Rozdział 11

Niczego nie dotykajcie – polecił Bourne, kiedy wszedł za Flannaganem i Rachelą Swayne do obwieszonego fotografiami gabinetu generała. Ujrzawszy pozbawione niemal połowy czaszki ciało męża odchylone do tyłu w stojącym za biurkiem fotelu, pani Swayne osunęła się na kolana i skuliła, jakby chwyciły ją torsje. Sierżant ujął ją pod ramię i pomógł wstać, wpatrując się z niedowierzaniem w zmasakrowane zwłoki swego dowódcy.

– Zwariowany sukinsyn… – wyszeptał ledwo słyszalnie. Przez chwilę stał bez ruchu, zaciskając rytmicznie potężne szczęki, po czym ryknął na cały głos: – Ty cholerny skurwysynu! Co ci odbiło? Co teraz mamy robić?

– Zawiadomić policję, sierżancie – podpowiedział mu Bourne.

– Co takiego? – wykrzyknął adiutant, odwracając się w jego stronę.

– Nie! – Żona generała wyprostowała się raptownie. – Nie wolno nam!

– Wydaje mi się, że nie macie wyboru. Przecież żadne z was go nie zabiło. Prawdopodobnie doprowadziliście go do tego, ale go nie zabiliście.

– O czym ty mówisz, do cholery? – zapytał podejrzliwie Flannagan.

– Chyba lepsza będzie paskudna, choć w gruncie rzeczy zwyczajna rodzinna tragedia niż zakrojone na szeroką skalę śledztwo, nie uważasz? Przypuszczam, że wasz, hmm… związek nie stanowił dla nikogo tajemnicy?

– Nasz związek nic go nie obchodził, i to również nie stanowiło tajemnicy.

– Zachęcał nas przy każdej okazji – uzupełniła Rachela Swayne, wygładzając sukienkę. Zdumiewająco szybko odzyskiwała panowanie nad sobą. Choć mówiła do Bourne'a, nie spuszczała wzroku ze swego kochanka. – Bez przerwy pchał nas ku sobie… Boże, czy musimy tu stać? Mimo wszystko byłam z tym człowiekiem przez dwadzieścia sześć lat! Mam nadzieję, że pan mnie rozumie… To dla mnie okropne!

– Musimy porozmawiać – odparł Bourne.

– Ale nie tutaj, bardzo proszę. Chodźmy do salonu, jest po drugiej stronie holu.

Pani Swayne, już zupełnie opanowana, wyszła z gabinetu męża. Jego adiutant ruszył za nią, rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na zbryzgane krwią ciało.

– Stańcie w holu tak, żebym was cały czas widział! – zawołał Jason i podszedł do biurka. Przypatrywał się uważnie temu, co widział generał Swayne w ostatnich chwilach swego życia. Miał wrażenie, że coś jest nie tak, jak być powinno. Po prawej stronie dużej zielonej suszki leżał notatnik z wytłoczonym u góry każdej strony symbolem Pentagonu i nazwiskiem właściciela, a obok niego złoty długopis z wystającą końcówką wkładu, jakby odłożony na chwilę przez kogoś zajętego pisaniem. Bourne nachylił się nad biurkiem, czując w nozdrzach ostry zapach prochu i osmalonego ciała, i przyjrzał się notatnikowi. Był pusty, ale Jason mimo to wydarł kilka wierzchnich kartek, zwinął je i schował do kieszeni spodni. Cofnął się o krok, lecz w dalszym ciągu coś nie dawało mu spokoju. Co to mogło być? Rozejrzał się po wnętrzu gabinetu, ale w tej samej chwili w drzwiach pojawił się sierżant Flannagan.

– Co robisz? – zapytał podejrzliwie. – Czekamy na ciebie.

– Twoja przyjaciółka miała opory przed pozostaniem tu, ale ja ich nie mam. Nie mogę sobie na to pozwolić. Zbyt wielu rzeczy muszę się dowiedzieć.

– Kazałeś nam niczego nie dotykać.

– Szukanie to nie dotykanie, sierżancie. Chyba że się coś zabierze, ale wtedy nikt nie wie, że się czegoś dotykało, bo tego już po prostu nie ma.

Bourne podszedł nagle do ozdobnego stolika do kawy o mosiężnym blacie, jednego z tych, jakie można zobaczyć niemal na każdym bazarze w Indiach i na Bliskim Wschodzie. Był ustawiony między dwoma fotelami, przed niewielkim kominkiem. Na blacie, blisko krawędzi, stała popielniczka częściowo wypełniona niedopałkami papierosów. Jason wziął ją do ręki i odwrócił się do Flannagana.

– Na przykład ta popielniczka, sierżancie. Dotknąłem jej i teraz są na niej moje odciski palców, ale nikt się o tym nie dowie, ponieważ ją zabiorę.

– Dlaczego?

