Rozdział 37

Nocne niebo nad Moskwą zaciągnęło się ciemnymi burzowymi chmurami, które niosły zapowiedź deszczu, grzmotów i błyskawic. Ciemnobrązowy samochód pędził boczną drogą wśród pól porośniętych wybujałym zbożem; kierowca zaciskał dłonie na kierownicy, spoglądając od czasu do czasu na swego więźnia. Był nim młody mężczyzna o rękach i nogach skrępowanych cienkim, wrzynającym się głęboko w ciało drutem. Usta miał zakneblowane grubym powrozem i wytrzeszczone, przerażone oczy.

Na tylnym, przesiąkniętym krwią siedzeniu leżały zwłoki generała Grigorija Rodczenki i agenta KGB, absolwenta Nowogrodu. Nagle Szakal dostrzegł w ciemności to, czego szukał, i nie zdejmując nogi z gazu szarpnął raptownie kierownicą. Samochód wpadł z szurgotem opon w boczny poślizg, by po chwili znieruchomieć na polu wśród wysokiej trawy. Carlos wyskoczył z pojazdu, otworzył tylne drzwi i wyciągnął oba trupy na pole, kładąc je jeden na drugim, tak że w ziemią wsiąkała ich wymieszana krew.

Wróciwszy do samochodu, chwycił brutalnie młodego agenta za ubranie na piersi i wytaszczył go na zewnątrz, w drugiej dłoni ściskając rękojeść myśliwskiego noża.

– Czeka nas długa rozmowa – powiedział po rosyjsku. – Byłbyś idiotą, gdybyś chciał coś przede mną ukryć… Ale nie będziesz próbował. Jesteś zbyt młody, za miękki.

Rzucił młodego mężczyznę na ziemię, w wysoką trawę, a następnie wydobył z kieszeni latarkę, oświetlił nią twarz agenta, przyklęknął przy nim i zaczął powoli przysuwać czubek noża do jego oczu…

Ostatnie słowa zakrwawionego, umierającego w męczarniach człowieka zabrzmiały w uszach Iljicza Ramireza Sancheza niczym łoskot bębnów. Jason Bourne był w Moskwie! To musiał być on, sądząc z informacji zawartych w urywanych, nie dokończonych zdaniach, które bezładnie wyrzucał z siebie młody agent w nadziei, że którymś z nich ocali życie. "Towarzysz Krupkin… Dwaj Amerykanie, jeden wysoki, drugi kulawy… Zawieźliśmy ich do hotelu, potem na Sadową, na spotkanie…"

Krupkin i znienawidzony Bourne dotarli do jego ludzi w Paryżu – w Paryżu, tym niemożliwym do zdobycia, ufortyfikowanym bastionie! – i wytropili go w Moskwie. W jaki sposób? Kto im… Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Teraz ważne było tylko to, że kameleon we własnej osobie zamieszkał w hotelu Metropol. Hotel Metropol! Jego śmiertelny wróg znajdował się zaledwie o godzinę drogi stąd, z pewnością pogrążony w spokojnym śnie, nieświadom tego, że Carlos już wie o jego przybyciu. Zabójca triumfował, bo oto udało mu się pokonać zarówno życie, co czynił już wielokrotnie, jak i śmierć. Lekarze mówili mu, że umiera, ale oni często się mylili i teraz właśnie nie mieli racji. Śmierć Jasona Bourne'a odnowi jego życie!

Ale pora nie była odpowiednia. Trzecia nad ranem to nie najlepsza godzina na uganianie się w morderczych zamiarach po ulicach i hotelach Moskwy, najbardziej czujnego miasta na świecie. Tutaj wraz z nastaniem zmroku następuje wzmożenie środków ostrożności. Dla nikogo nie stanowiło tajemnicy, że część kelnerów i portierów w największych hotelach nosiła stale przy sobie broń, spełniając funkcje pracowników ochrony. Świt przynosił ze sobą osłabienie czujności, a poranny ruch dawał możliwość niepostrzegalnego działania. Właśnie wtedy uderzy.

