31

Boston, Massachusetts


Kaela Dorn czekała przy nabrzeżu Commonwealth Pier z widokiem na port bostoński. Obserwowała paradę VIP-ów, wysiadających z nieprzerwanego potoku limuzyn. Natychmiast ustawiali się oni w kolejce do motorówki, przewożącej ludzi na jacht Razowa. Kaela stała obok rzędu furgonetek telewizyjnych. Z ich dachów sterczały talerze i maszty anten. Przypominały rośliny z innej planety. Przyglądała się tłumowi, gdy z tyłu podszedł wysoki nieznajomy. Ledwo zerknąwszy w tamtym kierunku, odpowiedziała uprzejmie na jego powitanie. Sekundę później pożałowała tego, bo zagadnął modulowanym tonem podrywacza:

– Przepraszam, czy my się przypadkiem nie znamy?

Odwróciła się i pomyślała, że facet wygląda jak kiepska imitacja pewnego piosenkarza, którego nazwisko wyleciało jej z głowy.

– Nie – odparła z mieszaniną rozbawienia i lekceważenia. – Na pewno nie.

– Myślałem, że mi wybaczyłaś naszą niedoszłą randkę w Stambule – powiedział całkiem innym tonem.

Kaela przyjrzała się uważnie mężczyźnie.

– Boże! Nie poznałam cię.

– Nie na darmo nazywają mnie Człowiekiem o Tysiącu Twarzy – odrzekł Austin z diabelskim uśmiechem i rozpostarł ręce. – Czyż nie tak ubierają się dziennikarze telewizyjni?

Austin był w czarnych luźnych spodniach, czarnej koszulce i czarnej sportowej marynarce. Mimo zapadających ciemności miał na nosie okulary przeciwsłoneczne w stylu lat siedemdziesiątych, a na nogach stare buty do biegania New Balance. Z jego szyi zwisał złoty łańcuch, siwe włosy przykrywała ruda peruka.

– Wyglądasz jak hollywoodzki grabarz – powiedziała Kaela. – Podobają mi się zwłaszcza twoje nowe włosy. Co zrobiłeś z twarzą?

– Użyłem kitu.

Kaela uniosła brwi. Nagle przypomniała sobie nazwisko.

– Jesteś teraz podobny do Roya Orbisona.

– Będę o tym pamiętał, jeśli ktoś poprosi mnie o autograf. A co u ciebie?

– W porządku, Kurt. Cieszę się, że cię widzę.

– Mam nadzieję, że po tej robocie zaczniemy od punktu, w którym skończyliśmy.

Przechyliła zalotnie głowę.

– Chciałabym. Nawet bardzo.

Miała na sobie ciemnoszare spodnium. Miękki materiał podkreślał kształty ciała. Austin znów zwrócił uwagę na egzotyczny wygląd. Jednak nie czas było o tym myśleć.

– Więc mamy randkę. Koktajl w barze u Ritza – powiedział i rozejrzał się po tłumie mężczyzn i kobiet w strojach wieczorowych. – Jesteś gotowa?

Kaela zawiesiła mu na szyi plastikowy, laminowany identyfikator.

– Od teraz nazywasz się Hank Simpson. Jesteś naszym dźwiękowcem. To nic trudnego. Robota Dundee polegała głównie na dźwiganiu sprzętu i trzymaniu wysięgnika mikrofonu. Pomogę ci. Mickey spotka się z nami przy łodzi prasowej. Łap te skrzynki i udawaj głupiego.

– To ostatnie nie sprawi mi trudności – odrzekł Austin i chwycił ciężkie metalowe walizki jakby nic nie ważyły. Poszedł za Kaela do części nabrzeża z tablicą PRASA przybitą do słupa. Odkryta łódź właśnie podpływała po następną grupę dziennikarzy.

Krępy Mickey Lombardo podbiegi truchtem z kamerą na ramieniu.

