Rozdział 39

Ciemnozielony samochód KGB minął ostatni zakręt na drodze schodzącej łagodnie ze wzgórza w kierunku porośniętego soczystą trawą, płaskiego terenu Na jego skraju wznosiły się masywne budynki magazynu broni i koszar w Kubince. Brązowe, przypominające nieforemne skrzynie konstrukcje zdawały się wyrastać prosto z ziemi, zakłócając swoją dwupiętrową, pociętą wąskimi szparami okien brzydotą urodę wiejskiego krajobrazu. Główne wejście do budynku było duże i kwadratowe, nad drzwiami zaś widniała płaskorzeźba przedstawiająca trzech czerwonoarmistów ruszających ze śpiewem na ustach w wir walki; sądząc po sposobie, w jaki trzymali broń, należało się spodziewać, że wraz z pierwszym naciśnięciem spustu poodstrzelają sobie nawzajem głowy.

Wyposażony w autentyczny rosyjski AK- 47 i pięć zapasowych magazynków mieszczących po trzydzieści pocisków Bourne wyskoczył z sunącego powoli samochodu i ukrył się w trawie przy samej drodze, dokładnie naprzeciwko wejścia. Obszerny, ziemny parking znajdował się z prawej strony długiego budynku; dawno nie strzyżony żywopłot otaczał rozległy trawnik, na środku którego wznosił się biały maszt ze zwisającą nieruchomo radziecką flagą. Jason przebiegł na drugą stronę drogi i przykucnął za żywopłotem; miał tylko kilka chwil na to, żeby ustalić, jakie środki bezpieczeństwa stosowano w tym wojskowym obiekcie. Z tego, co widział, wynikało, że były, delikatnie mówiąc, mało wyrafinowane. W ścianie po prawej stronie wejścia znajdowało się oszklone okienko, przypominające nieco teatralną lub kinową kasę. W środku siedział umundurowany strażnik, pochłonięty lekturą jakiegoś czasopisma, a obok niego drugi, z głową opartą na stole, niewątpliwie pogrążony w głębokim śnie. W pewnej chwili masywne drzwi uchyliły się i wyszli przez nie dwaj żołnierze – obaj spokojni, nawet rozluźnieni. Jeden zapalił papierosa, a jego kolega zerkał bez przerwy na zegarek.

Tyle, jeśli chodzi o zabezpieczenie obiektu. Najwyraźniej nie wydarzyło się tu nic groźnego ani niczego takiego się nie spodziewano. Wszystko wyglądało normalnie i naturalnie, a więc zupełnie inaczej, niż należało oczekiwać. Gdzieś we wnętrzu budynku był Szakal, ale nic nie świadczyło o tym, że się tam istotnie dostał i zdołał sterroryzować co najmniej pięć osób – mężczyznę, który wcielił się w niego, a oprócz tego trzech innych i kobietę.

Parking? Jason nie rozumiał wymiany zdań między Aleksem, Krupkinem i głosem z radia, ale teraz stało się dla niego oczywiste, że kiedy mówili na zmianę po rosyjsku i angielsku o pięciu osobach biegnących do skradzionego samochodu, nie mieli na myśli głównych drzwi! Musiały być jakieś inne, wychodzące bezpośrednio na parking. Boże, za kilka sekund kierowca samochodu, który go tu przywiózł, ruszy z rykiem silnika, okrąży placyk i popędzi z powrotem wspinającą się na wzgórze drogą. Jeżeli Carlos miał zamiar wydostać się z budynku, spróbuje na pewno wtedy, natychmiast! Każda chwila będzie dla niego na wagę złota, bo im bardziej zdąży się oddalić od magazynu broni, tym większe będzie miał szanse na to, żeby rozpłynąć się bez śladu. A on, Delta Jeden, automat do zabijania, jest w niewłaściwym miejscu! Co więcej, miał bardzo ograniczoną możliwość manewru, bo gdyby pokazał się strażnikom, biegnąc z gotowym do strzału pistoletem maszynowym, z pewnością ściągnąłby na siebie nieszczęście. Co za głupi, niewybaczalny błąd! Wystarczyło, żeby przetłumaczyli mu dwa, trzy dodatkowe słowa, a udałoby się go uniknąć. Ile operacji spaliło już na panewce właśnie przez takie pozornie mało ważne szczegóły? Niech to szlag trafi!

Sto pięćdziesiąt metrów od niego samochód prowadzony przez młodego funkcjonariusza KGB ruszył jak wyścigowy koń, wyrzucając spod tylnych kół fontanny ziemi i drobnego żwiru. Nie ma czasu na myślenie, trzeba działać! Bourne przycisnął AK- 47 do prawego uda, próbując go w miarę możliwości ukryć, i wyprostował się; szedł powoli, od niechcenia gładząc lewą ręką nierówny żywopłot może ogrodnik, zapoznający się z nowym zleceniem, a może pogrążony w myślach spacerowicz, który bezwiednie muska dłonią zielone, świeże gałązki… W każdym razie na pewno nikt niebezpieczny. Mógł tak iść już od kilku minut, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.

