Nowogród. Powiedzieć, że jest to coś nieprawdopodobnego to mało. Już sam pomysł stworzenia takiego miejsca wydawałby się nieprawdopodobny. Nowogród był szczytem fantazji, iluzją doskonalszą od rzeczywistości, namacalną i pod każdym względem realną fantasmagorią. Usytuowano go na rozległym terenie wydartym nieprzebytym lasom rozciągającym się wzdłuż rzeki Wołchow. Od momentu, kiedy Bourne wyszedł z wydrążonego pod korytem rzeki tunelu, pilnowanego przez strażników i niezliczone kamery, znajdował się niemal bez przerwy w stanie szoku, zachowując jednocześnie zdolność chodzenia, obserwowania i myślenia.
Strefa amerykańska, przypuszczalnie tak samo jak wszystkie inne, była podzielona na wiele wyraźnie od siebie odseparowanych części, zajmujących od dwóch do pięciu akrów powierzchni każda. Jeden z fragmentów, usytuowany nad brzegiem rzeki, przypominał do złudzenia miasteczko w stanie Maine; inny, w głębi lądu, osadę gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych; jeszcze inny – zatłoczoną ulicę dużego miasta. Każdy fragment był całkowicie autentyczny, ze starannie odtworzonym ruchem pojazdów, patrolami policji, strojami, sklepami, kawiarniami, stacjami benzynowymi i makietami budynków. Niektóre z nich wznosiły się na dwa piętra w górę i były wykonane z elementów pochodzących z amerykańskich wytwórni. Równie ważny jak wygląd był język – obfitujący w idiomatyczne wyrażenia i w zależności od miejsca zabarwiony wpływami odpowiednich dialektów. Podczas swojej wędrówki Jason miał wrażenie, że przemierza wzdłuż i wszerz całe Stany; słyszał wokół siebie akcent Nowej Anglii, by już za chwilę znaleźć się na Środkowym Zachodzie, z jego charakterystyczną nazalizacją głosek, a zaraz potem zanurzyć się w rwącym strumieniu języka wielkich miast Wschodniego Wybrzeża. To było rzeczywiście nieprawdopodobne. Człowiek nie mógł w to uwierzyć, a jednocześnie musiał, co napełniało go podejrzeniami wobec samej rzeczywistości.
Podczas lotu otrzymał nieco podstawowych informacji od absolwenta Nowogrodu, którego Krupkin ściągnął na łeb na szyję z jego moskiewskiego mieszkania. Był to niski, łysiejący mężczyzna, chętny do współpracy i na swój sposób także zupełnie nieprawdopodobny. Gdyby jeszcze niedawno ktoś powiedział Bourne'owi, że uzyska informacje o najpilniej strzeżonych tajemnicach radzieckiego wywiadu od rosyjskiego agenta, mówiącego po angielsku z wyraźnym południowym akcentem, uznałby taką przepowiednię za całkowitą niedorzeczność.
– Cholera, ale mi brakuje tych przyjęć pod gołym niebem, a szczególnie żeberek z rusztu! Wie pan, kto je najlepiej przyrządzał? Pewien czarnuch, którego uważałem za mojego najlepszego przyjaciela, dopóki na mnie nie doniósł. Wyobraża pan sobie? Myślałem, że należy do radykałów, a tym czasem okazało się, że pracuje dla FBI. Prawnik, niech go gęś kopnie… Wymienili mnie w biurze Aeroflotu w Nowym Jorku. Nadal do siebie pisujemy.
– Zabawy dorosłych… – mruknął Bourne.
– Zabawy…? Tak, był nawet niezłym trenerem.
– Jak to?
– Po prostu. Prowadził małą drużynę z East Point. To tuż koło Atlanty. Nieprawdopodobne.
– Czy możemy skoncentrować się na Nowogrodzie?
– Jasne. Dymitr chyba powiedział panu, że jestem już właściwie na emeryturze, ale dorabiam sobie pięć razy w miesiącu jako instruktor.
– Powiedział, ale nie zrozumiałem, co ma na myśli.
– Wytłumaczę panu.
Dziwny Rosjanin mówił jak stary konfederat, ale dawał wyczerpujące wyjaśnienia.
Ludzie przebywający w każdej części Nowogrodu byli podzieleni na trzy kategorie: instruktorów, kandydatów i obsługę. Do tej ostatniej zaliczał się personel KGB, strażnicy i pracownicy techniczni. Fukcjonowanie ośrodka opierało się na bardzo prostych zasadach: kierownictwo codziennie ustalało plan szkolenia, osobno dla każdej części, a instruktorzy, zarówno pełnoetatowi, jak i zatrudnieni w niepełnym wymiarze godzin emeryci, prowadzili indywidualne i grupowe zajęcia, posługując się wyłącznie językiem i dialektem obowiązującym w danej części ośrodka. Porozumiewanie się po rosyjsku było surowo zabronione; instruktorzy często sprawdzali, czy kandydaci pamiętają o tym zakazie, wywrzaskując niespodziewanie rozkazy i obelgi w ojczystym języku. Żaden ze szkolonych mężczyzn nie miał prawa zareagować.
– Co pan rozumie przez plan szkolenia? – zapytał Bourne.