– Mam kapitalne ujęcia Kennedych – pochwalił się. Rozpoznał Austina mimo przebrania i uśmiechnął się do niego. – O, nasz anioł stróż! Miło mi, że cię znów widzę.

Austin położył palec na ustach i zerknął na boki.

– A tak, zapomniałem – przyznał scenicznym szeptem Lombardo. – A przy okazji, podobają mi się twoje ciuchy.

Mickey też był ubrany na czarno.

– Jeśli ktoś zapyta, mów, że jesteśmy Blues Brothers – zasugerował Austin.

– Przykro mi, że muszę przerwać wasze spotkanie po latach, chłopcy – wtrąciła się Kaela – ale mamy transport.

Austin podniósł skrzynki ze sprzętem dźwiękowym i władował do motorówki. Siedzenia w łodzi były ustawione rzędami, jak w autobusie. Kaela usiadła między członkami swojej ekipy. Po kilku minutach motorówkę wypełniła grupa dziennikarzy prasowych, czujących się fatalnie w wypożyczonych smokingach, wyelegantowanych reporterów telewizyjnych i lizusowatych asystentów jednych i drugich. Łódź odbiła od brzegu i popłynęła przez basen portowy. Jej miejsce zajęła następna.

Wizytę Razowa relacjonowały wszystkie media na Wschodnim Wybrzeżu. Opinia publiczna po raz pierwszy dowiedziała się o jego nieprawdopodobnym majątku, ambicjach politycznych i zamiarze otwarcia w Bostonie centrum handlowego za miliard dolarów. Największe zainteresowanie wzbudzał jednak wielki, luksusowy jacht, symbolizujący jego bogactwo.

“Kazaczestwo” był największym statkiem, jaki zawinął do Bostonu od czasu regat Tall Ships Race. Kiedy wchodził do portu, krążyły nad nim helikoptery. Zdjęcia lotnicze obiegły cały świat. Eskorta kutrów straży pożarnej wystrzeliwała pod niebo fontanny wody. Dookoła tłoczyły się setki prywatnych lodzi, które odpędzała Straż Przybrzeżna. Gdy jacht rzucił kotwicę, przywitały go motorówki pełne polityków, urzędników i biznesmenów. Ale tylko najważniejsi, najbardziej wpływowi zostali zaproszeni na wieczorną galę.

“Ataman” dostał pozwolenie na zakotwiczenie między lotniskiem Logan i wybrzeżem bostońskim, żeby goście przylatujący samolotami mogli być przewiezieni na przyjęcie. Od dziobu do rufy jachtu paliły się kolorowe reflektory, które oświetlały port. Dla uczczenia uroczystego wieczoru delegacja miejscowych kongresmanów namówiła departament marynarki do ściągnięcia z Charlestown zabytkowej fregaty USS “Constitution”, nazywanej “Old Ironsides”.

Stary okręt wojenny rzadko robił takie nocne kursy. Zwykle odbijał od nabrzeża raz w roku, kiedy obracano go za pomocą holowników, żeby obie burty zużywały się jednakowo. Jednak w ostatnich latach, po gruntownym remoncie, przywracającym mu częściowo oryginalną konstrukcję z 1794 roku, odbywał przy specjalnych okazjach krótkie samodzielne rejsy pod żaglami. Austin podsłuchał rozmowę ludzi z telewizji o planowanej wizycie fregaty. Na pokładzie mieli być marines i artylerzyści, żeby oddać salwę honorową.

Motorówka zbliżała się do celu i Austin skupił uwagę na jachcie. Statek wyglądał tak, jak na zdjęciach Gamay. Miał ostry dziób w kształcie litery V, wklęsłą rufę i opływową nadbudowę. Austin rozpoznał konstrukcję FastShip, dzięki której Razow w ciągu niewielu dni mógł znaleźć się ze swym biurem wszędzie tam, gdzie jest woda. Łódź zajęła miejsce w rzędzie za kilkoma innymi, podpływającymi do burty jachtu. Załoga pomagała pasażerom motorówek przejść na statek. Przekazywała ich oficjalnemu komitetowi powitalnemu, który ledwo zerkał na zaproszenia i kierował gości do schodów.