Spojrzał w kierunku wejścia do budynku. Dwaj żołnierze rozmawiali przyciszonymi głosami, ten bez papierosa zerkał co chwila na zegarek. Drzwi otworzyły się i z wnętrza wyszła czarnowłosa, może dwudziestoletnia dziewczyna; uśmiechnęła się na widok czekających na nią mężczyzn, przyłożyła żartobliwie dłonie do uszu i potrząsnęła głową, a następnie podeszła do tego z zegarkiem i pocałowała go w usta, po czym cała trójka ruszyła w prawą stronę, oddalając się od głównego wejścia.

Łoskot! Zgrzyt metalu o metal, trzask pękającego szkła, dobiegający gdzieś z odległego krańca parkingu. Coś się stało z samochodem, którym jechali Conklin i Krupkin; prawdopodobnie młody kierowca stracił nad nim panowanie i uderzył w jeden ze stojących pojazdów. Jason natychmiast wykorzystał pretekst i ruszył w kierunku, z którego dochodził hałas. Dzięki temu że pomyślał o Aleksie, wpadł na pomysł, żeby zacząć utykać; w ten sposób miał większe szanse na ukrycie pistoletu. Odwrócił głowę, spodziewając się ujrzeć dwóch mężczyzn w mundurach i kobietę biegnących w tym samym co on kierunku, ale swemu zdziwieniu zobaczył, że skierowali się w przeciwną stronę. Widocznie chwile wolne od służby były tak nieliczne, że należało je wykorzystać bez względu na okoliczności.

Bourne zrezygnował z utykania, przedarł się przez żywopłot i popędził betonową ścieżką prowadzącą do narożnika budynku, nie starając się już ukrywać trzymanej w prawej ręce broni. Dotarłszy do końca ścieżki przystanął, dysząc ciężko, i oparł się o ścianę; miał wrażenie, że za chwilę wypluje, płuca, a nabrzmiałe żyły na szyi pękną, rozsadzone wewnętrznym ciśnieniem. Chwycił AK- 47 w obie dłonie i wychylił się zza narożnika magazynu; to, co zobaczył, sprawiło, że na moment po prostu osłupiał. Biegnąc co sił w nogach, nie słyszał żadnych odgłosów dochodzących z miejsca wypadku, ale teraz błyskawicznie pojął, czując, jak jeżą mu się włosy na głowie, że to, co widzi, jest rezultatem kilku lub kilkunastu strzałów oddanych z broni z tłumikiem. Delta Jeden doskonale to rozumiał: w pewnych sytuacjach należało zabijać możliwie bez hałasu. Całkowita cisza stanowiła trudny do osiągnięcia ideał, ale im było do niego bliżej, tym lepiej.

Kierujący samochodem chłopak leżał rozciągnięty na ziemi przy otwartych drzwiczkach, trafiony kilka razy w głowę. Samochód uderzył przodem w bok autobusu, którym wożono robotników do pracy i z pracy; Bourne nie miał najmniejszego pojęcia, w jaki sposób doszło do wypadku ani co się stało z Aleksem i Dymitrem. Wszystkie szyby były powybijane, a w środku nikt się nie poruszał – te dwa fakty zdawały się wskazywać na najgorsze, ale niczego jeszcze nie przesądzały. Kameleon zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że musi odrzucić wszelkie emocje. Nawet jeśli wydarzyła się tragedia, będzie jeszcze czas na opłakiwanie zmarłych. Teraz należało zająć się zemstą.

Jak? Pomyśl, szybko!

Krupkin powiedział, że w przylegających do magazynu uzbrojenia koszarach mieszkało kilkadziesiąt osób, kobiety i mężczyźni z oddziału obrony cywilnej. Skoro tak, to gdzie oni się podziali? Przecież Szakal nie działał w próżni! Mimo to, chociaż wydarzył się wypadek – odgłos zderzenia było słychać nawet w odległości stu metrów – i zastrzelono człowieka, którego zakrwawione zwłoki leżały teraz przy roztrzaskanym pojeździe, nikt, dosłownie nikt nie przyszedł na miejsce zdarzenia, nikt nawet przypadkiem tamtędy nie przechodził! Czyżby oprócz Carlosa i pięciorga ludzi, wykorzystanych przez niego jako zasłona dymna, cały kompleks zabudowań był pusty? To nie miało najmniejszego sensu!

I wtedy usłyszał dobiegające z wnętrza budynku, przytłumione, ale mimo to wyraźne, dźwięki marszowej muzyki. Sądząc po natężeniu odgłosów, w zamkniętym pomieszczeniu łoskot werbli i ryk trąb musiał być wręcz ogłuszający. Bourne przypomniał sobie gest dziewczyny – dłonie przyłożone do uszu i zabawny grymas na twarzy. Wtedy go nie zrozumiał, ale teraz wszystko było jasne. Dziewczyna wymknęła się z sali wypełnionej trudnym do zniesienia hałasem. W koszarach odbywała się jakaś uroczystość, być może akademia, i stąd obecność na parkingu tylu samochodów osobowych, autobusów i mikrobusów. Szczególnie liczba tych pierwszych musiała budzić zdziwienie, bo w Związku Radzieckim z całą pewnością nie uskarżano się na ich nadmiar. W sumie na parkingu stało półkolem około dwudziestu pojazdów. Fakt, że na terenie obiektu działo się coś niecodziennego, stanowił bardzo korzystny dla Carlosa zbieg okoliczności, bo terrorysta doskonale potrafił wykorzystać takie sytuacje. Podobnie jak jego przeciwnik. Pat.

