szybkość kolosa na mniej więcej dziesięć węzłów.

Wydawało się, że “Ataman Explorer” zwolnił w pobliżu kutrów. Od pokładu oderwał się jakiś punkt. Rósł brzęcząc jak szerszeń wypłoszony z gniazda. Po chwili tuż nad flotyllą rybacką przeleciał czarny helikopter. Jenkins i Howes pomachali mu rękoma. Maszyna okrążyła kutry kilka razy i wróciła na statek.

Austin i Trout wkładali w sterówce skafandry płetwonurków. Austin spokojnie popatrzył przez szybę na odlatujący helikopter.

– Zdaje się, że inspekcję mamy już za sobą.

– Tym razem zachowali się uprzejmiej niż w Noworosyjsku, kiedy węszyliśmy z Gamay wokół terenów Atamana.

– Możesz podziękować za to Jenkinsowi. To on wpadł na pomysł, żeby zabrać ze sobą tylu świadków.

Jenkins przekonał Austina, że w grupie będzie bezpieczniej. Statek znajdował się na łowisku, więc obecność rybaków w tym rejonie nie wzbudzała podejrzeń. Austin widział po drodze wiele kutrów, ciągnących sieci.

Austin chciał zastosować tę samą metodę co wówczas, gdy z kutra Kemala dostali się do schronu dla okrętów podwodnych. Jednak tym razem czekało ich znacznie trudniejsze zadanie. “Atamana” z pewnością strzegli czujni i dobrze uzbrojeni ochroniarze.

Kuter zatrzymał się. Jenkins na rufie miał bębnową wciągarkę do sieci. z pomocą szeryfa opuścił sieć do wody. Potem “Kestrel” znów ruszył w drogę. Płynął w odległości około stu metrów od burty statku. Ten manewr pozwolił ochroniarzom z “Atamana” przyjrzeć się kutrowi z bliska. Nie widzieli tylko dwóch nurków, zwisających z przeciwnej burty “Kestrela”.

W połowie długości statku Jenkins przełączył silnik na wolne obroty i wyszedł na pokład. Zaczął majstrować z szeryfem przy wciągarce, jakby miał z nią problem. W tym czasie Austin i Trout zanurkowali pod kuter. Musieli zejść głęboko, żeby nie wpaść w sieć.

Uzgodnili z Jenkinsem, że przepłynie kilka mil morskich i wróci po drugiej stronie statku. To dawało im godzinę na spenetrowanie “Atamana Explorera”. Mieli być w kontakcie z kutrem, używając podwodnego systemu łączności. Przed wyjściem za burtę Trout opuścił do morza hydrofon.

Miarowo poruszając nogami, szybko opadli w dół. Usłyszeli stłumiony warkot silnika. Kuter odpłynął. Dziesięć metrów pod powierzchnią widoczność wciąż była dobra. Silnymi nożycowymi kopnięciami w krótkim czasie pokonali odległość dzielącą ich od statku.

Gigantyczny kadłub wyłonił się z mroku niczym cielsko ogromnego wieloryba śpiącego na powierzchni. Austin zasygnalizował Troutowi, żeby zeszli niżej. Pod masywnym kilem spojrzeli w górę i włączyli lampy. Trudno było zachować spokój pod tysiącami ton czarnej stali nad głową.

– Teraz wiem, jak się czuje robak pod butem – powiedział Trout.

– Pomyślałem to samo, ale nie chciałem cię denerwować.

– Za późno. Skąd chcesz zacząć?

– Jeśli dobrze odczytałem zdjęcia satelitarne, powinniśmy znaleźć właściwe miejsce na śródokręciu.

Unieśli się wolno w górę. W końcu pokryte skorupiakami dno statku całkowicie wypełniło szkła ich masek. Austin zobaczył w świetle lampy to, czego szukał: gumową uszczelkę, przecinającą w poprzek płaskodenny kadłub.

– Bingo! – powiedział.

Kiedy oglądał zdjęcia satelitarne, zwrócił uwagę na odsłonięte miejsce koło jednego z dźwigów na pokładzie. Ktoś lekkomyślnie nie przykrył go brezentem i Austin mógł zajrzeć w ciemną czeluść. Był pewien, że to basen do opuszczania pojazdów podwodnych, jak na “Argo” i innych statkach NUMA.

Wiedział z doświadczenia, że drzwi basenu powinny być zamknięte. Taka była standardowa procedura operacyjna. Inaczej opór wody hamował statek. Pamiętał jednak, że niektóre statki NUMA mają mniejsze baseny używane do wodowania ROV-ów. Wypatrzył coś takiego na lewej burcie, gdy spojrzał od strony większego basenu w kierunku dziobu. Czworokąt miał powierzchnię około metra kwadratowego. Podpłynęli bliżej. Okazało się, że wrota studni do wodowania ROV-u są szczelnie zamknięte.