– Dlatego, że coś wyczuwam… Naprawdę wyczuwam, nosem, nie żadnym szóstym zmysłem.

– O czym ty gadasz, do diabła?

– O papierosowym dymie. Czuć go w powietrzu znacznie dłużej, niż ci się wydaje. Powie ci to każdy, kto próbował rzucić palenie tyle razy co ja.

– I co z tego?

– Na fazie porozmawiajmy z żoną generała. Wszyscy musimy porozmawiać. Chodź, Flannagan, urządzimy sobie mały teleturniej.

– Jesteś taki odważny, bo masz spluwę w kieszeni, co?

– Ruszaj, sierżancie!

Rachela Swayne odrzuciła do tyłu długie czarne włosy i znieruchomiała w fotelu, wpatrując się w Bourne'a szeroko otwartymi, nieprzyjaznymi oczami.

– Pan mnie obraża – powiedziała z godnością.

– Możliwe – zgodził się Jason, kiwając głową – ale tak się składa, że mam rację. W popielniczce jest pięć niedopałków, a na każdym widać ślady szminki. – Bourne usiadł naprzeciwko kobiety i postawił popielniczkę na małym stoliku. – Była pani tam, kiedy wsadził sobie lufę do ust i pociągnął za cyngiel. Może nie przypuszczała pani, że się na to zdobędzie, uznała to pani być może za jego kolejne histeryczne przedstawienie… W każdym razie nie zrobiła pani nic, żeby go powstrzymać. Zresztą dlaczego miałaby pani cokolwiek robić? Dla pani i Eddiego stanowiło to rozsądne, logiczne rozwiązanie.

– Jak pan śmie!

– Szczerze mówiąc, pani Swayne, nie powinna pani używać takich wyrażeń. Nie pasują do pani, podobnie jak stwierdzenia w rodzaju: "Pan mnie obraża"… Naśladuje pani innych ludzi, być może zamożnych, próżnych klientów obsługiwanych wiele lat temu na Hawajach przez młodą fryzjerkę…

– To bezczelność!

– Rachelo, ośmiesza się pani. Proszę sobie darować tego rodzaju uwagi. Wygląda to tak, jakby pokojówka próbowała odegrać rolę królowej i posłać mnie na szafot.

– Odpieprz się od niej! – warknął Flannagan, stając przy kobiecie. – Masz broń, ale nie musisz tego robić! Zawsze była porządną kobietą, choć pluli na nią ci wszyscy pokraczni artyści z miasta.

– Jakże śmieli? Przecież była żoną generała, panią tej posiadłości, czyż nie tak?

– Wykorzystywali ją…

– Śmiali się ze mnie, zawsze się ze mnie śmiali, panie Delta! – wykrzyknęła Rachela Swayne, zaciskając dłonie na poręczach fotela. – Kiedy skończyły im się inne tematy, natychmiast brali mnie na języki! Jak pan by się czuł w roli specjalnego deseru podsuwanego gościom po przekąskach i drinkach?

– Nie wydaje mi się, żebym był zachwycony. Niewykluczone nawet, że bym odmówił.

– Nie mogłam! On mnie zmuszał!

– Nikt nie może kogoś zmusić do czegoś takiego.

– Oczywiście, że może, panie Delta – odparła żona generała, pochylając się w fotelu. Jej pełne piersi naparły na cienki materiał bluzki, a długie włosy przesunęły się do przodu, częściowo zasłaniając trochę już postarzałą, ale nadal delikatną i zmysłową twarz. – Proszę sobie wyobrazić dziewczynę z zagłębia węglowego w Wirginii Zachodniej, która skończyła podstawówkę, kiedy właśnie zaczęli zamykać wszystkie kopalnie i ludzie nie mieli co żreć… przepraszam, jeść. Trzeba wtedy zabierać, co się da, i uciekać, i właśnie to zrobiłam. Rżnęli mnie wszyscy, od Antiguy po Honolulu, ale w końcu dotarłam tam, gdzie chciałam, na

uczyłam się zawodu, a potem poznałam Wspaniałego Chłopca i wyszłam za niego za mąż, ale nigdy nie miałam żadnych złudzeń, szczególnie od chwili, kiedy on wrócił z Wietnamu. Wie pan, co mam na myśli?

– Nie jestem pewien, pani Swayne.

– Nie musisz mu niczego mówić! – ryknął Flannagan.

– Aleja chcę, Eddie! Mam już dosyć tego całego gówna!

– Tylko uważaj, co mówisz!

– Chodzi o to, panie Delta, że ja właściwie nic nie wiem, ale potrafię kojarzyć fakty.

– Natychmiast przestań, Rachelo! – wrzasnął adiutant martwego generała.

– Odpieprz się, Eddie! Ty też nie jesteś geniuszem. Ten człowiek może nam pomóc…

– Ma pani całkowitą rację, pani Swayne – powiedział Jason.