Dlaczego Carlos nie wychodzi? Dlaczego już nie wyszedł? Na co czekał? Z pewnością nie na bardziej sprzyjające warunki, bo na to nie miał co liczyć. Czyżby rany okazały się tak poważne, że pozbawiły go przewagi, jaką zdołał osiągnąć do tej pory? Było to możliwe, ale mało prawdopodobne. Zabójca zabrnął tak daleko, że nie mógł już się wycofać. Jedynym wyjściem było dla niego kontynuowanie ucieczki. W takim razie, dlaczego? Nieodparta logika nakazywała mordercy, który rozprawił się z pościgiem, jak najszybsze opuszczenie miejsca kolejnej zbrodni. To była jego jedyna szansa! Skoro tak, to czemu nadal był w środku? Dlaczego nie wskoczył do któregoś z samochodów i nie ruszył ile mocy w silniku ku wolności?

Jason ponownie przywarł plecami do ściany i zaczął powoli przesuwać się w lewo, starając się dostrzec coś, co mogło mieć dla niego jakieś znaczenie. Jak większość magazynów broni na całym świecie budynek nie miał w ogóle okien na parterze; najniższe były usytuowane dopiero około czterech metrów nad ziemią. Znajdował się właśnie pod jednym z nich. Doświadczony snajper mógł oddać stamtąd celny strzał do kierowcy samochodu KGB. Po chwili dotarł do drzwi pomalowanych na ten sam kolor co ściany; boczne wejście, o którym nikt nie raczył mu wspomnieć. Szczegóły, znowu te przeklęte, pozornie nieistotne szczegóły! Cholera!

Dochodzące z wnętrza dźwięki muzyki przybrały na sile – finał triumfalnego marsza wzbierał rykiem trąb i przeraźliwym łoskotem werbli. Teraz! Uroczystość dobiegała końca i Szakal z pewnością wykorzysta związane z tym zamieszanie, żeby się wymknąć. Wmiesza się w tłum, a kiedy ludzi ogarnie panika na widok rozbitego samochodu i pokiereszowanego pociskami ciała kierowcy, po prostu zniknie. Trzeba będzie wielu godzin, żeby ustalić, czyj pojazd zabrał i kto jest zakładnikiem.

Bourne musiał dostać się do środka, zatrzymać go, zabić! Krupkin troszczył się o los kilkudziesięciu kobiet i mężczyzn, nie mając najmniejszego pojęcia, że w rzeczywistości chodziło o życie co najmniej kilkuset osób. Carlos bez wątpienia użyje broni, którą ukradł, nie wyłączając granatów, by wywołać masową histerię, dającą mu szansę ucieczki. Z pewnością nie zawaha się poświęcić życie jeszcze kilkorga ludzi, by ocalić własne. Delta Jeden zrezygnował z wszelkich środków ostrożności, cofnął się o krok i szarpnął z całej siły za klamkę. Drzwi były zamknięte! Niewiele myśląc, skierował na zamek lufę pistoletu i nacisnął spust; grad pocisków rozszarpał drewnianą ramę i wygiął metalowe okucie. Bourne przestał strzelać i wyciągnął rękę, by pchnąć rozbite drzwi, kiedy nagle świat znowu ogarnęło szaleństwo!

Jeden z pojazdów stojących na parkingu, duża ciężarówka, ruszył raptownie z przeraźliwym rykiem silnika prosto w jego kierunku, szybko nabierając prędkości. Jednocześnie zaterkotał pistolet maszynowy, a ściana tuż koło Jasona pokryła się gejzerami wybuchów. Rzucił się w lewo, rozpaczliwie toczył się po ziemi, nie zważając na to, że piach zasypuje mu oczy i wciska się do ust. Byle szybciej, byle dalej od koszmaru!

I wtedy stało się to, czego podświadomie oczekiwał. Potężna eksplozja wysadziła w powietrze drzwi i fragment ściany, a poprzez kłęby czarnego dymu i białego pyłu dostrzegł skuloną postać, umykającą z wyraźnym trudem w kierunku półkola pojazdów. A więc zabójcy udało się jednak uciec, ale on, Jason, żył! Przyczyna była oczywista: Szakal popełnił błąd. Nie w samej konstrukcji pułapki, bo ta była znakomita. Carlos wiedział, że jego śmiertelny wróg działa we współpracy z KGB, więc zaczaił się na niego na zewnątrz. Wiedział, że Bourne przybiegnie, jak tylko usłyszy odgłos zderzenia. Błąd polegał na sposobie umieszczenia ładunków wybuchowych. Szakal wsadził je pod maskę ciężarówki, na silnik, a wiadomo przecież, że wyzwolona w wyniku wybuchu energia szuka ujścia tą drogą, gdzie napotyka najmniejszy opór. Cienka warstwa blachy stanowiła przeszkodę znacznie łatwiejszą do pokonania niż masa zgromadzonego pod spodem żelaza i dlatego większa część podmuchu i porozrywanych strzępów metalu poszła w górę, nie czyniąc nikomu żadnej szkody.

