Szaleństwo! Rozpędzony Carlos uderzył prawym ramieniem w kelnera, odrzucając chłopaka na bok i przewracając na podłogę zastawiony stolik; potrawy i napoje wylądowały na ścianie i pokrytej dywanową wykładziną podłodze. Niespodziewanie kelner odepchnął się od ściany korytarza i w półobrocie wyszarpnął zza paska pistolet; Szakal albo wyczuł ten ruch, albo dostrzegł go kątem oka, bo odwrócił się gwałtownie i posłał z biodra krótką serię. Pociski rzuciły młodego Rosjanina z powrotem na ścianę, rozrywając jego pierś i głowę. W tej okropnej, jakby zawieszonej w wieczności chwili, muszka na lufie broni Jasona zahaczyła o pasek spodni. Szarpnął z całej siły, uwalniając pistolet wraz ze strzępem materiału, i w tym samym ułamku sekundy poczuł na sobie triumfujący, szalony wzrok mordercy.
Ledwie Bourne zdołał skulić się w szczelinie między ścianą niszy a bokiem maszyny z pepsi- colą, a Szakal już ponownie nacisnął spust i grad kul posypał się na oba automaty, przebijając aluminiowe ścianki i tłukąc w drobny mak frontowe szyby. Jason przeturlał się po podłodze pod przeciwną ścianę korytarza, naciskając spust tak szybko, jak tylko było możliwe. Odpowiedziały mu strzały, ale nie z broni maszynowej! Aleks zaczął strzelać z wnętrza apartamentu! Wzięli Carlosa w krzyżowy ogień! A więc to było możliwe, wszystko mogło się skończyć tutaj, w hotelowym korytarzu w Moskwie! Boże, spraw, żeby tak się stało!
Szakal wrzasnął; był to rozpaczliwy ryk trafionego zwierzęcia. Bourne rzucił się z powrotem do niszy, przez ułamek sekundy zdekoncentrowany odgłosami dobiegającymi z działającego ni stąd, ni zowąd automatu z lodami. Wepchnąwszy się w ciasną szczelinę, zaczął wysuwać ostrożnie głowę poza chroniący go załom ściany, ale właśnie w tej chwili na korytarzu rozpętało się istne piekło. Niczym wściekłe, osaczone zwierzę Carlos kręcił się z zawrotną szybkością dookoła własnej osi, zaciskając cały czas palec na spuście pistoletu, jakby starał się odepchnąć ulewą pocisków niewidoczne, napierające zewsząd na niego ściany. Z drugiego końca korytarza dobiegły dwa przeraźliwe krzyki, męski i kobiecy; jakaś para została ranna lub zabita jedną z wystrzeliwanych na oślep serii.
– Padnij! – ryknął z wnętrza apartamentu Conklin. – Kryj się! Pod ścianę!
Bourne posłuchał instynktownie, nie rozumiejąc dlaczego, wiedział tylko tyle, że ma się skulić w kłębek i osłonić głowę. Za róg! W chwili, kiedy tam się rzucił, ścianami zakołysała pierwsza eksplozja, a zaraz potem druga, znacznie głośniejsza, w samym korytarzu. Granaty!
Dym zmieszał się z opadającym tynkiem i potrzaskanym szkłem. Strzały! Dziewięć, jeden po drugim… Graz buria! Aleks! Jason poderwał się z podłogi i wypadł zza zakrętu korytarza. Conklin stał w drzwiach apartamentu przy przewróconym stoliku; wyrzucił pusty magazynek, a teraz rozpaczliwie przetrząsał kieszenie w poszukiwaniu następnego.
– Nie mam! – krzyknął z gniewem na widok Bourne'a. – Uciekł za róg, w następny korytarz, a ja nie mam czym strzelać!
– Za to ja mam, a w dodatku jestem szybszy od ciebie – odparł Jason, zmieniając magazynek w swoim pistolecie. – Wracaj do pokoju i zadzwoń na dół. Powiedz im, żeby usunęli wszystkich ludzi.
– Krupkin kazał…
– Nic mnie nie obchodzi, co kazał! Powiedz, żeby unieruchomili windy, zabarykadowali schody i trzymali się z daleka od tego piętra.
– Rozumiem, ale…
– Zrób to!
Bourne popędził przed siebie korytarzem. Kiedy dotarł do leżącej na podłodze pary, dostrzegł, że mężczyzna i kobieta jednak się poruszają, choć obydwoje byli ranni.
– Sprowadź pomoc! – krzyknął przez ramię do Aleksa, który kuśtykając, przeciskał się właśnie obok przewróconego stolika. – Oni żyją! Niech idą tymi schodami! – dodał, wskazując na oznaczone zieloną strzałką drzwi: po przeciwnej stronie korytarza. – Tylko tymi, rozumiesz?
Rozpoczęło się polowanie, znacznie utrudnione przez fakt, że wiadomość o strzelaninie na dziewiątym piętrze rozeszła się po niemal całym hotelu. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, żeby zobaczyć za zamkniętymi drzwiami przerażonych odgłosem bliskiej kanonady ludzi, nakręcających rozpaczliwie numer recepcji i wzywających pomocy. Szanse na dyskretne użycie przebranej w cywilne ubrania grupy operacyjnej zniknęły w chwili, gdy Carlos po raz pierwszy nacisnął spust pistoletu.
