BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU,
TRZECIA PO POŁUDNIU

Mock obudził się w lodowatej wodzie. Na brzegu wanny siedziała Waltraut Hellner i burzyła wysmukłymi palcami powierzchnię wody. Gnerlich stał nieco dalej i przyglądał się obojętnie całej scenie.

– Och, jaki miły widok – powiedział Gnerlich. – Starszy pan w wannie, a obok niego jego opiekunka, pielęgniarka, anioł miłosierdzia.

– Nie jestem pielęgniarką tego starucha, Hans – warknęła Hellner.

– I nigdy nie będę. Mogę mu jedynie zamknąć oczy po raz ostatni. – Po chwili jej usta rozciągnęły się w słodkim uśmiechu.

– I co, bobasie, chcesz kąpiel z pianką? – mówiąc to, wysypała do wanny szufelkę jakiegoś proszku.

Mock z przerażeniem zauważył leżącą obok wielką puszkę ługu, używanego przez służącą Martę do czyszczenia urządzeń sanitarnych. Spojrzał na wodę w wannie i czekał na pieczenie ciała. Na razie nie czuł niczego oprócz dreszczy zimna i obrzydzenia na widok swego pomarszczonego przyrodzenia.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał strażniczki. – Powiem wszystko i jeszcze będę żałował, że tak mało wiem.

– Patrz, Hans, na tego starucha. – Hellner spojrzała na Gnerlicha.

– Wciąż gada i gada. I jeszcze jaki dowcipny. Zaraz zepsujemy mu nastrój. – Znów spojrzała na Mocka.

– Za mało pianki w kąpieli, bobasie? – Nie, nie! – wrzasnął Mock. – Jest tyle, ile trzeba!

– Wszystko mi zaraz powiesz – warknęła grubym, męskim głosem. – Tak jak ja ci wszystko powiedziałam, wtedy przy szczurach.

– Co to znaczy wszystko? – Gnerlich pociągnął Hellner za włosy, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. – Co mu powiedziałaś, Trauti? Czy o tym też?

W łazience zaległa cisza, przerywana jedynie monotonnym kapaniem wody do wanny i świstem „organów Stalina” za oknami. Gnerlich, trzymając ją wciąż za włosy, oparł się o ścianę w pozie dandysa, a Hellner wpatrywała się w niego z niepokojem.

– Tak, Hans – teraz głos strażniczki był pełen bólu – o tym też. Zmusił mnie, przykładał mi szczury. Ale przecież z nim kończymy. On już nic nikomu nie powie.

– Ale najpierw nam wszystko powie, prawda, Trauti? – Gnerlich pogłaskał ją po głowie. – Komu i co na mnie naszczekał.

– Słyszałeś, skurwysynu? – warknęła Hellner do Mocka i ku jego przerażeniu uniosła do góry puszkę.

– Twoja służąca zgromadziła trochę ługu. Zapobiegliwa kobieta. Mów, komu i co powiedziałeś o komendancie!

– Powiedziałem von Rodewaldowi, zastępcy szefa SS i policji w Breslau, i Krausowi z RuSHA, że jest pan Żydem. – Mock poczuł teraz lekkie pieczenie skóry i spojrzał na swoje ciało: było zaczerwienione, a z rany postrzałowej wypływały nitki krwi, które wiły się i rozpuszczały w brudnej wodzie. – A dowodem jest pańskie obrzezanie.

Gnerlich uśmiechnął się, lecz pod skórą coś się na jego twarzy poruszyło. Węzły mięśni zadrżały, opięte natychmiast czerwieniejącą gwałtownie skórą. Wyjął ręce z kieszeni i podniósł je do oczu. Patrzył uważnie, jak zaciskają się pięści i jak bieleją kostki dłoni.

– Nie jestem Żydem, Mock – powiedział cicho.

– Pochodzę z rzymskokatolickiej rodziny – jeszcze bardziej ściszył głos. – O przeklętym nazwisku Bresler. A to moje obrzezanie miało charakter zdrowotny, a nie rytualny. Miałem stulejkę, rozumiecie!

– Tak, wiem o tym, Hans – Hellner była przerażona. – I na pewno się łatwo obronisz przed zarzutami.

– Gdyby nie ty, stara kurwo – głos Breslera znów opadł – to by nie było żadnych zarzutów.

Hellner gwałtownie wstała. Wielka puszka z ługiem wpadła do wody. Mock, widząc to, usiłował wyleźć z wanny. Hellner rzuciła się na niego z pazurami. Huk wystrzału wstrząsnął łazienką, a kula, miotana rykoszetem, rozbiła kafelek z niebieskim wędrowcem maszerującym w sobie tylko wiadomym kierunku. Nad głową Hellner pojawiła się różowa mgła. Kiedy rzucała się na Mocka, w jej oczach malowało się bezbrzeżne zdumienie. Całym ciężarem runęła na niego i znaleźli się razem w wannie. Spośród jej skołtunionych włosów wypływała ciemna krew w regularnych pulsacjach.

Mock szybko wydostał się z wanny i wyjąc z bólu, przesunął dźwignię prysznica. Lał po sobie zimną wodę, a mokre siwe włosy na jego ciele układały się smugami jak wodorosty. W ługowej kąpieli ciało Hellner podrygiwało w agonii. W łazience rozeszła się woń spalenizny.

Gnerlich obojętnie obserwował Mocka i zupełnie się nie przejmował strumieniami wody, które pryskały po łazience, mocząc również jego świeżo odprasowane spodnie. Mock wyłączył prysznic i wyczołgał się w łazienki. Jego mokre czerwone ciało owiały podmuchy zimnego przeciągu. Gnerlich wyszedł również i nadepnął Mockowi na kark.

Kapitan leżał rozpłaszczony na brudnych kamiennych płytkach i zaczął bezgłośnie prosić o miłosierną kulę.

– Nie zabiję cię, Mock – powiedział Gnerlich, jakby czytając w jego myślach. – Przecież wciąż musisz mnie ścigać. Wciąż musisz łaknąć sprawiedliwości. Znikam, ale ty mnie ścigaj. Przecież jeśli nie tropisz ludzi, nie istniejesz.

Загрузка...