Austin odczepił od pasa palnik tlenowy Oxy-Arc i rozwinął wąż. Trout uniósł butlę spawalniczą, którą dźwigał. Połączył ją z wężem. Austin wyjął z torby przy pasie dwa małe silne magnesy z uchwytami na ręce. Przyczepił je do kadłuba. Opuścili z Troutem ciemne plastikowe osłony masek, żeby ochronić oczy przed jasnym płomieniem. Austin przytrzymał się jedną ręką uchwytu magnetycznego, Trout zapalił palnik. Mimo osłon czuli się tak, jakby patrzyli prosto w słońce.

Austin zaczął ciąć. Miał nadzieję, że wrota basenu są cieńsze niż kadłub. Statek stał, ale wokół wielkiego stalowego cielska tworzyły się prądy, które znosiły Austina. Z pomocą Trouta utrzymywał się mniej więcej w jednym miejscu. Nagle gwałtowny prąd obrócił nim dookoła i Austin musiał puścić uchwyt. Odruchowo chwytając się drugiego, zgubił palnik.

Trout miał podobne problemy i stracił butlę spawalniczą. Zdołali złapać się uchwytów i podnieść osłony masek w samą porę, żeby zobaczyć, jak butla i płonący palnik znikają w głębinach.

Trout usłyszał w słuchawkach soczyste marynarskie przekleństwa, jakich Austin nauczył się przez lata służby na morzu. Kiedy Austinowi wyczerpał się repertuar, powiedział:

– Nie mogłem utrzymać palnika.

– Może zauważyłeś, że zgubiłem butlę. Nie miałem pojęcia, że znasz tyle przekleństw.

Austin zachichotał.

– Hiszpańskich nauczył mnie Zavala. Przepraszam, że ciągnąłem cię taki kawał drogi na darmo.

– Gdybym nie tkwił teraz na środku Atlantyku pod dnem statku, Gamay zmusiłaby mnie do wytapetowania całego domu. Masz jakiś plan rezerwowy?

– Może nam otworzą, jeśli zapukamy? Albo wypłyńmy na powierzchnię, poszukajmy drabinki i wdrapmy się na górę.

– Mało realne.

– Pytałeś, czy mam jakiś pomysł. Nie mówiłeś, że ma być realny.

Austin miał właśnie zarządzić odwrót, gdy Trout wydał okrzyk zdumienia i pokazał palcem w dół.

Bystry wzrok Paula wyłowił w ciemnej głębinie słabe światło. Zbliżało się. Zamglony blask przypominał Austinowi fosforyzującą rybę, którą William Beebe znalazł podczas nurkowania w batyskafie na głębokości ośmiuset metrów. Obiekt rósł w oczach. Uciekli mu z drogi, kryjąc się za burtę statku. Odwrócili się i zobaczyli małą łódź podwodną. Zawisła około trzydziestu metrów pod kadłubem statku. Jej kształt wyraźnie wyznaczały światła.

Trout rozpoznał charakterystyczną sylwetkę.

– A niech mnie. To NR-1. Ciekawe, co tu robi?

Austin już miał nowy plan.

– Zapraszam w rejs.

Podpłynął do łodzi z tyłu. Kiedyś nurkował w N R-1 i wiedział, że przed kioskiem jest kamera. Razem z Paulem złapali się szczebli drabinki na kiosku. Po kilku sekundach w górze pojawiła się cienka smuga żółtego światła. Rozsuwały się wrota basenu.

Trout zadarł głowę.

– Widziałem coś takiego w Archiwum X, kiedy kosmici porywali człowieka.

– Zawsze miło poznać nowych przyjaciół – odrzekł Austin. Wpatrywał się w cienką smugę. Rozszerzyła się, tworząc długi, wąski prostokąt, a potem kwadrat oślepiającego światła.

Zaszumiały pionowe wirniki łodzi i NR-1 uniosła się wolno do brzucha statku. Austin i Trout zsunęli się z jej kadłuba, zanim wynurzyła się w basenie. Popłynęli w kierunku ciemnej przestrzeni między kręgami światła, rzucanymi przez reflektory wewnątrz statku. Na końcu basenu ostrożnie wystawili głowy z wody.

Z bezpiecznego cienia Austin ocenił wymiary. Prostokąt miał około sześćdziesięciu metrów długości i trzydziestu szerokości. Z obu stron znajdowały się pomosty ze stalowej kraty z krótkimi ażurowymi schodkami.

