BRESLAU, NIEDZIELA L KWIETNIA 1945 ROKU,
ÓSMA RANO

Dzień Zmartwychwstania był przepiękny i słoneczny. Rosyjskie bombowce nadleciały z południa.

Kilka z nich, mając w pogardzie artylerię przeciwlotniczą na Dworcu Głównym, ruszyło w stronę Wzgórza Liebicha. Kiedy już tam były, bombardierzy czynili swą powinność. Wyniosła wieża została trafiona w połowie swej wysokości. Z serca budowli trysnęły odłamki cegieł, a za nimi pojawiły się spirale dymu. Płaski dach na środku budynku pękł na pół i zaczął zsuwać się do środka wraz z działem przeciwlotniczym flakvierling i jego trzyoosobową obsługą. Ciała żołnierzy poszarpane odłamkami wpadły do środka bezwładnie i ułożyły się na podłodze czwartego piętra.

Wszyscy trzej obrońcy twierdzy leżeli – jakby się umówili, jakby to była musztra – na brzuchu, a ich otwarte usta oddawały krew w równych falach. Po chwili krew straciła swoją barwę, pokryła się białym kurzem. Wieża i dach budowli kryły się w fontannach dymu, kurzu i sadzy.

Jedynie lekkie drżenie docierało do sztabu generała Güntera von Rodewalda, który był zastępcą Oberbefehlshabera der SS und Polizei. Sztab mieścił się cztery piętra pod bombardowanym właśnie budynkiem. Generał poczuł wibracje gór betonu nad sobą i zrobiło mu się nieswojo. Zaczął się kręcić na krześle.

Obawa przed zawaleniem się betonowych brył nie była powodem nerwowego zachowania von Rodewalda. Powód, ukryty w jego kalesonach, piekł i swędział. Musiałem się zarazić od tej dziwki, myślał von Rodewald i przeklinał zimną deszczową niedzielę przed dwoma tygodniami, kiedy został zaproszony do przepięknej willi generała Curta Oueissnera na Wilhelmsruh.

Zebrali się tam wyżsi oficerowie SS i Wehrmachtu, aby uczcić rocznicę zerwania traktatu wersalskiego. SS – Sturmbahnführer Erich Kraus, szef wydziału RuSHA w Breslau, stał na środku willi generała Oueissnera i wznosił toast wodą – jak Führer. Kiedy ten tępy moralista, gestapowski Katon, wyszedł, wielu odetchnęło.

Wtedy wszystko się zaczęło. Zrazu elegancko i gustownie. Reńskie i mozelskie wino, nie jakieś nędzne piwo Haasego, dobre dla plebsu. Kawior i pokrojony szczupak na stole. Indyki i delikatna dziczyzna obklejona serem z zatopionymi w nim kurkami. Dziewczęta podające do stołu miały na sobie jedynie fartuszki pokojówek, inne – oficerki i bluzy mundurowe. A potem wino, wino, wino, małże i muszle, a potem małże i muszelki dziewcząt rozpartych na stole, a potem szczupak ugniatany pośladkami. O kurwa, pomyślał von Rodewald, byłem na dworze Nerona.

Generał pokręcił się przez chwilę na swoim fotelu i zdał sobie sprawę, że jego rozmówczyni wcale nie przerywa, a on nie zarejestrował ani słowa. Powinna napisać raport, pomyślał zirytowany, a nie klekotać tu jak katarynka. Ja mam to wszystko zapamiętać?

– Przepraszam, panno Junggebauer, zamyśliłem się. Proszę, niech pani jeszcze raz mi wszystko opowie – powiedział delikatnie.

Nie mógł przecież zmuszać do pisania raportów i naciskać zbyt mocno tej pięknej i delikatnej istoty, która z papierosem w dłoni siedziała pod generalską palmą.

– Bardzo proszę, panie generale – uśmiechnęła się dziewczyna. – Kapitan Eberhard Mock robi na współpacjentach wrażenie wariata i maniaka religijnego. Nieustannie zamęcza ich cytatami z Biblii.

Ten debil Kraus się myli, von Rodewald szybko zapisywał swoje refleksje, Mock jest wariatem, nie groźnym szpiegiem.

– … Czyta Biblię po grecku, po łacinie i po niemiecku – szczebiotała dziewczyna. – Szczególnie interesują go błogosławieństwa na Górze. Wie pan, generale, „błogosławieni cisi” i tak dalej.

Podkreślił w tym passusie.

– Dobra, dobra – przerwał jej von Rodewald, czując przepełniony pęcherz. Nie chciał go jednak opróżniać, bo bał się bólu, jaki nastąpi przy oddawaniu moczu.

– To nieistotne. Co jeszcze robi?

– Już się czuje znacznie lepiej. Rana goi się na nim jak na. U nas w Tyrolu mówimy „jak na psie” – rozmówczyni przerwała i spojrzała bezradnie na generała.

Ten się uśmiechnął i machał ręką, co miało znaczyć: „no dalej, dalej!”

– Przebywa często w bibliotece szpitalnej, która jest dawną biblioteką szkolną. Korzysta tam ze szkolnych słowników greckich i łacińskich, tłumaczy fragmenty Biblii. – Dziewczyna zgasiła papierosa. – Rozmawia z pacjentem, panem Karlem Pacholleckiem, który opiekuje się biblioteką.

– I dowiedziała się pani czegoś od tego bibliotekarza?

– Pan Pacholleck był w cywilu nauczycielem religii. Chyba mu się trochę podobam. – Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i złożyła nogi tak, że tworzyły jakby przekątną.