Kaela ruszyła przodem, Austin i Lombardo wnieśli za nią sprzęt na pokład główny. Przedstawiciele mediów przechodzili między dwuszeregiem młodych kobiet i mężczyzn w jednakowych kasztanowych kurtkach. Wyglądali, jakby wybrała ich agencja castingowa. Wręczali gościom zestawy prasowe, oryginalne breloczki do kluczy w kształcie chartów rosyjskich i magnesy z logo “Atamana”. Obładowanych dziennikarzy kierowano do ogrodzonej strefy.

Młody przystojniak w szamerowanej kurtce, która świadczyła o jego randze, zaprosił ich do recepcji. Poinformował, że wywiady z gubernatorem i burmistrzem są zaplanowane w centrum prasowym. Pan Razow nie będzie udzielał wywiadów, złoży tylko krótkie oświadczenie. Wiedząc, że darmowe żarcie i drinki to najlepsza łapówka za dobrą prasę, skierował ich do salonu.

Kiedy tłum dziennikarzy odpłynął do otwartego baru, Austin i jego ekipa ustawili swój sprzęt blisko rzędu mikrofonów i jupiterów. Po skończonej robocie Austin wziął Kaelę pod ramię.

– Przyłączymy się do tamtych żarłoków?

– Za chwilę – odpowiedziała i zaprowadziła go do relingu, skąd widać było panoramę Bostonu z Customs House i wieżowcami Prudential i Hancock na tle nieba. Zrobiła poważną minę. – Zanim tam pójdziemy, muszę cię o coś zapytać. Chciałeś koniecznie dostać się na ten jacht. Czy Razow ma coś wspólnego z bazą okrętów podwodnych na Morzu Czarnym i tamtymi bandziorami, którzy nas zaatakowali?

– Skąd takie przypuszczenie?

– Nie udawaj. Jest Rosjaninem, jak tamci. Działa na Morzu Czarnym.

– Niestety, nie mogę powiedzieć ci wszystkiego. Dla twojego własnego bezpieczeństwa. Ale jest pewien związek.

– Czy Razow jest odpowiedzialny za śmierć kuzyna kapitana Kemala, Mehmeta?

Austin milczał. Nie było ucieczki przed zdeterminowanym spojrzeniem bursztynowych oczu.

– Pośrednio – przyznał

– Wiedziałam! Czas, żeby zapłacił za to.

– Zamierzam wystawić mu rachunek za wszystko, co zrobił – zapewnił Austin.

– Ja też.

– Obiecuję, że będziesz miała reportaż.

– Nie o tym mówię. Posłuchaj, Kurt. Nie jestem dziewczyną z bogatego domu w San Fernando Valley, którą najbardziej rajcowało włóczenie się z papierosem po eleganckim pasażu handlowym. Dorastałam w złej dzielnicy i gdyby nie moja matka, może odsiadywałabym teraz długi wyrok w Soledad. Chcę ci jakoś pomóc.

– Już pomogłaś. Wprowadziłaś mnie na pokład.

– To za mało. Dobrze wiem, że chcesz przycisnąć tego gnoja do ściany. Zgoda, ale muszę mieć w tym udział.

Austin przysiągł sobie, że nigdy więcej nie wejdzie Kaeli na celownik.

– Umowa stoi. Ale dziś jesteśmy na jego terenie. Nie wychylaj się z niczym. Nie chcę narażać ciebie i Mickeya. Sam sprawdzę jacht. Zgoda?

Kaela skinęła głową.