Natomiast trzecia nad ranem była wymarzoną porą na wykonanie innego ruchu, a właściwie wstępu do niego; nadszedł czas, żeby wezwać poddanych i ogłosić im, że oto ich mesjasz, monseigneur z Paryża, przybył, żeby wreszcie ich uwolnić. Przed opuszczeniem Paryża przygotował sobie wszystkie potrzebne materiały; na pierwszy rzut oka wydawało się, że są to tylko czyste kartki papieru, ale wystarczyło skierować na nie promienie podczerwieni, by ujrzeć pojawiające się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki linijki maszynopisu. Na miejsce spotkania Szakal wybrał mały, opustoszały sklepik na ulicy Wawiłowa. Zadzwoni po kolei do wszystkich, zmieniając kilka razy automaty telefoniczne, i każe im stawić się tam o piątej trzydzieści, oczywiście z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Najdalej o szóstej trzydzieści powinno już być po wszystkim; każdy z jego wiernych poddanych będzie dysponował informacjami zapewniającymi mu – lub jej – awans do najwyższych kręgów moskiewskiej elity. Stanowili jeszcze jedną niewidzialną armię, znacznie mniejszą od tej działającej w Paryżu, ale równie groźną i oddaną dobroczyńcy, który obsypał ich swymi łaskami. A o siódmej trzydzieści będzie już czuwał na stanowisku, w hotelu Metropol, obserwując poranny ruch: biegających z tacami kelnerów, krzątaninę pokojowych, przemykających od biura do biura urzędników. Tam właśnie rozprawi się ostatecznie z Jasonem Bourne'em.

Pojedynczo, niczym czujni, nocni spacerowicze, osiem osób, pięciu mężczyzn i trzy kobiety, docierało do obskurnego wejścia opustoszałego sklepu w bocznej uliczce Wawiłowa. Ich ostrożność była całkowicie zrozumiała; znajdowali się w dzielnicy, od której należało raczej trzymać się z daleka, i to wcale nie z powodu niezbyt przyjaźnie nastawionych mieszkańców, tymi bowiem zajmowała się sprawnie moskiewska milicja, ale dlatego, że ten stary, zaniedbany rejon stolicy był właśnie gruntownie odnawiany. Jednak, jak to się zwykle dzieje przy takich okazjach na całym świecie, praca odbywała się wyłącznie na dwa tempa: wolne i żadne. Jedynym udogodnieniem było to, że jeszcze nie odcięto elektryczności, a Carlos potrafił wykorzystać ten fakt na swoją korzyść.

Stał w głębi pustego, betonowego pomieszczenia, za plecami na podłodze miał zapaloną lampę. Wchodzący widzieli więc tylko jego sylwetkę, nie mogli w żaden sposób dostrzec twarzy, którą skrywał dodatkowo uniesiony kołnierz czarnej marynarki. Po jego prawej stronie stał zniszczony drewniany stół, na którym położył przywiezione z Paryża akta, a po lewej, przykryty stosem starych czasopism, pistolet maszynowy AK- 47 z przyciętą lufą i magazynkiem zawierającym czterdzieści pocisków. Drugi, identyczny magazynek, Carlos miał wetknięty za pasek. Wziął ze sobą broń wyłącznie z przyzwyczajenia, gdyż nie spodziewał się najmniejszych trudności, tylko wyrazów hołdu i uwielbienia.

Przyglądał się swojej publiczności; cała ósemka spoglądała na siebie z niepokojem. Nikt nic nie mówił, a w wilgotnym, dziwacznie oświetlonym pomieszczeniu wyraźnie czuć było narastające napięcie. Carlos wiedział, że musi rozproszyć ten lęk tak szybko, jak to tylko możliwe, i dlatego właśnie wcześniej przygotował osiem mniej lub bardziej zdewastowanych krzeseł, znalezionych w pokojach biurowych na zapleczu sklepu. Człowiek, który siedzi, staje się bardziej odprężony; był to truizm, lecz mimo to krzesła stały puste.

– Dziękuję, że przyszliście tutaj o tak wczesnej porze – odezwał się Szakal po rosyjsku. – Proszę, zajmijcie miejsca. Nasze spotkanie nie potrwa długo, ale będzie wymagało wielkiego skupienia… Zamknijcie drzwi, towarzyszu. Wszyscy już są.

Jeden z mężczyzn, sztywno poruszający się urzędnik, zamknął ciężkie, skrzypiące drzwi, a wszyscy usiedli na krzesłach, starając się odsunąć możliwie daleko od sąsiadów. Carlos zaczekał, aż ustaną odgłosy szurania i przestawiania zdezelowanych mebli, a następnie, niczym doświadczony orator, przedłużył nieco chwilę milczenia, wpatrując się po kolei swymi czarnymi oczami w każdą z ośmiu osób, jakby dając jej do zrozumienia, że to, co za chwilę powie, jest przeznaczone przede wszystkim dla niej, nie dla kogo innego. Niemal wszystkie kobiety zareagowały niepewnymi ruchami dłoni, wygładzając żakiety i spódnice stanowiące charakterystyczny element stroju urzędniczek na dość wysokich stanowiskach rządowych; materiał i krój były raczej kiepskie, ale same ubrania czyste i starannie wyprasowane.