– Wie pan, czym jest w rzeczywistości to miejsce?

– Zamknij się! – ryknął Flannagan i ruszył w jej kierunku, ale natychmiast zatrzymał się jak wryty, powietrze rozdarł bowiem ogłuszający huk i w podłogę tuż przed jego stopami wrył się pocisk wystrzelony z pistoletu Bourne'a.

Kobieta krzyknęła przeraźliwie.

– A więc, czym jest to miejsce, pani Swayne? – zapytał Jason.

– Przestań! – sierżant ponownie nie dopuścił jej do głosu, lecz tym razem nie był to rozkaz, a raczej prośba silnego mężczyzny. Spojrzał na żonę generała, a potem przeniósł wzrok na Jasona. – Posłuchaj, Delta, Bourne, czy kim tam jesteś. Rachela ma rację. Możesz nam pomóc wydostać się stąd, bo nie mamy po co tu zostać, więc co masz nam do zaproponowania?

– Za co?

– Przypuśćmy, że powiemy ci wszystko, co wiemy o tym miejscu… A ja dorzucę informację, gdzie możesz znaleźć jeszcze więcej. W jaki sposób mógłbyś nam pomóc? Zależy nam na tym, żeby dostać się na Hawaje, nie dając się przyskrzynić i nie trafiając na pierwsze strony gazet.

– Masz spore wymagania, sierżancie.

– Do cholery, przecież sam powiedziałeś, że żadne z nas go nie zabiło!

– Zgadza się, choć w gruncie rzeczy nic mnie to nie obchodzi. Mam ważniejsze sprawy na głowie.

– Na przykład ustalenie, co porabiają "starzy towarzysze broni"?

– Chociażby.

– Nie rozumiem, co…

– Nie musisz.

– Przecież ty nie żyjesz! – wybuchnął Flannagan. – Delta Jeden i Bourne to ten sam człowiek, a Bourne zginął. CIA udowodniła to ponad wszelką wątpliwość!

– Jednak żyję, sierżancie, i to wszystko, co powinieneś wiedzieć. Jeszcze może tylko tyle, że działam na własną rękę. Mogę w każdej chwili poprosić kilka osób o spłatę pewnych długów, ale poza tym jestem zupełnie sam. Potrzebuję informacji, i to szybko!

Flannagan pokiwał głową w zamyśleniu.

– Kto wie, może będę potrafił ci pomóc bardziej niż ktokolwiek inny… – mruknął. – Otrzymałem zadanie, dzięki czemu dowiedziałem się rzeczy, o których w normalnych warunkach ktoś taki jak ja nie miałby nawet pojęcia.

– To brzmi jak pierwsze słowa spowiedzi agenta tajnych służb, sierżancie. Na czym polegało to specjalne zadanie?

– Byłem pielęgniarzem. Dwa lata temu Norman zaczął się sypać. Pilnowałem go, a gdybym nie mógł dać sobie rady, miałem zadzwonić pod pewien numer w Nowym Jorku.

– Zapewne ów numer jest częścią pomocy, jakiej miałbyś mi udzielić?

– Owszem, na wszelki wypadek zapisałem także numery rejestracyjne kilku samochodów…

– Na wypadek, gdyby ktoś zdecydował, że twoje usługi jako pielęgniarza nie są już potrzebne?

– Coś w tym rodzaju. Te fiuty nigdy nas nie lubiły: Norman tego nie widział, ale ja tak.

– Nas? To znaczy ciebie, Racheli i Swayne'a?

– Nas, w mundurach. Patrzyli na nas z góry, jakbyśmy byli kupą nie zbędnych śmieci. Mieli rację co do tej niezbędności. Potrzebowali Normana. Po cichu pluli na niego, ale go potrzebowali.

"Żołnierzyki nie dadzą sobie z tym rady". Albert Armbruster, przewodniczący Federalnej Komisji Handlu. Cywilni spadkobiercy "Meduzy".

– Sądząc z tego, co powiedziałeś o zapisanych numerach rejestracyjnych samochodów, nie brałeś udziału w spotkaniach, które się tutaj odbywały?

– Czy pan zwariował? – parsknęła Rachela Swayne, we właściwy sobie sposób odpowiadając na pytanie Jasona. – Zawsze, kiedy to było poważne spotkanie, a nie jakaś zwykła popijawa, Norm kazał mi zostać na górze albo iść do Eddiego i pooglądać telewizję. Eddie miał wtedy zakaz wychodzenia z chaty. Nie byliśmy wystarczająco dobrzy, żeby zobaczyli nas jego pieprze ni przyjaciele! Tak było od lat… Mówiłam już, że on dosłownie pchał nas jedno ku drugiemu.

– Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć. Ale jak w takim razie udało ci się zdobyć te numery, sierżancie, skoro nie mogłeś opuszczać swojej kwatery?