– Będziesz miał na to czas, kiedy zaczniemy wywiady. A teraz postaw mi tego drinka, którego obiecałeś przy pierwszym naszym spotkaniu.

Złapała go za ramię i pociągnęła w kierunku drzwi salonu. Dołączyli do tłumu. Austin zapomniał na moment, że jest na statku. Przeniósł się sto lat wstecz. Salon wyglądał jak sala tronowa, zaprojektowana przez architekta kasyn w Las Vegas. Był osobliwym połączeniem zachodniej cywilizacji i wschodniego barbarzyństwa. Podłogę pokrywał gruby purpurowy dywan. Wystarczyłoby go do kilku domów. Łukowate sklepienie zdobiły figurki amorków i nimf. Z sufitu zwisały kryształowe kandelabry. Po bokach sali stały rzędami potężne kolumny z wyrzeźbionymi złotymi liśćmi.

Można ty było spotkać przedstawicieli wszystkich bostońskich elit władzy. Grubi politycy z czerwonymi nosami ledwo mieścili się w wypożyczonych smokingach. Rozpychali się przy wielkim głównym stole, który uginał się pod ciężarem rosyjskich smakołyków. Dla kontrastu z nimi chorobliwie chude kobiety siedziały przy rokokowych stolikach i dziobały jedzenie, jakby było zatrute. Biznesmeni dyskutowali w grupach, jak najlepiej pomóc Razowowi wydać jego pieniądze. Legiony prawników, finansistów, lobbystów z Beacon Hill i ich personelu krążyły od stolika do stolika niczym pszczoły w poszukiwaniu nektaru. Na końcu sali znajdowało się podium, gdzie zamiast złotego tronu stała kapela, grająca skoczną rosyjską muzykę ludową. Austin zauważył, że zespół ma kozackie stroje i poczuł się nieswojo.

Kiedy szukał z Kaela miejsca, zawarczały werble. Na scenę wszedł facet od public relations w szamerowanej kurtce. Wylewnie podziękował wszystkim za przybycie i oznajmił, że gospodarz chce powiedzieć kilka słów. Po chwili na podium wspiął się mężczyzna w średnim wieku w granatowym garniturze. Tuż za nim dreptały dwa białe charty rosyjskie. Wziął mikrofon.

Austin przysunął się bliżej, żeby lepiej przyjrzeć się Razowowi. Rosjanin nie robił wrażenia groźnego bandziora. Jeśli nie liczyć ostrych rysów wąskiej twarzy i przeraźliwie bladej cery, wyglądał całkiem zwyczajnie. Jednak Austin wiedział, że historia jest pełna niepozornych ludzi, którzy okazali się potworami. Hitler mógłby uchodzić za głodującego malarza, którym był kiedyś w istocie. Roosevelt nazywał Stalina wujkiem Joe, jakby chodziło o starego, dobrodusznego krewnego, a nie o ludobójcę. Razow zaczął mówić. Jego angielski miał tylko ślad obcego akcentu.

– Chciałbym podziękować wszystkim za przybycie na to przyjęcie ku czci waszego cudownego miasta – powiedział i wskazał psy. – Sasza i Gorki też się bardzo cieszą, że tu jesteście.

Użył chartów do przełamania lodów. Kiedy tłum zareagował śmiechem i oklaskami, psy wyprowadzono. Razow pomachał im na pożegnanie i uśmiechnął się do gości. Przemawiał głębokim, ciepłym barytonem. Sprawiał wrażenie, że patrzy ludziom prosto w oczy. Po kilku minutach wszyscy chłonęli każde jego słowo. Nawet politycy przestali się obżerać, żeby posłuchać.

– Cieszę się, że mogę być teraz tutaj, w kolebce amerykańskiej niepodległości. Zaledwie kilka mil stąd jest Bunker Hill, a nieco dalej Lexington, gdzie padły pierwsze strzały, które usłyszał cały świat. Powszechnie znane są wasze wspaniałe uczelnie i ośrodki medyczne. Robicie wiele, by zainspirować moją ojczyznę. W zamian chciałbym ogłosić otwarcie rosyjskiego centrum handlu, które ułatwi swobodny przepływ towarów między naszymi wielkimi krajami.