Gdzie mógł teraz być? Na drugim końcu długiego korytarza znajdowały się jeszcze jedne schody, ale idąc w ich kierunku, mijało się co najmniej piętnaście drzwi do pokojów. Carlos nie był głupcem; zraniony wykorzysta każdą taktykę, jaką zdążył wypróbować podczas trwającej już kilka dziesiątków lat walki o przetrwanie, zrobi wszystko, żeby zabić tego, na którego śmierci zależało mu bardziej niż na własnym życiu. Potem może już zginąć… Bourne uświadomił sobie niespodziewanie, że jego analiza jest stuprocentowo trafna, bo opisując Szakala, myślał jednocześnie o sobie. Jak to określił stary Fontaine na Wyspie Spokoju? Siedzieli wtedy obaj na poddaszu i obserwowali przechodzącą koło pensjonatu procesję księży, wiedząc o tym, że jeden z nich został kupiony przez Szakala. "Dwa starzejące się lwy, które walczą wściekle ze sobą, nie przejmując się ani trochę tym, kto zginie razem z nimi" – tak właśnie powiedział człowiek, który oddał swoje życie za kogoś zupełnie obcego tylko dlatego, że jego własne nie miało już sensu, odkąd umarła kobieta, którą kochał. Zbliżając się ostrożnie do pierwszych drzwi po lewej stronie, Jason zastanawiał się, czy potrafiłby postąpić tak samo. Bardzo chciał żyć, oczywiście z Marie i dziećmi, ale gdyby jej zabrakło… Czy życie przedstawiałoby wtedy dla niego jakąś wartość? Czy miałby dość odwagi, żeby z niego zrezygnować, gdyby dostrzegł w jakimś człowieku cząstkę dawnego siebie?
Nie miał teraz czasu na takie rozważania. Zastanawiaj się nad tym kiedy indziej, Davidzie! Nie jesteś mi teraz potrzebny, słaby, miękki sukinsynu. Odejdź ode mnie! Poluję na drapieżnego ptaka, którego chciałem zdobyć od trzynastu lat. Ma ostre szpony i wiele istnień ludzkich na sumieniu, a teraz chciał zniszczyć te, które sami – tobie – najdroższe. Odejdź!
Plamy krwi, błyszczące na ciemnobrązowej wykładzinie w przyćmionym świetle podsufitowych lamp. Bourne przyklęknął i dotknął jednej palcem; była mokra i zostawiła na jego skórze czerwony ślad. Plamy mijały pierwsze drzwi, potem drugie, cały czas trzymając się lewej strony korytarza; nagle ich układ zmienił się – teraz były rozrzucone zygzakiem, mniej regularne, jakby ranny odnalazł krwawiące miejsce i przycisnął je ręką, wstrzymując częściowo upływ krwi. Szóste drzwi… Siódme… Ślad nagle zniknął! Nie, niezupełnie: cienka, ledwo dostrzegalna strużka skręcała w lewo, a tuż przy klamce widniała delikatna, rozmazana smuga czerwieni. Ósme drzwi po lewej stronie korytarza, nie dalej niż pięć metrów od wyjścia na schody. Carlos był w tym pokoju, a razem z nim jakiś niewinny człowiek, który tam mieszkał.
Teraz wszystko zależało od precyzji. Każdy ruch, każda czynność musiała być wykonana z myślą o pojmaniu lub zabiciu przeciwnika. Starając się oddychać możliwie spokojnie i opanować drżenie napiętych do granic wytrzymałości mięśni, Bourne cofnął się bezszelestnie korytarzem na mniej więcej trzydzieści kroków od podejrzanych drzwi. Nagle znieruchomiał, bo do jego uszu dotarły dochodzące z mijanych pokoi stłumione pochlipywania i przerażone jęki. Z zainstalowanych we wszystkich pomieszczeniach hotelu głośników dobiegały uspokajające polecenia, sformułowane nieco łagodniej od tych, jakie przekazał Jasonowi i Aleksowi Krupkin: "Prosimy o pozostanie w pokojach i niewpuszczanie nikogo do środka. Nasi ludzie już opanowali sytuację". "Nasi ludzie", nie "milicja" ani "władze", bo te słowa nieodmiennie wywoływały panikę… A właśnie na wywołaniu paniki człowiekowi, który był kiedyś Deltą Jeden, najbardziej w tej chwili zależało. Panika i zamieszanie – odwieczni sprzymierzeńcy myśliwych polujących zarówno na zwierzęta, jak i na ludzi.
Uniósł pistolet, wycelował w jedną z ozdobnych, wiszących pod sufitem lamp i nacisnął dwa razy spust.
– Tutaj! Ten w czarnym ubraniu! – krzyknął co sił w płucach, prawie zagłuszając donośny trzask rozpryskującego się szkła.
Starając się czynić jak najwięcej hałasu, pobiegł korytarzem w kierunku wyjścia, a mijając drzwi naznaczone krwawą smugą, wrzasnął ponownie:
– Schody! Wybiegł na schody!
Celnym strzałem roztrzaskał trzecią lampę; korzystając z donośnego łoskotu, zawrócił raptownie, dla nadania sobie większej prędkości odbił się od ściany i uderzył całym ciężarem rozpędzonego ciała w drzwi. Ustąpiły od razu, wpadając do środka razem z zawiasami, a on runął do wnętrza pokoju i przeturlał się po podłodze z bronią gotową do strzału.
Pomylił się! Zrozumiał to w ułamku sekundy; role uległy odwróceniu, teraz on był zwierzyną! Gdzieś na zewnątrz otworzyły się inne drzwi – nie słyszał tego, tylko wyczuł – więc zaczął się błyskawicznie toczyć w prawą stronę, rozbijając po drodze sprzęty. Jego szeroko otwarte oczy zarejestrowały nieruchomy jak fotografia obraz dwojga starszych ludzi, tulących się do siebie w kącie pomieszczenia.
Ubrana na biało postać wpadła raptownie do pokoju, zataczając szerokie półkola trzymanym w dłoniach, terkoczącym wściekle pistoletem maszynowym. Bourne rzucił się w kierunku przeciwległej ściany, wiedząc, że jeszcze co najmniej pół sekundy będzie w polu martwego ognia, i oddał jeden za drugim kilka strzałów w kierunku napastnika.