O poręcze opierali się mężczyźni w kombinezonach. Obserwowali wynurzenie się łodzi. Kiedy zasuwały się wrota basenu, ogromną komorę wypełnił głośny zgrzyt kół zębatych. Z sufitu opuszczono podnośniki ze stalowymi hakami. Z boku komory otworzyły się drzwi i do wody skoczyło kilku nurków w skafandrach. Wsunęli pod dziób i rufę łodzi szerokie obejmy. Przyczepili do nich haki. Potężne kołowroty uniosły NR-1 jak wyciągi łańcuchowe, używane do wyjmowania silników z samochodów.

Hydrauliczne wrota zasunęły się, odcinając komorę od morza. Niewidoczne pompy zaczęły głośno wysysać wodę z basenu. Osuszyły go w kilka minut. Kołowroty opuściły łódź. Na zamulone dno basenu zbiegła po schodkach obsługa. Jedni oczyścili pokład z wodorostów i rzucających się ryb, inni umocowali NR-1 linami i zablokowali belkami, żeby nie przesuwała się przy ruchach statku. Zaszumiały wentylatory i do pomieszczenia napłynęło świeże powietrze.

Kiedy ruszyły pompy, Austin i Trout wdrapali się na drabinkę i teraz wisieli nad pokładem. Czuli ciężar swojego ekwipunku do nurkowania. Gdy kulili się w cieniu, w blasku świateł pod nimi obsługa przystawiła drabinkę do łodzi. Otworzyła się klapa kiosku. Z włazu wygramolił się mężczyzna z siwą brodą. Przy pasie miał kaburę z rewolwerem. Odpowiadał rysopisowi fałszywego naukowca i porywacza łodzi, Pułaskiego, który podał chorąży Kreisman.

Z NR-1 wyszli dwaj następni mężczyźni. Austin rozpoznał kapitana Logana i sternika; widział wcześniej ich zdjęcia. Pojawili się jeszcze czterej ludzie. Mieli ponure gęby i broń automatyczną. Wyglądali na ochroniarzy. Dwuosobowa załoga NR-1 została wprowadzona po schodkach na górę i zniknęła z oczu. W ślad za nimi udała się obsługa basenu z workami morskich śmieci. Reflektory zgasły. Pozostała tylko poświata nad głowami Austina i Trouta.

– Co teraz? – zapytał Paul.

– Mamy dwie drogi: w górę albo w dół.

Trout spojrzał w ciemność pod sobą, a potem chwycił się wyższego szczebla i zaczął się wspinać. Z każdym krokiem sprzęt do nurkowania wydawał im się cięższy. Na szczęście po około sześciu metrach dotarli do wąskiego podestu. Trout stęknął z wysiłku i podciągnął się. Przelazł przez poręcz, zrzucił butle tlenowe i pas balastowy. Potem pomógł Austinowi. Usiedli, żeby złapać oddech.

Austin oparł się plecami o grodź i wyciągnął bowena z wodoszczelnej torby. Trout miał szwajcarski pistolet sig-sauer, kaliber 9 mm. Doszli do miejsca, gdzie krótki podest łączył się pod kątem prostym z pomostem. Przejście prowadziło do jasno oświetlonego korytarza. Po kilku krokach trafili do dużej niszy. Stała w niej biała lśniąca półkula z małymi bulajami. Natychmiast rozpoznali komorę dekompresyjną.

Upewnili się, że nikogo w niej nie ma, wrócili po sprzęt do nurkowania i włożyli go do środka. Ściągnęli skafandry i dołożyli je do butli tlenowych. Niedaleko komory dekompresyjnej znaleźli szatnię. Na grubym drągu wisiały ociekające wodą skafandry nurków, którzy przyczepiali NR-1 do wyciągów. Austina bardziej zainteresowały starannie złożone kombinezony na półkach. Włożyli je na ocieplacze.

Trout miał ponad dwa metry wzrostu i ważył sto dwadzieścia dwa kilogramy. Nie mógł znaleźć odpowiedniego dla siebie rozmiaru. Nogawki sięgały mu do kostek, rękawy były za krótkie.

– Jak wyglądam? – zapytał.

– Jak strach na wróble. Ale może na chwilę nabierzesz tych, których spotkamy.

Trout przygarbił się.

– A teraz?

– Przypominasz Quasimodo.

– A ciebie zdradzają włosy. Miejmy nadzieję, że spotkamy samych ślepców. Co dalej?

Austin wziął z półki dwie czapki. Jedną rzucił Troutowi, drugą wcisnął sobie na głowę. Nasunął daszek na oczy. – Idziemy na spacer.

Загрузка...