– Jestem monseigneurem z Paryża – zwrócił się do zebranych zabójca w sutannie. – To ja poświęciłem wiele lat na to, żeby was wszystkich wyszukać, przy pomocy towarzyszy w Moskwie i poza nią, i przesyłałem wam duże sumy pieniędzy, żądając w zamian tylko tego, żebyście byli lojalni i czekali na moje przybycie… Widzę po waszych twarzach, jakie chcecie mi zadać pytania, więc pozwólcie, że je uprzedzę. Przed laty należałem do tych nielicznych, którzy zostali wybrani do przeszkolenia w Nowogrodzie. – Reakcja ośmiorga słuchaczy nie była głośna, ale wyraźna. Oto mit Nowogrodu zyskał potwierdzenie; z tego, co wiedzieli, był to ośrodek indoktrynacji prze znaczony dla najlepiej zapowiadających się towarzyszy, ale na tym kończyła się wiedza, a zaczynały plotki i domysły. Carlos skinął głową, jakby potwierdzając wagę informacji, po czym ciągnął dalej:

– Od tamtego czasu spędziłem wiele lat w różnych krajach, propagując idee radzieckiej rewolucji. Często bywałem w Moskwie i przyglądałem się uważnie działalności centralnych urzędów, w których każde z was pełni ważną funkcję. – Umilkł na chwilę, by odezwać się ostrzejszym, donośnym głosem: – Ważną, ale pozbawioną znaczenia, które wam się należy! Wasze umiejętności i zdolności pozostają nie docenione, bo nad wami, na górze, siedzą głupie, drewniane kołki!

Tym razem reakcję osób zgromadzonych w pomieszczeniu słychać było wyraźniej; nie ulegało żadnej wątpliwości, że napięcie znacznie się zmniejszyło.

– W porównaniu z naszymi przeciwnikami my tutaj, w Moskwie, jesteśmy znacznie opóźnieni – mówił dalej Carlos – a to dlatego, że wasze talenty były i są tłumione przez stetryczałych karierowiczów, którzy bardziej troszczą się o swoje przywileje niż o prawidłowe działanie urzędów, którymi kierują!

Odpowiedział mu niemal aplauz, w którym prym wiodły wszystkie trzy kobiety.

– Właśnie dlatego ja i współpracujący ze mną towarzysze postanowiliśmy was wyszukać i dlatego przekazywałem wam znaczne sumy pieniędzy, odpowiadające skali przywilejów, z jakich korzystają wasi zwierzchnicy. Dlaczego wy macie być ich pozbawieni?

Pomieszczenie wypełniła fala aprobujących pomruków. Do Szakala dolatywały drobne fragmenty: "Właśnie… Czemu nie… Ma rację…". Następnie Carlos zaczął wyliczać resorty, w których pracowali wezwani przez niego ludzie. Po każdej nazwie następowało coraz bardziej energiczne kiwanie głowami, a fala pomruków podnosiła się na nowo.

– Departament Transportu… Informacji… Finansów… Handlu Zagranicznego… Sprawiedliwości… Obrony… Nauki i Techniki… Wreszcie, wcale nie najmniej ważne, Zaopatrzenia. Tam właśnie działacie, ale jesteście po zbawieni prawa podejmowania jakichkolwiek ważnych decyzji. Nie można na to dłużej pozwalać! Konieczne są zmiany!

Słuchacze jak na komendę poderwali się z krzeseł; nie byli już obcymi ludźmi, bo zjednoczyła ich wspólna sprawa. Jako pierwszy odezwał się roztropny urzędnik, ten sam, który zamknął drzwi.

– Wygląda na to, że dobrze orientuje się pan w naszej sytuacji, ale co może ją zmienić? – zapytał ostrożnie.

– To! – wykrzyknął Carlos, wskazując dramatycznym gestem teczki leżące na stole. Ośmioro podopiecznych Szakala usiadło ponownie, spoglądając niepewnie po sobie. – Na tym stole widzicie ściśle tajne materiały dotyczące waszych przełożonych ze wszystkich ośmiu departamentów. Sama groźba ujawnienia tego rodzaju informacji sprawi, że zostaniecie natychmiast awansowani, w wielu wypadkach bez wątpienia na stanowiska zajmowane

dotychczas przez waszych szefów. Nie będą mieli wyboru, bo te teczki będą jak ostrza przyłożone im do gardeł – gdybyście zechcieli zrobić użytek ze swojej wiedzy, w najlepszym wypadku wszyscy wylecieliby z hukiem ze stanowisk, kto wie czy nie prosto przed pluton egzekucyjny!

– Przepraszam, czy można? – zapytała, wstając z miejsca, kobieta w średnim wieku, ubrana w skromną, ale schludną niebieską sukienkę. Miała jasne, lekko siwiejące włosy, zebrane w ciasny kok. Poprawiła go odruchowo dłonią. – Zajmuję się prowadzeniem kartoteki akt personalnych… i często odkrywam w nich różne błędy. Skąd pan wie, czy te materiały zawierają prawdziwe informacje? Gdyby okazało się, że jest inaczej, znaleźlibyśmy się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, prawda?