Trafił! Szakal dostał w prawe ramię! Broń wypadła mu z ręki, wytrącona siłą uderzenia pocisku; Carlos zacisnął lewą dłoń na otwartej ranie, odwrócił się w błyskawicznym półobrocie i z całej siły kopnął stojącą lampę w kierunku Jasona.
Bourne ponownie nacisnął spust, częściowo oślepiony lecącą na niego masą, lecz tym razem chybił. Natychmiast ponowił próbę, ale zamiast donośnego huku usłyszał tylko suchy, metaliczny szczęk; magazynek był pusty! Niewiele myśląc, rzucił się w kierunku leżącej na podłodze broni Szakala, lecz odziany w białą szatę Carlos odwrócił się i wybiegł przez roztrzaskane drzwi na korytarz. Jason złapał pistolet maszynowy, jednak kiedy zrywał się na nogi, by ruszyć w pogoń, kolano odmówiło mu posłuszeństwa, uginając się miękko pod jego ciężarem. Boże! Doczołgał się do łóżka i przetoczył po nim na drugą stronę, do stojącego na szafce telefonu, tylko po to, by ujrzeć, że z aparatu pozostały tylko żałosne szczątki. Carlos rzeczywiście myślał o wszystkim, starał się spożytkować każdy wybieg i podstęp, z jakiego kiedykolwiek korzystał.
Znowu jakiś dźwięk, tym razem wyraźny i głośny! Metalowe drzwi prowadzące na klatkę schodową otworzyły się, z hukiem uderzając w betonową ścianę; Szakal zbiegał na dół, do głównego holu. Jeśli ci z recepcji zrobili to, czego zażądał Conklin, Carlos znalazł się w pułapce!
Bourne dopiero teraz spojrzał uważniej na kryjącą się w kącie parę starszych ludzi. Poruszyło go, że mężczyzna osłaniał kobietę własnym ciałem.
– Wszystko w porządku – powiedział, mając nadzieję uspokoić ich tonem głosu. – Wiem, że mnie nie rozumiecie, bo nie znam rosyjskiego, ale teraz jesteście już bezpieczni.
– My też nie znamy rosyjskiego – odparł mężczyzna po angielsku, ze stuprocentowym brytyjskim akcentem. – Trzydzieści lat temu na pewno nie chowałbym się w kącie. Ósma Armia generała Montgomery'ego, do usług. Byłem pod El Alamein, ale, jak to mówią, starość nie radość…
– Wolałbym tego nie słyszeć, pułkowniku…
– Tylko kapitanie, jeśli łaska.
– Znakomicie. – Bourne wstał z łóżka i ostrożnie zgiął nogę w kolanie; coś przedtem było nie tak, ale teraz staw funkcjonował prawidłowo. – Muszę zadzwonić!
– Z tego wszystkiego najbardziej oburzył mnie ten szlafrok – ciągnął weteran spod El Alamein. – Pieprzone obrzydlistwo… Wybacz mi, kochanie.
– O czym pan mówi?
– O tym białym szlafroku! Należał do Binky'ego – też jest z żoną, mieszkają naprzeciwko – a on z kolei zwędził go z Beau- Rivage w Lozannie. Już za to należały mu się cięgi, ale co go podkusiło, żeby dawać go temu wariatowi…
Nie czekając na dalszy ciąg, Jason chwycił broń Szakala i popędził do pokoju po drugiej stronie korytarza; kiedy tam wpadł, pojął w ciągu ułamka sekundy, że Binky zasługuje na znacznie więcej szacunku i podziwu, niż gotów był mu okazać stary kapitan. Mężczyzna leżał bez ruchu na podłodze, krwawiąc obficie z zadanych nożem ran na brzuchu i szyi.
– Nie mogę się nigdzie dodzwonić! – wykrzyknęła kobieta o mocno przerzedzonych, siwiejących włosach. Klęczała na podłodze obok męża, zanosząc się histerycznym łkaniem. – Walczył jak szaleniec! Jakby wiedział, że ten ksiądz nie będzie strzelał…
– Niech pani mocno ściśnie brzegi rany! – polecił jej Bourne, rozglądając się w poszukiwaniu telefonu. Był, nietknięty! Podbiegł do aparatu, ale nie wykręcił numeru recepcji, tylko zadzwonił do apartamentu.
– To ty, Krupkin? – usłyszał głos Aleksa.
– Nie, to ja. Carlos jest na schodach w tym skrzydle, do którego pobiegłem. Pokój po prawej stronie, siódme drzwi, ciężko ranny człowiek. Przyślij kogoś, szybko!
– Za chwilę. Mam bezpośrednią łączność z dołem.
– Gdzie jest ten ich oddział specjalny, do cholery?
– Właśnie przyjechali. Krupkin dzwonił dosłownie kilka sekund temu, dlatego myślałem, że…
– Idę na schody.
– Na litość boską, dlaczego?
– Dlatego, że on jest mój!
Jason rzucił się do drzwi, nie tracąc czasu na pocieszanie rozpaczającej kobiety; nawet gdyby chciał, nie potrafiłby znaleźć odpowiednich słów. Wypadł na schody, ściskając w dłoniach broń Szakala, popędził na dół, ale prawie natychmiast zatrzymał się, niemal ogłuszony łoskotem własnych kroków, i ściągnął zarówno buty, jak i skarpetki. Chłodne dotknięcie kamiennej powierzchni przywiodło mu nagle na myśl lata spędzone w dżungli, kojarząc się z zimną, poranną rosą. To przelotne, oderwane wspomnienie sprawiło, że udało mu się częściowo opanować – dżungla zawsze była sprzymierzeńcem Delty.