– Różne sytuacje, przyjacielu. Wszystko, co tylko może ci przyjść do głowy. Obiad w restauracji, zakupy w sklepie, tankowanie samochodu… Jaką benzynę wybrać, czy zwykłą, czy bezołowiową, jak o nią poprosić – jednym słowem wszystko, o czym my tutaj nie mamy najmniejszego pojęcia. Ma się rozumieć, od czasu do czasu aplikujemy kandydatom różne niespodzianki, żeby sprawdzić, jak zareagują – na przykład wypadek samochodowy, a co za
tym idzie, konieczność składania zeznań policji i wypełniania formularzy ubezpieczeniowych. Zbyt duża ignorancja może wzbudzić podejrzenia.
Szczegóły. Pozornie nieistotne szczegóły. One są najważniejsze. Na przykład boczne drzwi magazynu broni w Kubince.
– Co jeszcze?
– Cała masa drobiazgów, pozornie nieważnych, które jednak mogą za decydować o wszystkim. Na przykład, co robić, jeśli jakiś opryszek zaczepi cię nocą w ciemnej uliczce? Proszę pamiętać, że wszyscy nasi agenci przechodzą także kurs samoobrony, ale nie zawsze jest wskazane, żeby korzystali ze swoich umiejętności. Trzeba nie tylko wiedzieć, co można, ale także, gdzie i kiedy. A najważniejsza jest dyskrecja… W każdym razie ja tak uważam.
Osobiście zawsze byłem zwolennikiem stawiania kandydatów wobec możliwie wielu niespodziewanych, wymagających szybkiego myślenia sytuacji. Instruktorzy mogą je aranżować według własnego uznania, pod warunkiem jednak, żeby mieściły się w ustalonym schemacie szkolenia z zakresu penetracji środowiskowej.
– Co to znaczy?
– Zawsze staraj się czegoś nauczyć, ale nigdy nie daj tego po sobie poznać. Na przykład moim ulubionym zagraniem było zagadywanie naszych kandydatów w jakimś barze, umownie usytuowanym w pobliżu ważnych instalacji wojskowych. Udawałem zrzędliwego cywilnego pracownika albo rozżalonego na cały świat dostawcę jakichś podzespołów – w każdym razie kogoś, kto dysponuje dostępem do ważnych informacji – i zaczynałem paplać o różnych sprawach, w tym także o tych otoczonych ścisłą tajemnicą.
– Pozwoli pan, że zadam z ciekawości jedno pytanie? – przerwał mu Bourne. – Jak w takiej sytuacji powinni się zachować kandydaci?
– Słuchać uważnie i zapamiętać każdy istotny fakt, cały czas udając, że ich to w najmniejszym stopniu nie obchodzi i rzucając od czasu do czasu uwagi w rodzaju… – W tym momencie absolwent Nowogrodu, który sprawiał wrażenie mieszkańca nizin Południa, zaczął mówić jak rodowity góral. – "Kogo, psiamać, obchodzi takie pieprzenie?". Albo: "Czy ktoś tu, kurwa, kuma, o co biega temu gościowi?. Lub: "W ogóle nie kapuję, o czym pieprzysz, zasrańcu".
– A potem?
– Potem wzywałem po kolei wszystkich moich ludzi i kazałem im powtórzyć to, co miało sens w mojej paplaninie.
– A jak ma się rzecz z przekazywaniem informacji? Czy tego również się tutaj uczycie?
Instruktor spojrzał Bourne'owi prosto w oczy i przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu.
– Przykro mi, że zadał pan to pytanie – powiedział wreszcie. – Będę musiał o tym zameldować.
– Nikt mi nie kazał, po prostu byłem ciekaw. Proszę o tym zapomnieć.
– Niestety, nie mogę, a nawet gdybym mógł, też bym tego nie zrobił.
– Ufa pan Krupkinowi?
– Oczywiście. To fenomen, człowiek wielojęzyczny, a jednocześnie od dany sprawie bohaterski funkcjonariusz KGB.
Tak ci się tylko wydaje, pomyślał Jason, ale na głos powiedział coś innego.
– W takim razie, proszę jemu o tym zameldować. On sam panu powie, że to była tylko ciekawość. Nie mam żadnych zobowiązań wobec mojego rządu. Wręcz przeciwnie – to rząd jest coś winien mnie.
– W porządku… A skoro już o panu mowa: co prawda z polecenia Dymitra zorganizowałem panu przyjazd do Nowogrodu, ale proszę mi nie mówić, czego pan tam szuka. Ta sprawa mnie nie interesuje. Podobnie jak pana nie powinna interesować ta, o którą pan pytał.
– Rozumiem. Ustalił pan wszystkie szczegóły?
– W sposób, który panu wkrótce przedstawię, skontaktuje się pan z młodym instruktorem, który używa imienia Beniamin. Najpierw jednak powiem panu kilka słów o nim, żeby zrozumiał pan jego nastawienie. Jego rodzice byli oboje oficerami KGB, pracującymi od niemal dwudziestu lat w naszym konsulacie w Los Angeles. Beniamin wychowywał się i kształcił w Ameryce, aż do chwili, gdy on i jego ojciec zostali pośpiesznie ściągnięci do Moskwy. To było cztery lata temu.
– Tylko on i ojciec?