Nie ma czasu na rozmyślania! Ogarnięty potwornym strachem Bourne zerwał się na nogi i pobiegł co sił do samochodu, którym jechali Aleks i Dymitr. W chwili, gdy do niego dotarł, czyjaś duża dłoń wyłoniła się zza rozbitej szyby i zacisnęła na oparciu. Jason raptownym szarpnięciem otworzył przednie drzwi; Krupkin leżał wciśnięty między fotel pasażera a tablicę przyrządów, krwawiąc obficie z poszarpanej rany w prawym barku.

– Trafił nas – powiedział oficer KGB słabym, ale spokojnym głosem. – Aleksiej dostał bardziej ode mnie, więc najpierw zajmij się nim z łaski swojej.

– Ludzie zaraz zaczną wychodzić z…

– Masz! – przerwał mu Krupkin, sięgając z wysiłkiem do kieszeni. Podał mu swoją plastikową kartę identyfikacyjną. – Przyprowadź mi tego durnia, który tu dowodzi. Potrzebny nam natychmiast lekarz. Dla Aleksieja, kretynie, nie dla mnie! Pośpiesz się!

Dwaj ranni mężczyźni leżeli obok siebie na stołach zabiegowych w ambulatorium. Bourne stał przy drzwiach, opierając się o ścianę. Obserwował wszystko, co działo się w pokoju, choć z tego, co mówiono, nie rozumiał ani słowa. Z jednego z moskiewskich szpitali przywieziono helikopterem trzech lekarzy – dwóch chirurgów i anestezjologa. Jak się okazało, ten ostatni był niepotrzebny, bo środki znieczulające, jakie znajdowały się w ambulatorium, były zupełnie wystarczające. Po ich podaniu obu rannym wstrzyknięto także silną dawkę antybiotyków. Jeden z lekarzy wyjaśnił uczenie, że przez ciała Conklina i Krupkina przeleciały z dużą szybkością obce obiekty.

– Przypuszczam, że ma pan na myśli po prostu kule – zauważył zgryźliwie Dymitr.

– Ja też tak podejrzewam – odezwał się zachrypniętym głosem Aleks. Emerytowany agent CIA nie mógł poruszyć głową z powodu bandaża spowijającego jego szyję. Opatrunek sięgał do mostka i prawego barku.

– Owszem – odparł chirurg. – Obaj mieliście dużo szczęścia, szczególnie pan, panie Amerykaninie. Muszę sporządzić na pański temat poufny raport. Aha, przy okazji: proszę podać komuś z naszych ludzi adres pańskiego lekarza, żebyśmy mogli się z nim skontaktować. Będzie pan potrzebował jego opieki jeszcze przez co najmniej kilka tygodni.

– Chwilowo przebywa w szpitalu w Paryżu.

– Proszę?

– Kiedy coś mi dolega, idę do niego, a on odsyła mnie do kogoś, kto może mi pomóc.

– To trochę inaczej niż w społecznej służbie zdrowia.

– Ale mi odpowiada. Oczywiście, podam jego adres pielęgniarce. Przy odrobinie szczęścia może wkrótce będzie OK.

– To pan miał szczęście, nie on.

– Po prostu byłem bardzo szybki, doktorze, podobnie jak ten oto towarzysz. Zobaczyliśmy, że ten sukinsyn do nas biegnie, więc zamknęliśmy od środka drzwi i rzucaliśmy się po całym samochodzie, waląc do niego, z czego tylko mieliśmy. Chciał podejść jak najbliżej, żeby nas załatwić, co mu się prawie udało… Strasznie mi żal kierowcy. Dzielny był z niego chłopak.

– I nieopanowany – wtrącił się Krupkin. – Wpakował się w autobus już po pierwszych strzałach znad bocznego wejścia.

Drzwi ambulatorium otworzyły się z hukiem i do pokoju wkroczył komisarz z mieszkania przy Sadowej, człowiek w niechlujnym mundurze z tępą, prostacką twarzą. Jego wygląd i sposób mówienia doskonale do siebie pasowały.

– Ej, ty – zwrócił się obcesowo do lekarza. – Rozmawiałem z twoimi kolegami na korytarzu. Podobno już tu skończyłeś.

– Niezupełnie, towarzyszu. Pozostały jeszcze pewne drobiazgi, jak na przykład…

– Później – przerwał mu komisarz. – Musimy porozmawiać. Prywatnie.

– Czy to polecenie służbowe? – zapytał lekarz z lekką, ale wyczuwalną pogardą w głosie.

– Oczywiście. Komitetu.

– Czy wy trochę z tym nie przesadzacie? – mruknął chirurg, kierując się do wyjścia.

– Że co?

– Przecież słyszeliście, towarzyszu.

Komisarz wzruszył ramionami i poczekał, aż lekarz zamknie za sobą drzwi, po czym zbliżył się do stołów zabiegowych, spoglądając swymi skrytymi za fałdami tłuszczu oczami to na jednego, to na drugiego rannego, i wypluł jedno, jedyne słowo:

– Nowogród!

– Co?

– Co takiego?

Obaj zareagowali niemal jednocześnie. Nawet Bourne oderwał się raptownie od ściany.

– Wy, Amierikancy… – zaczął komisarz po rosyjsku, po czym postanowił zrobić użytek ze swojej ograniczonej znajomości angielskiego. – Wy rozumiecie, co ja mówię?

– Jeżeli pan powiedział to, co mnie się wydaje, że usłyszałem, to chyba rozumiem, choć przyznam, że raczej niewiele.