– Mock dowiedział się o jego profesji i zamęczał go pytaniami o tłumaczenie Lutra. Chodziło mu o to, czy Luter był kompetentnym tłumaczem, czy też nie. Pacholleck odesłał go do jakiegoś profesora. O, tu mam jego nazwisko. – Wyjęła z torebki małą karteczkę.

– Do profesora Knoppa, który ponoć jest w Breslau i służy, jak wszyscy cywile, w Volkssturmie. Mock pytał go również o tych, którzy przed nim pożyczali Biblię, zainteresował się zwłaszcza pacjentem Hansem Gnerlichem, który robił notatki na marginesie Biblii niemieckiej. Te notatki bardzo zresztą rozgniewały pana Pachollecka. Nie omieszkał o nich Mockowi powiedzieć, krytykując wandalność Gnerlicha.

– Wandalizm, panno Junggebauer – uśmiechnął się generał wyrozumiale. – Co to za Gnerlich? – To nazwisko wydało mu się znajome.

– SS – Obersturmbahnführer Hans Gnerlich jest komendantem obozu zbiorczego na Bergstrasse. Podczas bombardowania przez bolszewików fabryki na Bergstrasse został przysypany w tunelu. W szpitalu jest od tygodnia. Jest potłuczony i ma złamaną nogę. Nic poważnego, nie będzie kaleką. Stale są przy nim dwaj strażnicy.

– Dlaczego?

– Tak sobie zażyczył. Nie musi się przed nikim tłumaczyć.

– Nie prosił o pozwolenie dowódcy szpitala?

– Nie mamy dowódcy. Przecież to szpital doraźny. Na samej linii frontu. Zza ścian słyszymy śpiewy bolszewików. Szefem jest doktor Schötzl. – Zakłopotanie zagościło na jej twarzy; przypominała pilną uczennicę, która zapomniała przyswoić sobie jakiejś informacji. – Mogę z nim porozmawiać i zapytać o szczegóły tej sprawy.

– Nieważne – mruknął von Rodewald i ścisnął uda, aby zdusić kiełkującego trypra. – I co zrobił Mock, jak dowiedział się o notatkach tego komendanta obozu?

– Kręcił się parę razy koło jego separatki, aż wzbudził podejrzenia strażników. Ci chcieli go wylegitymować, ale nie pozwolił na to. Była wielka awantura na korytarzu. Mock wydzierał się na strażników i groził, że ich wykończy i wyśle na front wschodni. – Dziewczyna zacisnęła wargi; cała jej twarz wyrażała silną koncentrację.

– To zainteresowanie Mocka Gnerlichem wydaje mi się podejrzane.

– Panno Junggebauer – von Rodewald uśmiechnął się z wyższością – nie widzi pani, że Mock zwariował? Już dawno nie możemy nikogo wysyłać na front wschodni. Mock żyje czasem przeszłym. To charakterystyczne dla chorych umysłowo. A zainteresowanie Gnerlichem to szukanie bratniej duszy. Mock sprawdził, kto czyta Biblię, od bibliotekarza dowiedział się, że ten komendant robił notatki. To by świadczyło o ogromnym zainteresowaniu komendanta Biblią. Mock chciał z nim nawiązać kontakt i dyskutować o świętej Księdze. I tyle. To wszystko.

– To nie wszystko, generale. – Panna Junggebauer sposępniała.

– Poprosił mnie, abym udała się do domu, w którym mieszka, to niedaleko, na Zwingerplatz, i kazała przyjść do szpitala jego dziesięcioletniemu sąsiadowi. Chłopiec nazywa się Arthur Grünig. Poprosił go o karmienie szczurów.

– Szczurów? – Von Rodewald uszczypnął się pod biurkiem w sprawcę swoich katuszy.

– Tak, chłopiec powiedział mi, że Mock trzyma w swej piwnicy szczury i bardzo je lubi.

– No dobrze, i co dalej?

– Mock przestał studiować Biblię i zabrał się dopisania jakiegoś, jak twierdzi, traktatu teologicznego. Nasz szpital mieści się w szkole. Szkoła ma bibliotekę. Mock siedzi w tej bibliotece nad słownikami i pisze ten traktat. Chyba po łacinie.

– No nie mówiłem pani, że mamy do czynienia z wariatem? – von Rodewald zawył z radości. – I co z tym traktatem? Już go napisał? A co z tym chłopakiem?

– I tutaj muszę się uderzyć w piersi. – Do oczu dziewczyny napłynęły łzy, lecz ku rozczarowaniu generała nie przyłożyła dłoni do kształtnego biustu.

– Dzisiaj znów przyszedł ten chłopak. Mock przekazał mu fragmenty swojego traktatu. On je zabrał i zniknął. Nie mogłam tak po prostu odebrać tych notatek dziecku, tym bardziej że ten mały łobuziak jest bardzo szybki i najzwyczajniej w świecie mi uciekł.

– Niech się pani nie przejmuje, panno Junggebauer, Mock to ewidentny wariat. Hoduje szczury, pisze po łacinie, cytuje Biblię. Taki raport każę wysłać Krausowi. – Von Rodewald wstał i podszedł do swej rozmówczyni. Ujął ją za dłoń i pocałował.

– Wykonała pani świetną robotę. Gratuluję.

Generał von Rodewald nie odrywał ust od jej wiotkiej dłoni.

– Musi być pani bardzo ponętna w pielęgniarskim fartuszku, zwłaszcza kiedy nie ma pani nic pod spodem.

Загрузка...