– Sam fakt, że kwestionuje pani ich autentyczność, stanowi dla mnie obelgę, madame – odparł Szakal lodowatym tonem. – Jestem waszym monseigneurem z Paryża. Przedstawiłem wam dokładnie waszą obecną sytuację i równie dokładnie opisałem nieudolność przełożonych. Co więcej, przez ostatnie lata zarówno ja, jak i moi współpracownicy zadawaliśmy sobie wiele trudu, ponosiliśmy ryzyko, nie mówiąc już o nadzwyczajnych kosztach, żeby dostarczać wam znacznych środków…

– Jeżeli o mnie chodzi – przerwał mu chudy mężczyzna w okularach i w brązowym garniturze – to bardzo sobie cenię pieniądze… Wpłaciłem swoje na nasz wspólny fundusz i spodziewam się pewnego zysku… Ale co ma wspólnego jedno z drugim? Żeby uniknąć konieczności wdawania się w zawiłe tłumaczenia, wyjaśnię od razu, że pracuję w Departamencie Finansów.

– Jesteś równie dobry, jak ten cały twój sparaliżowany departament! – parsknął otyły człowiek o byczym karku ubrany w przyciasny garnitur. – Ośmielam się wątpić, czy wy w ogóle wiecie, na czym polega godziwy zysk. Jestem z zaopatrzenia armii; zawsze obcinaliście nam fundusze.

– To samo z dotacjami na badania naukowe! – wykrzyknął niski mężczyzna o wyglądzie profesora. Jego krzywo przystrzyżoną brodę można było złożyć na karb słabego wzroku, gdyż mężczyzna nosił grube okulary. – Spodziewa się pewnego zysku, dobre sobie! A na co chciałbyś go przeznaczyć, co?

– Na pewno nie na was, niedouczeni naukowcy! Lepiej kraść pomysły z Zachodu, niż inwestować w wasze niewydarzone badania.

– Przestańcie! – ryknął Szakal, rozkładając ramiona jak prorok. – Nie zebraliśmy się tu po to, żeby dyskutować o międzyresortowych konfliktach, bo te znikną, kiedy powstanie nowa elita władzy. Pamiętajcie, że jestem monseigneurem z Paryża i że mamy wspólnie zaprowadzić porządek w naszym porewolucyjnym świecie. Precz z błogim samozadowoleniem!

– To wspaniała wizja – odezwała się druga kobieta, najwyżej trzydziestokilkuletnia, w spódnicy z drogiego, zagranicznego materiału. Wszyscy pozostali znali jej twarz z ekranu telewizora, gdyż była popularną prezenterką programów informacyjnych. – Czy moglibyśmy jednak wrócić do problemu autentyczności tych dokumentów?

– Nie ma co do niej żadnych wątpliwości – odparł Szakal, spoglądając po kolei w każdą z ośmiu par oczu. – Gdyby było inaczej, skąd wiedziałbym wszystko o was?

– Z całą pewnością jest tak, jak pan mówi – powiedziała spikerka. – Ale jako dziennikarka mam zwyczaj szukać drugiego źródła, w którym mogłabym potwierdzić wiadomość, chyba że otrzymam inne wytyczne z Departamentu Informacji. Pan nie jest z departamentu, czy mógłby więc pan podać przynajmniej dwa źródła tych informacji? Oczywiście wszystko zostanie między nami.

– Czy mam być atakowany przez współpracujących z reżimem dziennikarzy, choć mówię prawdę? – zapytał gniewnie terrorysta. – Bo to wszystko jest prawda, i wy dobrze o tym wiecie!

– Zbrodnie popełnione przez Stalina, choć także prawdziwe, przez trzydzieści lat były głęboko zakopane wraz z dwudziestoma milionami ciał.

– Chcecie dowodu? Więc go wam dam, proszę bardzo! Otóż tym dowodem są oczy i uszy jednego z szefów KGB, samego wielkiego generała Grigorija Rodczenki. A jeżeli chcecie wiedzieć więcej, to powiem wam, że jest to człowiek bezgranicznie mi oddany, bo również dla niego jestem monseigneurem z Paryża!

– Może pan być, kim pan zechce, ale zdaje się, że nie słucha pan nocnego programu Radia Moskwa – zauważyła dziennikarka. – Godzinę temu poinformowano, że generał Rodczenko został zastrzelony przez zagranicznych przestępców… Zwołano specjalne posiedzenie wszystkich wyższych oficerów Komitetu w celu rozpatrzenia okoliczności związanych ze śmiercią generała. Krążą plotki, że tak doświadczony fachowiec jak Rodczenko musiał mieć jakiś specjalny powód, żeby dać się zwabić w pułapkę.