– Zaraz wszystko dobrze wytłumaczę. Pytaliśmy dziewięć ludzi, których zamknął w magazynie. Zabił dwaj strażnicy, bo nie chcieli go puścić, okay? Zabrał kluczyki cztery mężczyźni, ale nie pojechał, okay?

– Widziałem, jak biegł do samochodów!

– Których? Zabił jeszcze trzy inne ludzie, zabrał papiery. Które samochody?

– Na litość boską, sprawdźcie w wydziale komunikacji, czy jak to się u was nazywa!

– Za dużo czasu. Poza tym, w Moskwie dużo samochodów z inne tabliczki – Leningrad, Smoleńsk, nie wiadomo jakie – nikt nie powie, który ukradli.

– O czym on mówi, do diabła? – wykrzyknął Jason.

– Handlem samochodami i całą administracją kieruje państwo – wyjaśnił słabym głosem Krupkin. – Każde większe miasto ma swoje biuro i nie chętnie współpracuje z kimkolwiek z zewnątrz.

– Dlaczego?

– Ludzie przekupują urzędników, a ci rejestrują samochody na nazwisko kogoś z rodziny albo nawet zupełnie obcego człowieka. Chodzi o to, że w sprzedaży jest bardzo mało pojazdów, więc staramy się uniknąć spekulacji. Mój szanowny kolega chciał ci po prostu powiedzieć, że może minąć kilka dni, zanim uda się ustalić, który samochód ukradł Szakal.

– To czyste wariactwo!

– Pan to powiedział, panie Bourne, nie ja. Proszę nie zapominać, że jestem lojalnym obywatelem Związku Radzieckiego.

– Ale co to wszystko ma wspólnego z Nowogrodem? Bo chyba ma, prawda?

– Nowgorod, szto eto znaczit? – zapytał Krupkin swojego zwierzchnika. Komisarz zapoznał swego kolegę z Paryża ze wszystkimi szczegółami. Dymitr słuchał z uwagą, a następnie odwrócił głowę w kierunku Jasona. – Wiadomo już, jak to wszystko się stało – powiedział z wysiłkiem. Jego głos przycichł, oddychał z wyraźnym trudem. – Carlos zauważył cię z okna korytarza na pierwszym piętrze i wpadł do magazynu, wrzeszcząc jak wariat, którym zresztą jest. Krzyczał do zakładników, że jesteś już jego i za chwilę zginiesz… I że w takim razie pozostała mu do zrobienia tylko jedna rzecz.

– Nowogród… – wyszeptał Conklin, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w sufit.

– Dokładnie. – Conklin spojrzał na profil swego kolegi po fachu. – Wraca tam, gdzie się narodził… Gdzie Iljicz Ramirez Sanchez przemienił się w Carlosa, bo odkrył, że ma zostać zlikwidowany jako niebezpieczny szaleniec. Przykładał wszystkim po kolei broń do gardła i wypytywał o najkrótszą drogę do Nowogrodu, grożąc, że ich zabije, jeśli będą próbowali go oszukać. Nikt się nie odważył, ma się rozumieć, ale dowiedział się tylko tyle, że to pięćset lub sześćset kilometrów stąd, a więc cały dzień jazdy samochodem…

– Samochodem? – wtrącił się Bourne.

– Wie doskonale, że nie może skorzystać z żadnego innego środka trans portu. Wszystkie dworce kolejowe i lotniska, nawet te najmniejsze, są pod ciągłą obserwacją. Carlos zdaje sobie z tego sprawę.

– Co on chce zrobić w Nowogrodzie, do diabła? – zapytał szybko Jason.

– To wie tylko jeden Bóg, czyli nikt. Przypuszczam, że pragnie zostawić po sobie jakąś bolesną pamiątkę, żeby zemścić się na tych, którzy odtrącili go ponad trzydzieści lat temu, a także na tych, których zabił dziś rano na Wawiłowa… Ma przy sobie dokumenty naszego agenta, który przeszedł szkolenie w Nowogrodzie, i pewnie myśli, że go tam wpuszczą. Myli się. Zatrzymamy go, jak tylko się pojawi.

– Ani się ważcie! – wykrzyknął Bourne. – Poza tym, może wcale z nich nie skorzysta. Wszystko zależy od tego, co tam zobaczy i wyczuje. Nie potrzebuje żadnych dokumentów, żeby się tam dostać, tak samo jak ja, ale jeżeli coś mu się nie spodoba, zabije następnych kilku ludzi, a wy nic na to nie poradzicie.

– Do czego zmierzasz? – zapytał Krupkin ze znużeniem, przyglądając się temu dziwnemu Amerykaninowi sprawiającemu czasem wrażenie, jakby w jego ciele mieszkało dwóch zupełnie różnych ludzi.

– Wpuśćcie mnie tam przed nim, z dokładną mapą całego terenu i jakimś świstkiem, który zapewniłby mi swobodę poruszania się.

– Oszalałeś! – wykrzyknął słabym głosem Dymitr. – Amerykanin, poszukiwany przez policję całej Europy Zachodniej, w Nowogrodzie?!

– Niet, niet! – ryknął komisarz. – Ja wszystko dobrze rozumiem, okay? Ty jesteś wariat, okay?

– Chcecie zniszczyć Szakala?