Schodził piętro za piętrem, śledząc wzrokiem plamy świeżej krwi, teraz znacznie większe i wyraźniejsze. Druga rana była zbyt poważna, żeby Carlos mógł powstrzymać krwawienie. Sądząc po śladach, dwa razy próbował to uczynić, ale po kilku krokach jego wysiłki spełzały na niczym, o czym świadczyły pozostawione na stopniach szerokie, szkarłatne smugi.
Drugie piętro, pierwsze… Pozostał już tylko parter! Szakal znalazł się w pułapce! Gdzieś tam, w zaczynającej się pod stopami Bourne'a ciemności, czekał na swoją śmierć jego największy wróg. Jason zatrzymał się, wyjął z kieszeni pudełko hotelowych zapałek, podpalił je i rzucił przez poręcz, gotów w każdej chwili nacisnąć spust i zasypać gradem pocisków wszystko, co ukazałoby się w migotliwym blasku.
Nie zobaczył nic, zupełnie nic! Betonowy podest był pusty. Niemożliwe! Jason zbiegł po ostatnim odcinku schodów i załomotał pięściami w drzwi prowadzące do głównego holu.
– Szto? – krzyknął ktoś po rosyjsku. – Kto tam?
– Jestem Amerykaninem! Współpracuję z KGB! Wpuśćcie mnie!
– Szto?
– Rozumiem! – odezwał się inny głos. – Tylko niech pan pamięta, że wyjdzie pan prosto pod nasze lufy!
– Pamiętam! – odkrzyknął Jason, w ostatniej chwili przypominając sobie, że wciąż ściska w dłoniach pistolet Szakala; rzucił go na podłogę. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.
– Da! – powiedział milicjant, po czym spostrzegł leżącą na podłodze broń i natychmiast zmienił zdanie. – Niet! – ryknął.
– Nie za szto! – wysapał Krupkin, wpadając między Bourne'a a oficera milicji.
– Poczemu?
– Komitet!
– Priekrasno. – Milicjant skinął posłusznie głową, ale pozostał na miejscu.
– Co robisz? – zapytał zadyszany Krupkin. – Cały parter jest oczyszczony z ludzi, a nasz oddział czeka na pozycjach.
– On już był tutaj! – wyszeptał Bourne, jakby chcąc, żeby nienaturalnie ściszony głos dodał większej wagi jego słowom.
– Szakal? – zapytał ze zdumieniem Krupkin.
– Schodził tymi schodami! Na pewno nie został na żadnym piętrze, bo drzwi można otworzyć tylko od strony korytarza.
– Skażi! – Krupkin zwrócił się do wyprężonego milicjanta. – Czy w ciągu
ostatnich dziesięciu minut jakiś mężczyzna wychodził przez te drzwi?
– Nie, towarzyszu – odparł funkcjonariusz. – Tylko jakaś rozhisteryzowana kobieta w zakrwawionym szlafroku. Upadła w łazience i pokaleczyła się jakimś szkłem. Baliśmy się, żeby nie dostała ataku serca, tak strasznie krzyczała. Zaprowadziliśmy ją natychmiast do ambulatorium.
Krupkin odwrócił się z powrotem do Jasona i przeszedł na angielski.
– Mówi, że widział tylko jakąś przerażoną, zakrwawioną kobietę.
– Kobietę? Jest tego pewien…? Jakie miała włosy?
Dymitr przetłumaczył pytanie milicjantowi, a otrzymawszy odpowiedź, spojrzał ponownie na Bourne'a.
– Rudawe, mocno kręcone.
– Rudawe? – Jasonowi przemknęło jeszcze całkiem świeże, niezbyt przyjemne wspomnienie. – Szybko, chodź do recepcji! Może będziesz musiał mi pomóc.
Bosonogi Bourne pobiegł przez hol, a za nim Krupkin.
– Mówi pan po angielsku? – zapytał Jason recepcjonistę.
– Bardzo znakomicie, nawet z akcentami, panie sir.
– Muszę mieć plan pokoi na dziesiątym piętrze, prędko!
– Słucham, panie sir?
Krupkin natychmiast przetłumaczył żądanie Amerykanina; na ladzie pojawił się segregator z dużymi, oprawionymi w plastikowe okładki kartkami.
– To ten pokój! – wykrzyknął Jason, wskazując palcem na jeden z identycznych czworokątów. – Proszę mnie z nim połączyć – powiedział, z najwyższym trudem opanowując wzburzenie, żeby nie przerazić wpatrującego się w niego wytrzeszczonymi oczami recepcjonisty. – Jeżeli telefon będzie zajęty, ma pan przerwać tamtą rozmowę!
Krupkin ponownie przetłumaczył i po chwili na ladzie obok niepotrzebnego już planu pojawił się także telefon. Jason natychmiast chwycił słuchawkę.
– To ja byłem w państwa pokoju kilka minut temu…
– Tak, oczywiście! – przerwała mu kobieta. – Ogromnie panu dziękuję! Lekarz już tu jest i mówi, że…
– Muszę się czegoś dowiedzieć, natychmiast! Czy wozi pani ze sobą treski albo peruki?
– Chyba sam pan przyzna, że to dosyć impertynenckie pytanie…
– Droga pani, nie mam teraz czasu na uprzejmości! Muszę wiedzieć! Wozi pani czy nie?
– No… Owszem. To żadna tajemnica, wiedzą o tym wszyscy nasi przyjaciele i nie mają mi za złe tej słabostki. Widzi pan, cierpię na cukrzycę i moje biedne, siwe włosy robią się coraz rzadsze…
– Czy jedna z peruk jest ruda?