– Nie ja je zdobyłem, tylko moi strażnicy. Powiedziałem im, że to w celu sprawdzenia zabezpieczeń. Żaden nawet się nie zdziwił.

– Aha. Powiedziałeś, że jakiś czas temu Swayne "zaczął się sypać". Jak to wyglądało?

– Tak jak dzisiaj. Kiedy zdarzyło się coś niespodziewanego, nie potrafił podjąć żadnej decyzji. Jeśli miało to chociaż najmniejszy związek z Królową Wężów, próbował schować głowę w piasek i wszystko przeczekać.

– Właśnie, co zdarzyło się dzisiaj? Widziałem, że się sprzeczaliście. Wyglądało to tak, jakby sierżant wydawał generałowi rozkazy.

– Bo tak było. Norman wpadł w panikę z twojego powodu… Z powodu faceta o pseudonimie Kobra, który zaczął grzebać w brudach sprzed dwudziestu lat, z Sajgonu. Chciał, żebym z nim był, kiedy się zjawisz, ale ja kazałem mu się odpieprzyć. Powiedziałem mu, że to szaleństwo i że musiałbym być wariatem, żeby coś takiego zrobić.

– Dlaczego? Czemu adiutant miałby nie towarzyszyć swemu dowódcy?

– Z tego samego powodu, z którego nie zaprasza się podoficerów na obrady sztabu, gdzie generałowie decydują o planach strategicznych. To są różne szczeble i tego się nie robi.

– Znaczy to mniej więcej tyle, że nie chciałeś wszystkiego wiedzieć.

– Zgadza się.

– Ale przecież wtedy, dwadzieścia lat temu, ty też należałeś do "Meduzy"! Dalej do niej należysz, do stu diabłów!

– Na innych zasadach, Delta. Sprzątam po nich, a oni się o mnie troszczą, ale jestem tylko zamiataczem w mundurze i mam do wyboru dwie możliwości: albo z grzecznie zamkniętą buźką przejdę na spokojną emeryturę, albo wyląduję w kostnicy w foliowym worku. Sprawa jest wyjątkowo jasna: nie jestem nie do zastąpienia.

Bourne cały czas nie spuszczał sierżanta z oka, dzięki czemu zauważył rzucane przez niego na żonę Swayne'a spojrzenia, szukające poparcia czy też wyraźnie nakazujące jej milczenie. Jeśli potężnie zbudowany podoficer nie mówił prawdy, to był bardzo dobrym aktorem.

– W takim razie wydaje mi się, że jest znakomita okazja, by przyśpieszyć odejście na emeryturę, sierżancie – powiedział Jason. – Mogę to załatwić. Znikniesz bez śladu z grzecznie zamkniętą buźką i z zapłatą za wieloletnie pilne sprzątanie. Zaufany adiutant generała prosi po niemal trzydziestu latach służby o pozwolenie przejścia na emeryturę, wstrząśnięty tragiczną śmiercią swego zwierzchnika… Nikt nie będzie niczego podejrzewał. Tak się przedstawia moja propozycja.

Flannagan ponownie zerknął na Rachelę Swayne, która gwałtownie skinęła głową i spojrzała Bourne'owi prosto w oczy.

– Jakie mamy gwarancje, że uda nam się spakować i spokojnie wyjechać? – zapytała.

– A czy sierżant Flannagan nie będzie przedtem musiał załatwić kilku formalności?

– Norman podpisał mi wszystkie papiery półtora roku temu – wtrącił się adiutant. – Oficjalnie miałem przydział do jego biura w Pentagonie, ze skierowaniem do prywatnej rezydencji. Wystarczy, żebym wstawił datę, złożył podpis i wysłał im to pocztą, oczywiście ze zwrotnym adresem, który też już mamy.

– I to wszystko?

– No, jeszcze może trzy lub cztery rozmowy telefoniczne. Prawnik Normana, żeby się tu wszystkim zajął, opiekun dla psów, dyspozytor kolumny transportowej Pentagonu, Nowy Jork, a potem już tylko lotnisko Dulles.

– Musieliście o tym myśleć już od bardzo dawna, może nawet od lat…

– Nawet jeżeli, to co z tego? – Żona generała Swayne'a wzruszyła ramionami. – Jak to się mówi, nic nas tu nie wiązało.

– Zanim złożę podpis i wykonam te rozmowy, muszę mieć pewność, że nic nam się nie stanie – wtrącił się Flannagan.

– Czyli żadnej policji, żadnych dziennikarzy, niczego, co pozwoliłoby skojarzyć was z dzisiejszym wieczorem, tak?

– Sam powiedziałeś, że to spore wymagania. Jak poważne są długi, na które chcesz się powołać?

– Po prostu was tu nie było… – wycedził w zamyśleniu Bourne, spoglądając na leżące w popielniczce niedopałki papierosów z wyraźnymi śladami szminki. Po chwili przeniósł wzrok na adiutanta generała. – Niczego nie dotykaliście, więc nie ma żadnych dowodów na to, że tu się kręciliście. Wystarczy wam kilka godzin?