Kiedy Razow podawał szczegóły swojej inwestycji, Austin nachylił się do ucha Kaeli.

– Czas, żebym powęszył – szepnął. – Spotkamy się przy motorówce.

Kaela ścisnęła jego rękę.

– Będę czekała.

Austin utorował sobie drogę do bocznych drzwi i wyszedł w wieczorny chłód. Większość ludzi słuchała w salonie Razowa i pokłady były puste. Natknął się tylko na kelnera, który wcisnął mu do ręki talerz z kiełbaskami i żeberkami bez kości. Austin zamierzał wyrzucić wszystko za burtę, gdy tylko kelner zniknie z widoku. Potem pomyślał, że włócząc się po jachcie zjedzeniem w rękach, będzie wyglądał mniej podejrzanie.

Przespacerował się w kierunku dziobu i doszedł do zamkniętej strefy. Na lince zagradzającej drogę wisiała tabliczka z angielskim napisem WSTĘP WZBRONIONY. W głębi było ciemno. Razow poukrywał swoich ochroniarzy, żeby nie straszyli gości. Kiedy jednak Austin próbował zobaczyć, co jest w zakazanej strefie, pojawił się mięśniak z charakterystycznym wybrzuszeniem pod marynarką, oznaczającym spluwę.

– Tu nie wolno – powiedział z rosyjskim akcentem. Austin udał wstawionego.

– Kiełbaskę? – zaproponował z pijackim uśmiechem.

Ochroniarz spojrzał na niego kwaśno i ruszył dalej. Austin zaczekał, aż zniknie mu z oczu, i chciał już dać nura pod linką, kiedy nagle usłyszał za sobą lekki tupot. Odwrócił się i zobaczył dwie białe zjawy. W jego kierunku pędziły charty Razowa. Wlokły za sobą smycze. Skoczyły mu na pierś i omal nie zwaliły go z nóg. Potem wetknęły długie pyski w jego talerz. Postawił jedzenie na pokładzie. Psy błyskawicznie pożarły kiełbaski i żeberka. Wylizały talerz do czysta i spojrzały z nadzieją na Austina.

Podbiegł jakiś człowiek i powiedział coś po rosyjsku, pewnie przeprosił go. Chwycił smycze i odciągnął charty. Austin zaczekał, aż znów będzie sam, i dał nura pod linką. Ruszył naprzód cicho jak duch. W czarnym ubraniu łatwo wtapiał się w ciemność.

Po kilku minutach przystanął obok wentylatora. Rura była wyższa od niego o dobre trzydzieści centymetrów. Sięgnął do kieszeni, wyjął przedmiot podobny kształtem i wielkością do telefonu komórkowego. Wcisnął włącznik. Wyświetlacz rozjarzył się na jasnozielone i pojawiły się cyfry. “Węszyciel” Yaegera był gotowy do pracy.

Kiedy Austin szykował się do wyjazdu do Bostonu, zadzwonił podniecony Yaeger.

– Chyba wiem, jak się podłączyć do systemu na jachcie – powiedział. -Wi-Fi.

Austin już się przyzwyczaił do dziwnego języka Yaegera. Tacy geniusze komputerowi żyją na innej planecie i tylko czasem wracają do mowy ojczystej. Poprosił o więcej szczegółów. Yaeger odrzekł, że Wi-Fi to skrótowa nazwa bezprzewodowej sieci komputerowej, która wchodzi do użytku w większych kompleksach.