– Tak. Dość często je zmieniam, bo lubię…
Bourne odłożył z trzaskiem słuchawkę i spojrzał na Krupkina.
– Wymknął się, sukinsyn! To był Carlos!
– Za mną, szybko! – rzucił Krupkin. Popędzili we dwóch przez pusty hol do biurowej części hotelu. Kiedy wpadli do ambulatorium, zatrzymali się jak wryci, porażeni widokiem, jaki ukazał się ich oczom.
Na podłodze i stole zabiegowym walały się zużyte strzykawki, strzępy bandaży i waty, jakby ktoś w wielkim pośpiechu robił opatrunek. Obaj mężczyźni jednak ledwo to zarejestrowali, bo ich uwaga była zwrócona gdzie indziej. Młoda pielęgniarka leżała bezwładnie w fotelu, gardło miała poderżnięte, a na jej nieskazitelnie białym fartuchu zasychała powoli ogromna plama krwi.
Dymitr Krupkin rozmawiał przez telefon, siedząc przy stoliku w salonie. Aleks Conklin usadowił się na ozdobnej kanapie i masował sobie prawą łydką, a Bourne stał przy oknie, spoglądając na Prospekt Marksa. Aleks i Dymitr wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się lekko; stanowili parę godnych siebie przeciwników w pozbawionym końca i sensu konflikcie. Mogli wygrywać lub przegrywać bitwy, ale zasadnicze, filozoficzne kwestie pozostawały nie rozstrzygnięte.
– W takim razie mogę przyjąć, że uzyskałem waszą zgodę, towarzyszu – mówił Krupkin po rosyjsku. – Nie będę ukrywał, że mam zamiar trzymać was za słowo… Oczywiście, że nagrywam naszą rozmowę. A czy wy postąpilibyście inaczej…? No, właśnie. Obaj znamy doskonale zarówno nasze obowiązki, jak i zasięg odpowiedzialności, więc pozwólcie, że jeszcze raz wszystko powtórzę. Ten człowiek jest poważnie ranny, dla
tego poinformowaliśmy wszystkich taksówkarzy, lekarzy i szpitale w Moskwie i okolicach. Milicja ma opis skradzionego samochodu, a gdyby go zauważyli, mają natychmiast meldować wam osobiście. Trzeba podkreślić, że niewykonanie rozkazu oznacza długotrwały pobyt na Łubiance… Znakomicie. Jak rozumiem, wszystko jest jasne, i spodziewam się, że dacie mi znać, jak tylko czegoś się dowiecie, tak…? Nie denerwujcie się, bo dostaniecie zawału serca, towarzyszu… Owszem, zdaję sobie sprawę, że jesteście moim przełożonym, ale przecież żyjemy w bezklasowym społeczeństwie, czyż nie tak? Traktujcie to jako życzliwą radę od doświadczonego podwładnego. Życzę wam miłego dnia… Nie, to nie pogróżka, tylko uprzejme pozdrowienie, które przyswoiłem sobie w Paryżu. Zdaje się, że wymyślili je w Ameryce. – Krupkin odłożył słuchawkę i westchnął z głębi piersi. – Czasem żałuję, że nie mamy już starej, wykształconej arystokracji.
– Lepiej nie mów tego głośno – poradził mu Conklin, po czym wskazał ruchem głowy na telefon. – Rozumiem, że na razie nic nie wiadomo?
– Nic, co by nas bezpośrednio dotyczyło, ale wyszła na jaw bardzo interesująca, choć makabryczna sprawa.
– W takim razie domyślam się, że ma jakiś związek z Carlosem?
– I to niemały. – Krupkin potrząsnął lekko głową. Jason odwrócił się od okna i spojrzał na niego. – Kiedy przyjechałem do biura, znalazłem w gabinecie osiem dużych kopert, z których tylko jedna została otwarta. Milicja znalazła je na Wawiłowa, a kiedy zobaczyli, co jest w jednej, podrzucili mi, żeby nie mieć z tym nic do czynienia.
– A co tam było? – zapytał Aleks i zarechotał pod nosem. – Kopie dokumentów stwierdzających ponad wszelką wątpliwość, że wszyscy członkowie Biura Politycznego to pedały?
– Możliwe, że wcale się nie mylisz – wtrącił się Jason. – Ludzie, z którymi spotkał się na Wawiłowa, stanowili jego moskiewską kadrę. Albo chciał im pokazać, co ma na nich, albo przygotować do walki z innymi.
– To drugie – wyjaśnił Krupkin. – W kopertach znajdowały się staran nie zebrane, wręcz niewiarygodne zarzuty dotyczące najważniejszych osób w kilku departamentach.
– On ma nieprzebrane zasoby takich oskarżeń. Zawsze działał w ten sposób. Właśnie dzięki temu udawało mu się umieszczać swoich agentów tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał.
– Chyba mnie nie zrozumiałeś, Jason – odparł oficer KGB. – Mówiąc niewiarygodne miałem na myśli właśnie to, że nie sposób w nie uwierzyć. To czyste wariactwo.
– Do tej pory nigdy się nie mylił. Na twoim miejscu nie stawiałbym zbyt dużych pieniędzy na to, co przed chwilą powiedziałeś.