– Zaczną się przekopywać przez jego prywatne archiwum – odezwał się ponownie bystry urzędnik, sztywno podnosząc się z miejsca. – Wezmą wszystko pod mikroskop, szukając tych specjalnych powodów. – Spojrzał prosto w twarz zabójcy w sutannie. – Być może trafią na pana i na pańskie materiały.

– Nie! – parsknął wściekle Szakal. Na jego wysokim czole pojawiły się kropelki potu. – Nigdy! To niemożliwe. To są jedyne istniejące egzemplarze, nie ma żadnych kopii!

– Jeżeli pan w to wierzy, księże, to znaczy, że nie zna pan KGB – zauważył otyły mężczyzna z działu zaopatrzenia armii.

– Nie znam?! – ryknął Carlos, przyciskając z całej siły do ciała lewą rękę, w której pojawiło się niemożliwe do opanowania drżenie. – Znam je na wylot, wszystkie jego tajemnice! Mam tomy dokumentów dotyczących wszystkich ważnych osobistości na świecie, wszystkich przywódców i liczących się polityków! Mam informatorów wszędzie, w każdym kraju!

– Ale nie ma pan już Rodczenki. – Otyły mężczyzna także wstał z krzesła. – A w dodatku odniosłem wrażenie, że wcale pana nie zaskoczyła ta wiadomość.

– Co takiego?

– Pierwszą rzeczą, jaką robi codziennie większość z nas, a może nawet wszyscy, jest włączenie radia. Najczęściej słyszymy w kółko te same głupoty, ale jest w nich coś uspokajającego. Wszyscy wiedzieliśmy o śmierci Rodczenki… Wszyscy z wyjątkiem ciebie, księże, a kiedy powiedziała ci o tym nasza dama z telewizji, nie byłeś wcale zaskoczony, nawet się nie zdziwiłeś…

– Oczywiście, że byłem zaskoczony! – wykrzyknął Szakal. – Nie rozumiecie, że po prostu zawsze potrafię się opanować? Właśnie dlatego potrzebują mnie i ufają mi wszyscy przywódcy światowego marksizmu.

– To już przestało być modne – mruknęła kobieta z uczesanymi w kok włosami. Ona również wstała z miejsca.

– Co pani powiedziała? – Głos Carlosa zamienił się w ochrypły, donośny szept. – Jestem monseigneurem z Paryża. Niczego w zamian nie żądając, zapewniłem wam spokojne, dostatnie życie, czyli znacznie więcej, niż moglibyście oczekiwać, a wy teraz ośmielacie się wątpić w moje słowa? Skąd bym wiedział o tym, co wiem, skąd miałbym te informacje, które teraz chcę wam przekazać, gdybym nie należał do najważniejszych ludzi w Moskwie?!

Nie zapominajcie o tym, kim jestem!

– Właśnie o to chodzi, że nie wiemy, kim pan jest! – odparł jeden z tych mężczyzn, którzy do tej pory nie zabierali głosu. Również jego garnitur był czysty i starannie wyprasowany, ale uszyto go znacznie lepiej niż pozostałe. Także twarz mężczyzny różniła się od innych: była nieco bledsza, a oczy bardziej myślące. Mówiąc, zdawał się starannie dobierać każde słowo. – Wie my tylko tyle, że każe pan zwracać się do siebie jak do osoby duchownej, bo jak dotąd nie ujawnił nam pan swojej tożsamości i zdaje się, że nie ma pan najmniejszego zamiaru tego uczynić. Co do tych pana rzekomych rewelacji, to identyczne zarzuty przeciw zwierzchnikom mógłby pan usłyszeć dokładnie w każdym departamencie i centralnym urzędzie tego kraju. Nie usłyszeliśmy nic nowego, więc…

– Jak śmiesz?! ryknął Szakal. Na szyi wystąpiły mu nabrzmiałe, pulsujące żyły. – Kim jesteś, że ośmielasz się mówić do mnie w ten sposób? Do mnie, monseigneura z Paryża, prawdziwego syna rewolucji!

– Jestem sędzią, pracującym w Departamencie Sprawiedliwości, towarzyszu monseigneur, i zarazem znacznie młodszym produktem tejże rewolucji. Być może nie znam szefów KGB, którzy, jak pan twierdzi, są pańskimi po plecznikami, ale znam kary, na jakie się narazimy, biorąc sprawy we własne ręce, zamiast donieść o wszelkich nieprawidłowościach w pracy naszych zwierzchników powołanym do tego organom. Te kary są na tyle surowe, że zawahałbym się, czy podjąć jakiekolwiek kroki, dysponując zaledwie czyimiś nie potwierdzonymi nigdzie zarzutami. Wcale niewykluczone, że są to jedynie

wymysły sfrustrowanych urzędników zajmujących stanowiska znacznie niższe od naszych… Szczerze mówiąc, te materiały wcale mnie nie interesują. Wolę ich nawet nie widzieć, żeby potem nie być zmuszonym do składania zeznań, które mogłyby niekorzystnie wpłynąć na dalszy przebieg mojej kariery.