– Nawet trzydzieści minut, panie Delta – odparła Rachela.

– Dobry Boże, przecież obydwoje tu mieszkaliście, prowadziliście normalne życie…

– Nie chcemy od tego życia nic oprócz tego, co już mamy – oznajmiła kategorycznie pani Swayne.

– Ta posiadłość należy chyba teraz do pani?

– Jak cholera. Zapisał ją jakiejś fundacji, prawnik wie jakiej. Zawiadomi mnie, co dostanę, jeśli w ogóle cokolwiek dostanę. Na razie chcę się stąd jak najszybciej wydostać. Obydwoje tego chcemy.

Jason przez dłuższą chwilę przyglądał się w milczeniu niezwykłej parze.

– W takim razie nic was nie zatrzymuje – powiedział wreszcie.

– Jakie mamy na to gwarancje? – zapytał Flannagan, robiąc krok naprzód.

– Przyznam, że to wymaga z waszej strony okazania odrobiny zaufania, ale możecie mi wierzyć: wiem, co mówię. Oczywiście, nikt wam nie zabrania tutaj zostać. Załóżmy, że jakoś pozbędziecie się ciała. Ale to nie rozwiąże sprawy. Generał ani jutro, ani pojutrze nie pojawi się w Arlington. Prędzej czy później zjawi się tu ktoś, żeby sprawdzić, co się stało. Zaczną się pytania, dochodzenia, poszukiwania, a w prasie i telewizji aż się będzie roiło od plotek i domysłów. W krótkim czasie wasz związek wyjdzie na jaw – do diabła, wiedzieli o nim nawet strażnicy! – a kiedy dziennikarze dopadną takiego kąska, to już go nie wypuszczą… Tego właśnie chcecie? Nie boicie się, że konsekwencją będą foliowe worki w kostnicy, o których wspomniałeś?

Mężczyzna i kobieta wymienili spojrzenia.

– On ma rację, Eddie – powiedziała wreszcie żona generała. – Z nim mamy jakąś szansę, bez niego – żadnej.

– To brzmi zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe – warknął Flannagan i obejrzał się nerwowo w kierunku drzwi. – Jak zdołasz wszystko zorganizować?

– To moja sprawa – odparł spokojnie Bourne. – Podaj mi wszystkie numery telefonów, a potem zadzwoń do Nowego Jorku. Na twoim miejscu zrobiłbym to jednak dopiero z Hawajów albo z jakiejś innej wyspy, na której wylądujecie.

– Chyba oszalałeś! Ruszą za nami natychmiast, gdy sprawa wyjdzie na jaw. Będą chcieli dowiedzieć się wszystkiego.

– Jeśli powiesz im prawdę, a raczej nieco zmodyfikowaną wersję prawdy, z pewnością otrzymasz nawet pochwałę.

– Jesteś kompletny świr!

– Nie byłem świrem w Wietnamie, sierżancie, ani w Hongkongu, i na pewno nie jestem nim teraz… Wraz z panią Swayne przyjechaliście do domu, zobaczyliście, co się stało, i natychmiast wyjechaliście, żeby uniknąć pytań. Nieboszczycy nie mówią, dzięki czemu bardzo trudno przyłapać ich na kłamstwie. Wstaw datę wcześniejszą o jeden dzień, wyślij pocztą papiery, a resztę pozostaw mnie.

– Nie wiem, czy…

– Nie masz wyboru, sierżancie! – Jason podniósł się z fotela. – A ja nie mam ochoty tracić więcej czasu. Jeżeli chcecie, mogę stąd iść, a wy sami sobie wszystko przygotujecie. – Ruszył ku drzwiom.

– Eddie, zatrzymaj go! Musimy zrobić, co mówi, musimy zaryzykować! Jeśli tego nie zrobimy, zginiemy, i ty dobrze o tym wiesz!

– Już dobrze, dobrze… Uspokój się, Delta. Przyjmujemy twój plan. Jason zatrzymał się i odwrócił w jego kierunku.

– Cały plan, sierżancie, od A do Z.

– W porządku.

– Po pierwsze, pójdziemy we dwóch do twojej kwatery, a pani Swayne w tym czasie spakuje swoje rzeczy. Podasz mi wszystko, co wiesz: telefony, numery rejestracyjne, nazwiska… Wszystko, czego zażądam. Zgoda?

– OK.

– W takim razie, chodźmy. Aha, pani Swayne… Wiem, że z pewnością jest tu wiele rzeczy, które chciałaby pani ze sobą zabrać, ale…

– Może pan być spokojny, panie Delta. Nie lubię wspomnień. To, na czym mi naprawdę zależało, już dawno stąd wysłałam. Wszystko czeka na nas kilka tysięcy mil stąd.