– Oczywiście, ale nie za wszelką cenę!

– Nie interesuje mnie ani wasz Nowogród, ani to, co w nim robicie. Wydawało mi się, że już to do was dotarło. Nasze śmieszne, szpiegowskie zabawy mogą trwać bez końca, bo w gruncie rzeczy nie mają żadnego znaczenia. Tak jak powiedziałem: to tylko zabawy, nic więcej. Albo dogadamy się i będziemy razem żyć na tej planecie, albo rozwalimy ją na kawałki… Chodzi mi wyłącznie o Carlosa. Muszę go zabić, żebym mógł żyć.

– Osobiście zgadzam się z tym, co mówisz, choć chyba sam przyznasz, że te zabawy dają nam wcale nie najgorsze zajęcie… Ale nie widzę sposobu, w jaki mógłbym przekonać moich zwierzchników, zaczynając od tego, który teraz nade mną stoi.

– W porządku – odezwał się ze swojego stołu Conklin, nie zmieniając pozycji. – Możemy zawrzeć układ: jeśli wpuścicie go do Nowogrodu, możecie zatrzymać Ogilviego.

– My już go mamy, Aleksiej.

– Niezupełnie. Waszyngton wie, że on tu jest.

– A więc?

– A więc mogę im powiedzieć, że wam uciekł, a oni mi uwierzą. Wcisnę im bajeczkę, że zwiał wam sprzed nosa, a wy o mało się nie wściekliście, ale już nic nie mogliście zrobić, bo znalazł się pod opieką niezależnego państwa, członka Organizacji Narodów Zjednoczonych.

– Czy mógłbyś mi wyjaśnić, mój szanowny, wieloletni przeciwniku, jaką mielibyśmy z tego korzyść?

– Żadnych oskarżeń o ukrywanie amerykańskiego przestępcy, podziękowania za próbę jego ujęcia, przejęcie interesów "Meduzy" w Europie…

To ostatnie przy niebagatelnym udziale niejakiego Dymitra Krupkina, czującego się w kosmopolitycznym świecie Paryża jak ryba w wodzie. Znasz kogoś, kto by się lepiej do tego nadawał…? Pomyśl tylko, Kruppie, wszedłbyś do ścisłego grona najlepiej poinformowanych członków KC! Mógłbyś sprzedać tę nędzną budę nad Jeziorem Genewskim, a kupić ogromną posiadłość nad Morzem Czarnym!

– Muszę przyznać, że to bardzo sensowna i atrakcyjna propozycja – odparł Krupkin. – Znam dwóch lub trzech ludzi z Komitetu Centralnego, z którymi mogę się skontaktować w ciągu paru minut… W ścisłej tajemnicy, ma się rozumieć.

– Niet! – wrzasnął ponownie komisarz KGB, waląc pięścią w stół Krupkina. – Ja dobrze trochę rozumiem! Wy mówicie za bardzo szybko, ale ja rozumiem! Wariaci!

– Zamknij się, do cholery! – ryknął Dymitr. – Mówimy o sprawach, o których ty nie masz najmniejszego pojęcia!

– Szto…? – Komisarz zareagował niczym dziecko zbesztane przez dorosłego: jego zapuchnięte oczy otworzyły się szeroko, a na twarzy pojawił się wyraz zdumienia i niedowierzania, wywołany gniewnym wybuchem podwładnego.

– Daj szansę mojemu przyjacielowi, Kruppie – poprosił Aleks. – Nie macie nikogo lepszego. Tylko on może pokonać Szakala.

– Może również zginąć, Aleksiej.

– Wiele razy ocierał się o śmierć. Wierzę w niego.

– Wierzysz…! – szepnął rozpaczliwie Krupkin, wznosząc oczy ku sufitowi. – Dobrze, że jeszcze możesz sobie pozwolić na taki luksus. W porządku, zostaną wydane odpowiednie rozkazy, ma się rozumieć w całkowitej tajemnicy. Zawiozę cię do części amerykańskiej, żeby to miało choć pozory prawdopodobieństwa.

– Jak szybko mogę się tam dostać? – zapytał Bourne. – Będę potrzebował maksymalnie dużo czasu.

– Godzinę drogi stąd jest lotnisko, nad którym sprawujemy całkowitą kontrolę, ale najpierw muszę poczynić niezbędne przygotowania. Podaj mi telefon… Tak, ty, niedorozwinięty komisarzu! I ani słowa więcej, rozumiesz? Telefon!

Jeszcze niedawno wszechmocny i dumny, a teraz zbity z tropu i posłuszny zwierzchnik przyniósł pośpiesznie Krupkinowi aparat.

– Jeszcze jedno – powiedział Bourne. – Niech TASS opublikuje obszerny komunikat o tym, że znany terrorysta Jason Bourne zmarł w Moskwie od ran odniesionych podczas starcia z siłami bezpieczeństwa. Spróbujcie nadać temu możliwie duży rozgłos. Oczywiście żadnych szczegółów, ale wszystko musi mniej więcej odpowiadać prawdzie.

– To żaden problem. Agencja TASS jest posłusznym narzędziem władzy.

– Jeszcze nie skończyłem – mówił dalej Jason. – W tekście komunikatu musi się znaleźć wzmianka, że przy ciele Bourne'a znaleziono mapę drogową Brukseli i okolic z zaznaczonym czerwonym kółkiem Anderlechtem.