– Tak. Matka została schwytana przez FBI w bazie morskiej w San Diego. Do końca wyroku zostały jej jeszcze trzy lata. Nie objęły jej ani amnestie, ani wymiana szpiegów.
– Zaraz, chwileczkę! Z tego wynika, że to nie tylko nasza wina.
– Wcale nie twierdzę, że wasza, po prostu relacjonuję fakty.
– Rozumiem. A więc mam się skontaktować z Beniaminem.
– Tylko on jeden wie, kim pan jest – będzie pan używał imienia Arehie – i zapewni panu możliwość swobodnego podróżowania między poszczególnymi częściami ośrodka.
– Dostanę przepustkę?
– On wszystko panu wyjaśni. Będzie pana także pilnował, nie odstąpi ani na krok. Szczerze mówiąc, wie więcej niż ja, bo rozmawiał o panu z Krupkinem… Życzę pomyślnych łowów, jeżeli wybiera się pan na polowanie. Tylko proszę przez pomyłkę nie sprzątnąć nam jakiegoś Indianina. Nie mamy ich zbyt wielu.
Podążając za drogowskazami – wszystkie były po angielsku – Bourne dotarł do miasta Rockledge w stanie Floryda, piętnaście mil na południowy zachód od przylądka Canaveral. Miał się spotkać z Beniaminem w kafeterii miejscowego domu towarowego Woolwortha; kazano mu szukać dwudziestokilkuletniego mężczyzny w czerwonej kraciastej koszuli. Na stołku obok miała leżeć baseballowa czapeczka z napisem "Budweiser". Było pięć minut po umówionej godzinie; dochodziła trzecia dwadzieścia pięć po południu.
Zobaczył go. Jasnowłosy, wychowany w Kalifornii Rosjanin siedział przy barze w głębi sali; na stołku po jego lewej stronie leżała baseballowa czapeczka. W kafeterii znajdowało się zaledwie kilka osób, które rozmawiały dość głośno, jadły coś i popijały chłodzące napoje. Jason zbliżył się do czekającego na niego mężczyzny.
– Czy to miejsce jest wolne? – zapytał cicho, wskazując na stołek z czapeczką.
– Czekam na kogoś – odpowiedział młody instruktor KGB, obrzucając twarz Bourne'a uważnym spojrzeniem swoich szarych oczu.
– W takim razie poszukam innego miejsca.
– Myślę, że ona nie przyjdzie wcześniej niż za jakieś pięć minut.
– Chcę tylko napić się coli. Na pewno zdążę.
– Proszę siadać – powiedział Beniamin, biorąc do ręki czapeczkę i od niechcenia wkładając ją na głowę. Jason zamówił colę u żującego zaciekle gumę barmana; szklanka i puszka zjawiły się w ciągu kilku sekund.
– A więc pan nazywa się Archie – powiedział przyciszonym głosem Rosjanin, pociągając przez słomkę mleczny koktajl. – Zupełnie jak w komiksach.
– A pan jest Beniamin. Miło mi pana poznać.
– Wkrótce obaj przekonamy się, czy to prawda. Chyba się nie mylę?
– Czyżby istniał jakiś problem?
– Chcę od razu wyjaśnić reguły, żeby żadnego nie było – odparł chłopak. – Nie podoba mi się, że pana tutaj wpuszczono. Bez względu na to, gdzie poprzednio mieszkałem i jakim językiem mówię, nie przepadam za Amerykanami.
– Posłuchaj mnie, Ben – przerwał mu Bourne, zmuszając go wzrokiem do tego, żeby na niego spojrzał. – Mnie z kolei nie podoba się to, że twoja matka siedzi w więzieniu, ale nie ja ją tam wsadziłem.
– My wypuszczamy dysydentów i Żydów, a wy trzymacie w celi pięćdziesięcioośmioletnią kobietę, która była zwykłym kurierem! – wycedził z pogardą Rosjanin.
– Nie znam wszystkich szczegółów i, jeśli mam być szczery, nie uważam Moskwy za stolicę najbardziej wielkodusznego państwa na świecie, ale jeżeli mi pomożesz – naprawdę pomożesz – to może ja będę mógł pomóc twojej matce.
– Obiecanki cacanki! Kim jesteś, żeby mówić takie rzeczy?
– Jak już powiedziałem godzinę temu w samolocie twojemu łysawemu przyjacielowi, nie jestem dłużnikiem mojego rządu, tylko on jest moim. Pomóż mi, Beniamin.
– Zrobię to, bo dostałem taki rozkaz, a nie dlatego, że dałem się nabrać na twoją gadaninę. Pamiętaj jednak, że jeśli będziesz usiłował węszyć tam, gdzie nie trzeba, nie wyjdziesz stąd żywy. Czy to jasne?
– Nie tylko jasne, ale nieistotne i niepotrzebne. Choć jestem oczywiście zdziwiony i zaskoczony, co zresztą postaram się opanować najlepiej, jak po trafię, wcale nie zależy mi na tym, żeby się dowiedzieć, co tutaj robicie. Moim zdaniem i tak nic w ten sposób nie osiągnięcie… Chociaż muszę przyznać, że Disneyland w porównaniu z Nowogrodem wygląda jak nudna, prowincjonalna dziura.