– Widzę, że naprawdę byliście dobrze przygotowani.

– Co w tym dziwnego? Wiedzieliśmy, że taka chwila prędzej czy później musi nadejść. – Rachela minęła mężczyzn i szybkim krokiem wyszła do holu. Przy schodach prowadzących na piętro zatrzymała się raptownie, wróciła i dotknęła delikatnie dłonią policzka sierżanta.

– Hej, Eddie… – powiedziała cicho, wpatrując się w niego błyszczący mi oczami. – To się wreszcie stało! Będziemy teraz żyć, Eddie! Wiesz, o czym mówię?

– Tak, wiem.

Szli we dwóch w kierunku chaty.

– Ja naprawdę nie mam zbyt wiele czasu, sierżancie – odezwał się Bourne. – Możesz zacząć już teraz. Co chciałeś mi powiedzieć o tej posiadłości?

– Jesteś przygotowany?

– Co to ma znaczyć? Oczywiście, że jestem.

Okazało się jednak, że nie był, zatrzymał się bowiem jak wryty, kiedy usłyszał słowa Flannagana.

– Zacznijmy od tego, że w rzeczywistości to jest cmentarz.

Aleks Conklin siedział bez ruchu za biurkiem, ściskając słuchawkę w dłoni, niezdolny zmusić się do jakiejś racjonalnej reakcji na podawane mu przez Bourne'a rewelacje.

– Nie wierzę! – wykrztusił wreszcie z najwyższym trudem.

– W co?

– Nie wiem… Chyba we wszystko. A przede wszystkim w ten cmentarz. Wygląda na to, że jednak będę musiał, co?

– Nie wierzyłeś też w Londyn, Brukselę, dowódcę Szóstej Floty i klucznika z Langley. Ja po prostu dodałem tylko kilka nowych pozycji do listy. Jak tylko ich wszystkich zidentyfikujemy, będziemy mogli przystąpić do działania.

– Musisz zacząć jeszcze raz od początku, bo w głowie mi się kręci. Telefon w Nowym Jorku, numery rejestracyjne…

– Przede wszystkim ciało, Aleks, a zaraz potem Flannagan i żona generała! Są już w drodze. Zawarłem z nimi umowę, a ty musisz mi pomóc jej dotrzymać.

– Tak po prostu? Swayne popełnia samobójstwo, a my machamy chusteczkami na pożegnanie ludziom, którzy mogliby coś na ten temat powiedzieć? To jeszcze większe wariactwo od tego, którym mnie przed chwilą uraczyłeś!

– Nie mamy czasu na to, żeby teraz renegocjować zasady gry. Poza tym oni i tak nie mogliby nam odpowiedzieć na więcej pytań.

– Wyrażasz się niezwykle jasno.

– Zrób to. Pozwól im odlecieć. Mogą nam się jeszcze przydać. Conklin westchnął, najwyraźniej nie mogąc podjąć decyzji.

– Jesteś pewien? To bardzo skomplikowana sprawa.

– Zrób to, na litość boską! Nic mnie nie obchodzą wszystkie komplikacje, naruszenia prawa czy manipulacje, jakie jesteś w stanie sobie wymyślić, Chodzi mi tylko o Carlosa! Właśnie tkamy sieć, w którą on wpadnie… Ja go po niej wciągnę!

– Już dobrze, dobrze… W Falls Church mieszka pewien lekarz, z którego usług już kiedyś korzystaliśmy. Zawiadomię go, a on już będzie wiedział, co robić.

– W porządku. – Umysł Bourne'a pracował na najwyższych obrotach. – A teraz włącz magnetofon. Podam ci wszystko, co mi powiedział Flannagan.

– Tylko pośpiesz się, bo mam jeszcze masę roboty.

– Możesz zaczynać, Delta Jeden.

Jason mówił szybko i wyraźnie, aby uniknąć ewentualnych niejasności przy przesłuchiwaniu taśmy, nie spuszczając oczu z listy, jaką sporządził w kwaterze Flannagana. Znajdowały się na niej nazwiska siedmiu gości najczęściej bywających na przyjęciach u generała; Bourne nie miał żadnej pewności, czy zapisał je prawidłowo, ale każdemu towarzyszyła krótka charakterystyka noszącego je człowieka. Oprócz tego lista zawierała numery rejestracyjne samochodów, którymi przyjeżdżali do posiadłości uczestnicy odbywających się dwa razy w miesiącu spotkań, numery telefonów prawnika Swayne'a, strażników, opiekuna psów, dyspozytora kolumny transportowej Pentagonu, a wreszcie zastrzeżony numer telefonu w Nowym Jorku; informacje odbierał automat zgłoszeniowy.

– To jest dla nas w tej chwili najważniejsze, Aleks.