– Zamach na głównodowodzącego sił NATO… Bardzo przekonujące. Muszę jednak zwrócić pańską uwagę, panie Bourne, Webb, czy jak tam pan się nazywa, że ta historia w ciągu kilkunastu minut rozejdzie się po całym świecie.

– Wiem o tym.

– I jesteś na to przygotowany?

– Jestem.

– A co z twoją żoną? Nie uważasz, że powinieneś się z nią skontaktować, zanim świat dowie się o twojej śmierci?

– Nie. Nie wolno nam dopuścić do powstania przecieku.

– Boże! – wybuchnął Aleks. – Przecież mówisz o Marie, nie o jakimś obcym człowieku! Ona się załamie!

– Muszę podjąć to ryzyko – odparł lodowatym tonem Delta Jeden z "Meduzy".

– Ty sukinsynu!

– Niech i tak będzie – zgodził się kameleon.

John St. Jacques wszedł z komputerowym wydrukiem w dłoni do rozświetlonego słonecznymi promieniami pokoju w wiejskim, specjalnie strzeżonym domu w stanie Maryland. Czuł, że jeszcze chwila, a wzbierające mu w oczach łzy popłyną po policzkach. Jego siostra bawiła się z tryskającym zdrowiem Jamiem na podłodze obok kanapy, ułożywszy uprzednio do snu na piętrze maleńką Alison. Marie miała zmęczoną, wychudzoną twarz i sińce pod oczami; wycieńczyło ją zarówno ciągłe napięcie, jak i długa, idiotycznie zaplanowana podróż z Paryża do Waszyngtonu. Choć dotarła do domu zaledwie wczoraj późnym wieczorem, wstała z samego rana, żeby jak najdłużej być z dziećmi. Nie odwiodła jej od tego nawet matczyna, troskliwa perswazja pani Cooper. John gotów byłby zrezygnować z kilku lat życia, gdyby w zamian nie musiał przejść przez to, co go czekało za chwilę, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma żadnego wyboru. Powinien być z siostrą, kiedy ona się o tym dowie.

– Jamie, pójdź poszukać pani Cooper, dobrze? – powiedział łagodnie. – Wydaje mi się, że jest w kuchni.

– Dlaczego, wujku?

– Chcę porozmawiać z twoją mamą.

– Ależ, Johnny… – zaprotestowała Marie.

– Proszę, siostrzyczko.

– Co się…

Chłopiec wyszedł, obrzuciwszy uprzednio swego wuja długim, smutnym spojrzeniem. Jak to często zdarza się dzieciom, wyczuwał, że jest świadkiem czegoś, co przekracza jego zdolność pojmowania. Marie zerwała się na równe nogi i utkwiła wzrok w bracie; po jej policzkach jedna za drugą zaczęły toczyć się łzy. Właściwie nie musiał nic mówić – okropna wiadomość została już przekazana.

– Nie…! – wyszeptała, blednąc jeszcze bardziej. – Dobry Boże, nie! – krzyknęła i zaczęła drżeć na całym ciele. – Nie! Nie!!!

– On nie żyje, siostrzyczko. Chciałem, żebyś dowiedziała się tego ode mnie, nie z radia albo z telewizora. Chcę być z tobą.

– To nieprawda, nieprawda! – zawyła rozpaczliwie Marie, rzucając się w jego stronę. Chwyciła go za koszulę na piersi i zacisnęła kurczowo materiał w dłoniach. – Przecież ma ochronę! Sam mi powiedział, że będą go chronić…!

– Właśnie dostałem to z Langley – powiedział jej brat, wskazując na wydruk z komputera. – Holland zadzwonił kilka minut temu i powiedział, że lada moment powinno do nas dotrzeć. Wiedział, że będziesz chciała to zobaczyć. Radio Moskwa nadało wiadomość dzisiaj w nocy. Rano powtórzą ją we wszystkich dziennikach.

– Pokaż!- krzyknęła buntowniczo.

St. Jacques podał jej kartkę i położył delikatnie dłonie na ramionach siostry, gotów w każdej chwili wziąć ją w objęcia i pocieszyć w takim stopniu, w jakim było to możliwe. Marie przeczytała szybko wiadomość, po czym strząsnęła jego ręce, zmarszczyła brwi, podeszła do kanapy i usiadła. Była niesamowicie skoncentrowana; położywszy wydruk na stoliku studiowała go z taką uwagą, jakby to był zwój staroegipskiego papirusu.

– On nie żyje, Marie. Nie mam pojęcia, co powiedzieć… Wiesz przecież, co do niego czułem.

– Wiem, Johnny. – Ku jego nieopisanemu zdumieniu uniosła głowę i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. – Mimo wszystko trochę za wcześnie na łzy, braciszku. On żyje. Jason Bourne żyje. To tylko podstęp, a to oznacza, że David również żyje i ma się dobrze.

Mój Boże, biedactwo nie może się z tym pogodzić, pomyślał John St. Jacques, podchodząc do kanapy. Ukląkł przy stoliku i wziął w dłonie ręce swojej siostry.

– Kochanie, nie jestem pewien, czy zrozumiałaś, co ci powiedziałem. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc, ale najpierw musisz mnie zrozumieć.