Beniamin parsknął śmiechem, zdmuchując część mlecznej piany ze swojego koktajlu.
– Byłeś kiedyś w Anaheim? – zapytał z figlarnym błyskiem w oku.
– Nie, bo nie mogłem sobie na to pozwolić.
– My dostawaliśmy dyplomatyczne przepustki.
– Boże, a więc mimo wszystko jesteś jednak człowiekiem. Chodź, przejdziemy się trochę i porozmawiamy jak ludzie.
Po przejściu przez miniaturowy mostek znaleźli się w New London w stanie Connecticut, głównym ośrodku konstrukcyjnym amerykańskich okrętów podwodnych, i ruszyli spacerem w kierunku rzeki, która na tym odcinku została przekształcona w zminiaturyzowaną, nadzwyczaj realistyczną kopię ściśle strzeżonej bazy morskiej. Wysokie płoty i uzbrojone patrole "marines" strzegły suchych doków, w których spoczywały makiety atomowych łodzi podwodnych.
– Odtworzyliśmy wszystko, łącznie z najdrobniejszymi szczegółami – powiedział Beniamin – ale nie udało nam się jeszcze rozpracować waszego systemu zabezpieczeń. Czy to nie zabawne?
– Ani trochę. Po prostu jesteśmy dobrzy.
– Owszem, ale my jesteśmy lepsi. Jeśli nie brać pod uwagę nielicznych, wiecznie niezadowolonych jednostek. Wasz błąd polega na tym, że zbyt łatwo we wszystko wierzycie.
– Jak to?
– W przeciwieństwie do nas biali Amerykanie nigdy nie zaznali smaku niewoli.
– To nie tylko bardzo dawna historia, młody człowieku, ale w dodatku dość tendencyjnie przedstawiana.
– Mówisz jak profesor.
– A gdybym nim był?
– Dyskutowałbym z tobą.
– Tylko pod takim warunkiem, że twoje środowisko pozwoliłoby ci kwestionować mój autorytet.
– Przestań chrzanić, człowieku! Wasza niezrównana akademicka wolność to właśnie zamierzchła historia. Pojedź do któregoś z naszych miasteczek akademickich. Mamy tam rock, dżinsy i tyle trawki, że brakuje gazet, żeby zrobić z niej skręty.
– I to ma być postęp?
– To dopiero początek.
– Muszę się nad tym zastanowić.
– Naprawdę możesz pomóc mojej matce?
– Jeśli ty mi pomożesz…
– Spróbuję. Dobra, bierzmy się do tego Carlosa. Słyszałem o nim, ale przyznam, że niezbyt wiele. Dyrektor Krupkin twierdzi, że to bardzo nieprzyjemny gnojek.
– Mówisz jak Amerykanin, nie jak Rosjanin.
– Być może, ale nie przywiązuj do tego zbyt wielkiej wagi. Jestem tam, gdzie chcę być, i nie licz na nic innego.
– Nawet bym nie śmiał.
– Jak to?
– Bunt gości w twoim sercu…
– Szekspir powiedział to dużo lepiej. Jednym z moich przedmiotów w college'u była literatura angielska.
– Jakie były inne?
– Najbardziej lubiłem historię Stanów Zjednoczonych. Chcesz wiedzieć coś jeszcze, dziadku?
– Na razie wystarczy, chłopczyku.
– Wracając do Szakala – podjął przerwany wątek Beniamin, opierając się o ogrodzenie stoczni. Strażnik, który przechadzał się w pobliżu, puścił się pędem w ich stronę. – Prostitie! – krzyknął amerykański Rosjanin. – To znaczy, przepraszam! Jestem instruktorem… O, cholera!
– Złoży na ciebie meldunek? – zapytał Jason, kiedy już oddalili się na bezpieczną odległość.
– Nie, jest na to za głupi. To jeden z konserwatorów sprzętu, przebrany w mundur. Udają strażników, ale nie mają pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Wiedzą tylko tyle, że muszą zatrzymywać każdego, kto wchodzi lub wychodzi.
– Jak psy Pawłowa?
– Coś w tym rodzaju. Zwierzęta są w tym najlepsze, bo od razu skaczą do gardła i nie zadają zbędnych pytań.
– Znowu wróciliśmy do Szakala – zauważył Bourne.
– Nie rozumiem.
– Nie musisz, bo to wybitnie symboliczne nawiązanie. Jak twoim zdaniem uda mu się tutaj dostać?
– Nie ma na to żadnych szans. Strażnicy we wszystkich tunelach pod rzeką mają podane numery dokumentów, które zabrał naszemu człowiekowi w Moskwie. Jak tylko się pokaże, zastrzelą go na miejscu.
– Już powiedziałem Krupkinowi, żeby tego nie robić.
– Dlaczego?
– Dlatego, że to nie będzie on i tylko jeszcze jeden człowiek straci nie potrzebnie życie. Wyśle podstawionych ludzi, dwóch, może nawet trzech, aż wreszcie znajdzie jakąś szczelinę i wśliźnie się do środka.
– Gadasz od rzeczy. Co miałoby się stać z tymi ludźmi?
– To nie ma znaczenia. Nawet jeżeli zostaną zastrzeleni, też dowie się czegoś w ten sposób.