– Jesteś tylko nędznym, nic nie znaczącym prawnikiem! – wrzasnął morderca w sutannie, kurczowo zaciskając pięści. – Wy wiecie, jak przewracać wszystko na drugą stroną! Jesteście jak chorągiewki na wietrze!

– Ładnie powiedziane – zauważył z uśmiechem sędzia. – Tyle tylko, że nie pan to wymyślił.

– Nie zniosę dłużej tej niewybaczalnej bezczelności!

– Nie musicie, towarzyszu księże, bo już wychodzę i radzę zrobić to samo wszystkim pozostałym.

– Ty śmiesz…

– Oczywiście, że tak – przerwał mu pracownik Departamentu Sprawiedliwości i dodał żartobliwie: – Niewykluczone, że musiałbym sam siebie oskarżać, a jestem w tym zbyt dobry.

– Pieniądze! – wyskrzeczał Carlos. – Dałem wam setki, tysiące dolarów!

– A gdzie dowody? – zapytał z niewinną miną prawnik. – Pan sam zatroszczył się o to, żeby żadnych nie było. Zwyczajne, szare koperty, które znajdowaliśmy w skrzynkach na listy lub szufladach biurek… Czy myśli pan, że ktoś przyzna się, że je tam podkładał? Na pewno nie, bo to z daleka pach nie Łubianką. Żegnam, towarzyszu monseigneur.

Sędzia odstawił krzesło pod ścianę i ruszył w kierunku drzwi.

Jedna za drugą czyniły to również pozostałe osoby. Każdy, nim się odwrócił do wyjścia, obrzucał dłuższym lub krótszym spojrzeniem tajemniczego człowieka, który w tak niezwykły sposób naruszył ich spokój. Wszyscy zdawali się przeczuwać, że jego życie nie potrwa już długo, a zakończą je gwałtowne, straszne wydarzenia.

Ale z pewnością nikt nie był przygotowany na to, co się stało. Zabójca w sutannie nagle wyprostował się, jakby dźgnięty nożem, jego oczy zapłonęły szaleńczym ogniem, który ugasić mogła tylko brutalna, okrutna zemsta na niedowiarkach, ośmielających się podawać w wątpliwość szczerość jego intencji. Szakal jednym gwałtownym ruchem zmiótł ze stołu wzgardzone dokumenty, po czym rzucił się w lewo, do stosu starych czasopism, i wyszarpnął spod niego pistolet maszynowy.

– Stójcie! – ryknął. – Wszyscy stójcie!

Nikt jednak nie posłuchał; tego już było dla niego za wiele. Pękła wątła tama powstrzymująca napór szalonej nienawiści i morderca nacisnął spust. Pomieszczenie wypełnił grzechot strzelającej ogniem ciągłym broni, świst rykoszetujących od ścian pocisków i przeraźliwe krzyki konających ludzi. Carlos rzucił się do drzwi, ani na chwilę nie przestając naciskać spustu, i wybiegł na ulicę, kosząc bezlitośnie tych, którzy zdążyli się tam wydostać.

– Zdrajcy! Śmiecie! – ryczał wściekle, przeskakując w biegu ciała zabitych ludzi. Potem wskoczył do samochodu odebranego wcześniej agentom KGB, uruchomił silnik i ruszył z piskiem opon z miejsca. Skończyła się noc. Powoli wstawał nowy dzień.

Telefon nie zadzwonił, tylko dosłownie wybuchnął przeraźliwym terkotem. Aleks Conklin raptownie poderwał głowę z poduszki i otrząsając z powiek resztki snu, sięgnął do stojącego na nocnym stoliku aparatu.

– Słucham – powiedział, nie mając wcale pewności, czy przypadkiem nie trzyma na odwrót słuchawki.

– Aleksiej, uważaj! Nie wpuszczajcie nikogo do pokoju i miejcie broń w pogotowiu!

– Krupkin…? O czym ty mówisz, do cholery?

– Wściekły pies szaleje po Moskwie. – Carlos?

– Kompletnie zwariował. Zabił Rodczenkę i dwóch naszych agentów, którzy go śledzili. O czwartej rano pewien chłop znalazł ich ciała na polu – zdaje się, że obudziło go szczekanie psów, które zwietrzyły świeżą krew,

– Boże, on rzeczywiście oszalał… Ale dlaczego myślisz, że…

– Jeden z agentów był torturowany, nim zginął – wpadł mu w słowo Krupkin, uprzedzając pytanie. – To on wiózł nas z lotniska do hotelu. Był synem mojego dobrego kolegi ze studiów – porządny młody człowiek, ale zupełnie nie przygotowany na to, co go spotkało.