– Powiedzmy, że prowadzisz duży szpital – tłumaczył. – Chcesz zapewnić twoim ludziom dostęp do ważnych informacji, ale tak, żeby nie musieli wracać do swoich komputerów, kiedy są w innej części budynku. Więc instalujesz bezprzewodową sieć komputerową, która obejmuje tylko jeden budynek lub kompleks. Wyższy personel nosi przy sobie laptopy. Włącza je, ustawia na właściwą częstotliwość i ma natychmiastowy dostęp do systemu głównego.

– Bardzo interesujące, Hiram, ale co to ma wspólnego z naszym problemem?

– Na jachcie Atamana jest Wi-Fi.

Austin wciąż nie bardzo rozumiał, do czego zmierza Yaeger, ale jego entuzjazm był zaraźliwy.

– Skąd wiesz?

– Max to odkryła. Kiedy padaliśmy na twarz, próbując rozszyfrować kod Atamana, zaczęła wyciągać wszystko, co mogła znaleźć o jachcie. Nie było tego dużo, bo Ataman zbudował ten statek w swojej stoczni na Morzu Czarnym. Ponieważ jednak Rosjanie nie mieli odpowiedniej elektroniki, kupili amerykańską. Zainstalowała ją francuska ekipa. Max weszła do bazy danych tej firmy. Wyposażyli jacht w Wi-Fi.

– Rozumiem, że coś takiego może się przydać w szpitalu, ale na jachcie?

– Pomyśl, Kurt. Statek tej wielkości to całe przedsiębiorstwo. Powiedzmy, że jesteś płatnikiem okrętowym. Nie ma cię w biurze, poszedłeś w drugi koniec jachtu, a tu pojawia się problem na liście płac. Włączasz laptop i wszystko wiesz. To samo z szefem kuchni. Siedząc w swojej kajucie, może sprawdzić magazyny. Albo pierwszy oficer. W każdej chwili może się dowiedzieć, którzy marynarze pełnią wachtę.

– Naszym głównym problemem jest brak hasła.

– Hasło musi być na jachcie. Gdyby Max i mnie udało się dyskretnie włączyć do sieci, moglibyśmy w odpowiedniej chwili przyjrzeć się z bliska zawartości komputera.

– A co wam w tym przeszkadza?

– Kilka rzeczy. Po pierwsze, informacje na pewno są zaszyfrowane, żeby nie dobrał się do nich nikt obcy. Po drugie, sygnał bezprzewodowy jest słaby i ma zasięg tylko w obrębie statku. Ktoś musiałby umieścić na pokładzie “węszyciela”.

– Znów mówisz swoim dziwacznym językiem.

– Przepraszam. “Węszyciel” to po prostu urządzenie, które może namierzyć sieć, wzmocnić sygnał i przesłać go w otwarte ramiona Max.

– Mówisz, że pliki będą zaszyfrowane. Skąd wiesz, że je rozkodujesz?

– Nie wiem. Ale to nie może być tak skomplikowany szyfr, jak na tamtym tajemniczym statku. Można go będzie obejść z różnych stron. Poza tym, Max jest gotowa na wszystko.

– Nie ma to jak zdeterminowana kobieta, choćby nawet cybernetyczna. Skąd mam odebrać ten elektroniczny nos?

– Kurier NUMA jest w drodze. Instrukcja obsługi w załączeniu.

Instrukcja okazała się prosta. Włączyć “węszyciela”, sprawdzić, czy łapie sygnał, przymocować go magnesem umieszczonym na tylnej ściance nadajnika. Yaeger przysłał dwa “węszyciele”, jeden zapasowy.

Austin ukrył nadajnik w niewidocznym miejscu wewnątrz wentylatora. Potem podszedł do szalupy, schylił się i wymacał połączenie wyciągu z pokładem. Stojąc na czworakach, znalazł płytkie wgłębienie w stalowym wsporniku. Schował tam drugiego “węszyciela”. Kiedy wstawał, usłyszał za sobą cichy trzask. Poczuł, jak coś twardego wbija mu się w plecy.

Загрузка...