– Ty naprawdę jesteś szalony. Gdzie znalazłby chętnych?
– Wszędzie, gdzie są ludzie, którzy zechcą w ciągu kilku minut zarobić tyle, ile zwykle zarabiają przez miesiąc. Powie im, że chodzi o rutynową kontrolę posterunków – nie zapominaj, że ma autentyczne dokumenty. W połączeniu z pieniędzmi trudno wyobrazić sobie lepszy argument.
– Ale przy pierwszej próbie straci te papiery! – zaprotestował szybko instruktor.
– Wcale nie. Ma do przejechania ponad sześćset kilometrów i będzie mijał dziesiątki miast i miasteczek. W większości z nich na pewno znajdą się jakieś kserokopiarki; komuś takiemu jak on wystarczy kilka minut, żeby upodobnić kopie do oryginałów. – Bourne przystanął i spojrzał na swego rozmówcę. – Zaprzątasz sobie głowę detalami, Ben, a możesz mi wierzyć, że one nie mają w tym wypadku żadnego znaczenia. Carlos chce tutaj wrócić za wszelką cenę i wróci, choćby nie wiem co. Mamy jednak nad nim przewagę: jeżeli Krupkinowi udało się osiągnąć to, co zamierzał, Szakal myśli, że nie żyję.
– Cały świat myśli, że nie żyjesz… Tak, Krupkin powiedział mi o tym. Byłby głupcem, gdyby tego nie zrobił. Oficjalnie jesteś rekrutem posługującym się pseudonimem "Archie", ale ja wiem, kim jesteś naprawdę, Bourne. Nawet gdybym nigdy wcześniej o tobie nie słyszał, teraz na pewno zdążyłbym to nadrobić. Od kilku godzin Radio Moskwa mówi prawie wyłącznie o tobie.
– W takim razie możemy założyć, że Carlos także usłyszał tę wiadomość.
– Na pewno. Tutaj każdy samochód musi być wyposażony w radio. Na wypadek amerykańskiego ataku, ma się rozumieć.
– To najlepszy chwyt reklamowy, o jakim słyszałem.
– Czy naprawdę zabiłeś w Brukseli generała Teagartena?
– Zejdźmy ze mnie, dobrze?
– Jak sobie życzysz. Zdaje się, że chciałeś coś powiedzieć?
– Krupkin powinien mnie to pozostawić.
– Co?
– Kwestię wejścia Szakala na teren Nowogrodu.
– O czym ty mówisz, do cholery?
– Jeśli chcesz, możesz zrobić to za jego pośrednictwem, ale zawiadom strażników we wszystkich tunelach i przy bramach, żeby wpuszczali każdego, kto wylegitymuje się skradzionymi dokumentami. Przypuszczam, że będzie ich czterech lub pięciu. Oczywiście, nie wolno ani na chwilę spuścić ich z oka, ale muszą bez przeszkód tu wejść, rozumiesz?
– To, co mówisz, kwalifikuje cię do długiego pobytu w pokoju wyłożonym grubą, miękką gąbką.
– Wcale nie. Przecież powiedziałem, że trzeba tych ludzi pilnować i meldować nam o każdym ich ruchu.
– Dlaczego?
– Dlatego że najdalej po kilku minutach jeden z nich zniknie, nie wiadomo gdzie ani kiedy. To właśnie będzie Carlos.
– I co dalej?
– Uzna, że nic mu nie grozi i że może robić, co chce, bo ja jestem już martwy. Przestanie być ostrożny.
– Dlaczego?
– Bo wie, zresztą tak samo jak ja, że tylko my dwaj możemy się nawzajem wytropić, wszystko jedno, w dżungli czy w mieście. Pozwala nam na to nienawiść, Beniaminie. I desperacja.
– To jakaś bardzo osobista sprawa, prawda? Zupełnie abstrakcyjna.
– Wręcz przeciwnie – odparł Jason. – Muszę teraz myśleć tak jak on… Uczono mnie tego wiele lat temu. Rozpatrzmy wszystkie możliwości. Jak daleko wzdłuż rzeki ciągnie się Nowogród? Trzydzieści, czterdzieści kilometrów?
– Dokładnie czterdzieści siedem, z czego każdy metr jest pilnie strzeżony. W wodzie są ukryte kratownice z magnezowych rur, umożliwiające jej swobodny przepływ, ale jeśli wpadnie na nie coś o wadze przekraczającej czterdzieści pięć kilogramów, natychmiast uruchamiają alarm. Tak samo specjalne płyty wkopane płytko pod ziemię na wschodnim brzegu. Nawet gdyby jakiemuś czterdziestokilogramowemu cudakowi udało się dotrzeć do ogrodzenia, pierwsze dotknięcie skończyłoby się ciężkim porażeniem prądem. Oczywiście, przewracające się drzewa i większe zwierzęta co jakiś czas powodują fałszywe alarmy, ale to nawet dobrze, bo dzięki temu strażnicy nie wychodzą z wprawy.
– Z tego wynika, że pozostają mu tylko tunele, prawda?
– Sam dostałeś się tutaj przez jeden z nich. Wszystko widziałeś, więc co więcej mogę ci powiedzieć? Może tylko to, że w razie najmniejszego nie bezpieczeństwa zatrzaskują się stalowe wrota, a tunele mogą zostać całkowicie zalane wodą.
