BRESLAU, PIĄTEK 6 KWIETNIA 1945 ROKU,
ÓSMA WIECZÓR

Mock, korzystając ze swej długoletniej znajomości z właścicielem zakładu fryzjerskiego Paulem Altstadtem, siedział w fryzjerskim fotelu, palił papierosa i obserwował już to drzemiącego w drugim fotelu mistrza grzebienia, już to przez lekko uchyloną kotarę w oknie spowity ciemnościami salon fotograficzny „Photo – Waage”, znajdujący się po drugiej stronie Gartenstrasse. Był to zakład tak znany i słynny, że klienci musieli się zapisywać z tygodniowym wyprzedzeniem, aby być dopuszczonymi przed mistrzynię obiektywu Elise Dom albo – w wypadku mniej zamożnych – przed obiektyw jej licznych czeladników. Zbiorowa fotografia rodziny von Mogmitz, która w dwóch częściach leżała przed Mockiem, była z pewnością wykonana ręką właścicielki atelier.

Wszystkie obecne na niej postaci, ustawione na tle jakiegoś pałacyku, miały łagodny i przyjazny wyraz twarzy: i starszy pan hrabia Rüdiger von Mogmitz siedzący na pięknym barokowym fotelu, i jego syn, nieżyjący już Rüdiger junior, opierający dłoń na ojcowskim ramieniu. Uśmiechała się również synowa starszego pana hrabiego, piękna Gertruda von Mogmitz, a w jej ślady poszło dwoje służących, którzy stali nieco niżej – na schodach pałacu. Przystojny kamerdyner Hans Gnerlich ręce opuścił wzdłuż szwów i spoglądał zamyślonym wzrokiem w obiektyw mistrzyni.

Jedynie czterdziestokilkuletnia służąca miała zakłopotany wyraz twarzy, jakby pierwszy raz widziała fotografa. To właśnie ona była obiektem wielkiego zainteresowania Mocka. Stanowiła jedyny punkt zaczepienia w dość trudnej sytuacji, w której się znalazł. W tej chwili pewnie szukają go ludzie Gnerlicha, i to być może z nakazem aresztowania. Komendant nie miałby trudności, aby przekonać wiceszefa SS i policji von Rodewalda, że Mock prześladuje jego samego, że torturuje jego współpracownicę i że stoi prawdopodobnie za zamachem na jego życie.

Mock zdawał sobie sprawę, że w razie słuszności tych obaw ma niewiele czasu na zdobycie dowodów żydowskiego pochodzenia Gnerlicha i na dostarczenie ich von Rodewaldowi. Z całych sił pragnął rozmowy z profesorem Brendlem, która być może naprowadziłaby go na ten żydowski trop. Po przesłuchaniu strażniczki Waltraut Hellner nie ulega wątpliwości, że każdy obozowy strażnik ma w głowie rozkaz, aby zatrzymać starego mężczyznę z poparzoną twarzą, który chciałby dostać się do obozu na Bergstrasse. Jest rzeczą pewną, że po rozmowie z Hellner zastępca komendanta Gerstberger, człowiek życzliwy Mockowi, zmienił nastawienie.

Z całą pewnością ludzie Gnerlicha, poinformowani o przyjaźni łączącej jego samego z Brendlem, stoją już pod domem filozofa i czekają cierpliwie na prześladowcę ich komendanta. Jedynym sprzymierzeńcem Mocka było w tej sytuacji oblężenie, które wzywało mieszkańców Breslau, a zwłaszcza żołnierzy Gnerlicha, do spełniania zupełnie innych obowiązków niż ściganie jakiegoś starego kaleki.

Mock miał jeszcze jednego potencjalnego sprzymierzeńca.

– Jedynie ty mi pozostałaś – powiedział cicho, wpatrując się w miejsce na fotografii, gdzie powinna stać służąca.

Nie widział jej dobrze w bladym świetle lampki gazowej stojącej na barze.

– Jedynie ty możesz mi coś powiedzieć o pochodzeniu Gnerlicha. A do ciebie dotrę przez fotografa, bo jakżeby inaczej?

Spojrzał znów na zakład fotograficzny i sklął cicho samego siebie. W zamyśleniu nie zauważył, że zapaliło się w nim wątłe światło. Jestem już stary, pomyślał o sobie z politowaniem i wściekłością, wszystko umyka mojej uwadze. Schował zdjęcie do portfela, włożył płaszcz i kapelusz, ukłonił się drzemiącemu panu Altstadtowi i wyszedł z lokalu. Pan Altstadt jednak nie zagłębił się całkiem we śnie. Dogonił go na ulicy.

– Co jest? – uśmiechnął się Mock. – Chce mnie pan ogolić? A może zrobić mi trwałą ondulację?

– Nie o to chodzi, panie ładny – odpowiedział stary fryzjer. – Zostawił pan coś pod stołem, wiolenczelę czy coś.

– Dziękuję – Mock wrócił i wyciągnął spod stołu podłużny futerał. Potem wyszedł z lokalu ze słowami „do widzenia”, na które nie otrzymał odpowiedzi.

Fryzjer mylił się. To nie była wiolonczela.

Загрузка...