BRESLAU, SOBOTA 17 MARCA 1945 ROKU,
ÓSMA WIECZÓR

Kibelwagen i ciężarówka wypełniona żołnierzami zatrzymały się z piskiem opon.

Kapral Werner Prochotta z trudem wygramolił się spod plandeki i ruszył stronę posterunku przy podziemnej Viktoriastrasse. Koło zasieków z drutu kolczastego kłębili się ludzie. Obiektem ich zainteresowania był stary kolejarz, który sprawiał wrażenie pijanego. Stał wśród żołnierzy i bełkotał coś, pokazując palcem na wielki właz do bunkra, oświetlony słabą żarówką. Prochotta zbliżył się do zgromadzenia i rzekł do jednego z żołnierzy:

– Gdzie jest dowódca tego posterunku? – Donośny głos Prochotty zagrzmiał w pauzie pomiędzy dwiema bełkotliwymi wypowiedziami kolejarza.

– Jestem jego zmiennikiem.

Wszyscy żołnierze odwrócili się do Prochotty. Ich twarze były złe i napięte w jakimś oczekiwaniu. Spośród nich wyszedł młody człowiek bez czapki.

– Kapral Jürgen Hellmig – powiedział. – Jestem dowódcą.

– Kapral Werner Prochotta – przedstawił się przybyły.

– Jestem pana zmiennikiem, a tam – wskazał dłonią na grupę żołnierzy siedzących na ciężarówce – są moi ludzie.

– Proszę o rozkaz i przepustkę – Hellmig włożył czapkę i spojrzał wrogo na swojego zmiennika.

Wiedział, że podobne uczucia targają jego ludźmi. Siedzieli tutaj przez tydzień na rubieży Wielkich Niemiec, mieli poczucie, że bronią cywilizacji, że są potrzebni ojczyźnie, nawet jeden z nich ułożył pieśń o podziemnym bastionie Breslau, który prędzej zostanie zasypany, niż się podda, a teraz przychodzi jakiś bubek i każe im iść znów pod rozkazy znerwicowanego kapitana Springsa. Hellmig czuł przez chwilę, że nie może żyć bez tego, czego tak się bał i co chciał jak najszybciej zostawić za sobą.

Jutro zamiast oddechu groźnego potwora, który czaił się za betonowymi drzwiami bunkra, będzie czuł smród palonej gumy i rozlanej benzyny, a zamiast napiętego oczekiwania – mdłą i nijaką rutynę obsługi słynnych kruppowskich armat 8, 8. Hellmig nigdy nie sądził, że można uzależnić się od strachu.

– Dobrze, dziękuję – powiedział, przyglądając się pulchnemu, gładko ogolonemu obliczu kaprala Prochotty w kenkarcie.

– Wracamy na powierzchnię! – powiedział do swoich ludzi, którzy wlepiali nieprzyjazny wzrok w zeskakujących z ciężarówki kolegów.

– Chwileczkę. – Tłusty Prochotta w swoim czystym, odprasowanym mundurze i z równym przedziałkiem we włosach sprawiał na Hellmigu wrażenie prymusa.

– Teraz ja poproszę pana o kenkartę. Wszystko musi być zgodne z przepisami. Trzeba to wpisać do księgi raportów. Kapitan Springs zarządził prowadzenie od dziś księgi raportów.

– Już panu daję – Hellmig włożył rękę do kieszeni, zmienił się na twarzy, zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie. – O cholera, nie mam.

– Spojrzał na Prochottę roztargnionym wzrokiem. – Musiałem ją zgubić, jak rzygałem.

– Patrz, Jürgen! – krzyknął jeden z ludzi Hellmiga. – Ucieka. Patrz, jak szybko zapierdala!

– Kto? Szczur? – zapytał Hellmig, wciąż szukając dokumentów.

– Nie. Ten stary kolejarz – powiedział Prochotta, wyciągnął pistolet i wymierzył, przymykając jedno oko. – To może być ruski szpieg!

– Nie strzelaj! – wrzasnął Hellmigi podbił rękę Prochotty.

Kula trafiła koło żarówki oświetlającej właz.

– Łapać go!

Ludzie Hellmiga rzucili się w pościg za kolejarzem. Nie zdążyli. Był już za daleko. Trzasnął właz do bunkra. Żołnierze zatrzymali się i spojrzeli na swego dowódcę.

– Zostawić go! – krzyknął Hellmig. – To zbyt niebezpieczne! Tam są miny!

Kapral Hellmig pamiętał rosyjskie ostrzeżenia na ścianach, które wczoraj pokazywał mu Mock. Stary o nich jednak zapomniał i stał się ofiarą złożoną wilkołakowi, mitycznemu potworowi, który czyhał za potężnymi drzwiami bunkra.

Bestia połknęła starego kolejarza i wypuściła z paszczy ogień i dym, które buchnęły przez otwarty właz do bunkra, a potem wyrwały z zawiasów potężne drzwi.

Oddech bestii potoczył je kilka metrów, a potem sadzą pokrył wszystko – włącznie ze świeżo odprasowanym mundurem kaprala Prochotty.

Загрузка...