– Sugerujesz, że mógł powiedzieć Carlosowi o naszym przyjeździe?

– Tak… Ale to jeszcze nie wszystko. Mniej więcej godzinę temu na ulicy Wawiłowa osiem osób zginęło od kul pistoletu maszynowego. Mówię ci, prawdziwa masakra. Jedna z kobiet, dziennikarka telewizyjna, zdążyła wyszeptać przed śmiercią, że zabójcą był człowiek w sutannie, który przyjechał z Paryża i kazał się tytułować monseigneur.

– Boże! – wykrzyknął Conklin, siadając na krawędzi łóżka i wpatrując się z osłupieniem w kikut swojej prawej stopy. – To była jego kadra…

– Rzeczywiście, była – zgodził się Krupkin. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale wspomniałem ci kiedyś, że opuszczą go przy pierwszej okazji.

– Muszę zawiadomić Jasona…

– Zaczekaj! Posłuchaj, Aleksiej…

– Tak? – Conklin sięgnął po protezę, przyciskając słuchawkę brodą dopiersi.

– Utworzyliśmy specjalny oddział, kobiety i mężczyźni, wszyscy w cywilu i uzbrojeni. Właśnie otrzymują dokładne instrukcje i wkrótce powinni tam być.

– Dobry pomysł.

– Ale nie zaalarmowaliśmy ani obsługi hotelu, ani milicji.

– Bylibyście idiotami – odparł Aleks. – Musimy go tutaj załatwić, a gdyby zobaczył łudzi w mundurach i rozhisteryzowane pokojówki, na pewno zaczaiłby się gdzie indziej.

– Róbcie, co powiedziałem – polecił oficer KGB. – Nikogo nie wpuszczajcie, trzymajcie się z dala od okien i zachowajcie wszystkie środki ostrożności.

– Oczywiście… Jak to, z dala od okien? Przecież będzie potrzebował sporo czasu, żeby dowiedzieć się, gdzie jesteśmy. Zacznie pewnie od kelnerów i sprzątaczek…

– Wybacz mi, stary przyjacielu – przerwał mu Krupkin – ale czy wyobrażasz sobie tutaj, w Moskwie, księdza wypytującego w hotelu o dwóch Amerykanów, jednego wysokiego, a drugiego utykającego na prawą nogę?

– Dobre pytanie, choć trąci paranoją.

– Macie pokój na wysokim piętrze, a po drugiej stronie ulicy, dokładnie naprzeciwko waszych okien, jest dach biurowca.

– Muszę przyznać, że szybko myślisz.

– Na pewno szybciej niż ten dureń na placu Dzierżyńskiego. Zawiadomiłbym was dużo wcześniej, gdyby nie to, że mój wspaniały komisarz zadzwonił do mnie raptem dwie minuty temu.

– Obudzę Bourne'a.

– Bądź ostrożny.

Conklin nie usłyszał już rady Krupkina, bo odłożył słuchawkę i pośpiesznie założył protezę, zapinając byle jak podtrzymujące ją paski. Następnie wysunął szufladę stolika i wyjął z niej pistolet typu graz buria wraz z trzema zapasowymi magazynkami, broń skonstruowaną i produkowaną specjalnie dla KGB. Był to jedyny na świecie wytwarzany seryjnie pistolet automatyczny, do którego można było stosować tłumik. Aleks przykręcił do krótkiej lufy smukły cylinder, a następnie wciągnął spodnie, wcisnął pistolet za pas i silnie utykając, wszedł do saloniku, gdzie ujrzał całkowicie ubranego Jasona, który stał przy oknie i wyglądał na ulicę.

– Przypuszczam, że dzwonił Krupkin – powiedział Bourne.

– Zgadza się. Odejdź od okna.

– Carlos? – zapytał szybko Jason, odsuwając się od szyby. – Wie, że jesteśmy w Moskwie? Wie, gdzie jesteśmy?

– Odpowiedź na oba pytania brzmi "najprawdopodobniej tak" – odparł Conklin, po czym powtórzył w skrócie to, co usłyszał od Krupkina. – Co o tym myślisz? – spytał, kiedy zakończył relację.

– Rozsypał się – powiedział cicho Jason. – To musiało się kiedyś stać. Bomba, którą miał w głowie, wreszcie wybuchła.

– Ja też tak uważam. Jego moskiewska armia okazała się tylko mitem. Pewnie kazali mu się wypchać i wtedy nie wytrzymał.

– Żałuję, że tylu ludzi straciło życie, i na pewno wolałbym, żeby wszystko odbyło się w inny sposób, ale nie będę udawał, że mi szkoda Carlosa. On chciał, żebym to ja stracił zmysły.

