BRESLAU, CZWARTEK 15 MARCA 1945 ROKU,
DZIESIĄTA RANO

Kobieta byłaby lekka dla braci Mock, gdyby mieli oni dwadzieścia lat mniej.

Ponieważ jednak byli w wieku, który Marcin Luter uznałby za schyłkowy, ciążyła im nieznośnie. Transportowanie jej tylko odrobinę ułatwiały prowizoryczne nosze, sporządzone naprędce z zasłon wiszących w drugim pokoju.

Związali je u końców w potężne węzły, które teraz z trudem przyciskali obiema rękami do obojczyków.

Nie mogli na niczym zawiesić tego nosidła, na żadnym drągu czy kiju – w mieszkaniu nie było niczego oprócz zasłon, firanek i tapet. Ogołocono je nawet z muszli klozetowej.

Franz szedł z przodu, jego brat – z tylu, a pomiędzy nimi zakrwawiona kobieta huśtała się jak w kołysce. Przez materiał ściekła druga – jak zauważył Eberhard – kropla krwi. Mocno zaciśnięty nad nadgarstkiem kobiety jedwabny krawat od Amelunga, który miał zapobiec wykrwawieniu, nie spełniał, jak widać, swojego zadania.

Kiedy znaleźli się na schodach do piwnicy, Eberhard położył ciało pod drzwiami i ciężko, z lekkim sykiem wciągał powietrze do swych płuc perforowanych przez tytoń od prawie pięćdziesięciu lat. Nie przestając świstać i dyszeć, ruszył do góry i nie reagował na nerwowe szepty brata, który nie rozumiał, po co Eberhard wraca.

Kiedy był na poziomie parteru kamienicy, lekko pchnął oszklone wahadłowe drzwi, prowadzące do wejścia głównego.

Rozkołysały się oba skrzydła.

Przez szparę, która pojawiała się w coraz krótszych interwałach, dostrzegał jedynie bramę otwartą na ulicę i kunsztowną mozaikę, wzorem starorzymskich domów, przedstawiającą szarpiącego się na smyczy psa i napis Cave canem.

Wszedł do przedsionka i zlustrował uważnie listę lokatorów. Przez chwilę powtarzał sobie cicho jedno z nazwisk.

Nagle usłyszał miękkie dźwięki rosyjskiej mowy i stukot butów na trotuarze.

Rzucił się na zimne płytki podłogi dokładnie w tym momencie, kiedy w bramie pojawił się rosyjski patrol.

Eberhard, modląc się o łaskę milczenia dla Franza, poczuł na swym policzku śliską maź.

Zamknął oczy i usiłował spiąć każdy swój mięsień, by udawać rigor mortis.

Rosyjscy żołnierze minęli bramę kamienicy i odstukali swój marsz w oddali.

Eberhard podniósł się z kałuży oleju i ze zgrozą obserwował ciemne, tłuste plamy, które znaczyły marynarkę i prążkowaną popelinową koszulę.

Cicho minął wahadłowe drzwi i zatrzymał się gwałtownie. Drzwi jednego z mieszkań na parterze otwarły się od przeciągu. Mock podszedł do nich i przez chwilę lustrował przedpokój zawalony krzesłami, a także obrusami wywleczonymi z otwartej na oścież szafy. Na środku przedpokoju stała maszyna do szycia marki „Singer”.

Zamykając drzwi od mieszkania, zauważył na nich mosiężną tabliczkę „Usługi krawieckie. Alfred Uber”, i zszedł na piwniczne schody.

Franz pochylał się nad kobietą i coraz natarczywiej udawał jej jedno pytanie:

– Co ty wiesz o moim synu Erwinie Mocku? Mów wszystko, kurwo jedna!

Eberhard zniżył się do brata i ze zgrozą zauważył, że Franz ściska jej policzki w swych sękatych palcach. Kobieta była jeszcze bardzo młoda. Z jej okaleczonych ust, ściśniętych przez Franza w wąski ryjek, nie dobywało się jednak nic oprócz krwi i śliny.

Eberhard odsunął się pod ścianę i zadał cios z góry, trafiając obcasem podzelowanym blaszką w środek kolejarskiej czapki. Franz stoczył się z kilku schodków i uderzył głową o ścianę. Spod złamanego daszka wypłynęła strużka krwi.

Eberhard podszedł do brata, podniósł go z kolan i wyszeptał mu do ucha kilka zdań tonem tak słodkim, jakby sączył miłosne zaklęcia:

– Ta kobieta została zgwałcona przez Ruskich, a do ust wepchnięto jej obtłuczoną butelkę. Nie nazywaj jej kurwą, bo cię zabiję. Idziesz zemną czy nie, ty świński ryju?

– Idę – szepnął Franz i chwycił za swój węzeł kołyski.

Загрузка...