– Jestem gotów postawić wszystko, co mam, i spodziewam się wygranej. Większość tych informacji to zwykłe, niewybredne plotki, ale są wśród nich także kompletne bzdury, przekłamania dotyczące zarówno czasu i miejsca opisywanych wydarzeń, jak i funkcji albo nawet tożsamości niektórych osób. Na przykład Departament Transportu mieści się przecznicę dalej niż wynikałoby z zawartości jednej z kopert, a jeden z dyrektorów departamentu jest ożeniony z zupełnie inną kobietą. Ta, o której wspomina się w dokumencie, jest ich córką i od sześciu lat przebywa na Kubie. Człowiek wymieniony jako szef Radia Moskwa i oskarżony dosłownie o wszystko, z wyjątkiem sodomii, umarł prawic rok temu i był bardzo wierzący. Znajomi podejrzewali, że najchętniej zostałby popem… Te przekłamania tak bardzo rzucają się w oczy, że wychwyciłem je zaledwie w ciągu paru minut, ale jestem pewien, że znalazłbym ich jeszcze całą masę.
– Chcesz przez to powiedzieć, że ktoś wcisnął Carlosowi fałszywe materiały? – zapytał Conklin.
– Fałszywe to mało powiedziane. One są po prostu kuriozalne. Żaden sąd w tym kraju nie słuchałby takich oskarżeń dłużej niż dwie minuty. Ten, kto mu ich dostarczył, chciał mieć pewność, że nigdy nie będą mogły zostać wykorzystane.
– Rodczenko? – podsunął Bourne.
– Nikt inny nie przychodzi mi na myśl. Grigorij – teraz mówię o nim Grigorij, ale nigdy nie zwracałem się do niego inaczej niż towarzyszu generale – był nie tylko doskonałym strategiem i oddanym marksistą, ale także typem człowieka, który potrafi wyjść cało z każdego niebezpieczeństwa.
Miał obsesję na punkcie sprawowania kontroli nad wszystkim i wszystkimi, a możliwość kontrolowania poczynań słynnego Szakala w imię interesów ojczyzny musiała stanowić dla niego powód nie lada dumy. A jednak Szakal zabił go strzałami w gardło – dlatego, że Rodczenko go zdradził, czy dlatego, że był zbyt mało ostrożny? Nigdy się nie dowiemy. – Zadzwonił telefon; Krupkin chwycił błyskawicznie słuchawkę i przycisnął ją do ucha. – Da? – Dał znak Aleksowi, żeby ten zabrał się do przypinania protezy. – Słuchajcie mnie uważnie, towarzyszu – powiedział po rosyjsku. – Milicja ma nie interweniować, a przede wszystkim niech się trzyma od niego z daleka. Poślijcie tam jakiś zwykły samochód, żeby zastąpił radiowóz. Czy wszystko jasne…? To dobrze. Nawiążę łączność na częstotliwości moreny.
– Udało się? – zapytał Bourne, odsuwając się od okna. Dymitr odłożył z trzaskiem słuchawkę.
– I to jak! – odparł. – Zlokalizowano go na ulicy Nemczinowka. Jedzie w kierunku Odincowa.
– Nic mi to nie mówi. Co jest w tym Odincowie czy jak to się nazywa?
– Nie wiem dokładnie, ale należy przyjąć, że on wie. Pamiętajcie, że zna Moskwę i okolice. Odincowo to coś w rodzaju uprzemysłowionego przedmieścia, mniej więcej trzydzieści pięć minut drogi od centrum…
– Niech to szlag trafi! – ryknął Aleks, szarpiąc się z paskami podtrzymującymi protezę.
– Pozwól, że ja to zrobię powiedział Jason tonem nie znoszącym sprzeciwu i zajął się opornymi wiązaniami. – Dlaczego Carlos ciągle używa waszego samochodu? – zapytał Krupkina. – W ten sposób dużo ryzykuje, a to do niego niepodobne.
– Nie ma wielkiego wyboru. Doskonale wie o tym, że prawie wszyscy taksówkarze współpracują z nami lub z milicją, a on jest poważnie ranny i chyba bez broni, bo gdyby było inaczej, na pewno by z niej skorzystał. Nie da rady sterroryzować kierowcy ani ukraść innego samochodu… Poza tym Nemczinowka jest mało uczęszczana i daleko od centrum. To czysty przypadek, że udało się go tam zauważyć.
– Chodźmy stąd wreszcie! – wykrzyknął Conklin, zirytowany zarówno troskliwością Jasona, jak i własną nieporadnością. Zerwał się z kanapy, za chwiał, gniewnie odtrącił dłoń Krupkina i ruszył do drzwi. – Tracimy tylko czas. Możemy rozmawiać w samochodzie.
Morena, odezwij się. – Krupkin siedział w samochodzie obok kierowcy, z ręką na pokrętle strojenia nadajnika, i mówił po rosyjsku do mikrofonu. – Morena, odezwij się. Wzywam morenę.
– Co on gada, do diabła? – zapytał Bourne Aleksa.
– Stara się nawiązać łączność z samochodem śledzącym Carlosa, przeskakując z jednej wysokiej częstotliwości na drugą. Na tym właśnie polega kod moreny.
– Jaki?
– Morena jest blisko spokrewniona z węgorzem – powiedział Krupkin, oglądając się do tyłu. – Ma gąbczaste skrzela i może zanurzać się na duże głębokości. Niektóre jej odmiany są bardzo niebezpieczne.
– Dziękuję, profesorze – odparł Bourne.
Krupkin parsknął śmiechem.
– Nie ma za co. Chyba sam przyznasz, że to dobra nazwa, prawda? Trzeba mieć specjalnie dostosowane nadajniki.
– Kiedy nam to ukradliście?
– Właśnie że nie wam, tylko Brytyjczykom. Londyn nigdy nie chwali się tymi rzeczami, ale w pewnych dziedzinach zostawili daleko w tyle nie tylko was, ale nawet Japończyków. To ich cholerne MI6 spędza mi sen z powiek. Przesiadują całymi dniami w klubach, palą śmierdzące fajki i udają niewiniątka, ale ich agenci są najtrudniejsi do zdemaskowania.
– Oni też mieli swoje wpadki – zauważył nieśmiało Conklin.