– Kruppie uważa, że Szakala opanowała psychopatyczna żądza rozprawienia się z ludźmi, którzy pierwsi poznali się na jego szaleństwie – powiedział Aleks. – Teraz, kiedy już wie, że tu jesteś, a musimy przyjąć, że wie, będzie chciał przede wszystkim zabić ciebie. Wie, że później sam zginie, ale twoja śmierć ma być czymś w rodzaju symbolicznego spełnienia.

– Zdaje się, że za często rozmawiałeś z Panovem… Właśnie, ciekawe, jak sobie radzi.

– Mogę zaspokoić twoją ciekawość. Zadzwoniłem do Paryża o trzeciej w nocy – tam była wtedy piąta rano. Może stracić władzę w lewej ręce i częściowo w prawej nodze, ale wygląda na to, że się wyliże.

– Gówno mnie obchodzą jego ręce i nogi! Co z głową?

– Prawdopodobnie w porządku. Pielęgniarka oddziałowa skarżyła się, że jest okropnym pacjentem.

– Dzięki Bogu!

– Zawsze wydawało mi się, że jesteś agnostykiem.

– To symboliczne wyrażenie. Skonsultuj się z Mo, on ci wytłumaczy. – Jason dopiero teraz zauważył pistolet za paskiem Aleksa. – Nie sądzisz, że to może za bardzo rzucać się w oczy?

– Komu?

– Na przykład obsłudze – odparł Bourne. – Zadzwoniłem po coś do jedzenia i duży dzbanek kawy.

– Nic z tego. Krupkin kazał nam nikogo nie wpuszczać, a ja dałem mu słowo.

– To trąci paranoją…

– Też tak uważam, ale jesteśmy na jego terenie. Okna to również jego pomysł.

– Zaczekaj! – wykrzyknął Bourne. – A jeśli ma rację?

– Mało prawdopodobne, chociaż niewykluczone. Tyle tylko, że… – Aleks nie dokończył, bo Jason wyszarpnął spod marynarki swój egzemplarz graza i ruszył w kierunku drzwi apartamentu.

– Co robisz? – wykrzyknął Conklin.

– Chyba zbytnio ufam przeczuciom twojego przyjaciela, ale może warto zaryzykować… Stań tam – polecił Bourne, wskazując przeciwny kąt pokoju. – Drzwi będą otwarte, a kiedy kelner zapuka, powiedz mu po rosyjsku, żeby wszedł.

– A gdzie ty będziesz?

– We wnęce na korytarzu jest automat z lodami. Oczywiście nie działa, a obok stoi automat z pepsi, naturalnie też zepsuty. Jest tam jeszcze dość miejsca, żeby się schować.

– Dzięki Ci, Boże, że stworzyłeś kapitalistów, choć potem skierowałeś ich na błędną ścieżkę! Ruszaj!

Delta uchylił drzwi, wysunął ostrożnie głowę, rozejrzał się w obie strony, po czym wypadł na korytarz i popędził do głębokiej wnęki, gdzie stały dwie nieczynne maszyny. Wślizgnął się między bok jednej z nich a ścianę i lekko przykucnąwszy, zamarł w oczekiwaniu, czując, jak błyskawicznie drętwieją mu nogi, a w kolanach i napiętych mięśniach rodzą się ogniska dokuczliwego bólu; jeszcze kilka lat temu nie doświadczał żadnych nieprzyjemnych dolegliwości tego rodzaju. Na szczęście po niezbyt długim czasie usłyszał szelest kół toczących się po dywanowej wykładzinie. Szmer narastał coraz bardziej, aż wreszcie jego oczom ukazał się pchany przez kelnera wózek, nakryty długą, sięgającą niemal do podłogi serwetą. Bourne przyjrzał się uważnie kelnerowi, kiedy ten stanął przed drzwiami apartamentu; miał najwyżej dwadzieścia lat, był jasnowłosy, dość niski, poruszał się z wystudiowaną, typową w tym zawodzie uniżonością. Zapukał nieśmiało do drzwi. Żaden z niego Carlos, pomyślał Bourne, podnosząc się z niewygodnej pozycji. Usłyszał przytłumiony głos Conklina, zezwalający kelnerowi na wejście; kiedy chłopak otworzył drzwi i zaczął pchać wózek do wnętrza, Jason schował pistolet pod marynarkę i nachylił się, żeby rozmasować zdrętwiałe mięśnie łydki.

Wszystko, co nastąpiło potem, miało szybkość spienionej fali rozbijającej się o urwisty brzeg. Ubrana na czarno postać wypadła zza załomu korytarza i runęła w kierunku wejścia do apartamentu, mijając wnękę z maszynami. Bourne przypadł do ściany; to był Szakal!

Загрузка...