– Jesteś kochany, braciszku, ale to ty niczego nie rozumiesz. Nie przeczytałeś uważnie tej wiadomości. Jej treść tak cię przeraziła, że nie zwróciłeś uwagi na to, co jest w podtekście. My, ekonomiści, nazywamy to działaniami pozorującymi przeprowadzonymi za pomocą gęstego dymu i luster.

– Hę…? – wykrztusił St. Jacques, wstając z klęczek. – O czym ty mówisz?

Marie wzięła ze stolika wydruk i zaczęła mówić, przesuwając po nim wzrokiem.

– Po kilku niejasnych, a nawet sprzecznych fragmentach relacji naocznych świadków, którzy byli w tym magazynie broni czy jak to się nazywa, jest najważniejsze: "Wśród przedmiotów znalezionych przy ciele zastrzelonego terrorysty była między innymi mapa samochodowa Brukseli i okolic z wyraźnie zaznaczonym rejonem Anderlechtu". Zaraz potem dają do zrozumienia, że ma to bezpośredni związek z zamachem na generała Teagartena. To bzdura, Johnny, a przemawiają za tym aż dwa fakty. Po pierwsze, David z pewnością nie nosiłby przy sobie tej mapy, bo i po co, a po drugie, i nawet ważniejsze, już sam fakt, że radzieckie środki masowego przekazu nadały tej sprawie tak ogromny rozgłos, jest wręcz nieprawdopodobny, a to, że sami wskazali na związek z zamachem na Teagartena, po prostu nie mieści się w głowie.

– Dlaczego?

– Dlatego, że rzekomego sprawcę zastrzelono w ZSRR, a Moskwa z pewnością nie chce mieć z tą sprawą nic wspólnego… Nie, braciszku, ktoś zmusił TASS do podania tej informacji i jestem pewna, że spadnie tam za to sporo głów. Nie wiem, gdzie teraz jest Jason Bourne, ale nie mam ani cienia wątpliwości co do tego, że żyje. David dopilnował, żebym o tym wiedziała.

Peter Holland podniósł słuchawkę telefonu i połączył się z Charlesem Cassetem.

– Tak?

– Tu Peter.

– Miło mi to słyszeć.

– Dlaczego?

– Bo od jakiegoś czasu dostaję przez ten telefon same przykre, a nawet sprzeczne wiadomości. Przed chwilą rozmawiałem z naszym człowiekiem na Łubiance. Powiedział mi, że w KGB szaleją z wściekłości.

– Chodzi o informację TASS o Bournie?

– O nic innego. TASS i Radio Moskwa uznały, że jest zgoda na publikację, bo wiadomość nadeszła faksem z Departamentu Informacji wraz z poleceniem natychmiastowego rozpowszechniania. Kiedy wybuchł skandal, nikt się nie przyznał do tego, że ją nadał, i nie sposób ustalić, kto to właściwie zrobił.

– Co o tym myślisz?

– Nie jestem pewien, ale sądząc z tego, czego dowiedziałem się o Krupkinie, to może być w jego stylu. Teraz pracuje z Conklinem, a o ile znam świętego Aleksa, on przystałby z radością na taką akcję.

– To by się zgadzało z tym, co uważa Marie.

– Marie?

– Żona Bourne'a. Właśnie z nią rozmawiałem. Ma mocne argumenty. Twierdzi, że wiadomość stanowi tylko zasłonę dymną, i że jej mąż żyje.

– Zgadzam się z nią. Czy po to do mnie dzwonisz?

– Nie – odparł dyrektor CIA, nabierając głęboko powietrza. – Obawiam się, że dorzucę swój kamyczek do twojego stosu kłopotów i sprzeczności.

– Nie powiem, żebym był tym zachwycony. Co to jest?

– Numer telefonu w Paryżu, ten, który dostaliśmy od Henry'ego Sykesa z Montserrat, do kawiarni na nabrzeżu Marais.

– Tam, gdzie dzwoniło się do Kosa? Pamiętam.

– Ktoś wreszcie odpowiedział, a nasz człowiek poszedł za nim. Nie spodoba ci się to, co teraz powiem.

– Aleks Conklin zasłużył sobie na nagrodę dla Najwspanialszego Fiuta Roku. To on podsunął nam Sykesa, prawda?

– Zgadza się.

– Mów, co masz do powiedzenia.

– Wiadomość dostarczono do domu dyrektora Deuxieme Bureau.

– Boże! Musimy natychmiast zawiadomić francuski kontrwywiad!

– Nikogo o niczym nie będę zawiadamiał, dopóki nie otrzymamy jakiegoś sygnału od Conklina. Mam wrażenie, że jesteśmy mu przynajmniej tyle winni.

– Co oni tam wyprawiają, do diabła? – wykrzyknął sfrustrowany zastępca dyrektora. – Wystawiają sobie nawzajem fałszywe nekrologi? W Moskwie? Jeżeli tak, to po co?

– Jason Bourne wyruszył na polowanie – powiedział cicho Peter Holland. – Kiedy zabije zwierzynę, musi mieć zapewnioną drogę ucieczki z lasu… Postaw w stan pogotowia wszystkie stacje nasłuchowe wzdłuż granic Związku Radzieckiego. Hasło: zabójca. Trzeba go stamtąd wyciągnąć.

Загрузка...