– Może w przeszłości, ale na pewno nie teraz, Aleksiej. Zbyt długo po zostawałeś poza obiegiem. My dwaj ponieśliśmy więcej porażek niż ich cały wydział, a w dodatku oni potrafią za każdym razem wychodzić z twarzą. My się jeszcze tego nie nauczyliśmy. Skrzętnie ukrywamy wszystkie wpadki, jak to określiłeś, i pragniemy za wszelką cenę zdobyć szacunek, którego nikt nie chce nam okazywać. Może dlatego, że historycznie rzecz biorąc, jesteśmy od nich znacznie młodsi. – Krupkin ponownie przeszedł na rosyjski. – Morena, odezwij się, proszę! Jestem już przy końcu skali. Gdzie jesteś, morena?
– Zgłaszam się, towarzyszu! – rozległ się metaliczny głos z głośnika. – Słyszycie mnie?
– Mówicie jak kastrat, ale słyszę was.
– Wy jesteście zapewne towarzysz Krupkin…
– A kogo się spodziewaliście, papieża? Kto mówi?
– Orłow.
– To dobrze. Ty przynajmniej zawsze wiesz, co robisz.
– Mam nadzieję, że ty też, Dymitrze.
– O co ci chodzi?
– O twój kategoryczny rozkaz, żeby nic nie robić. Jesteśmy dwa kilometry od budynku, na małym trawiastym pagórku. Cały czas mamy samochód w zasięgu wzroku. Stoi na parkingu, a podejrzany wszedł do budynku.
– Co za budynek? Jaki pagórek? Nic nie rozumiem!
– Magazyn broni w Kubince.
Conklin podskoczył na fotelu.
– O, mój Boże! – wykrzyknął.
– Co się stało? – zapytał Bourne.
– Wtargnął do magazynu broni – wyjaśnił mu Aleks, po czym szybko dodał. – W tym kraju magazyny broni to prawdziwe arsenały, w każdym można wyposażyć małą armię.
– Wcale nie jechał do Odincowa… – mruknął Krupkin. – Magazyn jest cztery lub pięć kilometrów dalej na południe. Musiał już tu kiedyś być.
– Takie miejsca są na pewno ściśle strzeżone – odezwał się Bourne. – Chyba nie może tak po prostu wejść do środka.
– Już to zrobił – poprawił go oficer KGB.
– Ale do samej zbrojowni…
– Właśnie nad tym się zastanawiam – odparł Krupkin, obracając w palcach mikrofon. – Skoro już tu był, jak dużo wie o tym miejscu, a przede wszystkim, kogo tam zna?
– Połącz się z nimi przez radio i każ im go zatrzymać! – wykrzyknął Jason.
– A jeżeli trafię na niewłaściwą osobę albo spóźnię się i tylko go zaalarmuję? Wystarczy jeden nieprzemyślany telefon czy nawet pojawienie się podejrzanego samochodu, a zginą dziesiątki kobiet i mężczyzn. Obok magazynu są niewielkie koszary, a w nich oddział obrony cywilnej. Wiemy już, co zrobił na Wawiłowa i w hotelu. To szaleniec!
– Dymitr! – zabrzęczał metalicznie głośnik. – Coś się dzieje. Obiekt wyszedł przez boczne drzwi. Niesie plecak i idzie do samochodu… Nie rozumiem! To chyba nie on. To znaczy, wygląda właściwie tak samo, ale zachowuje się jakoś inaczej…
– Zmienił ubranie?
– Nie, jest cały na czarno, a jedną rękę ma na temblaku, ale jest jakby bardziej wyprostowany i porusza się szybciej niż przedtem.
– Chcesz powiedzieć, że nie sprawia wrażenia rannego, tak?
– Chyba tak.
– Może udawać – ostrzegł Krupkina Conklin. – Ten sukinsyn jest gotów nabrać po raz ostatni powietrza w płuca i udawać, że za chwilę wystartuje w maratonie.
– Dlaczego miałby to robić, Aleksiej?
– Nie wiem, ale skoro twój człowiek go widzi, to on może widzieć jego. Pewnie śpieszy się, i tyle.
– O co chodzi? – zapytał niecierpliwie Bourne.
– Ktoś wyszedł na zewnątrz z workiem zabawek i idzie do samochodu – poinformował go po angielsku Conklin.
– Na litość boską, zatrzymajcie go!
– Nie jesteśmy pewni, czy to Szakal – wtrącił się Krupkin. – Ubranie jest to samo, łącznie z temblakiem, ale są pewne różnice w zachowaniu…
– Chce was zmylić! – przerwał mu Jason.
– Szto…?Ja kto?
– Postawił się na waszym miejscu i próbuje myśleć tak jak wy. Nawet jeśli nie wie, że go wytropiliście i obserwujecie, postępuje tak, jakby to się stało. Kiedy tam dotrzemy?
– Jeżeli nasz młody towarzysz będzie w dalszym ciągu jechał jak szaleniec, to najdalej za trzy lub cztery minuty.
– Krupkin! – zawołał agent z samochodu śledzącego Szakala. – Wyszło jeszcze czworo ludzi, trzech mężczyzn i kobieta! Wszyscy biegną do samochodu.
– Co on powiedział? – zapytał Bourne. Kiedy Aleks przetłumaczył wiadomość, Jason zmarszczył brwi. – Zakładnicy…? Tym razem przechytrzył! – Delta pochylił się do przodu i dotknął ramienia Krupkina. – Powiedz swoim ludziom, żeby ruszyli natychmiast, jak tylko samochód odjedzie, i narobili maksymalnie dużo hałasu. Kiedy będą przejeżdżać koło magazynu, mogą nawet trąbić albo coś w tym rodzaju.