– Ustalimy miejsce, nie ma obawy – odparł Conklin. – Zadzwonię do psiarczyków i porozmawiam z nimi po pentagońsku. Powiem, że generał wyjechał z nagłą, nie cierpiącą zwłoki misją i prosił, żeby z samego rana zaopiekowano się psami. Za podwójną opłatą, ma się rozumieć… Numery rejestracyjne to pestka. Casset ustali właścicieli za pomocą komputerów bez wiedzy DeSole'a.

– A co ze Swayne'em? Przez jakiś czas musimy utrzymać samobójstwo w tajemnicy.

– Jak długo?

– Skąd mam wiedzieć, do cholery? – warknął Jason. – Tak długo, dopóki nie zidentyfikujemy ich wszystkich i ja albo ty nie dotrzemy do nich, żeby wywołać jeszcze większą panikę. Właśnie wtedy podsuniemy im pomysł z Carlosem.

– To tylko słowa – odparł niezbyt przyjaznym tonem Conklin. – Może my na to potrzebować kilku dni, a kto wie, czy nawet nie tygodnia.

– Sam odpowiedziałeś na swoje pytanie.

– W takim razie będzie lepiej, jeśli wprowadzimy we wszystko Petera Hollanda…

– Jeszcze nie teraz. Nie wiemy, jak zareaguje, a ja nie pozwolę, żeby wlazł mi w drogę.

– Jason, musisz zaufać komuś oprócz mnie. Być może uda mi się otumanić doktora na dwadzieścia cztery lub czterdzieści osiem godzin, ale na pewno nie dłużej. Zażąda potwierdzenia z wyższej instancji. Nie zapominaj też, że Casset siedzi mi na karku w związku ze sprawą DeSole'a…

– Daj mi dwa dni. Zdobądź mi dwa dni!

– Weryfikując wszystkie te informacje, wodząc za nos Charliego i łżąc w oczy Peterowi, opowiadając im bajeczki o tym, jak zastawiamy pułapkę na kurierów Szakala w hotelu Mayflower…? A tymczasem nic takiego nie robimy, bo siedzimy po uszy w jakiejś liczącej sobie dwadzieścia lat, wywodzącej się z Sajgonu, głęboko zakonspirowanej sprawie, w którą zamieszany jest diabli wiedzą kto, ale na pewno nikt mało ważny. Właśnie dowiedzieliśmy się, że na terenie posiadłości generała odpowiedzialnego za dostawy dla Pentagonu znajduje się prywatny cmentarz, a generał ów akurat palnął sobie w łeb, ale to już mało istotna drobnostka, rzecz jasna… Na litość boską, Delta, cofnij się! To wszystko nie trzyma się kupy!

Bourne uśmiechnął się, choć stał przy biurku, za którym siedział w fotelu trup z odstrzeloną połową głowy.

– Chyba właśnie na tym nam zależało, nieprawdaż? To brzmi jak scenariusz napisany przez samego świętego Aleksa.

– Ja już nie nadaję się na sternika, co najwyżej mogę być pasażerem…

– Co z tym lekarzem? – przerwał mu Jason. – Nie byłeś w akcji już od prawie pięciu lat. Skąd wiesz, że on jeszcze działa?

– Wpadam na niego od czasu do czasu. Obaj lubimy włóczyć się po muzeach. Kilka miesięcy temu w Corcoran Gallery bardzo narzekał, że ostatnio nie ma prawie nic do roboty.

– Dzisiaj to się zmieni.

– Mam nadzieję. Co teraz zamierzasz zrobić?

– Rozejrzeć się dokładnie po tym pokoju.

– Chyba w rękawiczkach?

– Oczywiście, jak chirurg.

– Tylko nie dotykaj ciała.

– Zajrzę dyskretnie do kieszeni… Żona Swayne'a schodzi na dół. Zadzwonię do ciebie, jak się wyniosą. Złap tego lekarza!

Lekarz medycyny Iwan Jax, absolwent Akademii Medycznej Yale, chirurg, zamieszkały i pracujący w Massachusetts, a rodem z Jamajki, w przeszłości, dzięki znajomości z pewnym Murzynem o nieprawdopodobnym imieniu Kaktus, wielokrotnie konsultant Centralnej Agencji Wywiadowczej, wjechał na teren posiadłości generała Swayne'a w Manassas w stanie Wirginia. W jego życiu zdarzały się chwile, kiedy żałował, że w ogóle poznał Kak – to była właśnie jedna z tych chwil. Jax ani na chwilę jednak nie zapomniał, że dzięki "magicznym papierom" sfabrykowanym przez starego Murzyna udało mu się ściągnąć z rządzonej przez Manleya Jamajki swojego brata i siostrę. Wykształceni specjaliści mieli w owym czasie kategoryczny zakaz opuszczania kraju, szczególnie jeśli pragnęli zabrać ze sobą cały swój majątek.