– Carlos wie o tym wszystkim, bo przecież przeszedł tutaj szkolenie.
– Krupkin powiedział mi, że było to wiele lat temu.
– Zgadza się. – Jason skinął głową. – Ciekaw jestem, ile się przez ten czas zmieniło.
– Pod względem technologii bardzo dużo, szczególnie jeśli chodzi o łączność i poziom zabezpieczeń, ale zasada pozostała taka sama. Tunele i kratownice w rzece istnieją już od bardzo dawna, a jeśli chodzi o zmiany na samym terenie ośrodka, to na pewno było ich sporo, ale raczej niezbyt istotnych.
Nikt nie burzył domów ani nie przesuwał ulic. Łatwiej byłoby przebudować kilka normalnych miast niż jedno tutaj.
Dotarli do miniaturowego skrzyżowania, na którym zdegustowany kierowca chevroleta z początku lat siedemdziesiątych otrzymywał właśnie mandat od niezbyt uprzejmego policjanta.
– A to po co? – zapytał ze zdziwieniem Bourne.
– Chodzi o to, żeby zaszczepić naszym agentom zachowania, do jakich są zupełnie nie przyzwyczajeni. W Stanach często się zdarza, że kierowca kłóci się z policjantem. Tutaj jest to nie do pomyślenia.
– Chodzi o kwestionowanie autorytetów, prawda? Dokładnie taka sama sytuacja jak ze studentem przeciwstawiającym się profesorowi. Przypuszczam, że to również należy do rzadkości.
– To zupełnie inna sprawa.
– Skoro tak uważasz… – Jason usłyszał przytłumiony warkot i spojrzał w górę. Lekki, jednosilnikowy hydroplan sunął powoli po niebie wzdłuż rzeki. – Mój Boże, przecież może przylecieć… – wyszeptał, nie spuszczając wzroku z maszyny.
– Zapomnij o tym – poradził mu Beniamin. – To nasz… Poza tym, są tu tylko lądowiska dla helikopterów, a cały obszar powietrzny nad ośrodkiem jest pod stałą kontrolą radarową. Jeżeli w promieniu pięćdziesięciu kilometrów pojawi się jakiś nie zidentyfikowany samolot, z bazy w Biełopolu wystartują myśliwce i zestrzelą go w ciągu kilku minut. – Po drugiej stronie ulicy zebrał się tłumek gapiów, obserwujących sprzeczkę policjanta i kierowcy; kiedy ten ostatni z wściekłością rąbnął pięścią w dach chevroleta, rozległ się aprobujący pomruk. – Amerykanie bywają nieraz strasznie głupi – wymamrotał z zażenowaniem młody instruktor.
– W każdym razie, niektórzy tak właśnie ich sobie wyobrażają – odparł z uśmiechem Bourne.
– Chodźmy – powiedział Beniamin i ruszył przed siebie chodnikiem. – Kilka razy zwracałem kierownictwu uwagę, że to nie najlepszy pomysł, ale oni uparli się, że wyrobienie tego niepokornego nastawienia jest bardzo ważne.
– Przez brak pokory rozumiesz zapewne dyskusję studenta z profesorem i to, że zwykły obywatel odważa się skrytykować publicznie kogoś z Biura Politycznego. Musicie tego uczyć? Wydaje mi się, że każdy ma to we krwi, nie uważasz?
– Nie bądź taki zgryźliwy, Archie.
– Odpręż się, młody Leninie. Gdzie się podziało twoje amerykańskie podejście do życia?
– Zostawiłem je w Los Angeles.
– Chcę obejrzeć mapy. Wszystkie.
– Załatwiłem to. Są już przygotowane.
Siedzieli w sali konferencyjnej kwatery głównej dowództwa Nowogrodu przy dużym, prostokątnym stole usłanym mapami terenu ośrodka. Pomimo czterech godzin maksymalnej koncentracji Boume nie mógł się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie potrząsnąć ze zdumieniem głową. Miał do czynienia z czymś zakrojonym na większą skalę i bardziej skomplikowanym, niż kiedykolwiek byłby gotów przypuszczać. Uwaga Beniamina, że łatwiej byłoby przebudować kilka prawdziwych miast niż choć część treningowego kompleksu położonego nad rzeką Wołchow, nie była czczą przechwałką, tylko prostym stwierdzeniem faktu. Znajdowały się tu dokładne, choć zmniejszone repliki miast, osad, stoczni, portów lotniczych, instalacji wojskowych i przemysłowych od Morza Śródziemnego po Atlantyk na zachodzie i Zatokę Botnicką na pomocy, a także zminiaturyzowane kopie wielu amerykańskich miejscowości, budowli i zakładów przemysłowych. Wszystko to udało się pomieścić na wydartym gęstemu lasowi pasie gruntu długości czterdziestu kilku i szerokości od pięciu do ośmiu kilometrów.
– Egipt, Izrael, Włochy… – wyliczał powoli Jason, przechadzając się dookoła stołu i spoglądając na rozłożone mapy. – Grecja, Portugalia, Hiszpania, Francja, Wielka Brytania… – Dotarł do przeciwległego rogu, kiedy przerwał mu Beniamin, rozparty niedbale w jednym z foteli.