– Co takiego? – wybuchnął oficer radzieckiego wywiadu. – Czy byłbyś łaskaw mi wytłumaczyć, dlaczego miałbym wydać taki rozkaz?
– Dlatego, że twój kolega miał rację, a ja nie. Ten człowiek z ręką na temblaku to nie Carlos. Szakal został w środku i czeka, aż kawaleria przegalopuje koło fortu, a wtedy ucieknie innym samochodem… Ma się rozumieć, jeśli jest jakaś kawaleria.
– Na święte imię Karola Marksa! Jak do tego doszedłeś?
– Bardzo prosto. Popełnił błąd… Chyba nie strzelalibyście do tego samochodu, prawda?
– Oczywiście, że nie. Przecież są tam niewinni ludzie, zmuszeni odgrywać rolę zakładników.
– Wbrew swojej woli?
– Naturalnie.
– W takim razie powiedz mi, kiedy po raz ostatni widziałeś ludzi biegnących co sił w nogach tam, gdzie wcale nie mają ochoty się znaleźć? Nawet gdyby byli trzymani na muszce, ociągaliby się, a któreś z nich na pewno próbowałoby uciec.
– Ale…
– Pod jednym względem na pewno się nie pomyliłeś. Carlos miał swojego człowieka w magazynie, tego z temblakiem. On też może być niewinny, ale jeśli ma brata albo siostrę w Paryżu, Szakal trzymał go w garści.
– Dymitr! – zaskrzeczał głośnik. – Samochód wyjeżdża z parkingu! Krupkin nacisnął guzik mikrofonu i wydał rozkazy. Sprowadzały się do tego, żeby jechać za brązowym samochodem nawet do granicy z Finlandią, jeśli okaże się to konieczne, ale nie używać broni, a w razie potrzeby wezwać na pomoc milicję. Ostatnie polecenie nakazywało minąć w możliwie bliskiej odległości budynek magazynu, trąbiąc najgłośniej, jak się da.
– Po co, do kurwy nędzy? – zapytał ze zdumieniem agent.
– Dlatego, że miałem takie objawienie! Poza tym, to ja wydaję tutaj rozkazy.
– Chyba źle się czujesz, Dymitr.
– Chcesz dostać ode mnie pochwałę czy taką opinię, że natychmiast wyślą cię do Taszkentu?
– Już jadę, towarzyszu.
Krupkin odłożył mikrofon.
– Zrobiłem, co chciałeś – powiedział przez ramię do Bourne'a. – Jeżeli mam do wyboru pójść na dno z szalonym mordercą albo zwariowanym, ale chyba przyzwoitym człowiekiem, wolę to drugie. Wbrew temu, co twierdzą oświeceni sceptycy, Bóg może jednak istnieć… Aleksiej, czy chciałbyś kupić bardzo ładny dom nad Jeziorem Genewskim?
– Ja go kupię – odparł Jason. – Jeśli dożyję jutra i zrobię to, co muszę zrobić, nawet nie będę się targował.
– Ejże, Davidzie! – zaprotestował Conklin. – Nie ty zarobiłeś te pieniądze, tylko Marie.
– Ona mnie posłucha. A już na pewno jego.
– Co chcesz teraz zrobić? – zapytał Krupkin.
– Daj mi ten arsenał, który wozisz w bagażniku, i wysadź mnie z samochodu na trawie przed magazynem. Poczekaj kilka minut, a potem podjedź na parking, zatrzymaj się na chwilę i wystartuj najgłośniej, jak możesz, najlepiej z piskiem opon.
– Mamy zostawić cię samego? – wybuchnął Aleks.
– Tylko w ten sposób mogę do niego dotrzeć.
– Wariactwo! – prychnął Krupkin, ruszając wściekle szczękami.
– Nie, Kruppie, to tylko rzeczywistość – odparł bardzo spokojnie Jason Bourne. – Będzie tak samo jak na początku: jeden na jednego. Nie ma inne go wyjścia.
– Pieprzone bohaterstwo! – ryknął Rosjanin, uderzając pięścią w fotel. – Gorzej, to zupełnie szaleńczy pomysł! Jeśli masz rację, to przecież mogę otoczyć te budynki tysiącem żołnierzy!
– On właśnie tego chce. I ja bym chciał, gdybym był na jego miejscu. Naprawdę nic nie rozumiesz? W takim tłoku i zamieszaniu ucieczka byłaby dziecinnie prostą sprawą. Chyba wiesz o tym, bo sam też to nieraz robiłeś… obaj to robiliśmy. Tłum jest naszym największym sprzymierzeńcem. Jeden cios nożem i już masz mundur; jeden rzut granatem i dołączasz do zakrwawionych ofiar. Te sztuczki zna każdy płatny morderca. Wierz mi: sam nim zostałem, choć wcale mi na tym nie zależało.
– A co, twoim zdaniem, uda ci się osiągnąć w pojedynkę, Batmanie? – zapytał Conklin, wściekle masując zdrętwiałą łydkę.
– Podejść człowieka, który chce mnie zabić, i wyprawić go na tamten świat.
– Wiesz, kim jesteś? Cholernym megalomanem!
– Masz całkowitą słuszność. To jedyny sposób, żeby pozostać w tej grze. Musisz mieć coś, na czym zawsze możesz się oprzeć.
– Szaleństwo! – ryknął Krupkin.
– Wybacz, ale mam prawo do odrobiny szaleństwa. Gdybym wiedział, że dywizja Armii Czerwonej może mi zapewnić bezpieczeństwo, na pewno bym nie ryzykował, ale wiem, że tak nie jest. To jedyny sposób… Zatrzymaj samochód i otwórz bagażnik. Zobaczę, co mi się może przydać.