Kaktusowi udało się jednak załatwić nie tylko zezwolenie wyjazdu dla dwojga młodych ludzi, ale także możliwość przekazania wszystkich posiadanych przez nich pieniędzy na konto w Lizbonie. W zamian stary fałszerz zażądał jedynie skradzionych formularzy, szczególnie listów przewozowych, paszportów obojga uciekinierów, a także fotografii podpisów ludzi zajmujących różne, najczęściej dość wysokie stanowiska rządowe. Ze zdobyciem tych ostatnich nie było najmniejszego kłopotu, zważywszy liczbę publikowanych w prasie komunikatów, zarządzeń i dekretów. Obecnie brat Iwana był zamożnym adwokatem w Londynie, siostra zaś asystentką w Cambridge. Tak, bez wątpienia był dłużnikiem Kaktusa. Podjeżdżając swoim kombi przed rezydencję, doktor Jax przypomniał sobie, jak przed siedmiu laty stary Murzyn poprosił go o konsultację w Langley. Niezła konsultacja, nie ma co! Lecz cicha współpraca z amerykańskim wywiadem niosła też spore korzyści; kiedy na Jamajce obalono Manleya i do władzy doszedł Seaga, jednym z pierwszych majątków zwróconych prawowitym właścicielom były posiadłości rodziny Jaksa w Montego Bay i Port Antonio. Stało się tak wprawdzie za sprawą Aleksa Conklina, lecz gdyby nie Kaktus, Conklin z pewnością nie znalazłby się w kręgu przyjaciół doktora… Ale czemu Aleks musiał zadzwonić właśnie dzisiaj, w dwunastą rocznicę ślubu Iwana? Podrzucili dzieci są- siadom, żeby zostać w domu sam na sam, jedynie w towarzystwie tradycyjnych jamajskich potraw, osobiście i po mistrzowsku przyrządzonych na grillu przez Iwana, podlanych dużą ilością ciemnego rumu i okraszonych perspektywą pływania na golasa w basenie… Cholerny Aleks! Cholerny stary kawaler, który dowiedziawszy się o szczególnych okolicznościach, zareagował w taki oto sposób: "No to co z tego? Jaka to różnica, jeden dzień w tę czy w tamtą stronę? Pobawicie się jutro, dziś jesteś mi potrzebny".

Musiał więc okłamać żonę, do niedawna jeszcze pielęgniarkę w szpitalu stanowym. Powiedział jej, że życie pacjenta wisi na włosku; w pewnym sensie była to prawda, z tą drobną poprawką, że włosek urwał się już jakiś czas temu. Odparła na to, że być może jej kolejny mąż będzie miał dla niej trochę więcej czasu, ale smutny uśmiech i pełne zrozumienia spojrzenie przeczyły tym słowom. Wiedziała, co to znaczy śmierć. "Pośpiesz się, kochanie!"

Jax wyłączył silnik, złapał leżącą obok na siedzeniu torbę i wysiadł z samochodu. Kiedy przeszedł na drugą stronę pojazdu, drzwi rezydencji otworzyły się i pojawił się w nich mężczyzna ubrany w czarny, przylegający do ciała strój.

– Jestem pańskim lekarzem – powiedział Iwan, wspinając się po schodkach. – Nasz wspólny przyjaciel nie powiedział mi, jak się pan nazywa, ale zdaje się, że nie powinienem tego wiedzieć.

– Chyba nie – przyznał mu rację Bourne i wyciągnął dłoń, nie zdejmując z niej cienkiej chirurgicznej rękawiczki.

– Znam to wyposażenie – zauważył Jax, ściskając dłoń nieznajomego.

– Nasz wspólny przyjaciel nic nie wspomniał o tym, że jest pan czarny.

– Czy to panu w jakiś sposób przeszkadza?

– Broń Boże. Chyba lubię go jeszcze bardziej niż do tej pory. Po prostu nie przyszło mu do głowy, że to dla kogokolwiek może mieć znaczenie.

– Myślę, że jakoś się dogadamy. Chodźmy, panie bezimienny.

Bourne stał w odległości trzech metrów od biurka, przypatrując się, jak lekarz szybko i sprawnie bada zwłoki, uprzednio litościwie zakrywszy ranę czystą gazą. Jax w milczeniu przeciął w kilku miejscach ubranie Swayne'a, obejrzał uważnie odsłonięte w ten sposób części ciała, a potem ostrożnie dźwignął zwłoki z fotela i ułożył na podłodze.

– Skończył pan już tutaj? – zapytał Jasona.

– Wszystko sprawdziłem, doktorze, jeśli o to panu chodzi.

– W takim razie trzeba zapieczętować to pomieszczenie. Nikt tu nie może wchodzić dopóty, dopóki nie zezwoli na to nasz wspólny przyjaciel.

– Tego nie mogę panu zagwarantować.

– W takim razie on będzie musiał to zrobić. – Dlaczego?

– Pański generał nie popełnił samobójstwa, panie bezimienny. On został zamordowany.

Загрузка...