– Niemcy, Holandia i kraje skandynawskie – uzupełnił. – Jak już mówiłem, większość części dzieli się na dwa lub trzy segmenty, każdy przedstawiający jeden z sąsiadujących ze sobą krajów. Projektanci kierowali się chęcią podkreślenia kulturowych i geograficznych więzi, a przy okazji chcieli zaoszczędzić trochę miejsca. Mamy dziewięć głównych części, a więc dziewięć tuneli oddalonych od siebie przeciętnie o siedem kilometrów, zaczynając od tego tutaj i posuwając się na północ wzdłuż rzeki.
– Czyli następny tunel prowadzi do Wielkiej Brytanii, zgadza się?
– Tak, a kolejne do Francji, Hiszpanii wraz z Portugalią, Egiptu z Izraelem…
– Rozumiem – przerwał mu Jason, siadając przy stole i opierając na blacie splecione dłonie. – Zawiadomiłeś strażników, żeby wpuszczali każdego, kto wylegitymuje się papierami skradzionymi przez Carlosa, bez względu na to, kto to będzie?
– Nie.
– Jak to? – Bourne uniósł gwałtownie głowę i spojrzał ostro na młode go instruktora.
– Poprosiłem o to towarzysza Krupkina. Jest teraz w szpitalu w Moskwie, więc nie będą mogli go zamknąć z powodu przemęczenia służbą, jak to ład nie nazywają.
– W jaki sposób mogę przedostać się do sąsiedniej części? Zależy mi na tym, żeby to było możliwie szybko i bez żadnych problemów.
– Rozumiem, że jesteś zdecydowany wspiąć się na następny szczebel wtajemniczenia?
– Oczywiście. Z tych map już nic więcej się nie dowiem.
– W porządku. – Beniamin sięgnął do kieszeni i wyjął z niej nieduży czarny przedmiot zbliżony wielkością do karty kredytowej, ale nieznacznie od niej grubszy. Rzucił go Jasonowi, który złapał go w locie i zaczął mu się uważnie przyglądać. – Coś takiego mają tylko wyżsi oficerowie i urzędnicy. Jeżeli któryś zgubi to albo straci z oczu choćby na kilka minut, musi o tym natychmiast zameldować.
– Nie widzę żadnych napisów ani znaków…
– Wszystko jest w środku, odpowiednio zakodowane. W każdej bramie łączącej poszczególne części znajduje się specjalny zamek z czytnikiem. Wystarczy to wsunąć, a brama sama się otwiera. Oczywiście każde wejście i wyjście jest rejestrowane w centralnym komputerze.
– Cholernie sprytne jak na zacofanych marksistów.
– Pamiętam, że już cztery lata temu używali czegoś takiego w hotelu w Los Angeles… A teraz do rzeczy.
– Czyli na ten wyższy stopień?
– Krupkin nazwał to po prostu środkami bezpieczeństwa, przydatnymi zarówno nam, jak i tobie. Jeśli mam być szczery, to on raczej nie oczekuje, że wyjdziesz stąd żywy. Gdybyś zginął, kazał nam cię spalić, a popiół rozsypać na cztery wiatry.
– To miło z jego strony.
– Bardzo cię lubi, Bourne… To znaczy, Archie.
– Zdaje się, że chciałeś mi coś powiedzieć.
– Jeżeli chodzi o dowództwo ośrodka, to są przekonani, że jesteś inspektorem z Moskwy, specjalistą od spraw amerykańskich, który ma za zadanie skontrolować cały system zabezpieczeń. Wszyscy instruktorzy, pracownicy i kursanci otrzymali polecenie, żeby zapewnić ci wszelką możliwą pomoc, z dostarczeniem broni włącznie, ale nikomu nie wolno się do ciebie odzywać, chyba że ty zagadniesz go pierwszy. Ja, ze względu na moją przeszłość, zostałem twoim łącznikiem.
– Jestem ci bardzo zobowiązany.
– Ośmielam się w to wątpić – odparł Beniamin, uśmiechając się krzywo. – Mam chodzić za tobą krok w krok.
– To niemożliwe.
– Ale tak musi być.
– Wcale nie.
– Dlaczego?
– Dlatego że chcę mieć swobodę ruchów, a także dlatego że po wyjściu stąd mam zamiar pomóc matce pewnego człowieka, żeby jak najszybciej wróciła do Moskwy.
Młody Rosjanin umilkł i przez chwilę wpatrywał się w Bourne'a wzrokiem, w którym ból walczył o lepsze z nadzieją.
– Naprawdę myślisz, że uda ci się nam pomóc?
– Jestem tego pewien… Jeśli ty mi pomożesz. Proszę cię, dostosuj się do moich reguł gry, Beniaminie.
– Jesteś dziwnym człowiekiem.
– Przede wszystkim jestem głodnym człowiekiem. Możemy tu dostać coś do jedzenia? Przydałoby mi się też trochę bandaża. Jakiś czas temu zostałem trafiony i dziś rana znowu się odezwała.
Jason zdjął marynarkę; koszula na karku i ramionach była przesiąknięta krwią.
– Dobry Boże! Zaraz wezwę lekarza…
– Nikogo nie wezwiesz. Wystarczy pielęgniarka, żeby zmienić opatrunek. Pamiętaj, że obowiązują moje reguły gry, Ben.
– W porządku… Archie. Pójdziemy na ostatnie piętro, do apartamentu gościnnego. Zamówimy coś do jedzenia, a ja zadzwonię do ambulatorium po pielęgniarkę.
– Co prawda powiedziałem ci, że jestem głodny i dokucza mi rana, ale to nie są rzeczy, którymi bym się teraz najbardziej przejmował.
– Możesz być spokojny – odparł radziecki Kalifornijczyk. – Zawiadomią nas natychmiast, jak tylko coś się stanie. Zaczekaj chwilę, tylko zwinę mapy.
"Coś" stało się dokładnie dwie minuty po północy, zaraz po zmianie warty, pod osłoną najgłębszej ciemności. W apartamencie rozległ się przeraźliwy dzwonek telefonu, podrywając Beniamina z kanapy, na której się ułożył. Przesadziwszy trzema susami obszerny pokój, znalazł się przy aparacie i chwycił za słuchawkę.
– Tak…? Gdie…? Kogda…? Szto eto znaczit…? Da! – Rzucił słuchawkę na widełki i odwrócił się do Bourne'a siedzącego przy stole zastawionym półmiskami i talerzami. – Niewiarygodne! W tunelu prowadzącym do części hiszpańskiej… Na tamtym brzegu znaleziono dwóch martwych strażników, a na naszym oficera dyżurnego z kulą w gardle. Przejrzeli wszystkie kasety wideo i wiesz, kogo zobaczyli? Jakiegoś nie zidentyfikowanego człowieka z torbą turystyczną na ramieniu, oczywiście w mundurze strażnika!
– To chyba nie wszystko, prawda? – zapytał chłodno Delta Jeden.
– Owszem… Wygląda na to, że jednak miałeś rację. Po drugiej stronie rzeki razem ze strażnikami leżał nieżywy wieśniak z resztkami podartych dokumentów w dłoni. Jak on to zrobił, do jasnej cholery?
– Dokładnie tak, jak przewidywałem – mruknął Bourne, sięgając po mapę hiszpańskiej części Nowogrodu. – Najpierw posłał podstawionego człowieka z fałszywymi dokumentami, a potem pojawił się w ostatniej chwili, odgrywając rolą rannego oficera KGB, który ściga groźnego przestępcą, usiłującego przeniknąć na teren ośrodka… Mówiłem ci, Ben, że właśnie tak wygląda schemat jego działania: przetestować, wprowadzić zamieszanie, wywołać paniką i błyskawicznie ją wykorzystać. Potem przebrał się w mundur jednego ze strażników i po prostu przeszedł przez tunel.
– Ale przecież każdy, kto posługiwałby się tymi dokumentami, miał być natychmiast śledzony! Wiem, że Krupkin wydał takie polecenie.
– Kubinka – odparł lakonicznie Jason, wpatrując się z uwagą w rozłożoną mapę.
– Ten magazyn, o którym mówili w komunikacie z Moskwy?
– Tak. Musi tutaj mieć kogoś, tak samo jak tam. Kogoś na wystarczają co wysokim stanowisku, żeby mógł nieco zmodyfikować otrzymane z góry rozkazy.
– To całkiem możliwe – zgodził się młody instruktor. – Modyfikacja mogła polegać na tym, żeby najpierw przyprowadzić każdego podejrzanego do niego. Ten, kto wszcząłby fałszywy alarm, strasznie by się skompromitował, więc…
– W Paryżu powiedziano mi – przerwał mu Bourne, podnosząc wzrok znad mapy – że największym wrogiem KGB jest obawa przed kompromitacją. Czy to prawda?
– Na skali od jednego do dziesięciu – co najmniej osiem – odparł Beniamin. – Ale kogo on może tutaj mieć? Przecież nie było go tu ponad trzydzieści lat!
– Gdybyśmy mieli kilka godzin czasu i duży komputer z danymi wszystkich ludzi związanych z Nowogrodem, być może udałoby nam się ustalić krąg podejrzanych, ale nie mamy nawet minut, a co dopiero mówić o godzinach! Zresztą, o ile znam Szakala, to i tak nie miałoby to większego znaczenia.
– Miałoby, i to ogromne! – wykrzyknął zamerykanizowany Rosjanin. – Dowiedzielibyśmy się, kto z nas jest zdrajcą!
– Podejrzewam, że i tak już wkrótce się tego dowiecie… To są wszystko szczegóły, Ben. Najważniejsze jest to, że on tu jest! Chodźmy już. Po drodze wstąpimy jeszcze tam, gdzie mnie odpowiednio wyposażysz.
– W porządku.
– We wszystko, czego będę potrzebował.
– Upoważniono mnie do tego.
– A potem znikniesz. Wierz mi, wiem, co mówię.
– Zero szans, koleś.
– Jesteś pewien?
– Przecież słyszałeś, co powiedziałem.
– W takim razie matka pewnego młodego człowieka po powrocie do Moskwy znajdzie tylko jego ciało.
– Niech i tak będzie.
– Niech i…? Dlaczego to powiedziałeś?
– Nie wiem. Po prostu przyszło mi na myśl.
– Dobra, koniec gadania! Znikajmy stąd.